Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

czwartek, 31 stycznia 2013

Mnie dzisiaj też nawet hemoglobina denerwuje :p

Mistyfikacja, chema, ziemia, powietrze....
Taka sytuacja :D

Mama kaputt

Jestem taka zmęczona.
Boli mnie kark, ramiona...wszystko napięte. Mini nie pozwala odpocząć.

Czekam z niecierpliwością na powroty rodziców, chociaż kompletnie nie mam pomysłu jak się zrelaksować.
Myślę, że wbrew pozorom, najlepszy byłby wysiłek fizyczny, ale nie mam siły się zmobilizować.

Kurczę no...zero energii, chcę spać.

A tymczasem Mój Syncio... ;)

poniedziałek, 28 stycznia 2013

My boss made my day!


Jeszcze przed 9 rano usłyszałam od mojego Szefa: "Pani Marto, pani jest tak myślącą i mądrą kobietą, że mężczyzna, który się w końcu z panią ożeni, będzie miał naprawdę dobrze!"

Od razu +100 do poczucia własnej wartości. Nie przypominam sobie, kiedy usłyszałam TAKI komplement.
Aż musiałam go zapisać tutaj i na portalu społecznościowym, bo po prostu szkoda, żeby to przeszło tak bez echa ;)
Szef nie chwali często, ale jak już to zrobi, to naprawdę serce rośnie :) To już któryś raz, kiedy podsumował  mnie w tak rozbrajający sposób.
Tym milej mi się zrobiło, że potem jeszcze dodał, że myślę nie tylko o sobie, ale też o innych ludziach.

Od razu przypomniał mi się zarzut, jaki ostatnio przeczytałam od swojego byłego chłopaka, jak to widzę tylko czubek własnego nosa, uważając, że świat kręci się wokół nieszczęśliwej Martusi.
Wiem, że nie powinnam do tego przywiązywać uwagi, ale jakoś zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie tak robię. I czy nie mam prawa? Czy nie mogę czasami wykazać się egoizmem? Zwłaszcza, jeżeli w danej sytuacji działanie na korzyść innych, odbędzie się z jakąś szkodą dla mnie?  Staram się jak najrzadziej tak działać, ale przyznać muszę, że zdarza się. Niestety właśnie taką decyzję musiałam podjąć w kwestii tego byłego chłopaka. Jak widać do dzisiaj nie może mi tego wybaczyć. Trudna to była dla mnie sytuacja i naprawdę wydaje mi się, że wcześniej zrobiłam wszystko, aby zapobiec całemu złu. Ale dziś pamięta się tylko to, co zdecydowałam, kierując się dążeniem do własnego szczęścia. 

No na szczęście, na chwilę obecną, opinia mojego dorosłego, doświadczonego Szefa, jest dla mnie dużo bardziej wartościowa :) 

Hierarchia wartości: obowiązki, przyjemności...


I po weekendzie.
W sobotę ciężki dzień z Minim. Marudził, rozrabiał, nie pozwalał mi nic zrobić.W dodatku zaburzył rytm dnia i nie chciał iść na drzemkę o stałej porze, kiedy ja już miałam wszystko wg. tego zaplanowane.
Wieczorem byli znajomi, to non stop ruszał wszystko,co stało na ławie, nie chciał znowu iść spać. Dwa razy go kładłam i usypiałam po 40 min. Kiedy w końcu się udało (koło 23), byłam wykończona i bliska płaczu.
Tak, to był zdecydowanie jeden z tych dni, kiedy myślę o Tatuńciu i mam nadzieję, że będę jeszcze miała okazję wyrwać mu jaja przy samej dupie :(
Miałam wrażenie, że wszystko na mnie spada i mnie przygniata. Pewnie przyczynia się do tego fakt, że mam teraz jeszcze swojego psa, z którym 3 razy dziennie trzeba wyjść i jakoś to organizować. Nie ma nikogo, kto mógłby mnie w czymkolwiek wyręczyć...zmyć naczynia, ogarnąć rozrzucone zabawki i inne przedmioty, albo chociaż zająć Sebastiana, kiedy ja to robię. Nie mogę nawet wyjść do łazienki...albo muszę mieć małe towarzystwo, albo słuchać dochodzącego spod drzwi ryku.
Czasem nie daję temu rady.

Na szczęście wczoraj już było lepiej. Odpuściłam domowe prace, wzięłam Synka na sanki, psa na spacer, pochodziliśmy w słońcu po zaśnieżonym lesie, porobiliśmy zdjęcia. Zamieniliśmy kilka zdań z inną spacerującą po lesie mamą, z młodszym o 2 miesiące synkiem...za to dużo większym.
Po południu byliśmy na koncercie orkiestry Dużego Sebastiana. Mały oczywiście przykuwał uwagę siedzącej wokół nas widowni, nie mniej niż muzycy :P Tańczył, klaskał i zaczepiał Karolinową Mamę :)  Później trochę się bawił w kąciku dla dzieci, oglądał ryby w akwariach i poderwał młodszą o 2 msc koleżankę...też wyższą od niego o głowę! Kurczę Mini jest naprawdę mini. Biegał za nią i jej siostrą, wpatrzony w obie jak zaklęty ;) I jakoś od razu lepszy dzień :)
Wieczorem tylko na nowo zmartwiła mnie jego atopowa skóra. Kąpiele z olejem parafinowym i smarowanie nim całego ciałka nic nie pomagają. Rano znów jest jak tarka i cały się drapie, bidulek :(

niedziela, 27 stycznia 2013

Przyciąganie

Wczoraj była rocznica.
2 lata temu, zrobiłam 2 testy, które pokazały 2 kreski.

Z tej okazji kupiłam 2 zakłady w lotto.

Przed chwilą sprawdziłam....

W obu trafiłam 2.

Właśnie sobie uświadomiłam, że sama sobie tą 2 przyciągnęłam i nie wiem dlaczego na 6 liczyłam ;P

piątek, 25 stycznia 2013

Mama strojnisia


Muszę uwiecznić tutaj fragmenty pewnej dyskusji. Tak się uśmiałam biorąc w niej udział, że żal aby się rozpłynęła w czeluściach licznych stron twarzoksiążki :)

L: Mission impossible - znaleźć koszulkę nocną dla kobiet w ciąży, do szpitala, karmienia, spania i na czas narodzin dziecka, NIE dla clowna, nieokrzesanej wieśniaczki, lolitki, dorosłej niemowlaczki, niezrównoważonej bezdomnej, miłośniczki worków na zajęcia Wu-eF i narzut na stare kanapy. HELPUNKU, bo się załamię...
JA: buahahahah z takimi wymaganiami, to nie znajdziesz, Kochana  Chyba, że budżet masz nieograniczony

P: śliczne piżamki ma ringella. przy tym nie są "słodziutkie"
O: hot milk sa ekstra ale nie do szpitala raczej tylko dla meza juz po porodzie
 (...)
L: wiem jak to brzmi w odniesieniu do koszuli nocnej, ale ja się w tych różyczkach na tle majtkowego różu czuję tak źle, że właśnie nie przekonują mnie jakoś;)
(...)
L: wolałabym za 50 zł;) ale jak mi zostanie wybór między taką w żyrafki, z majtkowej bawełny i z kolorowymi guzikami, a normalną za 100 to coś wymyślę, żeby nie nosić żyrafek;)

M: http://www.sklepdlasmyka.otwarte24.pl/242,Koszula-ciazowa-firmy-MUZZY-z-krotkim-rekawem-rozm-M znalazłam,miałamz tej firmy  Ale nie wiem, czy nie za sweetaśna;) jak na Twoje wymagania;)
L: M., z przykrością stwierdzam, że nie chcę takiej, bo mam już dwie i jestem niezadowolona... Po godzinie od założenia zwiększają rozmiar o 3 numery i w sumie mogłoby się obyć bez koszuli;))
JA: A ja kupowałam w chińskim markecie za 25zł, turkusową z żyrafką, ale nie wiem czy żyrafka też nie za sweetaśna . A jaki był wybór majtkowych z kwiatkami! Zwariowałabyś!
L:  hehe, ale do polowy łydki i z babcinym odcięciem pod biustem w kształcie kwadratu? i takie żeby ramiona były szerokie i możliwie najmocniej barczyste? Plus kolorystyka w stylu "stęchły niebieski" lub "podpaskowo różowy"??;)
Ja: Umarłam! Ale zapomniałaś o takich uroczych falbankach przy zapięciu
L: Wiem! Pożyczę od mamy i teściowej, coś na pewno znajdą;)
JA: zawsze na Mikołaja dostawałam od Babci takie, że kurczę, przysięgam, że już lepsze te, co o nich piszemy. Z takiego błyszczącego rozciągliwego czegoś...elastanu czy coś? Z miliardem falbanek i spodenkami 3/4. 3 minuty i się pocisz, chociaż jest na ramiączkach. Po prostu pierwsze miejsce w rankingu wieśniackich piżam z ruskiego targu. Miałam całą kolekcję we wszystkich kolorach tęczy...a siostra w pozostałych  Szkoda, że nie mam foty
L: haha, chyba wiem, jakie, jako dziecko się nimi fascynowałam, z podobnego materiału robili halki:D
JA: Zapytam Babci, czy przypadkiem nie uchowała jakiejś specjalnie na moje 30 urodziny (miewa takie pomysły), to wezmę wcześniej i Ci przywiozę
K: Jeszcze mi pOwiedz w takim razie, co Cie powstrzymuje przed wpisaniem w wyszukiwarkę "na guziczki" lub "kopertowy dekolt"? Podpaskowo różowy made my day!
L: Myślę, że zależy od modelu, bo mam jedną szarą i jedną w stęchłym błękicie z dwuwarstwowym dekoltem do karmienia i ta pierwsza jakoś ujdzie, ale druga to dramat nad dramaty...wpisywałam:) wciąż szukam, może będzie jakaś bez żyrafy;) na razie mam jedną w kratę, ujdzie;)
M: a tak w ogole to w dupach Wam sie poprzewracało:)))))))  !
K: Napisze traktat pt. "żółte żyrafy i podpaskowy różowy, czyli krótka rozprawa o infantylizacji i upupieniu rodzącej".Bo śmiać się mogę, ale problem jest
L: No weź się przejdź na jakąkolwiek patologię ciąży - nie wiesz, czy trafiłaś na geriatrię czy na oddział dziecięcy, bo pozbawione wszelkich oznak indywidualności kobiety są zdane tylko na motyw przewodni koszuli;)
G: No faktycznie, ja nie moglam zniesc tych misiow i stwierdzilam, ze skoro mam wydawac kase na takie cos tylko do szpitala, to wole zaoszczedzic i poztyczyc koszule od mamy. I tak oto zaliczylam sama sie do geriatri
L: haha, no może:D albo koszula męska może i kalesony, jakby zimno bylo. Mysle, ze byloby ładniej niz w szpitalnej koszulinie w stylu "rozdarcia jak po gwałcie"\

Całość skrócona przeze mnie. Po drodze pojawiały się różne przydatne linki odsyłające do sklepów z bielizną ciążową.
Swoją drogą przyznać trzeba, że w tych sklepach - owszem, wybór ślicznych rzeczy jest, ale ceny powalają.

Fajnie jest być przyszłą mamą  - strojnisią. Wyszukiwać przepiękne ciążowe stroje, podkreślające brzuszek. Uwielbiam odzież ciążową. Jest taka wygodna! Co prawda szkoda mi było pieniędzy na zakupy w tych wspaniałych internetowych sklepach, ale na Allegro wynalazłam niejedną używaną, niezniszczoną rzecz w przystępnej cenie.
Lubię patrzeć na moje "brzuszkowe" koleżanki, w co ubierają brzuszki i jak fajnie się w tym prezentują.
Ciąża jest sexy.
Nigdy wcześniej, ani później nie czułam się taka ładna i sexy jak w ciąży :) Tak po prostu sama dla siebie.


wtorek, 22 stycznia 2013

Felicytologia

Dzisiaj będzie filozoficznie i patetycznie.
W telewizji śniadaniowej (kolejny przywilej mamy na zwolnieniu hihi) poruszono temat, wcale nie taki banalny - "Czym jest szczęście?"
Od kilku lat nieraz się nad tym zastanawiam. Często zadaję sobie pytanie, czy jestem szczęśliwa? Kiedy miałam 17, a nawet 20 lat, nie byłam. Bynajmniej tak uważałam. Niekochana, porzucona, zakochana nieszczęśliwie - całe poczucie Szczęścia uzależniałam od tzw. "Miłości". Piszę w cudzysłowie, bo to taka "Miłość" właśnie była.
Nie pamiętam w którym momencie zaczęłam rozumieć, że na Szczęście składa się milion małych spraw. I dużych też, ale codziennych...takich, których w pośpiechu, lub zaabsorbowani innymi rzeczami, nie dostrzegamy.
Im jestem starsza, im więcej trudnych doświadczeń mam na koncie, tym częściej przypominam sobie, że jestem Szczęśliwa. Mam praktycznie wszystko, czego potrzebuję.
Czasami w jakieś spokojnej, cichej chwili, dziękuję Opatrzności, czy czemuśkolwiek, co może w jakiś sposób to kontroluje, że tak jest.
Dziękuję za to, że mam Rodziców, Siostrę i Dziadków, że dołączył do naszej Rodziny mój mały Synek, dzięki któremu tak mocno scaliły się więzy między wszystkimi. Że jesteśmy w miarę zdrowi. Że nie brakuje nam jedzenia, mamy mieszkania, możemy pracować. Że jesteśmy razem w trudnych chwilach. Że jesteśmy wolni.
Dziękuję też, że mam Przyjaciół. Że moi Przyjaciele też mają zdrowe rodziny, niczego im nie brakuje, a Los chroni nas wszystkich od strasznych nieszczęść, które przecież tak często się zdarzają.
Tyle rzeczy, za które jestem wdzięczna....
Dzięki nim, naprawdę czuję się Szczęśliwa.
Pewnie, że brakuje czegoś, nawet kilku takich "cosiów". Że w gorsze dni marudzę, że miewam doła.
Ale myślę, że najważniejsze mam.

Od jakiegoś czasu zaczytuję się w blogach dotyczących chorób, cierpienia i umierania. Pewnie można to uznać za egoizm, ale świadomość z czym zmagają się inni ludzie - przecież tacy sami, jak my, nakazuje mi tym bardziej doceniać, że ja nie musiałam i nie muszę. I mieć nadzieję, że tak zostanie.
Autorzy tych blogów, to właśnie często podkreślają w swoich wpisach. Że ważne jest tu i teraz. Że trzeba doceniać najdrobniejsze dobre rzeczy, bo nigdy nie wiemy, kiedy ich w naszym życiu może zabraknąć.

Mam całą listę tych drobnych rzeczy.
Jestem szczęśliwa.  

P.S. Moja ulubiona telewizyjna Pani Psycholog, powiedziała, że to dostrzeganie małych rzeczy, to tylko u nas brzmi tak patetycznie. A w Indiach to własnie jest na porządku dziennym, jest normalne, wynika z religii, medytacji i dzięki temu ludzie, chociaż żyją w strasznej biedzie, uśmiechają się dużo więcej niż my.

P.S.2. Wpisałam w google "szczęście" i zajrzałam w grafikę. Pokazały się zdjęcia uśmiechniętych ludzi, noworodków, czterolistnych koniczynek, pełnych rodzin, a do tego dwa hasła pokrewne "szczęście miłość" i "smutek".



sobota, 19 stycznia 2013

Chorowania ciąg dalszy

Bebi ma obustronne zapalenie oskrzeli :( Wiedziałam, że się tak skończy zalecone przez pediatrę "przeczekiwanie kataru". Ehhh. Charczy i smarczy, dostał antybiotyk i inhalacje, których nienawidzi. Muszę go trzymać rękami i nogami. Chociaż dzisiaj zaczęłam mu śpiewać i tak się zasłuchał, że przestał się wierzgać i krzyczeć. Na wieczorną inhalację muszę sobie jakiś repertuar przyszykować.

Właściwie to jego chorowanie ma nawet jakieś zalety. Dzisiaj już dobrze się czuje, więc ładnie się bawi. Nawet nie marudził, jak został z K. a ja uciekłam na godzinę na zakupy :) Dobrze, że mam kogo poprosić o pomoc, bo nie wiem co byśmy jedli do wtorku, dopóki Tato nie przyjedzie.

A teraz zrobiliśmy sobie mini disco. Puszczamy głośno muzykę i tańczymy. Próbowałam go nagrać, ale oczywiście jak tylko widzi aparat, to przestaje. A tak fajnie się buja na boki , kręci w kółko i podryguje :)
Oprócz tego cały dzień się przytulamy, wygłupiamy i jak rzadko mamy po prostu czas i energię tylko i wyłącznie dla siebie.
W tym roku najważniejszy plan, to wyjechać, a najlepiej polecieć, gdzieś razem na wakacje!

czwartek, 17 stycznia 2013

Chorowanie

Mini chory:( Kaszle, z noska mu cieknie, temperatura 38,6. Śpi niespokojnie i co jakiś czas się budzi. Po południu chodził taki smutny, oczy zaszklone, buzia rozpalona. Co chwilę przychodził się tulić, czego normalnie nie robi często. Przysypiał mi na kolanach  i cały był nie swój.
Zarejestrowałam go do lekarza na jutro,na 11 i mam nadzieję, że tym razem mi nie wmówi, że to tylko katar i trzeba przeczekać, bo to dzisiaj to jest właśnie efekt "przeczekanego" kataru.
Do kompletu, przebijają się dwie czwórki :/ Możliwe, że to one są winne, pewnie odporność spadła i go złamało do końca.
Tak mi smutno, kiedy mój maluch choruje. Smutno i bezradnie.
No i oczywiście mam wyrzuty sumienia...bo może źle ubrałam? może niepotrzebnie gdzieś poszliśmy? może trzeba było wcześniej udać się do lekarza?

Generalnie od kiedy jestem matką, wyrzuty sumienia stały się integralną częścią mojego życia wewnętrznego :/ Ciągle myślę, czy znów nie zrobiłam czegoś nie tak i czy nie jestem czemuś winna?A najgorsze, że na bank jestem winna w większości przypadków.

O! na przykład myślę jeszcze, czy jutro iść przed lekarzem do pracy, czy nie. Czy pójdę, czy zostanę i tak będę miała wyrzuty sumienia.

O losie!

Retrospekcje - 4 - Prawo i pieniądze


Myślę, że warto wspomnieć o kwestiach prawnych i finansowych w całej naszej sytuacji.
Tatuńcio po kilku rozmowach ze mną i moją mamą zgodził się dokładać do utrzymywania syna. Prawnie miał taki obowiązek od 7 miesiąca ciąży i tak też zrobił. Niepisanym warunkiem umowy był fakt, iż nie zdradzę istnienia syna ani drugiej babci, ani matce siostry przyrodniej (czyli Byłej Tatuńcia). Do dziś korci mnie aby to zrobić...tyle, że mnie na to nie stać.
Kwota tej "comiesięcznej pomocy" to dwie i pół brytyjskie dniówki. Na polskie warunki są to nienajgorsze alimenty. Tyle, że nie pokrywały nawet całości kosztów żłobka. No ale lepsze to niż nic.
Na początku kasę przysyłał nieregularnie, po porodzie nie pojawił się w celu uznania syna w USC, nie zrobił tego także przez konsulat.
Męczona przez mamę, lecz osobiście nieprzekonana do tego pomysłu, złożyłam w sądzie pozew. Zbierałam wszystkie możliwe paragony z zakupów dla dziecka, zrobiłam wyliczenie rocznych kosztów utrzymania, podałam tyle danych ile znałam.W tworzeniu pozwu wsparłam się internetem, wiedzą kuzynki - sędzi oraz darmowych prawników, którzy udzielają rad w Domu Samotnej Matki oraz Ośrodku Pomocy Społecznej w moim mieście. Okazało się, że to wszystko za mało.
Otrzymałam po kilku tygodniach pismo zwrotne z prośbą o większą ilość informacji. Informacji, których nie jestem pewna. Poproszono mnie również o wskazanie kuratora - kompletnie nie wiedziałam kogo.
W czasie tego zbierania, pisania, składania i czekania na odpowiedź, uprzedziłam Tatuńcia co dla niego szykuję. Trochę się wystraszył, spiął i zaczął płacić regularnie. Nawet jakiś czas dzwonił pogadać. Tyle, że nigdy nie zapytał o Sebcia.
Odnośnie uznania, zwodził mnie,a to , że nie pasował mu termin u konsula, a to, że nie ma swojego aktu urodzenia w UK, a jest potrzebny i musi go ściągnąć z Polski, a cośtam jeszcze... wreszcie przestałam go o to męczyć.
Nie dlatego, że mi się nie chciało, ale dlatego, że jednak pewne sprawy łatwiej było załatwić, pokazując Akt Urodzenia dziecka, w którym widnieje notatka świadcząca o fakcie nieuznania przez ojca. Swoją drogą - zmuszono mnie, abym w Akt wpisała imię ojca, dopisano do tego moje nazwisko i wyszła bzdura. Wolałabym, żeby widniał tam "n n" albo nic po prostu. Ale tak się nie da :/
Brak ojca ułatwił przyznanie miejsca w żłobku, bezproblemowo również wyrobiłam synowi paszport. Dzięki temu, że alimenty są nieoficjalne, udało mi się otrzymać w firmie zapomogę świąteczną - dochód na osobę mamy stosunkowo niewielki. Niestety nie na tyle, żebym mogła otrzymywać jakąkolwiek pomoc od państwa. Przysługuje mi ulga prorodzinna  i ulga dla samotnych rodziców podczas corocznego rozliczania PITu. Zawsze coś ;)
Ze żłobka państwowego nie skorzystaliśmy ostatecznie, ale to kolejna historia na osobny wpis.

Podsumowując sytuacja jest następująca - sprawa w sądzie zawieszona, dziecko nieuznane, kasa płacona regularnie (jak poproszę, to nawet przysyła 10-20 funtów więcej np na Święta itd). Syna nie widział i już nawet nie próbuje mnie okłamywać, że chce go zobaczyć. Na dzień dzisiejszy nie jest to nam do niczego potrzebne.
Wiem, że jeśli przestanie płacić, mogę wznowić postępowanie sądowe, będzie się to wiązało z wykonaniem testów DNA (jesli nie potwierdzi sam ojcostwa). Będę musiała również wnosić o pozbawienie władzy rodzicielskiej - myślę, że nie powinno z tym być problemu. Ale mam nadzieję, że nie będzie takiej konieczności.

środa, 16 stycznia 2013

Czekoladowo

Napieklam ciasteczek:-)) Wyczyn,bo pieczenie nie jest moja mocna strona. Szczerze mowiac,to spierniczylam polewe do nich...no ale przynajmniej mniej kalorii dzieki temu:-))

wtorek, 15 stycznia 2013

Christian - my Love!


Od kilku dni kładę się spać za późno. Kto śledzi na bieżąco literackie mody ostatnich miesięcy, ten na pewno zgadnie, że powodem jest ideał większości kobiet świata - Christian Grey.
Na facebooku toczą się dyskusje w komentarzach, wszystkie dziewczyny są totalnie wciągnięte.
Ja oczywiście też!
Nie będę się zgrywać, że skoro jestem panią filolog, oczytaną i ambitną, to nie daję się porwać lekkiej literaturze. Jestem zapracowaną samotną mamą, z miliardem kłopotów i jedyne, o czym marzę wieczorami, to oddać się przyjemnie lekkiej i wciągającej lekturze.
Właśnie debatowałam z koleżankami nad fenomenem tej powieści.
Do połowy jakoś tak niekoniecznie byłam przepełniona entuzjazmem. Ale muszę przyznać, że im dalej, tym bardziej...no właśnie tym bardziej co?
Chyba tym bardziej jest mi smutno, że ten facet jest fikcją literacką :( To jest własnie ideał kobiety. Stworzony przez fanatyczkę sprzeczności. Bo któż lepiej jak nie kobieta, wie co nas kręci?
Więc Christian jest uroczy,ale mroczny, bogaty, lecz biedny, czuły i stanowczny, delikatny, chociaż ostry, miękki, a jednak zimny...po prostu dobry i zły jednocześnie.
Ana zresztą nie lepsza - niby brzydka, ale ładna, ciamajdowada, lecz bystra i inteligentna, wstydliwa, a jednak rozpustna....

Dlaczego tak kochamy tą historię? Bo to jest współczesna odsłona bajki o niedostępnej księżnicce, siedzącej na szczycie wysokiej wieży, która ostatecznie rzuca długi warkocz, przystojnemu dzielnemu rycerzowi na białym koniu. On się wdrapie po tym warkoczu na szczyt, a potem (nadal mocno go trzymając) posiądzie królewnę na wszelkie sposoby i w każym kącie, chociaż wieża jest okrągła :P

No kurczę, każda dziewczynka, mniej czy bardziej grzeczna, uwielbia tą opowieść :)

Ja jak zamykam książkę, to marzę o spotkaniu kogoś takiego...a najbardziej chyba o tym, żeby ktoś mnie tak pragnął jak Christian Any. Bo nie trzeba doczytywać do III części, żeby wiedzieć, że i tak na koniec się pobiorą ;)

Ideały niestety nie istnieją...ale dobrze, że chociaż pomarzyć sobie można przed snem :)


P.S. Wybór aktora po prostu mistrzowski! 

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Mmmmm....pycha!

Wchodziłam dziś po Sebcia do "żłobka" i już na korytarzu pachniało czymś smakowitym.W środku -zapach jeszcze cudowniejszy, w mieszkaniu cieplutko, a ja obsypana śniegiem i zmarznięta Nie omieszkałam pochwalić  Pani Małgosi, że taki miły i pachnący klimat czuć, a ona myk myk do kuchni i zapakowała mi świeżo upieczonych rogalików drożdżowych z makiem.
Wrzuciłabym zdjęcie, ale zostały już tylko okruszki do zapozowania, więc wygooglałam podobne :P Połowę wciągnęliśmy stojąc w korku . Uratowały nasz powrót do domu, bo Mini już był zły, że nie jedziemy :)


Poniedziałek...


Ehhh poniedziałek to jest ciężki dzień.
Weekendy zwykle wydają mi się za krótkie. Zawsze w niedzielę mam niedosyt. Chociaż tego jednego dodatkowego dnia.
W sobotę praktycznie usiadłam dopiero wieczorem przy tym winie ze znajomymi. Cały dzień zszedł na zakupy, gotowanie i sprzątanie. Sebcio musiał się za mną pałętać i zajmować sam sobą. Kiedy M. i P. przyszli, usiedli z nim na dywanie, to był przeszczęśliwy! Pokazywał im klocki, książeczki. Nigdy tak nie robi, zawsze jak ktoś przychodzi, to się wstydzi i leci do mnie. Nie ma w ogóle opcji, żebym zrobiła w kuchni herbatę, a on został z gośćmi. A tym razem siedział sobie zadowolony z nimi.
A ja oczywiście z mega wyrzutem sumienia, że go zaniedbałam cały dzień. Najpierw się w koszu na zakupy męczył ( w Auchanie ukradł pomidorka cherry i usiłował zjeść, ale nie mógł się wgryźć i wyrzucił:P), a potem stał ze mną w kuchni i próbował zwrócić na siebie moją uwagę, co udawało się tylko na chwile, bo chciałam szybko skończyć. Ehhh.
W niedzielę w ramach zadośćuczynienia zabrałam go do Chrzestnego i jego żony i razem z nimi na sanki. A mały niezadowolony. Prężył się, płakał, nie chciał jechać. Ostatecznie połowę półtoragodzinnego spaceru go niosłam, bo nawet jak D. go wziął, to się wyrywał. Ani "na barana" ani na ręce nie chciał.
Po południu zamiast go położyć u nich w sypialni, to go przetrzymałam tak, że usnął dopiero o 16 w samochodzie. W związku z tym wieczorne spanie się przesunęło. Próbowałam go uśpić od 21 do 22. W końcu wściekła się poddałam, wyjęłam z łóżka i "rób co chcesz". Wściekła powinnam była być na siebie, że mu rytm dnia zaburzyłam, bo wymyśliłam sanki i zabawy z Chrzestnym w porze jego zwykłej drzemki.
Kurde no!
I znowu wyrzuty sumienia.
Czasem mam wrażenie, że do dupy ze mnie matka.
Na te jego fochy, prężenie się, rzucanie na podłogę i rzucanie przedmiotami kompletnie nie potrafię reagować. Nie wiem kiedy ulegać, a kiedy pozwolić mu się wyrzucać, wyleżeć na podłodze i wykrzyczeć. Z pewnością to, że przez pół spaceru nosiłam go na rękach, nie było wychowawcze :/
Nad swoją złością z trudem panuję. Boję się, że kiedyś nie wytrzymam. Czasem jestem już tak blisko skraju, a to przecież dopiero początek trenowania mojej cierpliwości i umiejętności panowania nad sobą :(
Z własnego domu wyniosłam najgorsze wzorce pokonywania złości, jakie tylko można było. Nie chcę popełniać tego samego błędu, a czasem czuję, że to jest tak głęboko we mnie zakorzenione,że nie znam innych wyjść. Przeraża mnie to. Obiecywałam sobie całe życie, że tego nie powielę, a to chce samo ze mnie wyleźć.
Pocieszam się faktem, że jestem tego wszystkiego świadoma. To chyba znak, że jeszcze nie jest ze mną najgorzej.

sobota, 12 stycznia 2013

In vino veritas, in aqua sanitas...

Jutro zdrowa na pewno nie będę, a dzisiaj lepiej żebym nic nie pisała, bo wlałam w siebie kilka lampek wina i co za dużo prawdy, to też niezdrowo ;)

Uwielbiam te soboty, kiedy ktoś wpada, ja szykuję jedzenie, pogadamy o tym o tamtym, o ważnym i mniej ważnym, poważnym i niepoważnym. Mini się bawi, wszyscy na luzie, czas sobie płynie lajtowo, jutro nie trzeba się zrywać. Chwilo trwaj!

piątek, 11 stycznia 2013

Nocą

Mini śpi od 3 godzin.
Śpiące dzieci wyglądają tak słodko. Można patrzeć na nie bez przerwy i chciałoby się całować i tulić...ale lepiej nie, bo zbudzone dziecię już takie słodko spokojne nie jest :)
Zmyłam stos naczyń i rozważałam sprzątanie łazienki, ale że odwiedzili mnie znajomi i trochę posiedzieliśmy, to już chyba sobie dzisiaj daruję.
Zazwyczaj czas spania Syna pożytkuję na sprzątanie, gotowanie, ewentualnie zabiegi kosmetyczne...a czasem na odpoczynek pasywny (tv i książka), bo przeważnie wieczorem jestem zmęczona.
Dzisiaj piątek, więc energii jakby więcej. Ale nalałam sobie kieliszek dziadkowego winka i chyba zwinę się na kanapie ze wszystkimi, 50 twarzami Christiana Grey'a... :) Nazwano to "pornografią dla mamusiek", więc akurat pasuje! Nie powiem, że jak czytam to mi się nie marzy taki Christian, na tej samej kanapie, obok mnie :) Chociaż na 1 weekend....:)

Biegać, latać, skakać, pływać....

Całe życie mam problem z wagą.
Wcześniej przez hormony, teraz po hormonach, po ciąży i dlatego, że już się zaczynam starzeć.
Ale oczywiście głównie dlatego, że ja po prostu KOCHAM jeść.
Uważam, że jedzenie to istna przyjemność! Gotowanie, szykowanie i konsumowanie, najlepiej jeszcze w miłym towarzystwie...niewiele jest równie miłych rzeczy, które można robić w domu :)

Lubię również ruch. Może nie jakoś w nadmiernych ilościach i konfiguracjach, ale dużo lepiej się czuję, jeżeli mogę trochę pomęczyć się fizycznie kilka razy w tygodniu.
Po porodzie i połogu, kiedy jeszcze mieszkałam u rodziców, zapisałam się na latino solo i aerobic. I czułam się cudownie! Już nie wspomnę jak pięknie zrzucałam pociążową nadwagę..

Od kwietnia mieszkam w innym mieście, bez rodziców, pracuję 8 godzin dziennie i niestety zrezygnowałam z wszelkich form wysiłku fizycznego :( Aż wreszcie zaczęło mi tego brakować.
No i tu niestety mam do pokonania kilka problemów. Właściwie to nie kilka a jeden - kasa. Aby ćwiczyć pod okiem instruktora czegokolwiek muszę zapłacić za: a)zajęcia; b)dojazd; c)opiekę nad dzieckiem. a+c to już 46zł jednorazowo!

Szukam fitnessklubu blisko pracy - odpada dojazd, a opieka nad dzieckiem wyjdzie dużo taniej, bo młody po prostu zostanie dłużej u opiekunki. Nie ma zajęć ani przed 8, ani tuż po 16 :(
Mam też fitnessklub blisko domu - odpada dojazd, ale nie ma opiekunki. Chociaż muszę się koniecznie tam przespacerować i zapytać czy nie mają przypadkiem możliwości zorganizowania jakiejś opieki.
Znalazłam również zumbę dla rodziców i dzieci, z tym , że dziecko musi mieć min.4 lata.

Tak źle i tak niedobrze.
Pieniądz decyduje o wszystkim oczywiście.

A ja jestem za leniwa, żeby zmobilizować się do ćwiczenia w domu. Od miesiąca obiecuję sobie wozić w samochodzie adidasy i po pracy wchodzić z młodym na rękach, schodami na 8 piętro. Jeszcze nawet tych butów nie zniosłam do samochodu :P

No to sobie pomarudziłam! Na swoje usprawiedliwienie mam katar i "trudne dni" ;P


czwartek, 10 stycznia 2013

Retrospekcje - 3 (pozytywy)

Teraz będzie o tym, co było przyjemne w ciąży :)

Po pierwsze koniec z odchudzaniem. Mogłam jeść na co miałam ochotę. Przez to wcale nie jadłam jakoś specjalnie dużo. Do 8 miesiąca przytyłam 7kg...a w 9 dodatkowe 5! :P

Chodziłam na aquaaerobic, aby utrzymać się jak najdłużej w dobrej kondycji. Wszyscy byli tam dla mnie szalenie mili.

Dołączyłam do forum i poznałam tam super dziewczyny. Wymieniamy się doświadczeniami na bieżąco w dalszym ciągu.

Moi przyjaciele otoczyli mnie fantastyczną opieką: odwiedzali, przynosili owoce i soki, pomagali, gdy miałam jakieś problemy, oglądali ze mną mieszkanie (jedno,bo od razu zdecydowałam się je kupić), pomagali pakować do przeprowadzki, A. była ze mną u ginekologa, kiedy widać było płeć. A jeszcze wcześniej, kiedy ze szpitala zadzwoniłam zaryczana, po tym jak na USG zobaczyłam rączki, nóżki i usłyszałam serduszko Fasolki, płakała ze mną do słuchawki. Wspierali, pocieszali, wozili do szpitala kiedy były kłopoty,karmili mnie, zapraszali, żebym nie była sama. Dawali nadzieję, kiedy chciałam by Tatuńcio do nas wrócił, i razem ze mną mieszali go z błotem, kiedy byłam na niego wściekła. Wybierali ze mną imię. Niektórzy byli gotowi chodzić ze mną na szkołę rodzenia (sama chodziłam i to akurat było nieprzyjemne).
Na pewno nie są to wszystkie ich zasługi. Ale generalnie, mieli ogromny wpływ na to, iż dziś uważam okres ciąży za fantastyczny etap.

Pracowałam praktycznie do końca 8 miesiąca. W firmie również pełna akceptacja i zrozumienie. Z pewnością bym zwariowała, gdybym tam codziennie nie chodziła.

Często jeździłam do siostry i rodziców. Myślę, że od tamtej pory umocniły się nasze więzi.

W ramach wakacji spędziłam tydzień u przyjaciół w Szwajcarii. To tam nagle urósł mi brzuch, ponieważ pochłaniałam niezmierzone ilości szwajcarskiego sera i czekolady.

Pojechałam z mamą na długi weekend nad jezioro, nad którym spędzaliśmy rodzinne wakacje od 1991roku przez ok 10 lat. Bardzo się tam wyciszyłam, przypomniałam sobie jak to było być dzieckiem. I zrozumiałam, że jako dziecko jestem tam ostatni raz. Kolejny będę już mamą.

Kupowałam i dostawałam miliony małych,przeuroczych rzeczy.

I skupiałam się na tym, aby jak najczęściej czuć się dobrze. Cieszyłam się pierwszymi ruchami, a później coraz mocniejszymi kopniakami, gadałam do brzuszka, czytałam mu wiersze Brzechwy, słuchałam dużo muzyki. Przez 9 miesięcy zakochiwałam się w małym mężczyźnie mojego życia.
A 20 września 2011 o 19:26 oszalałam ze szczęścia i Miłości ! :)

Retrospekcje - 2

Samotna ciąża to bardzo trudny okres. Myślę, że był to drugi najcięższy czas w moim życiu.
Na początku w ogóle nie wiedziałam co z tym zrobić i wahałam się.
Kiedy w końcu pogodziłam się z myślą, że stało się, jak się stało i być może jest to moja pierwsza i ostatnia szansa na macierzyństwo, postanowiłam, że od tego momentu będę się tą ciążą cieszyć i przeżywać ją, jak najpozytywniej się da. Skoro mam urodzić dziecko, to musi być zdrowe i szczęśliwe, a to zależy od tego jaka ja będę, nosząc je pod sercem.
Moje pozytywne nastawienie sukcesywnie burzyły kontakty z przyszłym Tatuńciem, a także bojowe nastawienie mojej mamy. Wiem, że robiła to z troski i dbałości o nas, ale chwilami naprawdę przesadzała.
Zdania: "nie każdy chce spierdolić sobie życie, jak Ty!" nigdy jej nie zapomnę.
Nigdy też jej go nie wypomniałam, bo wiem, że powiedziała to w emocjach. Ale ja okupiłam to 2 przeryczanymi nocami.

Tatuńcio pojawił się raz - w lutym 2011r. Spędził ze mną kilka dni. Byliśmy u moich rodziców. W sumie nie wiem po co, bo nic z tej rozmowy nie wynikło. W czasie jakiejś imprezy dotknął mojego brzucha i powiedział, że czuje, że to jego dziecko. Narobił mi nadziei, że może jednak się ułoży, że jak sobie poukładamy to wszystko, to będziemy mogli tworzyć rodzinę. Całował mnie, przytulał, spał ze mną. Wszystko było jak wcześniej.
Miał wrócić w marcu, mieliśmy lecieć na wakacje do Hiszpanii. Wybraliśmy nawet miejscowość. Alicante.
Poleciał sam. Na Maltę. Niby na rehabilitację.
Rozmowy na skypie stały się coraz rzadsze - wcześniej codziennie gadaliśmy godzinami.
Uśmiechnął się pod nosem na wieść, że będziemy mieć syna.
Kiedy powiedziałam, że to będzie Michał, zapytał, czy on może mieć w tej kwestii coś do powiedzenia. Ok - zaproponuj inne imię. "Pomyślę". Więcej nie wrócił z tym tematem. Natomiast obrzydził mi Michała i długo myślałam nad czymś innym.
Nie wiem dlaczego w końcu wybrałam Sebastiana. Chyba dlatego, że znam dwóch i chciałabym, żeby mój syn był podobny do nich :) I dlatego, że to długie imię, a ja mam krótkie nazwisko. Byłam już przekonana, że nazwisko ostatecznie będzie moje.

Po kilku miesiącach "negocjacji", a po części straszenia go, przez moją mamę. Zgodził się wysyłać pieniądze. Zaczął to robić 3 miesiące przed porodem i na szczęście robi do dzisiaj. W zamian nie powiedziałam nikomu z jego rodziny, ani matce jego córki o tym, że ma także syna. Ciągle zastanawiam się czy słusznie. Niestety pieniądz to mocny argument. Ale o pieniądzach będzie osobna notatka.

Retrospekcje - 1

Właściwie to może dobrze, że na tego bloga zdecydowałam się prawie dwa lata po rozpoczęciu tych wielkich zmian w moim życiu.
W ciągu dwóch lat człowiek nabiera dystansu. Zwłaszcza, kiedy przeżywa taki przewrót! 

To, co wydarzyło się w moim organizmie w moje 27 urodziny, 30 grudnia 2010roku, to był jakiś cud. Można by powiedzieć "przypadek"...albo jeszcze brzydziej - wpadka. Ale to po prostu był mały cudek...chociaż dopiero później zaczęłam o tym myśleć w ten właśnie sposób. 
Przez 10 lat "leczyłam się" na PCO , a później hiperprolaktynemię. Ginekolodzy straszyli, że nie będę mogła mieć dzieci, żebym się pośpieszyła. 
A ja wciąż nie byłam gotowa. Chociaż podświadomie czułam, że kiedy będę, to zostanę mamą i już! 
No i zostałam. A czy gotowa byłam? A kto w dzisiejszych czasach tak naprawdę jest? 
Nie uważałam specjalnie, bo byłam przekonana, że aż TAK łatwo, to nie będzie. Więc trochę przez własną nieuwagę. A trochę to wina lekarzy...może nie kazali mi się pilnować, bo uważali, że lepiej będzie jak mnie to po prostu zaskoczy? A może też nie wierzyli, że jest taka możliwość? Mój Pan Profesor wyglądał na nie mniej zaskoczonego ode mnie, kiedy się dowiedział. 

A jak ja się dowiedziałam? 
Po powrocie z 10dniowego pobytu w Londynie strasznie źle się czułam. Już tam stawałam się coraz bardziej zmęczona - ale zrzucałam to na karb brytyjskiego klimatu. Nocne mdłości - na wieczorne kebaby. Jednak po powrocie do Polski było tylko gorzej. Na treningach, na które chodziłam wcześniej regularnie nagle nie dawałam rady. Po pracy marzyłam tylko o tym aby się położyć. A kiedy po raz pierwszy w życiu zaczęły boleć mnie piersi, byłam pewna, że jeśli nie jestem ciężko chora, to muszę być w ciąży. 

26 stycznia 2011 roku, po upuszczeniu tych kilku kropli na test, dwie kreski pojawiły się w sekundę. Zostawiłam test na wannie i uciekłam z łazienki, z nadzieją, że jedna zblednie. Nie zbladła. 
Drugi test przywiozła koleżanka. Wynik ten sam. 
Telefon do profesora, czy to możliwe? No możliwe, ale trzeba sprawdzić u lekarza. 
Telefon do przyjaciółki - błagam zorganizuj mi wizytę na dziś u jakiegoś ginekologa. 
Zorganizowała. Poszła ze mną. Oczekiwanie na wejście do gabinetu było długie niemiłosiernie. W poczekalni w większości pary...one z brzuszkiem, oni wpatrzeni w partnerki... 
Modliłam się, żeby lekarz nie potwierdził. 
K. weszła ze mną do gabinetu. Lekarz zażartował, że zaczyna się obawiać, kiedy wchodzą do niego dwie kobiety. A ja wiedziałam, że nie udźwignę sama prawdy. K.została w jednym pokoju, ja z lekarzem poszliśmy do drugiego. Drzwi zostały uchylone. 
"Żeby nie było, żeby nie było..." modliłam się. 
"No, Pani Marto...zdecydowanie widać tu ciążę"
Usłyszałam jak z pokoju obok K. wciąga megagłośno powietrze. 
Nie pamiętam co mówił dalej...zalecał witaminy, pokazywał kartę ciąży, kazał robić badania....gdy weszłam do pokoju, w którym czekała K., ona uśmiechnęła się niepewnie i bardzo mocno i długo mnie przytuliła. 

Zawiozła mnie do domu, żebym mogła powiedzieć rodzicom i przyszłemu Tatuńciowi. Rodzice się ucieszyli. On przyjął to ze spokojem...a nawet niedowierzającym uśmiechem. 
K. wróciła po mnie, kupiłam dwa wina i paczkę papierosów, które spożyłam w towarzystwie i jej i S. tej samej nocy. Odbyłam kolejną rozmowę z rodzicami, którzy oblali mnie toną wspierających słów.A potem zasnęłam u nich niespokojna. Nie chciałam być sama. 

Start!


Dziś rano obudziłam się z myślą "zacznę pisać bloga". Piszę już dwa od lat, ale takie o wszystkim i niczym. W dodatku zapału mi brakuje. A dzisiaj myśli o rozpoczęciu działalności blogowej towarzyszył pomysł o czym to wszystko ma być.
Ogólnie o Nas.
Czyli o życiu samodzielnej mamy i jej synka.
Extremalnie skróconą historię, w jaki sposób otrzymałam ten status można znaleźć w o mnie
Całość pewnie jakoś wyjdzie w praniu.
Ale wypadałoby zacząć od przedstawienia się.
Więc ja, to Mama. Sama_Mama :)
Mam 29 lat...od 12 dni.
Mamą jestem od 15 miesięcy i 3 tygodni.
Mamą samą jestem od  dnia, w którym dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Dwa pozytywne testy okupiłam łzami rozpaczy, bezradności, złości i STRACHU. Wiedziałam od początku, że będę sama. Mam niesamowitą umiejętność lokowania uczuć tam, gdzie nie trzeba.
Czyli krótko mówiąc jestem po prostu głupia. Na szczęście nie ja jedyna :P

Jestem sama tylko w takim kontekście, iż nie wychowuję Synka z jego ojcem.
Tak naprawdę nie czuję się całkiem sama, ani samotna tym bardziej.
Mam cudowną rodzinę, która, chociaż oddalona o 160km i więcej wspiera mnie od samego początku.
Mam też wspaniałych przyjaciół!
Oraz znajomych bliższych i dalszych, na których mogę liczyć.
Mam super szefów, którzy co prawda średnio płacą, ale są bardzo "prorodzinni" i moja ciąża i macierzyństwo nie stanowiły dla nich problemu, a nawet były powodem do radości i zainteresowania.


Ale to wszystko będę musiała jakoś chronologicznie, sukcesywnie opisywać.

Dlaczego? Może to trochę forma terapii? Nie jest łatwo- tego ukryć się nie da. A może po prostu dlatego, że zawsze lubiłam pisać. Nie liczę na szalejącą publiczność . Ale może ktoś tu zajrzy, może z czegoś skorzysta? A może (jeśli i tego serwisu nie zamkną w przyszłości), pozostawię te notatki mojemu Synowi, aby łatwiej było mu rozumieć.