Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

poniedziałek, 3 lipca 2017

Nie ma lekko, ale jest miłość.

Wstaję o 6:15. Budzik dzwoni od 6, ale zwykle muszę dojść do siebie po tym jak uświadamiam sobie, że właśnie zaczyna się mój dłuuuuugi dzień.
Szykuję się, piję koktajl na chudość, który nie działa, bo z całej diety zostawiłam już tylko ten element :P
O 6:50, jeśli same jeszcze tego nie zrobiły, budzę dzieci.
Pomagam Sebie się umyć i ubrać, przebieram Aluśkę.
Szykuję jednemu Inkę, drugiemu mleko.
Wychodzimy o 7:20.
Odwozimy Alę do żłobka, później jedziemy do przedszkola z Sebą.
O 8 jestem w pracy.
Albo 5 po...na szczęście nie ma ciśnienia. I tak pracuję dużo dłużej niż przepisowe 8 godzin.

100% skupienia.
Planuję codzienne trasy dla 7 aut.
Odbieram telefony od 7 kierowców, często sfrustrowanych faktem, że kolejny tydzień spędzają w samochodowej kabinie.
Rozmawiam i myślę w 3 językach jednocześnie.
Z biura wychodzę o 16, czasem 16:30.
Ale to nie znaczy, że kończę pracę.
Zwykle do wieczora odbieram jeszcze telefony, maile i smsy, rozwiązując bieżące problemy.

Czasem dzieciaki są już odebrane przez M. lub dziadków.
Czasem muszę odebrać je sama.
Dziś akurat były u dziadka.
Sebastian na 17 zaproszony był na urodziny w sali zabaw.

Wpadłam więc po pracy do domu, wzięłam psa, prezent, ciuchy na zmianę dla dzieci i poszłam po nie.
Zostawiłam psa i spacerem udaliśmy się do Sali.
Seba poszedł na imprezę, a my z Alą na szybkie zakupy.
Ala zmęczona, drze się wniebogłosy.
Chce smoczka, ale takiego z półki, którą mijamy.  Swojego wyrzuca pod regały.
Nie zadowala się bułką, serkiem w saszetce, ani butelką z wodą.
Wydziera się na pół sklepu, a ja w popłochu chwytam co bądź i stojąc przy kasie stwierdzam, że nadal nie będę miała połowy potrzebnych rzeczy.
Siadamy na ławce. Aluśka chwilowo ucisza się przy pomocy wafelka, ja pochłaniam croissanta.
Zabrakło czasu na obiad.
Odbieram kilka służbowych telefonów i smsów.
Zabieram ją do Sali Zabaw, w której odbywają się urodziny.
Trochę się z nią bawię, trochę sobie siedzimy. Nie powinnam siedzieć. Jest zmęczona. Siedzenie tylko wzmaga do poczucie.
Jeszcze jeden telefon z pracy.
O 19 kończą się urodziny, idziemy spacerem po psa.
Aluśka traci cierpliwość do wózka, woli iść.

Chciałabym już być w domu i móc ją położyć.
Czuję, że siły mnie opuszczają.
Wyciągam ją jednak i stawiam na chodniku.

W jednej ręce wózek, obwieszony siatkami z ciuchami i zakupami, w drugiej pies.

I wtedy nadchodzi moja odsiecz.

Starszy Brat swojej Siostry.

Bierze ją za rękę i prowadzi troskliwie przede mną.

A ona jest tak szczęśliwa, że kiedy na chwilę się puszczają, zaraz wyciąga łapkę do niego, pomimo że zwykle ciężko ją namówić na tę formę spacerowania.

Prowadzi ją tak do samego domu, pomimo, że mała znów zaczyna marudzić i co chwile wyrzuca smoczek, za którym od razu płacze.

Docieramy.
Mogę odetchnąć z ulgą.
Puszczam Sebę jeszcze na trochę na boisko przed domem.
Rozpakowuję zakupy, przebieram Alę, myję i kładę spać.
Odpływa dość szybko.

Zjadam sushi z przeceny, wołam Sebę, szykuję mu kolację.

Jest 21. Zaraz pójdziemy czytać "Króla Maciusia I", a później spać.

Muszę przygotować jeszcze rzeczy na jutro, ogarnąć mieszkanie i zrobić obiad na jutro, aby tym razem zjeść coś ciepłego.



Tak, padam na ryj.
Bywam wykończona, zagoniona i przywalona masą spraw, o których muszę pamiętać, myśleć, które trzeba zorganizować.

Bywają chwile, kiedy zastanawiam się co ja sobie wyobrażałam, decydując się na drugie dziecko.
Że nic się nie zmieni?
Że nie może być dużo ciężej?
Że co za różnica?
Że skoro z jednym dałam radę sama przez 2,5 roku, to we dwoje z dwójką nie powinno stanowić problemu....

....taaaaaa


Chyba tak myślałam .


Na szczęście myślałam też o tym, że dwoje dzieci , ma zawsze siebie na wzajem.

I tak też jest.

I mimo, że padam.
To zaraz wstaję i się otrzepuję, kiedy widzę ich takich: