Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

poniedziałek, 30 maja 2016

Czy piątek 13-go może być w poniedziałek 30-go?

Jestem przekonana, że kosmos zrobił w maju jakiś przewrót i własnie piątek 13, który powinien był zdarzyć się przeszło dwa tygodnie temu, miał miejsce dziś. 
'
Dziś był dzień, kiedy to dokonała się tak zwana "równowaga w przyrodzie". 
Czyli, z racji tego, iż długi weekend spędziłam nad jeziorem, dziś cały dzień "siedziałam"  w domu. 
I chociaż przez poprzednie 4 dni też wykonywałam wiele czynności "ogarniających", nie mając wcale nadmiaru czasu na błogie byczenie się i wylegiwanie, to dzisiaj musiałam dla równego rachunku, wykonać ich 3 razy więcej niż zwykle. 
Dziś był również dzień, kiedy po raz pierwszy pomyślałam, że może lepiej byłoby iść do pracy. Wszelkie dzisiejsze domowe wydarzenia, to musiało być wyrównanie rachunków za to, że biedny M. musiał wstać po 4 do pracy. 
Dziś w końcu był dzień, kiedy po raz pierwszy naprawdę cieszyłam się, że mamy 3 pokoje, nie więcej....
No ale do rzeczy. 

Jak wygląda 13 -piątek w poniedziałek? 

Młodsze dziecko oczywiście budzi Cię przed budzikiem, czyli przed 6:40. 
Ogarniasz poranek ledwo przytomna, bo wiadomo jak to po długim weekendzie - człowiek niewyspany :) 
Pies niecierpliwie się kreci, ale nie masz jeszcze jak wyjść, bo własnie to wcześnie zbudzone młodsze dziecko, przypomina sobie, że od wczoraj jest nieodkładalne, ryczące w niebogłosy i uczulone na smoczek. 
Spławiasz zatem psa na rzecz dziecka, czego później gorzko żałujesz. 

Szykujesz dziecko starsze do przedszkola, młodsze wciąż trzymając na rękach. 
Już jesteś bliska wyjścia z domu, gdy pies nagle wymiotuje pod oknem. 
Sprzątasz i zbierasz się do wyjścia, popędzając dziecko starsze, bo pies ewidentnie ma coś z żołądkiem, co jest mocno wyczuwalne. 
Odprowadzasz dziecko starsze, tradycyjnie z wózkiem pchanym jedną ręką, a ciągnącym psem w drugiej dłoni. 
Młodsze zasypia pod samym przedszkolem - niestety musisz je zbudzić - tego zaraz też żałujesz.
Starsze odprowadzone, kierujesz się w stronę domu, wraz z pozostałym inwentarzem i planem zrobienia małych zakupów. 
Niestety rozbudzone małe dziecko zaczyna wyć. Jak zawsze wniebogłosy. Generalnie wyje stosunkowo rzadko...ale gdy już to robi, nadrabia mocą. 
Nici z zakupów, wracasz z wyjcem do domu. 
Ludzie rzucają Ci podejrzliwe spojrzenia. 
No co, kurde? Dzieci nie mieli, czy jak?

Winda od wczoraj zepsuta - tachasz wózek po schodach - tyle dobrze, że to tylko 1 piętro. 
Dziecko zasypia pod drzwiami do mieszkania. 

Wchodzicie do przedpokoju. 
Śmierdzi. 
Śmierdzi psim gazem. 
Ale w ciągu półgodzinnej wycieczki do przedszkola i z powrotem, zwykły psi gaz musiałby się ulotnić. 
Szukasz. 
I znajdujesz pod oknem. 
Wielką
psią
kupę
!
W trzech konsystencjach. 

Konsystencja niestety ma znaczenie w tej sytuacji. Gdyż firany w salonie sięgają idealnie podłogi...i udało im się jakoś w tę psią niespodziankę wpaść.

Sprzątasz niespodziankę. 
Ściągasz firany. 
Skoro już te idą do prania, to i resztę warto by było wrzucić, bo dawno nie prana. 
Ściągasz wszędzie firany i zasłony. 
Patrzysz na okna - masakra. 
Skoro już ściągnięte , to nie ma wyjścia - trzeba myć. 

W ten sposób, dzięki psiej kupie, spędzasz pół dnia na myciu solidnych rozmiarów okien w 3 pokojach i kuchni. 
W międzyczasie robiąc i rozwieszając 4 prania, ogarniając znowu wymiotującego psa oraz wyjca, który na szczęście ma jednak przerwy, kiedy to zaciesza i bawi się. 
Gdy jednak wyjec jest wyjcem. motasz go w chustę na plecach, zmywasz stertę garów (zmywarka się zepsuła tydzień temu), pierzesz ręcznie przytulanki, ścierasz kurze i wypakowujesz wyjazdowe torby. 

Do końca dnia wykonujesz jeszcze liczne domowe czynności, z zakupami włącznie. 
Po czym odbywasz niezbyt przyjemną rozmowę, na którą w ogóle nie miałaś ochoty. Ani dzisiaj, ani nigdy. Ale dzisiaj to najbardziej. 

Nie wydarza się już nic przykrego, ale roboty nie brakuje. 
Ulubiony żart mojego narzeczonego, odnośnie domowych obowiązków: "No co? Śpisz w nocy, to Ci się zbiera" 
Nie do wiary ile potrafi się zebrać, kiedy 3 noce spisz poza domem. I reszta domowników też. 

Wyżej wspomniany narzeczony nie może pomóc, bo drugie tyle roboty jest własnie na działce, której od 5 dni nikt nie podlewał.

O 23:30 leżysz na łóżku i czujesz jak nogi wchodzą Ci w d***. 
Nie zaśniesz, bo jesteś rozżalona na ten dzień, że Ci tak dał w kość. 
Więc się wywnętrzasz na blogu, z nadzieją, że może ktoś pogłaszcze po głowie i napisze, że też tak ma. 
Albo, że i tak dałaś radę. 
Albo chociaż, że jutro już normalnie będzie 31 i wtorek. I już nic zaskakującego się nie wydarzy ...

Jutro będzie gorąco - to wiem na pewno -  pół dnia z żelazkiem, bo wyschną firany! :) 

piątek, 13 maja 2016

Jak nam mija wiosna?

Ohhh strasznie ze mnie zajęta Matka Polka.
Pojęcia nie miałam, że na "urlopie" macierzyńskim można mieć tyle do zrobienia....a jednak.
Ale nie narzekam.
Obmaszerowując z wózkiem i psem nasze osiedle dookoła, w blasku grzejącego, wiosennego słońca, myślę sobie,  że ten rok dla dzieci to dar.
Zwłaszcza teraz, kiedy tyle czasu możemy spędzać na powietrzu.
Robimy duuuużo spacerów, odpoczywamy na działce, odwiedzamy place zabaw.
Jest super!
Tyle uwagi mogę poświęcić Sebkowi, mogę go obserwować, dostrzegać niuanse w jego rozwoju, dojrzewaniu...

Przyznam się szczerze, chyba już zresztą nie po raz pierwszy, ale przez drugie dziecko stałam się trochę matką -wariatką ;)
No może jeszcze nie tak do przesady....staram się nad sobą panować... ale jaram się swoją rolą na maxa :)
I dwójką moich małych Bossów :)

Ponieważ jednak mam więcej wolnego czasu, niż w innych okolicznościach mojego życia, to angażuję się też w różne nowości i akcje.
I tak np. wpadłam również w chustoświrowanie, co wcześniej prezentowałam.
Właśnie poszukuję drugiej chusty, która tak naprawdę niespecjalnie jest mi potrzebna...aczkolwiek cieńsza na lato pewnie zrobi robotę :)

Fajnie jest być mamą.
Co bym nie narzekała, nie natęskniła się za studenckim życiem, za imprezami, drineczkami, fajeczkami i innymi przyjemnościami tego typu.... co bym nie naklęła na zmęczenie wieczorem, zbyt rzadkie chwile tet-a-tet z Lubym mym....to i tak jest fajnie :)
A jak już słyszę z wielu stron, że takie piękne i urocze te moje dzieci. Że podobne do siebie, że uśmiechnięte takie, to już w ogóle serce moje pluska się w baryłce miodu.

Fajna jest wiosna - w tym roku czuję to w pełni. Mam czas to poczuć.
Jutro jedziemy do ukochanej mojej Zielonej Góry.
Za dwa tygodnie czeka nas długi weekend nad jeziorem.

Wybaczcie zatem przedłużające się nieobecności moje na blogu...ale tyle ważnych rzeczy dzieje się wokół. Żal by było coś przeoczyć :)

A na koniec chustowe focie.
Na tę chustę też choruję...na szczęście zdrowy rozsądek wygrywa codzienną walkę z mymi zachciankami ;)