Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

piątek, 29 stycznia 2016

Hej kolęda!

Przedwczoraj przyjęliśmy księdza po kolędzie.
Miałam mieszane uczucia...właściwie trochę się obawiałam.

Do tej pory jakoś tak się układało, że omijały mnie te wizyty. Chyba zawsze byłam w pracy.
Wcześniej czasem przyjmowaliśmy księdza w domu rodzinnnym.
Czasem, bo moja mama jest ateistką, a może i agnostykiem...
Zwykle więc wizyty te odbywały się, gdy akurat jej nie było.

Jakoś specjalnie nigdy mi na tym nie zależało.
Gdybym miała określić swój stosunek do kwestii  religijnych, nazwałabym siebie "wierzącą, ale niepraktykującą".
Kościół i księża zrazili mnie do siebie. Jakieś takie to wszystko było zawsze...skostniałe, wyniosłe, dalekie.
Bardzo podobało mi się raz w kościele metodystów. Pastor, który wygłosił mądre, życiowe kazanie, pewne założenia tego wyznania, skromność świątyni, to wszystko bardziej mnie przekonywało.
Niestety kościoła metodystów nie ma w pobliżu.

Odwiedzam zatem od czasu do czasu...a raczej - od święta do święta,  nasz zwykły, osiedlowy kościół. Nigdy jakoś jednak nie angażowałam się specjalnie w cokolwiek związanego z parafią.
Gdy szliśmy zapisywać się na chrzciny, byłam zestresowana jak przed jakimś egzaminem.
No cóż...nie da się ukryć, że model naszej rodziny daleki jest od tego, którego Kościół by sobie życzył. :
Żyjemy w konkubinacie, wychowujemy moje dziecko z innego związku i córkę "wspólną", acz nieślubną. W dodatku M. w świetle Kościoła, w zasadzie nadal jest mężem innej kobiety.
No nic tylko z krucyfiksem i egzorcystą na nas ;p

Na szczęście przed chrzcinami nikt się zbytnio nie zagłębiał w naszą sytuację.
Jednak już po kolędzie nie do końca wiedziałam czego się spodziewać. To jednak wizyta w domu i okazja do dłuższej pogawędki.

Odwiedził nas, jak się podczas rozmowy okazało, ksiądz w wieku Miśka. Sympatyczny, uśmiechnięty, otwarty. Oboje z M. mieliśmy ochotę z nim rozmawiać...
Jak się później okazało, poczuliśmy oboje nawet potrzebę opowiedzenia mu naszej sytuacji i może posłuchania jakiejś rady, a nawet ukierunkowania co możemy zrobić, żeby to wszystko jakoś poukładać. Niestety wizyta duszpasterka ma to do siebie, że trwa krótko, bo prawie wszyscy na tym 25tysięcznym osiedlu na nią czekają. Porozmawialiśmy więc tak ogólnie, ale muszę przyznać, że jakoś raźniej mi się zrobiło, że okazało się to takie ludzkie i normalne.
Może to jest tak, że ci księża z naszego pokolenia, sprawiają, że kościół idzie z duchem czasu i zmieniającymi się realiami?

A może też i my jednak nieco się starzejemy i dostrzegamy pewne wartości, które wczesniej nie miały dla nas wielkiego znaczenia?
Może coraz więcej potrzebujemy w życiu elementów, które dają poczucie stabilizacji i pewnego porządku?

Nie wiem... ale ciesze się, że zdecydowaliśmy się na tę wizytę, że nasze mieszkanie zostało poświęcone i że wiemy, że jest w naszej parafii człowiek, do którego w razie czego, będziemy mogli się zgłosić.

Ach! No i największe zaskoczenie tego spotkania - na stole przy którym rozmawialiśmy leżała przygotowana koperta z ofiarą- nie sięgnął po nią, a gdy dałam Miśkowi znak, aby ją księdzu wręczył, ten odmówił ze słowami "przyda Wam się".
Tym już do końca nas przekonał, że jest inaczej, niż to pamiętaliśmy.

Ta wizyta to było naprawdę miłe rozczarowanie, które trochę zmieniło moje podejście.




piątek, 22 stycznia 2016

Stracone pokolenie...

Pierwszy raz w życiu nie mam do kogo pójść w Dni Babci i Dziadka.
Od kilku lat w prezencie robiłam co roku kalendarze z naszymi zdjęciami.
W tym roku zrobiłam już tylko te od dzieci dla ich Dziadków.

Smutno i tęskno.
Chyba już nigdy nie przestanie się za nimi tęsknić.

Wczoraj czytałam z mamą w GW artykuł o tym, co Dziadkowie dają wnukom i vice versa.
Bardzo mądrze ktoś kto wszystko opisał.
Zgadzam się z każdym jednym słowem.

Dziadkowie, to większa część mojego dzieciństwa.
Wiele fajnych wspomnień.
Wakacje u Babci Haliny w Bolesławcu.
Zawsze pozwalała mi nosić swoje buty na obcasach i malować paznokcie.
W małym pokoju w jej mieszkaniu założyłam redakcję "Gazetki Domowej" - to pewnie był pierwszy krok w kierunku studiów dziennikarskich :)
Babcia Halina uczyła mnie niemieckiego i angielskiego.
I modlitw, bo była najbardziej wierząca z rodziny.
Od niej znam historie o zesłaniu na Sybir.


Babcia Irena była jakby najchłodniejsza z całej trójki.
Ale kochała nas i okazywała to na inne sposoby.
To ona pisała wiersze i wspierała mnie, gdy sama miałam etap tworzenia.
Robiła najpyszniejszy groszek z marchewką.
I kręciła mi włosy na papiloty.
Do niej zawiózł mnie w środku nocy Tato, gdy rodziła się moja siostra. Pamiętam, że z wrażenia nie mogłam tam zasnąć.
Miała pudełka z mulinami i masą kolorowych guzików, którymi uwielbiałam się bawić.
Czasami zostawałam na noc u Dziadków. Lubiłam to jeszcze nawet w liceum.
Na śniadanie była zawsze pyszna jajecznica z takiego małego rondelka.

Dziadziu.
Dziadziu to Dziadziu, bo zawsze był tylko jeden.
Mój najważniejszy i najkochańszy.
Mój wzór, ideał, nauczyciel, opiekun, mistrz.
Przystojny, wykształcony, mądry i kochany.
Najlepszy na świecie.
Wspierający zawsze i we wszystkim.
Napisałabym , że bezkrytyczny, ale to nieprawda. On potrafił być krytyczny w taki sposób, że nawet nigdy nie odczułam , że to krytyka.
Nauczył mnie chyba wszystkiego, czego można nauczyć małą dziewczynkę.
Wszystkiego o lesie i łąkach, roślinach, zwierzętach. Uczył mnie matematyki i fizyki.
I francuskich piosenek wyliczankowych.
Dziadziu to flanelowa koszula w kratę, kasztany w kieszeniach, płatki kukurydziane z żółtej miseczki, kilometry spacerów w rytm tych francuskich wyliczanek.
Dziadziu to wielka MIŁOŚĆ.


Dzisiaj, będąc przeszło trzydziestoletnią kobietą, gdy myślę o nich, wciąż czuję się jak dziewczynka.
Zawsze przy nich tak się czułam.
Oni dali dzieciństwo. Poczucie bezpieczeństwa, wynikające z tej podświadomej jakby wiedzy, że nade mną są aż dwa starsze pokolenia - ludzie, na których zawsze mogę się wesprzeć.
Dziadkowie to skarbnica wiedzy. To wielka księga rodzinnej - i nie tylko - historii. To tradycja.

Dziadkowie dali akceptację.
Stworzyliśmy razem rytuały, które zapadły mi w pamięć już na zawsze.  I zawsze będą kojarzyć się z najlepszymi momentami dzieciństwa.
Dali mi swój czas, swoją uwagę, uczucia.
Dali wsparcie, a nawet finansowe zabezpieczenie.
Dzisiaj wiem, jak wielki mieli wpływ na ukształtowanie mnie - Marty dorosłej.
I jeszcze większy na wybudowanie Marty - Mamy.
Ich miłość i zaangażowanie, to był ratunek i siła w trudnych sytuacjach. I tych dziecięcych i tych dorosłych.
To była motywacja.
Była i jest nadal.

I na końcu - cała postawa moich Dziadków, była wzorem.
Wzorem dla moich rodziców, którzy dzisiaj przejęli stery.
To teraz oni są nestorami rodu. Całe pokolenie, które było nad nimi, już od nas odeszło. Nieodżałowane, utracone bezpowrotnie.

Teraz jednak nasi rodzice darują naszym dzieciom wszystko, co najlepsze.

Od momentu kiedy Sebastian nabył jako-takiej świadomości, widzę jak wielką rolę Dziadkowie odgrywają w jego życiu.
Mając dwa latka upatrzył sobie Dziadka na wzór, zwrócił oczy w jego kierunku z bezkrytycznym uwielbieniem. Miętolił całymi dniami ich wspólne zdjęcie i nie dał sobie go odebrać za Chiny. Dziadek to był pierwszy męski wzorzec jego życia.
Babcię też kocha ogromnie. Zaszczepiła w nim chęć do gotowania. Mianował się jej Su Szefem :)

Nie da się wycenić  roli Dziadków w naszym życiu.
Wszystko co, co zrobili moi, procentuje nadal, mimo,że już ich z nami nie ma.
To jedno z największych szczęść , że ich miałam.
I że teraz wspaniałych Dziadków mają moje dzieci.

Kocham.





niedziela, 17 stycznia 2016

2

Miałam więcej pisać...
no i piszę w zasadzie...
piszę codziennie prace zaliczeniowe mojego chłopaka :)
Sesja przyszła i nagle studiujemy wszyscy. On, ja, rodzice, znajomi... kto może, ten pomaga.
Jego dyplom będzie ostatecznie pracą zbiorową. Dziełem wielu wybitnych umysłów :)

W edytowanych mam od półtora tygodnia niedokończonego posta.
Zaczęłam go pisać pewnego szarego dnia, kiedy wszystko działało mi na nerwy. Kiedyś go jeszcze opublikuję, ale dzisiaj nie mogę.

Dzisiaj właśnie porozstawiałam w całym salonie świece o zapachu wanilii z pomarańczą.
Pokroiłam świeże owoce, podprażyłam płatki migdałów, w zamrażarce schowałam waniliowe lody.
Upięłam koka
Za uszami prysnęłam moim i Jego ulubionym perfumem - Armani - Code.
Strój wciąż domowy, ale nieco staranniejszy...

Bo dzisiaj mamy "randkę".

I to nie byle jaką.
Rocznicową

Rocznica dokładnie wypada nam jutro, ale że jutro poniedziałek , w dodatku tydzień popołudniówek, to umówiliśmy się na dzisiaj.

Podziękuję Mu dziś za ten drugi wspólny rok.
Wyjątkowy rok.
Pod szyldem projektu "Dzidzia".
Zrealizowaliśmy go od początku do końca z sukcesem.

Gdybym miała podsumować w 3 słowach nasze relacje w ciągu tego czasu, to oprócz  naturalnie, Miłości, wymieniłabym Wsparcie i Współpracę.

Na każdym kroku - gdy odchodził Dziadek, gdy ze łzami w oczach odnajdowałam na ciążowym już ciele kolejne ospowe kropki, gdy brzuchol ciężki był i trudno było zapiąc sandałki, gdy w 6 godzinie porodu szyjka była jeszcze dłuuuuga.... w każdej chwili Współpraca i Wsparcie.

Za to Mu dziękuję. Za to trwanie razem. Zawsze.

Jest już inaczej po tych 2 latach.
Zwłaszcza, że tyle zrobiliśmy przez ten czas. Tyle się zdarzyło i zmieniło.
Już z rozrzewnieniem wspominamy ten dreszczyk emocji, gdy nadchodził weekend i On miał przyjechać do Zielonej Góry, lub ja do Wałbrzycha.
Gdy 5 dni trwało wieki , bo tęskniuszki były TAAAAKIE ogromne.

I tamta pierwsza nasza noc...prawie już przez mgłę.... Taka odległa się wydaje. Tamta rozmowa, kiedy jakoś tak po prostu wymyśliliśmy sobie, że dlaczego by nie spróbować? Że przecież uczucie jakieś jest. Że może to właśnie TO?....

Ahhh...uwielbiam to wspominać.
Często przywołuję obrazy z tamtych chwil.
Cudowny, zaczarowany czas.

I własnie dlatego dzisiaj chciałam trochę też zaczarować codzienność.
Nie robimy nic szczególnego.
Jedynie kilka drobnych zabiegów, żeby nie było tak zupełnie zwyczajnie.

Ja już uciekam, bo własnie ręka Narzeczonego mego spoczęła na moim karku.

A Wam zostawiam kilka zdjęć :)


















poniedziałek, 4 stycznia 2016

Tradycyjnie...

No musi być podsumowanie.
Co roku musi być.
Robię to, przede wszystkim dlatego, by móc zebrać w całość wszystkie dobra, jakie w minionym roku otrzymałam.
W spokoju, samotności, ciszy, pochylić się nad nimi
i podziękować.

Mi już wypada tylko dziękować.
Zresztą, zwykle staram się robić właśnie to.
Mniej planować, mniej oczekiwać...czerpać z tego, co mam tu i teraz.

Zaglądnęłam do podsumowania, które pisałam przed rokiem:

 "TAKIEGO roku, jak mój 2014, to nie było. 
Chyba nigdy.  

Poprzedni styczeń przyniósł tak spektakularną, nieoczekiwaną, choć przecież wymarzoną od dawna zmianę, jakiej się nie spodziewałam.  
Miłość przyniósł."

Tak pisałam.
Dzisiaj właściwie mogłabym napisać dość podobnie.
Bo 2015 rok przyniósł mi...jeszcze więcej Miłości.
Jeszcze jednego maleńkiego człowieczka do kochania.
Trzy kilo i 52 centymetry maluśkiego ciałka, które pomnożyło Miłość w naszym Domu przez miliard!

"[Marzę...]o tym, by nadszedł dobry czas na naszą dzidzię. Nie musi być w tym roku...poczekam cierpliwie. Niech tylko będzie dobry dla naszej trójki i dla Niej od początku do końca."
To moje zeszłoroczne urodzinowe życzenie.
Spełnione.  

Chociaż zanim to się stało, zdarzyło się jeszcze parę innych ważnych rzeczy.

W styczniu staraliśmy się jak najbardziej optymistycznie wejść w nowy rok.
Urządziliśmy super imprezę z okazji Miśkowych 30 urodzin.
Ja zaczęłam planować na nowo swoje życie zawodowe.

8 luty 2015 - ta data będzie mi już towarzyszyć do końca życia. Wtedy pożegnaliśmy mojego ukochanego Dziadzia. Jak dotychczas, to najgorsze, najsmutniejsze rozstanie w moim życiu. Na samo wspomnienie stają mi w oczach łzy.
Mija rok, a mnie nadal ciężko jest się pogodzić z tym, że Go nie ma.
Ciężko mi również z myślą o końcówce jego choroby. Nie chciał, aby TO wyglądało w ten sposób.
Ja nie chciałam Go pamiętać takiego, jakim był w ostatnich miesiącach. Niestety już tych obrazów nie wymażę z pamięci.
Mimo wszystko jednak, kojarzyć mi się będzie z tym wszystkim, co w moim życiu, a przede wszystkim w moim dzieciństwie było najwspanialsze.
Wciąż mam nadzieję, że jeszcze gdzieś się spotkamy...

Marzec przyniósł nam ospę.
Najpierw przechorował ją Sebastian.
Męczył się bidulek bardzo, a ja plułam sobie w brodę, że go nie zaszczepiłam.
Wszyscy wtedy cierpieliśmy razem z nim...
a już po chwili my również byliśmy chorzy.
I prawie w tym samym czasie, dowiedzieliśmy się, że po raz kolejny udało nam się stworzyć Nowe Życie.
Jednak połączenie obu tych zdarzeń wywołało ogromny strach.
Całe dni czytaliśmy o połączeniu ospa+ciąża.
Pytaliśmy różnych lekarzy.
Bałam się bardzo.
Bałam się stracić ciążę
Bałam się, że jej nie stracę, ale dziecko urodzi się chore.
Bałam się, że trzeba będzie podjąć decyzję...

Na szczęście ospę przeszłam łagodnie, a każde kolejne badanie USG wskazywało, że nasze dzieciątko rozwija się zdrowo.

W kwietniu rozpoczęłam nową pracę.
Może nie do końca była to praca marzeń, ale zdecydowanie najlepsza, od kiedy rozstałam się z moją ukochaną firmą, wyprowadzając się z Zielonej Góry.
Poznałam fajnych ludzi, odetchnęłam. Pracowało się super.


Kolejne miesiące, to głównie rozkoszowanie się cudownym moim stanem.
Wielokrotnie już pisałam o tym.
Miałam ciążę, o jakiej marzyłam. Przeżywaną we troje.
To było niezwykłe, radosne oczekiwanie. Pomimo ospowych wątpliwości, pełne spokoju i wiary w to, że będzie dobrze, Czułam się wspaniale. Pracowałam, tańczyłam(nawet wystąpiłam w teatrze)...nieustannie wspierana przez M. i całą rodzinę, spełniałam po raz ostatni tę najpiękniejszą Misję.

W maju dowiedzieliśmy się, że w Brzusiu mieszka mała, wymarzona dziewczynka.
Po długich negocjacjach wybraliśmy jej imię :)
A w Dzień Matki urodziła się Emily - druga córeczka mojej Przyjaciółki K.

Lato upłynęło pracowicie, jednak wolne dni staraliśmy się spędzać rodzinnie. Jeździliśmy razem na ryby, urządzaliśmy biwaki pod namiotem. Było super! Zamarzyliśmy o camperze, albo chociaż przyczepce kempingowej.
Jeszcze tego nie zrealizowaliśmy, ale wszystko przed nami :)
6 sierpnia urodził się Wojtuś - drugi synek mojej Przyjaciółki A.

Również latem miało miejsce kolejne przełomowe i bardzo ważne wydarzenie. Wyjątkowe nie tylko w 2015 roku, ale w całym moim życiu. Bo wszystko wskazuje na to, że już więcej się nie powtórzy - 10 sierpnia przyjęłam oświadczyny Miśka.
Całe lata marzyłam i wierzyłam, że zaręczę się z Miłością mojego życia. I oto spełniło się kolejne pragnienie. W dodatku na plaży o zachodzie słońca...nie mogło być cudowniej!
W 2016 rok wchodzę oficjalnie jako Narzeczona ;D

We wrześniu obchodziliśmy 4 urodziny Sebcia W tym samym czasie przestałam już pracować i zaczęłam przygotowywać nas na pojawienie się Alicji.

No i 1 listopada 2015...kolejna data na liście najważniejszych w moim życiu.
Urodziłam naszą wspaniałą córeczkę. Zdrową i uroczą.
Przeżyłam drugi poród bez znieczulenia i jestem z siebie dumna. A właściwie to z nas, bo przeszliśmy przez to razem.
Od tamtego dnia, wciąż dziękuję Losowi, że się udało. Że ospa nie zaszkodziła ciąży i dzieciątku naszemu.
Dziękuję za kolejny, piękny przewrót życiowy. Za drugi najcenniejszy dar, jaki otrzymałam.
Stałam się mamą dwójki dzieci i uważam, że to cudowne :)

W Boże Narodzenie ochrzciliśmy Alicję Maję, po 5 dniach skończyłam 32 lata i dzień później już składaliśmy sobie noworoczne życzenia.

Właściwie nie miałam nawet kiedy, tak porządnie się zastanowić czego ja bym sobie życzyła na ten kolejny rok.
Chłonę w ostatnim czasie to moje życie i mam wrażenie, że właśnie wyciskam z niego wszystko,co najlepsze.
Nie chcę być jednak przesadnie zachłanna.
Staram sie być pokorna wobec Losu.
Poza pracą, mam wszystko.
Więc tej pracy, bądź jakiegoś sensownego pomysłu na swoje życie zawodowe, życzę sobie samej.
A poza tym, aby po prostu trwało to, co jest. Aby Miłość i Zdrowie były nieustające.

Myślę, że to będzie rok naszych dzieci. Najprawdopodobniej moje życie będzie kręciło się głównie wokół nich. I bardzo mnie to cieszy. Mam zamiar realizować się macierzyńsko, bo gdy byłam samodzielną mamą, musiałam w jednym czasie realizować się we wszystkich sferach życia jednocześnie, na żadnej nie skupiając się w 100%. Teraz sobie odbiję :)

Ślubu w tym roku nie planujemy.
Przynajmniej na razie....bo któż to wie, co nam do głów strzeli.
Tak się przyzwyczailiśmy do natłoku ważnych zdarzeń, że może nam ich zabraknąć ;)
Realnie jednak myśląc, wygodniej będzie odłożyć to na później.

Sama już nie mam pomysłu, co jeszcze wyjątkowego może się stać i czego przełomowego możemy dokonać?
Może Los nas zaskoczy?
A jeśli nie, jeśli będzie po prostu rodzinnie i spokojnie, to też naprawdę super.
I wcale nie będzie mi przykro, jeśli za rok o tej porze napiszę, że to był wyjątkowo nudny rok, w którym nie przytrafiło nam się nic naprawdę wyjątkowego ;)





sobota, 2 stycznia 2016

Starczy tego dobrego.

Dostalam w prezencie od Siostry netbooka. To daje mi szanse na czestsze wpisy.
W domu mamy jeden komputer stacjonarny, który w wolnym czasie zwykle jest okupowany przez M. A jesli nie jest, to nie zawsze chce mi sie do niego zasiadac.
Co innego maly sprzet, z którego moge nadawac nawet lezac w lózku.
Boska wygoda!

Korzystajac zatem z tejze wygody, skrobne pare zdan, bo teskno mi juz za pisaniem.

Z glebokim, pelnym ulgi westchnieniem stwierdzam, ze Swieta za nami.
Bylo super!
Naprawde wyjatkowo fajnie.
Rodzinnie, goscinnie, wesolo...
...ale to takie meczace!
Zwlaszcza, gdy jestes wiecznie jedyna abstynentka, matka dwojga dzieci, która wiecznie cos ma do ogarniecia.
Padam na twarz. Glównie z niewyspania.

Wigilia dluga, jak zawsze u nas. Chyba dobrze po 1 zakonczona.
W Pierwszy Dzien Swiat od rana szalenstwo przygotowan na przybycie naszych szwajcarskich przyjaciól oraz na uroczystosc Chrzcinowa.
oczywiscie nie bylibysmy soba, gdybysmy nie spóznili sie do Kosciola :) Ale tak to bywa, gdy Twój narzeczony ucina sobie w poludnie godzinna drzemke, z której budzi sie radosnie i stwierdza, ze on kompletnie nie pamieta gdzie sa jego spinki do koszuli. Koszuli zastepczej nie posiada, w zwiazku z czym w poplochu przetrzepujecie cale mieszkanie w poszukianiu zguby, ostatecznie jej nie znajdujac.
Po dzis dzien zreszta.
Pomimo braku spinek, Alicja Maja ochrzczona zostala.
Wszystkich gosci zaprosilismy na sympatyczny obiad w restauracji , a nastepnie na jeszcze sympatyczniejsze swietowanie w domu.
Takiej imprezy, to my jeszcze nie zorganizowalismy do tej pory. Spac szlismy o 6 rano. Wszyscy ze wszystkimi znajdowali wspólne tematy i nocne Polaków rozmowy toczyly sie noc cala.
A goscie, którzy wracali taksówka, mówili szoferowi, ze jada z wesela :)
Nawet gdzies po drodze stwierdzilismy z M., ze wlasciwie, to trzeba nam moze bylo polaczyc juz obie sprawy i slub wziac za jednym zamachem ;)
Kolejnego dnia mielismy jeszcze naszych gosci, z którymi po poludniu pojechalismy do Karpacza, spotkac sie z ich rodzicami. I w ten sposób na kontynuacji swietowania, uplynal nam kolejny dzien.
Nastepnie chwila przerwy i za moment moje urodziny.
Imprezowanie odpuscilismy, ale wpadli rodzice i Mlodzi (Siostra z Narzeczonym).
Gralismy w Kolejke do póznej nocy.
W Sylwestra o 9:30 bylam juz z dzieciakami na Zumbie. Myslalam sobie, ze jesli przyjda do nas tylko rodzice i jedni znajomi, to pewnie nie posiedzimy dlugo.
A jednak po raz kolejny rozmowy noca przeciagnely sie do 5 nad ranem.
5 godzin snu przerywanego na: karmienie, przygotowanie Sebie sniadania, przygotowanie mu jego kawki, wlaczenie swiatla w WC i odpowiadania na jego pytania i znów trzeba bylo funkcjonowac, bo oto kolejny powód do swietowania - urodziny partnera Tesciowej.
Az w koncu dobrnelismy do teraz.
Do momentu gdy lezymy wykonczeni w lózku, a ja resztka sil klece zdania.
A mialam zamiar jeszcze coroczny post podsumowujacy stworzyc.
Niestety nie dam dzis juz rady.

Bylo super, ale mam dosc.
Mam dosc tego ciaglego sprzatania, szykowania, przygotowywania jedzenia, ogarniania wszystkiego w pospiechu.
Dosc mam tego, ze moje dzieci mialy totalnie rozregulowane dni. Na domiar zlego mialy tez duzo mniej naszej uwagi, niz normalnie.
I co z tego, ze wolne, jak nawet nie spedzilismy z nimi czasu tak, jak powinnismy?
Alicja to pewnie niespecjalnie przejeta tym faktem, bo cycki sa na miejscu i zawsze w pogotowiu, do zmiany pieluchy tez, o dziwo, bylo wielu chetnych.
Ale po Sebie widac, ze brak mu naszej atencji.
Nie do konca to nasza wina...tak sie jakos poskladalo w tym roku... Mimo wszystko mam troche wyrzuty. Chociaz staralam sie jak moglam, by nie czul sie wiecznie zbywany. Angazowalam go do pomocy i spedzalam z nim prawie caly czas, kiedy akurat nie musialam wykonywac jakichs obowiazków.
Cale szczescie, ze wokól nie brakowalo cioc i wujków, którzy chetnie sie z nim bawili.

Tak...mam dosc, i z radoscia powróce do tej przewidywalnosci, której pewnie wkrótce tez bede miala znowu dosc.
No nie dogodzisz.

A znów z drugiej strony mam tez pewien niedosyt.
Niedosyt czasu spedzonego z Siostra. Dwa tygodnie jej pobytu mina pojutrze i wtedy tez nadejdzie czas rozstania. A ja mam wrazenie, ze ledwo co pogadac zdazylysmy.

I mam niedosyt mojej Przyjaciólki - Chrzestnej Alicji. Mimo, ze udalo nam sie spedzic pare chwil tylko we dwie, prawie jak kiedys, to jednak nie da sie nadrobic tego calego czasu bez spotkania.

Zwlaszcza, ze ostatnim razem widzialysmy sie równo dwa lata temu. To ona zorganizowala mi 30 urodziny, po których cale moje zycie nagle sie zmienilo.
Wówczas, gdy sie zegnalysmy, wracalam do domu, do Zielonej Góry. Pogodzona z mysla, ze zaczynam kolejny rok sama z Synkiem.
Pare dni temu przywitalam ja w moim domu w Walbrzychu. Z synem zawieszonym na nodze, z córka na rekach i z Miskiem u boku :)
No mialysmy o czym pogadac :)

Wszystko to jakos tak szybko przelecialo. Dni przeskakiwaly jeden za drugim...ciagle cos sie dzialo. Lubie gdy jest intensywnie, ale jednak juz wystarczy.
Czas zwolnic nieco i skupic sie na dzieciaczkach.

Kluseczka skonczyla wlasnie dwa miesiace. Bardzo szybko rosnie i zmienia sie. Mimo,ze nadal bardzo duzo spi, nie jest juz takim noworodkiem. Zaczyna byc kontaktowa. usmiecha sie do nas i cos mówi po swojemu.
Pelna jestem Milosci do niej. Taka piekna ta Milosc. Czasem sobie mysle, ze taka cudowna i taka wciaz dojrzewajaca.Z dnia na dzien.
Starszak nasz tez uroczy, choc rogi pokazac, to on potrafi. Ojjj potrafi. I tak matke z równowagi wyprowadzic umie, jak nikt inny.
Ale wszystkie moje wahania juz minely i teraz czuje, ze mozna naprawde kochac dzieci dwoje równie mocno. Tak sie balam, ze nie mozna. Ale mozna.

W zasadzie, to to juz powinien byc temat na kolejnego posta.
Nie mialam za wiele czasu na przemyslenia i podsumowania.
Dlatego tez licze na to, ze gdy usiade do pisania, uda mi sie postawic kreske pod liczba 2015. Juz dzis wiem,ze suma wszystkich zdarzen, wychodzi na wielki plus.
Ale dokladnej analizy dokonam juz innego wieczora.

Teraz udaje sie na zasluzony odpoczynek. I mam zamiar przespac dzis dla odmiany, co najmniej 8 przerywanych godzin! :)

Dobranoc!

P.s. Przepraszam za brak polskiej pisowni,ale sprzet moj nowy,funkcjonuje jeszcze w brytyjskich realiach :(