Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

piątek, 19 maja 2017

Konwalie

Nasza sala jest naprawdę przestronna.
Ma ścianę pod skos, która dodaje jej pewnej przytulności.
Zdobią ją kolorowe naklejki z postaciami z bajek.
Mamy tu też mały stolik, przy którym Ala siedząc na małym krzesełku bawi się.
Mamy nawet własną łazienkę.
Naprawdę super warunki.

I dzisiaj pachnie tu konwaliami.

Ta sala od wtorku jest naszym domem.
Moim i Alicji.

Małej Alusi z siniakami na zgięciu obu rączek i wenflonem założonym na wierzchu dłoni.

Codziennie wieczorem , kiedy pytam jej "idziemy luli?", kiwa potakująco główką i wskazuje palcem na drzwi.
Myśli, że pójdziemy do naszego prawdziwego domu i naszej sypialni.

Jeszcze nie dziś.

Jesteśmy tu z powodu zapalenia ucha, które nie dawało żadnych objawów, poza wysoką kilkudniową gorączką i naprawdę alarmująco kiepskimi wynikami.

Co 6 godzin od wtorku Alicja przez wenflon przyjmuje solidną dawkę antybiotyku.
Zawsze boli ją ten pierwszy moment wtłaczania leku.
Co 6 godzin  ściska mnie w  żołądku.
Gdy była cewnikowana,  wycisnęło nawet łzy.

Otarłam je szybko, bo przecież wiem,  że to wszystko dla jej dobra.

Tak ciężko jednak znosi się cierpienie własnego dziecka, nawet jeśli to stosunkowo niewielkie cierpienie.


Moje drugie dziecko też cierpi.
Nie, nie jest na nic chory.
Tak przeżywa pobyt siostry w szpitalu i naszą nieobecność w domu.

Dzisiaj umówiliśmy się,  że M. zostanie z Alusią na jakiś czas, a ja pójdę z Sebą na spacer.
Sebastian czekał na mnie przed oddziałem.
W nowej fryzurze, prosto z salonu, w koszuli w kratę i z bukietem konwalii.

Odebrałam od niego kwiatki i szybko wróciłam do sali, by wstawić je do wody, pozwalając w ciągu tych kilkunastu sekund, aby kilka łez niezauważalnie wypłynęło z moich piekących ze wzruszenia oczu.

Poszliśmy spacerem do najbardziej niezdrowej restauracji sieciowej, zjedliśmy nasze zestawy i mieliśmy iść dalej.
Ale on nagle się rozkaszlał, zrobiło mu się niedobrze.
Zatrzymaliśmy się, posiedział chwilę, stwierdził,że już mu przeszło.
Poszliśmy zatem dalej.
Stracił jednak humor, wciąż kaszlał i stał się taki nieswój.
Zajrzałam do gardła - czyste.
Wróciliśmy jednak do szpitala, pożyczyłam od pielęgniarek termometr - nie miał gorączki.
Prosił, żeby już wracać do domu.
Pożegnałam się z nim więc i wróciłam na salę, pokrótce streszczając M. co się stało.
Odjechali , a ja wylałam morze łez.

Znam dobrze moje dziecko.
I wiem, że mam matczyną intuicję.
Nic fizycznego go nie dopadło.
To była jego reakcja na stres i emocje.

Gdy wrócił do dziadków, poczuł się lepiej.
Po godzinie nawet zaczął mówić, że chce z powrotem do mamy.

Bycie matką, to naprawdę łzawy zawód.
Moja mama powtarza, że będąc matką, żyjesz w ciągłym strachu.
To prawda.
Poza wszystkimi cudownymi emocjami:
Wzruszeniem z powodu kilku konwalii kupionych u zgarbionej staruszki.
Ciepłem rozlewającym się w sercu, kiedy będąc tu z Alą, czuję te wszystkie niewidzialne niteczki, jakie są pomiędzy mną a nią ....

poza cała masą tych dobrych,
zawsze z tyłu głowy mam strach.
A często rozchodzi się od tego tyłu i zaprząta prawie całą mnie.
Boję się, gdy chorują, gdy cierpią, gdy im przykro i źle.

Odliczam dni do naszego wyjścia do domu.
Nie pójdę od razu do pracy.
Zrobię sobie wolny dzień i zabiorę ich na działkę.
Spędzimy ten dzień na powietrzu razem.

Na naszej działce na pewno też już kwitną konwalie....