Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

wtorek, 24 marca 2015

Fasoleczka

Jest.
Jest nasza Fasoleczka.
Prawie centymetrowa.
Piękna.
Ma zdrowe, mocne serduszko, które bije prawidłowo, a to bardzo dobry znak.
Możliwe, że łożysko ochroniło ją przed zarazą.
Siedziałam w gabinecie z duszą na ramieniu.
Język plątał mi się z nerwów.
Ale kiedy ją zobaczyliśmy i Pan Doktor wymierzył, stwierdził, że jest wszystko prawidłowo, to kamień spadł mi z serca.
Oczywiście nie ma 100% pewności, ale najprawdopodobniej już sama akcja serca wskazywałaby , że coś nie jest ok.
Zaczynam 7 tydzień, termin na 10.11.2015.

Szczęście.
Niespełna centymetrowe szczęście.

I ten błysk w oczach M.

:)

Będąc przy nadziei

Dziś nareszcie udamy się na wyczekaną wizytę u lekarza.
Mam wrażenie, że bardzo bardzo długo na nią czekam.
Jestem trochę wystraszona, ale wiosna za oknem i słońce tak dobrze mnie nastawiają, że wróciło pozytywne myślenie.
Niecierpliwie czekam co tam zobaczymy.
Czy tylko fasoleczkę, czy będzie coś więcej? Czy usłyszymy już serduszko?
Coraz ciężej jest mi powstrzymywać emocje.
Przyzwyczajam się do myśli, że mam w sobie małego lokatora, mam wrażenie, że moje podbrzusze stało się trochę twardsze. Poza tym - o zgrozo- mam różne ciążowe przypadłości. Piersi bolesne tak, że nawet rąk sobie na nich założyć nie mogę. I mdłości! W ciąży z Sebciem mdłości miałam może w sumie ze 3 razy. Teraz mam prawie codziennie :/
Oczywiście humorki, okazjonalne szlochy podczas oglądania reklamy NAN2, Coca Coli , nie wspominając już o scenach z filmów, gdzie rodzą się dzieci.
Moje ogólne samopoczucie, to istna sinusoida. Dwa dni mnie nosi, zmywam, ścieram, odkurzam, piorę, chcę na spacer, na zakupy, załatwić coś, a potem dwa dni nie mam mocy podnieść się z łóżka i urządzam sobie popołudniowe drzemki, które normalnie w ogóle nie są w moim stylu.

Tak...bez wątpliwości znajduję się w "Błogosławionym" stanie.

A nawet mam lepsze określenie, które w czasie studiów przypomniała kiedyś pani od retoryki

"Jestem przy nadziei".

Oj jak ja bardzo mocno jestem przy NADZIEI.

TAKIEJ WIELKIEJ !

środa, 18 marca 2015

Bez emocji

No i cóż....chorujemy
Nie mam natchnienia na pisanie.
Nie mam entuzjazmu, ani radości w sobie.
Pracę dostałam...nawet się nie cieszę.
Nie cieszę się też, że jestem w ciąży. Staram się w ogóle jak najmniej o niej myśleć, nie związywać się z nią emocjonalnie. Traktować, jakby była jakoś poza mną.
Przykre to jest.

M. tak samo... nawet za bardzo nie rozmawia ze mną o tym co się dzieje, co może się stać i co powinniśmy robić.

Radziłam się mojego Profesora z Łodzi.
Ale nawet on bezradny. Jedyne co wyciągnęłam z tej rozmowy, to że jednak chyba szanse powikłań większe są niż 2% . No i niestety nawet USG genetyczne nie da nam 100% pewności, że coś się stało, bądź nie.
Jeśli jednak to USG pokaże uszkodzenia płodu, będzie szansa na przerwanie ciąży po ludzku...nie w podziemiu jakimś. Aczkolwiek domyślam się, że i tak to nie jest taka prosta sprawa. Bo przecież to kraj, a nie ja, będzie decydował o losie mojej macicy, mojej rodziny i moim.
Ale to osobna historia.

Uczepiłam się kurczowo myśli, że fakt, iż łagodnie przechodzę, to dobry znak.
A jeżeli będzie coś nie tak, to pokażą to badania, abyśmy otrzymali jasne przesłanki.

Czarne chmury nad nami zawisły.
Wiem, że zawsze może być gorzej. Dużo gorzej.
Wierzę, że u nas nie dojdzie do dużo gorzej.
 Przeżyjemy do listopada w nerwach, w nieziemskim stresie przed każdym USG, a później przytulimy zdrowego dzidziusia i zaświeci z całej siły wielkie,jasne Słońce.

sobota, 14 marca 2015

Wysypało mnie

Pani doktor z zakaźnego kazała być mi być przygotowaną "na wszystko"... czytam fora na internecie i staram się pocieszać. Więcej tam rzeczowych informacji niż przez miniony tydzień uzyskałam od 4 lekarzy....
Ale ryzyko jest. I decyzję jakąś podjąć trzeba będzie.
Na razie jestem uziemiona.
A natura może sama znowu zadecyduje.

piątek, 13 marca 2015

A jednak...

Misiek już ma ospę.
Ja się czuję coraz gorzej, objawy mam te same, co on.

Leżę i płaczę.
Z tego raczej już nic dobrego nie będzie :(

czwartek, 12 marca 2015

Nie damy się!

Syn ma ostre zapalenie tchawicy i krtani
W domu złowroga cisza...
stracił głos, mówi szeptem.
Osłabiony, temp 35,8

M. łamie w kościach, bolą go nawet włosy.
Nie wiemy jaka temperatura, bo biedak musiał iść pracować.

Mnie bolą wszystkie mięśnie.
Znalazłam 2 podejrzane plamy. Jakby syfki. Jeden na ramieniu, drugi na udzie.
Ten na ramieniu bardziej podejrzany, nie dał się wycisnąć, zaczerwieniony. Ale nie swędzi.
Temp. 36, czyli też osłabienie.

Dzisiaj odwiedziliśmy tylko dwa ośrodki "zdrowia".
Poradnię chorób zakaźnych, gdzie klamek dotykałam koniuszkami dwóch palców i dostałam mdłości...raczej nie od ciąży, a ze strachu. Wokół mnie kilkanaście osób z WZW, boreliozami i innymi zarazami....brrrrrr
Krew pobrana, wyniki za 10 dni roboczych.

Zadałam dziś pytanie M. ....co zrobimy, jeśli jednak....
Ale chyba za bardzo boimy się o tym rozmawiać. Póki co wyparcie i jak Martuśka napisała - filozofia Scarlett O'hary.

No i u pediatry byliśmy, ale trochę bezradna była, bo antybiotyku na organizm bez odporności nie zapisze.... leczymy więc syropami, inhalacjami, imbirem i ciepłym mleczkiem.

Wtedy w listopadzie, kiedy straciliśmy Kropeczkę, też był szpital w domu.
Nie wierzę, że historia chciałaby aż tak się powtarzać.
To tylko taki złośliwy chichot Losu....żebyśmy później bardziej się cieszyli.
I żebyśmy sobie to przypominali, zawsze jak powiemy, że zaraz szlag nas z tą niesforną dwójką trafi :)
Przecież Babcia i Dziadziu nie pozwolą, żeby było inaczej.

środa, 11 marca 2015

Trzeba mieć zdrowie, aby chorować...

Miałam jeszcze nie pisać...nie chwalić się zawczasu, bądź też nie zapeszać.
Ale co tu można zapeszyć, skoro zmagać się tak trzeba, że nawet jeśli coś pójdzie nie tak, to na pewno nie dlatego, że się wygadałam.

A wygadać się muszę, czy też wypisać...bo nerwa mam strasznego i czuję, że jak czegoś z tym nie zrobię, to mnie rozniesie, w kosmos wystrzeli i rozerwie na strzępy.

Od 3 dni biegam po przychodniach i lekarzach. Z Sebkiem i ze sobą. Zrobiłam już samochodem 110km po mieście, z czego tylko dwie trasy prowadziły na rozmowy kwalifikacyjne. Reszta to ośrodki "zdrowia".

Sebastian kończy ospę, więc aby nie było różowo zaczął okropnie chrypieć. Trzeba więc było do pediatry.  Byliśmy wczoraj. Czy to wirus? Czy alergia? Nie wiadomo. 4 syropy....badań nie ma sensu robić, bo po ospie, to organizm rozregulowany.
Na dziś miał też od przeszło miesiąca umówione badanie słuchu. Kazano nam się zgłosić między 8 a 12. Byliśmy o 10. Spędziliśmy na poczekalni dwie godziny. Przed nami weszli wszyscy, którzy przyszli po nas. Bo byli umówieni z innych powodów na przykład. Dwie godziny z trzy i pół latkiem na korytarzu. Zabawiały go już nawet inne,czekające panie, bo każdemu tam było nas żal. Oprócz lekarzy i pielęgniarek oczywiście.
W końcu kiedy po dwóch godzinach badanie zostało zrobione, zapytałam laryngologa, czy może chociaż mniej-więcej powiedzieć jak wyszło. Usłyszałam : "Ja, proszę pani, mam taką zasadę, że jak do mnie kieruje inny lekarz, to ja jemu pozostawiam interpretację wyników. Do widzenia".
Pani doktor kierująca wolny termin ma za 3 tygodnie. Jedynie pielęgniarka coś przebąknęła, że z jednym uchem jest coś nie tak i na pewno do leczenia.
Ale co?
do jakiego leczenia?
Nikt nie powiedział.
I czekaj sobie kobieto 3 tygodnie... mamy Cię w dupie i Twoje nerwy też. Terefere kuku!

To tylko jedna rzecz.
Druga sprawa jest taka, że dość niespodziewanie właściwie, test ciążowy, który robiłam w weekend wyszedł pozytywny. Tydzień wcześniej nie było nawet śladu drugiej kreski...a dzień cyklu bliski 50...
No i wszystko fajnie, radość była....tyle, że krótka, bo przecież ja na ospę nie chorowałam.
Wizyta u ginekologa najwcześniej za 2 tygodnie. Prywatna.
Telefonicznie poradził, żebym udała się do szpitala, gdzie jest oddział chorób zakaźnych.
Zadzwoniłam do przyszpitalnej poradni . Odesłali na sam oddział.
Zadzwoniłam na oddział.
Immunoglobuliny nie ma, trzeba sprowadzać z Warszawy, ale to też trzeba przemyśleć, bo są różne skutki uboczne i ryzyko. Mogą wykonać badanie na obecność przeciwciał, ale muszę mieć skierowanie. A w ogóle, to w sumie i tak na wszystko za późno, bo czemu ja dopiero teraz dzwonię, jak dziecko już 8 dni temu ospę miało stwierdzoną.....
No kurde, ale ciążę mam stwierdzoną od przedwczoraj!
To ze skierowaniem jutro do godziny 10.
Skąd skierowanie o 13?
Na pewno nie ma szans.
Może łatwiej będzie prywatnie zrobić....

120zł...ale panie w laboratorium mają wątpliwości, czy to w ogóle będzie miarodajne. Bo nowe przeciwciała mogą jeszcze nie wyjść, a stare niekoniecznie muszą świadczyć o tym, że nie ma nowych....
"Może niech pani jednak spróbuje do szpitala, może oni tam dokładniej powiedzą....?"

Z laboratorium do przychodni zatem.

"Rejestracja do internistów już zamknięta dzisiaj. Chyba, że Pani bardzo zależy, to proszę spytać lekarza, czy przyjmie."
Wybieram tego z najmniejszą kolejkę. Zgadza się przyjąć. Wypisuje skierowanie.

Kolejny dzień (dziś). Jestem o 9 na oddziale chorób zakaźnych.
Miało być OD 10, a nie DO 10.
I nie na oddział.
Do poradni.
I skierowanie źle jest napisane, bo musi być skierowanie do poradni, a nie do szpitala.
"Z tym skierowaniem to nic nie zrobimy.
A z dobrym to i tak w drodze wyjątku wykonamy badanie, bo taka sytuacja, bo zasadniczo,to już do końca roku nie ma miejsc do poradni."

Kurwa, przecież jest marzec :-o

"Pani z Wałbrzycha jest, to niech Pani wróci do 12, to pobierzemy krew"....
"No tak, tylko to nie takie proste dostać się do internisty"
"A to my już nic nie poradzimy"

Kolejny raz moja przychodnia.
"Teraz rano,to już nie ma miejsca do internisty. Na 14:40 najwcześniej"

No trudno...niech będzie 14:40, badanie zrobię jutro.

I w końcu o 14:40 ostatnia wizyta u lekarza.
Pan doktor starszy, gaduła.... Wysunął piątą z kolei, jaką słyszę tezę....że gdybym miała się zarazić od syna, to już dawno bym kropki miała.
"Wczoraj słyszałam, że jeszcze nawet za dwa tygodnie mogą wyjść..."
"A gdzie tam! już by były"

No to nawet pocieszające....
"Wie Pani, jakby moja żona była w ciąży i dostała ospy, to bym jej kazał tę ciążę przerwać, za każde pieniądze. I bym nie patrzył na kościół, bo to pedały i pedofile, kasę tylko biorą. Wie Pani, że w Niemczech, to kościoły katolickie puste........"

Tak, wiem.

Też nie chadzam.

Może to i błąd...może spokój i zdrowie można sobie wymodlić w Świątyni tylko? Albo wykupić u proboszcza?


Jestem zmęczona, nie mam już głowy do niczego innego. Boli mnie podbrzusze, popołudniami nie mam siły zabrać się za najdrobniejsze prace w domu. Jak w ogóle załatwiłabym to wszystko, gdybym pracowała normalnie? A wypadałoby kiedyś zacząć znowu....

Obok budynku z oddziałem zakaźnym, jest budynek z psychiatrycznym oddziałem zamkniętym....oczami wyobraźni widzę się właśnie w oknie z kratami i bez klamki.... a to przecież jeszcze nie koniec....jutro bieganie może zacząć się od nowa....





sobota, 7 marca 2015

Droga przez ospę...

Szósty dzień we dwoje w domu. 
Seba czuje się już od co najmniej dwóch całkiem dobrze. 
To super. Naprawdę. 
Tylko... 
Chore dziecko, które czuje się dobrze, a nadal musi siedzieć w domu, można przyrównać do tornada, które ktoś zamknął w 4 ścianach. 
Albo do małpy w małej klatce. 
Moja inwencja twórcza w zakresie zabaw i wspólnych czynności dawno już się wyczerpała. 
W mojej głowie tłucze się bez przerwy tylko jedna piosenka 
"I nie wie co to strach!Strażak Sam..." Lalalallalalaala...........LAAAA aaaaaaaaa

Przerobiliśmy już nawet konkurs lotów narciarskich z ławy na łóżko. 
I ganianego na golasa. 
Dziwne konstrukcje z gumek i kabelków.

Aż wreszcie moje dziecko, które z natury jest zagorzałym domatorem, zapytało, czy może poszlibyśmy na plac zabaw. 

Oj Synu...jakże i mnie marzy się plac zabaw. Nawet na dwie godziny. I na trzy niech będzie. Mogłabym postawić 200 babek z piasku i tysiąc razy pchnąć huśtawkę i mogłabym nawet uczestniczyć w tych jakże pouczających dyskusjach toczących się wokół drabinek, piaskownicy  i na wszystkich ławkach ;) 


Nie no ok, nie mogę aż tak narzekać. 
M. mój kochany zwalnia mnie wieczorami. Wczoraj np. byłam na półtoragodzinnym treningu Ladies Latino. Uwielbiam te piątkowe zajęcia. Ladies Latino jest luźniejsze niż takie turniejowe łacińskie tańczenie. Bardziej miękkie, kobiece. Cudowne. Odnalazłam się w tym nie gorzej niż w tańcu brzucha.  Endorfiny poszybowały mi do nieba... Energia mnie roznosiła, na czym oczywiście M. również skorzystał po moim powrocie :) 


....

W przyszłym tygodniu mam 3 rozmowy o pracę. 
Tak się ruszyło! 

Tak, jak i Abby, postanowiłam sobie, że marzec musi być już ok i zamknie czarną serię. 
Wygląda na to, że tak właśnie będzie. 

Zaczyna się całkiem obiecująco :) 


wtorek, 3 marca 2015

Plaga

Kolejne przykre doświadczenie...
które to już z kolei w ostatnim czasie?

Becik ma ospę.
Ospa jak ospa...ponoć każdy musi odchorować...
oprócz mnie,Miśka i mojego taty. 
Przynajmniej póki co. 

Do tej pory kojarzyła mi się ze swędzącymi kropkami,które trzeba smarować i jakoś przetrwać bez drapania.
Od teraz będzie mi się kojarzyć z koszmarnymi dwiema nocami,kiedy Becik z bólu śpi, razem może ze 3 godziny, a resztę czasu płacze okropnie na cały głos i prosi mnie abym zabrała te śmieci z jego pupy, żeby ją zmoczyć wodą,że on już nie chce tego chorowania.
O 3 w nocy sama ryczałam już z bezsilności,nie wiedząc jak mu ulżyć choć odrobinkę.
Choróbsko  najmocniej zaatakowało mu miejsca intymne, sprawiając ból,jaki mogę sobie tylko wyobrazić. Sam widok tych ropnych ogniskowych zmian już boli.

Jeśli będę kiedykolwiek jeszcze miała dziecko, nawet przez pół minuty nie zawaham się czy szczepić je na ospę. 
Mam nadzieję, że uda nam się to szybko załagodzić i dziś w nocy będzie już spokojniej.
No i ciekawe, czy i my padniemy ofiarą złośliwej zarazy?