Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

środa, 28 października 2015

Przyznam szczerze, że zdziwiły mnie trochę komentarze pod poprzednim wpisem.
Nie żebym jakoś szczególnie zagłębiała wcześniej ten temat, ale w większości publikacji, które czytałam, wspominano o tym, że ciążowy seks jest przyjemny.

W praktyce okazuje się, że ciążowego seksu często nie ma.
W dodatku z wielu różnych powodów.

Tak mnie to zaintrygowało, że nie wykluczam ukończenia podyplomówki z seksuologii , którą zwieńczyłabym pracą właśnie na ten temat :)

Zawsze to jakiś nowy, interesujący pomysł na przyszłość, prawda?



U nas bez zmian.
Cisza i spokój na morzu.
Ja dość spokojna.
Tylko Synek dzisiaj zasiał we mnie ziarno zwątpienia. Cały dzień był wyjątkowo przytulaśny, chyba setki razy powtórzył, że mnie kocha.
Przyszło mi do głowy, że może coś wyczuwa.
Dzieciaki mają tę wyjątkową intuicję.
Zobaczymy, czy to to, czy może po prostu miał taki dzień.

A dzień mieliśmy dziś bardzo udany.
Rano zapakowaliśmy się do auta i pojechaliśmy do Wrocławia, odwiedzić moją bliską koleżankę ze studiów oraz jej dwie córeczki.
Mamuśki się nagadały, dzieciaki wybawiły... czas upłynął ekspresowo.
My obie spragnione takich babskich pogaduch. M. mieszka we Wrocławiu od kwietnia, przeprowadziła się z ZG.
Ma w nowym miejscu mniej koleżanek, niż ja tutaj. Praktycznie ciągle siedzi sama z dziećmi.
Żałuję, że nie zebrałyśmy się do tych odwiedzin wcześniej.
Kurczę no...to jest do kitu, że nastały takie czasy, że tak ciężko jest się zmobilizować do spotkania! Jestem przekonana, że kiedyś ludzie widywali się częściej.
Podróż w jedną stronę zajęła nam godzinę. Od kwietnia było tyle dni, kiedy mogliśmy spokojnie te dwie godziny spędzić w aucie,aby się zobaczyć.
Obiecałyśmy sobie, że to poprawimy.
Taki dzień ładuje akumulatory i jest miłą odskocznią od powtarzalnej, przewidywalnej codzienności.
Co prawda, wszyscy, którym mówiłam , że wybieram się do Wrocławia, byli bliscy popukania się w głowę.
Bo co to za pomysł - podróże w 39 tygodniu!
Ale ja na tyłku usiedzieć nie mogę.
I udało mi się nie urodzić na autostradzie :P


No ale teraz....
Teraz to już nie mam chyba żadnych planów.
Nigdzie już nie muszę jechać, niczego kupować, na nic czekać.
Dotarł już kosz do spania.
Zdążyliśmy porobić brzuszkowe zdjęcia....
pokażę po obróbce :)
....chociaż może mały przedsmak zaraz tu dokleję.
Odwiedziłam M.
Pozostało mi czekać i postarać się nie bać.

Jutro jeszcze pediatrę muszę odwiedzić, bo Seba ma kłopoty z brzuszkiem i już poważnie mnie to niepokoi, od tygodnia nie możemy sobie z tym poradzić. Obawiam się, że to jakieś robale...
A teraz robale zapewne niewskazane w naszym domu.


No to czekamy...
Właściwie to na dzisiaj wychodził mi termin z miesiączki. Ale ten był najbardziej nieprawdopodobny, bo moje cykle nie trzymały się nigdy żadnych reguł.
No i zostało 9 minut do końca dnia...marne szanse, by jeszcze okazał się prawidłowy ;)









piątek, 23 października 2015

Co na to doktor? - rodzimy, czy nie rodzimy. I trochę o seksie w czasie ciąży.

No cóż...doktor , pomimo, że z pełnym zrozumieniem odniósł się do aktualnego stanu mojego umysłu, schłodził jednak mą rozpaloną nadpobudliwość , twierdząc, że owszem - szyjka krótsza, ale nic się na razie nie dzieje i raczej na dniach nie wydarzy. 
Mam przyjść na kolejną konsultację 2 listopada. 
W ten sposób zyskałam parę dni spokoju. 
Jakoś tak mi ulżyło, pozwoliłam Miśkowi jechać z bratem na grzyby, bo już nie muszę się obawiać, że zacznę rodzić i zanim on z jakiegoś lasu dojedzie, to ja już pod własnym prysznicem, w rozpaczliwej samotności, albo co gorsza- w towarzystwie Sebastiana, wydam na Świat Brzuszkową Lokatorkę. 
Tak, tak... takie miewam wizje. 
Rodzę w domu, na ulicy, w sklepie, w przedszkolu, w taksówce...
Przez to, że z Sebastianem przeleżałam 5 dni na patologii ciąży, zanim akcja się zaczęła, teraz jakoś nie umiem sobie wyobrazić jak to będzie, kiedy się zacznie,a ja właśnie będę znajdowała się w jakimś zupełnie innym miejscu niż szpital i może nie do końca z możliwością chwycenia torby pod pachę w sekundę i dotarcie na porodówkę w 20 minut. 
To jeden z niewielu razy, kiedy mnie przeraża logistyka :) 

Tym razem patologia mi nie grozi, przynajmniej na chwilę obecną nic tego nie zapowiada. I cieszę się, bo mam przecież jeszcze jedną sprawę, która natrętnie gnębi moje myśli. 
Czyli : "jak oni sobie beze mnie poradzą?" 
;) 
Nigdy nie zostawali tak we dwóch sami w domu. Rok temu, kiedy leżałam w szpitalu, mieszkali z moimi rodzicami. 
A teraz mama w Niemczech, tato może być, a może nie być. 
Liczę na teściów , że staną na wysokości zadania. 
I mam nadzieję, że spędzimy w szpitalu te przepisowe 3 dni i wrócimy, abym mogła mieć chociaż wrażenie, że wszystko znów jest pod moją kontrolą. 


Śmiać mi się chce samej z siebie. 
Ta cała panika, te wizje, plany, nerwy....to takie nie-moje. 
Znów mam to nieodparte wrażenie, że hormony zawładnęły moim umysłem. 
I tym razem chyba pozostaje mi poddać się temu bez walki i jakoś dobrnąć w tym pokręconym stanie do finału. 

Na sprawniejsze zakończenie, doktor zalecił nam tradycyjne sprawdzone metody: 
ruch
masowanie sutków
i współżycie

Jeszcze nie widziałam, żeby mój osobisty Narzeczony podchodził z TAKIM entuzjazmem do jakichkolwiek zaleceń jakiegokolwiek lekarza :) 
Całe szczęście, że z przychodni do domu mamy 3 minuty drogi :P 

On biedny chyba czekał na takie słowa. 

Jakiś czas temu, kładąc się koło niego , zauważyłam, że czyta artykuł na temat seksu w ciąży. Pogadaliśmy trochę o tym. O obawach, o tym czy cokolwiek złego może się wydarzyć. 
Oczywiście nie była to pierwsza taka rozmowa, jednak dostrzegłam, że im bliżej końca, tym M. więcej miał wątpliwości. 
Ale chyba go nie przekonałam. 
Musiał to usłyszeć od lekarza, żeby wyluzować. 
Swoją drogą, ta jego troska, ostrożność i obawy, są urocze. 
Dają mi poczucie świadomości , że bardzo nas kocha i nasze dobro, jest dla niego priorytetem. 

A skoro już poruszyłam ten temat...
Nie będziemy tutaj udawać, że go nie ma. 
Oczywiste, że jest, bo skądś te ciąże się biorą. 
I to raczej nie dzieje się tak, jak sądził Kevin z "Chłopaków na Ibizie" - "Moi rodzice zrobili to raz, żeby stworzyć największego DJ'a, geniusza muzyki i mixu" :) 

Seks jest. 
Jest przed, 
jest w trakcie 
i jest po. 

O tym ostatnim, to niestety niewiele mogę powiedzieć, bo mój pierwszy seks po ciąży miał miejsce, gdy syn miał prawie 2 lata :) 
Natomiast przyznać muszę, że akurat w tej sprawie, to ja mam wiele obaw i strachu. 
Jak to będzie po. 
I kiedy to będzie? 
I czy obecność M. przy porodzie wpłynie jakoś na tę sferę naszego życia?
Obiecuję, że wrócę do tematu, kiedy już to sprawdzę. 

Jak jest przed, to już nie ma o czym gadać, bo to już było. 
Skutecznie, jak widać :) 

A jak jest w trakcie? 
W trakcie jest różnie. 
Mieliśmy to szczęście, że ani przez moment nie było przeciwwskazań. 
Korzystaliśmy więc, zwłaszcza, że hormony szalały. 
I napiszę to otwarcie - dopóki brzuch nie zaczął przeszkadzać, było bosko. 
Bardziej ukrwione, wrażliwsze ciało, intensywniej odczuwa wszelkie bodźce. 
Dowiedziałam się o sobie jeszcze kilku nowych rzeczy, o których nie miałam pojęcia :) 
Z czasem, chęci nie spadały, natomiast możliwości - owszem. 
A to zadyszka, a to niewygodnie, a to irytacja, że już nie wszystko mogę zrobić, a wszystko, co widzę, to właśnie brzuch. 
Plus oczywiście te myśli - czy w tej formie on w ogóle jeszcze postrzega mnie jako seksowną? 
Jakoś jednak przywykłam do wszystkiego. 
M. ani na moment nie dał mi odczuć, że coś jest inaczej. 
W moim zmieniającym się ciele, dostrzegał zupełnie inne rzeczy, niż ja. A nawet jeśli te same , co ja - czyli np. dramatyczny wzrost rozmiaru mojej pupy, to on odbierał to zupełnie inaczej. Nie jako przeszkodę, a jako dodatkową atrakcję, że tak to ujmę ;)  O niemniej dramatycznym wzroście rozmiaru biustu, to nawet nie wspomnę ;)
W takim zgraniu dotarliśmy praktycznie do końca. 
I chyba dopiero od momentu, kiedy dostrzegł, że zrobiło mi się naprawdę ciężko, że źle śpię, że często coś mnie boli, coś ciągnie, że nawet zmiana pozycji we śnie, stała się wysiłkiem...dopiero wtedy on zaczął się trochę bać. 
Że zrobi nam większą krzywdę. 
Siłą rzeczy, znów trochę się zmieniło. Zrobiło się ostrożniej, delikatniej i mniej "fantazyjnie". 
Cóż, taki urok końcówki... tak myślałam. 
I nie , żebym czuła się jakaś pokrzywdzona z tego powodu... absolutnie! Zwłaszcza, że chyba wszelkie endorfiny i serotoniny w moim organizmie, zostały zastąpione kortyzolem a wszelkie myśli o spontanicznej, radosnej miłości, zastąpiły rozważania na temat tego, co należy spakować i do kogo zadzwonić, kiedy zacznie się poród oraz jak bardzo będzie on bolał. 
I tak było do wczoraj. 
A wczoraj oboje uspokojeni przez doktora - ja, że to jeszcze nie pora, a Misiek, że to wręcz wskazane, żeby wciąż się kochać, odzyskaliśmy spontaniczność. 
Dzięki czemu spałam prawie jak dziecko i wstałam w całkiem dobrej formie ;) 

W ramach podsumowania, mogę powiedzieć jedno - z moich doświadczeń wynika, że seks w ciąży jest cudowny. 
Intensywniejszy w doznaniach fizycznych. 
Ale też wyjątkowy, jeśli chodzi o to psychiczne poczucie bliskości. 
Warto o nim rozmawiać otwarcie. 
Zresztą zawsze warto rozmawiać o seksie. Dawno już doszliśmy do tego wniosku i praktykujemy od samego początku. 

I niekoniecznie zawsze musi być to tak śmiertelnie poważnie. 
Ponieważ ja już od prawie dwóch miesięcy, totalnie nie widzę niczego, co znajduje się pod moim brzuchem, a jednak czasem cośtam boli, swędzi, lub wymaga depilacji, naszym ulubionym tekstem w tych sytuacjach stało się "Ginekologiem nie jestem, ale zerknąć mogę" 

:) 





środa, 21 października 2015

Co za stan!

Gdy w ciągu dwóch zaledwie dób jestem: nakręcona, pochłonięta domowymi pracami, zmęczona, głodna, mdli mnie, wkurwiona, zniecierpliwiona, rozdrażniona, rozklejona, spragniona produktów mlecznych, rozpaczliwie poszukująca w pobliżu czekolady, przerażona, niespokojna, zła,bo nic mi nie smakuje, poirytowana,bo nawet pies ciągle czegoś ode mnie chce, nie mogę spać, nie mogę rano wstać...
I przeżywam jeszcze kilka tysięcy innych stanów emocjonalnych...

To czy to znak,że coś się dzieje?

Czy może to jesienna deprecha?

piątek, 16 października 2015

Nie tak szybko ;)

Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim postem! Jeszcze bardziej podniosły mnie na duchu :)

Ale...mamy jeszcze trochę czasu i to, że czuję się mentalnie gotowa, wcale nie oznacza, że nasza córunia również się tak czuje.
Ja myślę, że jej tam w ciepłym całkiem dobrze i wcale nie ma ochoty wychodzić na ten szary, deszczowy świat. Zwłaszcza, jeśli właśnie dziedziczy po mnie meteopatię ;)

Tak więc wszystko toczy się dalej...a najbardziej ja się toczę :)
Śmiać mi się chce samej z siebie, gdy gdzieś idę. Po prostu czuję jak się kiwam, a brzuchol ponoć nie jest jakoś szczególnie ogromny. Przynajmniej tak twierdziły moje przyjaciółki....ale może tylko chciały mnie pocieszyć :P

Na koniec jeszcze wymyśliłam sobie sesję zdjęciową. I właśnie teraz zaciskam nogi i mam nadzieję, że Alicja poczeka na termin tej sesji, który jeszcze niestety nie jest ustalony do końca. Teoretycznie powinna się odbyć w przyszłym tygodniu, ale nie dostałam jeszcze potwierdzenia od Pani fotograf. Mam ogromną nadzieję, że się uda. I sama na siebie jestem trochę zła, że jakoś tak późno się za to zabrałam. Właściwie gdyby nie rozmowa z M. to chyba w ogóle odpuściłabym temat ;)
Ale teraz, to już jestem nakręcona!
W razie, gdyby się nie udało wykonać tych kilku brzuszkowych zdjęć, to trudno - i tak zrobimy sesję noworodkowo-rodzinną.

Z nowości, to jeszcze Misiek jutro zaczyna studia.
Nie mówię mu o tym, ale trochę przeraża mnie ta zmiana.
Tak - sama go na to namawiałam, sama go zapisałam nawet.
Ale teraz, kiedy Alicja jest tak blisko, a ja od pewnego czasu siedzę w domu i mniej-więcej wyobrażam sobie jak będą wyglądały moje dni, przyznam że obleciał mnie strach.
Mam wrażenie, że już dużo rzeczy robię sama, że długo jestem sama, a tu jeszcze dojdą samotne weekendy. Ten cały, bo zajęcia są od 8 do 20, przyszłego półtora....
Ciężko będzie wszystko pogodzić. Niby od początku miałam tę świadomość, ale teraz mocniej się urzeczywistniła.
To chyba najgorszy moment z możliwych... ale kolejny byłby dopiero za rok.

Z drugiej strony patrząc - skoro potrafiłam funkcjonować sama z Sebastianem, 160km od rodziców, to teraz chyba też ogarnę.
Najważniejsze, by Misiek nie zwątpił. Współczuję mu, bo sama sobie nie wyobrażam, czy znalazłabym w sobie tyle samozaparcia, by teraz studiować.
Ale zrobienie tego inżyniera przez niego, postawiłam sobie za punkt honoru. I na rzęsach stanę, aby mu pomóc i ułatwić ten czas.
A stało się to, w momencie , gdy o studiach powiedzieliśmy jego Mamie. Ten wyraz twarzy, pełen przekonania , że i tym razem się nie uda i szkoda zachodu... Ojjj moja ambicja jakby z liścia dostała. I obiecałam sobie, że ze swojej strony dołożę wszelkich starań, żeby mu pomóc. I on będzie z siebie dumny, ja z Niego, a niedowiarkom zagramy na nosie :)

Taaaak.... kolejny raz to powtórzę - nie bylibyśmy sobą, gdyby w jednym czasie, działa się u nas tylko jedna hiperważna rzecz. Za każdym razem musi być to jakaś kumulacja zdarzeń :) Taką już chyba mamy naturę.


A jeszcze wracając do Alicji....
wczoraj był Dzień Dziecka Utraconego.
I pomyślałam sobie, że może historia chce zatoczyć koło?
Prawie rok temu, 6 listopada, straciliśmy nasze dzieciątko.
Jeśli Alicja doczeka do tego dnia, to naprawdę będzie to jakiś wyjątkowy znak.

wtorek, 13 października 2015

Gotowa

Zdaje się, że mentalnie dotarłam do finiszu.
Chyba chcę już urodzić.

Jestem zmęczona, rozdrażniona, jest mi ciężko, czuję się brzydka i poddenerwowana.

Przyszło zimno. Nieprzyjemne, przenikliwe...okazało się, że nie mam kompletnie co na siebie włożyć. Jedyna kurtka, w której mieścimy się razem z Alicją, to Softshell z Lidla, który niestety pasuje wyłącznie do adidasów. A na temperaturę bliską 0 stopni już niestety nie wystarcza.
Podjęłam więc dzisiaj nie lada wysiłek i obeszłam....albo raczej "obkulałam" kilka sklepów w galerii. W ostatnim znalazłam idealne ponczo, pod którym mogę tę kurtkę schować i udawać, że nie mam na sobie niczego, co totalnie nie pasuje do reszty stroju :)

Chociaż mam też przeczucie, że już za długo to nie potrwa.....
Coś chyba pomału zaczyna się dziać. Jeszcze tydzień temu u lekarza nie było śladu rozwarcia, ale wydaje mi się, że na kolejnej wizycie już będzie.
Niunia stała się jakoś mniej ruchliwa. Dzisiaj nawet wystraszyłam się, bo zdawało mi się, że od kilku godzin nie czułam jej wcale. Z tego powodu odwołałam odwiedziny u M. we Wrocławiu.
Na szczęścia Alicja się uaktywniła, no ale jakoś strach mnie obleciał, że co zrobię, jakby coś się zaczęło dziać, a ja sama z Sebą na autostradzie. Nie pojechałam i już pewnie nie pojadę.
To aż do mnie niepodobne , takie panikowanie.
Nie wiem, czy to przeczucie, czy może coś miało się wydarzyć i podświadomość mnie powstrzymała.... Ale coś w środku kazało mi już siedzieć na tyłku i torbę do szpitala spakować.

Tak też zrobiłam.

Za nami i tak intensywny weekend.
Od piątku do niedzieli byliśmy w Zielonej Górze.
Wróciłam taka podbudowana i uszczęśliwiona, że udało mi się zobaczyć z Przyjaciółkami. Pogadać sobie troszeczkę po babsku.
Byliśmy na chrzcinach drugiego Synka mojej A.
Mały jest cudny...taki spokojny, malusi i pachnący dzidziusiem....
Od tulenia go, poczułam, że już bardzo chciałabym mieć swoje maleństwo w ramionach :)

Ta wizyta dobrze zrobiła również Sebastianowi.
Był wręcz zafascynowany niemowlęciem. Ciągle stał nad łóżeczkiem, bądź wózkiem, głaskał W. po główce, chciał pomagać w przewijaniu i ubieraniu.
W sobotę rano wstał i od razu poleciał do sypialni A. i T. i nie odstępował łóżeczka prawie na krok.
Gdy tam w końcu zajrzałam, powiedział z zachwytem: "Mamusiu ziobać jaki on jeśt piękny".
Miód na moje serce...
Nie wiem, czy nad siostrą również będzie się tak rozpływał, ale takie reakcje, wskazują na to, że jednak będzie cudownym braciszkiem.
Nasza w tym rola, aby go w tym wesprzeć i niczym nie zrazić.

Oczywiście, jak zawsze , super bawił się również z P. - czyli starszym bratem W.. Naprawdę aż przyjemnie popatrzeć na nich dwóch.
I tylko nie możemy z A. odżałować, że już nie jesteśmy tak blisko siebie i nie możemy spotykać się częściej.

Strasznie mi tu brakuje tych moich dziewczyn... to już ponad półtora roku, jak nie mieszkam w ZG, a ta tęsknota wcale nie słabnie. Wręcz odwrotnie.

Tym bardziej cieszę się, że zdążyłam jeszcze tam pojechać, zanim nasz Świat znów obróci się o 180 stopni. Naprawdę pozytywnie doładowało mi to akumulatory.
W dodatku poczułam się otoczona taką kobiecą troską... taką wyjątkową. Przyjemną bardzo.
M. naturalnie jest bardzo troskliwy...im bliżej końca, tym bardziej.
Ale wiadomo, jak to kobieta z kobietą, młoda matka z drugą młodą matką.... to więź wyjątkowa i szczególne zrozumienie, empatia.
Czułam je przez całe 3 dni pobytu tam.

I wróciłam taka bardziej gotowa.
Na wszystko.

poniedziałek, 5 października 2015

W dół

Mój brzuch poddał się działaniu prawa grawitacji.
Kilka dni temu zjechał w dół... i przy okazji życie stało się łatwiejsze.
Łatwiej mi się schylić, łatwiej oddychać, ustały dokuczliwe kolki wątrobowe.
Czuję tylko w dole trochę większy ucisk i częstsze bóle w krzyżu, ale nie jest to tak uciążliwe jak cała reszta.
Przy okazji zobaczyłam, że jednak regularne smarowanie na niewiele się zdało, Mam sporo rozstępów i to dość rozległych.
Nie martwię się nimi szczególnie. Traktuję je jak blizny po wojnie.
Starałam się utrzymać ciało w dobrej formie przez całe 8 miesięcy, zapewniając mu sporo ruchu. Ominęło mnie nieprzyjemnie puchnięcie, z którym zmagałam się pod koniec ciąży z Sebą. W pierwszej ciąży ćwiczyłam do 7 miesiąca, teraz udało się do końca 8.
W ten piątek już odpuściłam sobie wyjście na fitness latino, w kolejny nie będzie nas na miejscu, a później to już nie sądzę, bym dała radę tańczyć. Zresztą...mówiąc szczerze, już ostatnio wyglądało to dość śmiesznie, żeby nie powiedzieć pokracznie. Miałam wrażenie,że przednia część mnie, tańczy w jakimś, tylko sobie znanym , rytmie :)

Aplikacja ciążowa, już dwa tygodnie temu wzywała mnie do spakowania torby do szpitala.
Jeszcze tego nie zrobiłam, ale zgromadziłam większość potrzebnych rzeczy i myślę, że  w tym tygodniu torba będzie gotowa.

Dziś po południu jedziemy do szpitala na badanie.
M. będzie mi towarzyszył...zaproponował sam, a ja z ulgą tę propozycję przyjęłam.
Boję się tam sama jechać.
Boję się, że nagle coś okaże się nie tak i będę musiała zostać.
No i wiem, że wrócą porodowe wspomnienia i wizje.
A poród nadal mnie przeraża. Wcale na niego nie czekam. Staram się nastawiać pozytywnie , ale mimo wszystko, jestem wystraszona. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że mogę dać radę, że już raz to zrobiłam i skończyłam z odczuciem, że na pewno mogło być gorzej.
A jednak, racjonalizm swoje, a podświadomość swoje...

To także ten strach i pełna świadomość tego, co przede mną, nakazał mi zweryfikować podejście do obecności partnera przy porodzie.
Właściwie to nie...nie tylko te dwie rzeczy.
Miłość jeszcze.

Dziś wiem, że chcę, aby M. był ze mną. Obawiam się jedynie tego, że przy nim, nie będę w stanie zmobilizować się tak mocno, jak przy mamie. Jakoś przed mamą mam poczucie, że muszę być twardzielką.
A M. daje mi takie poczucie bezpieczeństwa, że obawiam się, czy się przy nim za bardzo nie rozmemłam.
Na szczęście jest jeszcze Seba i myśl o tym, że muszę się spiąć, urodzić mu tę siostrzyczkę i jak najszybciej do niego wrócić.

Nadal jeszcze nie zdecydowałam, czy pozwolę M. zostać na samo parcie. Natomiast nie wyobrażam sobie, aby miało go ze mną nie być w dwóch pierwszych fazach.
Kiedyś tego nie rozumiałam.
Dzisiaj wiem dlaczego.

W mojej pierwszej ciąży rola faceta ograniczyła się do jej powstania.
I na tym koniec.
Sama o siebie dbałam, sama chodziłam do lekarza, sama przeżywałam USG, rozterki, pierwsze ruchy, trudności, przygotowania,wybór imienia....
Oczywiście nie mogę w tym miejscu bagatelizować udziału w tym wszystkim mojej rodziny, przyjaciół i współpracowników.
Ale jednak, większość czasu spędziłam ze swoją ciążą sam na sam.
I to sprawiło, że noszenie i rodzenie dziecka, w moim pojęciu , stało się czynnością typowo kobiecą. W moim rozumieniu nie było w tym wszystkim miejsca dla mężczyzny.
Później nieco zweryfikowałam swoją ocenę, kiedy wśród własnych przyjaciół i znajomych, mogłam obserwować zaangażowanych przyszłych tatusiów.
Ale to było już wtedy, kiedy sama wychowywałam synka.

Macierzyństwo, od momentu gdy ujrzałam dwie kreski na teście, do chwili kiedy zobaczyłam jak Misiek zakłada Sebie buciki i wiąże pod szyją troczki od czapki, było dla mnie relacją jedynie na płaszczyźnie mama-dziecko.

Dzisiaj wiem, że może być inaczej.
Że test ciążowy wzbudza tak samo wiele emocji we mnie, co w Nim.
Że przeżywa poronienie tak samo, jak ja. Do dziś nosi w sobie poczucie straty. Nawet częściej ode mnie, wspomina o tym dziecku, które straciliśmy.
Do końca życia będę pamiętać ten moment, kiedy wywożono mnie z bloku zabiegowego i minęliśmy go. Nie zapomnę nigdy tego przejętego wyrazu jego twarzy. Od początku do końca był ze mną wtedy. I tym razem od początku do teraz - jest.
Dlatego zmieniłam zdanie - chcę aby i tym razem był do końca. Zwłaszcza, że ten koniec musi być szczęśliwy.
Zmieniłam je też dlatego, że dopiero przy M. zrozumiałam całą istotę dorosłej damsko-męskiej miłości... wsparcia w związku, współodpowiedzialności i współbycia.
I teraz dopiero wiem, że tatą, jest się chyba tak samo, jak się jest mamą.

Zwracam honor i biję się w pierś :)

P.S. Wylałam może łez, pisząc ten tekst. Brzuch opada, hormony szaleją... godzina 0 coraz bliżej...