Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

piątek, 28 listopada 2014

Wspomnienie

To post inny niż wszystkie.Pisany długopisem na papierze.Przepiszę go później.

Jest chłodny,listopadowy wieczór. Siedzę po turecku z tym notesem na kolanach,na łóżku mojej Babci. Dookoła mnie jej zeszyty i notatki.
Pożółkłe,prawie rozsypujące się kartki.
Pierwszy raz przeglądałyśmy je z mamą w dniu śmierci Babci.
Siedziałyśmy tu we dwie wieczorem,czekając aż rozemocjonowany tym,co właśnie się stało Dziadek,zapadnie w sen. Siedziałyśmy i przeglądałyśmy Babcine rzeczy.
Wiele z nich widziałam i dotykałam po raz pierwszy. Babcia nigdy nie pozwalała ruszać niczego w domu,ani przestawiać,ani nawet posprzątać.
Teraz,jedna po drugiej,otwieramy szafki i szuflady. I wyjmujemy.
Nuty sprzed wojny.
Zeszyty ze szkoły.
Harcerskie rozkazy.
Teksty piosenek.
Stare zdjęcia i wiersze.
Babcia pisała kiedyś. Dawno.
Niewiele z tej twórczości zachowała.
Jednak tamtego wieczora,kiedy przeglądałyśmy to razem z Mamą,natrafiłyśmy na złożoną na 4 kartkę. Nie pożółkłą. Trochę współcześniejszą. Może sprzed 15-20lat.
Na kartce wiersz z dedykacją "Mojemu mężowi i dzieciom".


"Samotnie siedzę i patrzę w niebo

i w sierp księżyca czysty jak łza 

Chciałabym dotknąć tego wszystkiego

i gdzieś w przestworzach zniknąć jak mgła. 

 

Nie jest mi dobrze tu, na tej ziemi 

I choć nie sama, to wciąż samotna

I bez nadziei, że coś się zmieni,

ja muszę wypić ten kielich do dna. 

 

Tęsknię do szczęścia i do miłości, 

lecz los nie dał mi tego w darze

I kazał cierpieć wciąż w samotności

I całe życie mija w tej karze. 

 

Chciałabym czasem zaszyć się w głuszy, 

posłuchać szumu wiatru i trzasku, 

posłuchać tęsknych pieśni Papuszy

i przy ogniska ogrzać się blasku

 

Oczy mam suche jak piasek pustyni

I tylko serce żałośnie płacze

nad latami już minionymi 

jest wprost już krzykiem, krzykiem rozpaczy

 

Muszę żyć w świecie, który stworzyłam

z książek i marzeń czerpiąc radości, 

w którym zapomnieć prawie zdążyłam, 

że to iluzja - że koniec młodości. 

 

Ten wiersz rodzinie mojej poświęcam

Jak epitafium brzmią jego słowa

Już uwagami was nie zadręczę, 

lecz pamięć Wasza niech mnie zachowa."

 

Napisane ręką Babci wersy sprawiły, ze moja mama po raz pierwszy tego dnia zapłakała. Do tego momentu trzymała sie twardo.  

Siedziałyśmy więc razem na kraju babcinego łóżka, tuliłam ją, jak i ona mnie wielokrotnie w trudnych chwilach i tak płakałyśmy obie. 

Nad losem, ludzką samotnością, nigdy niewypowiedzianym żalem. Nad kobiecym poczuciem obowiązku i poświęceniem. 

I nad stratą. 

Pustką, która tu pozostała. 

 

Kolejny już wieczór czekam aż Dziadek zapadnie w sen. Wszystko tu ciągle wygląda tak, jakby Babcia miała zaraz wrócić. 

Ale nie wróci przecież. 

Myślę, że tam, gdzie jest, jest szczęśliwsza. 

Tańczy do swojej ulubionej piosenki "Chabry z poligonów"

Skąd to wiem? 

Przedwczoraj, gdy o 22:20 wsiadłam do samochodu i włączyło się moje ulubine radio "Czwórka", w głośnikach rozbrzmiała właśnie ta piosenka. 

Kawałek tak retro, że nawet pojęcia nie miałam, że funkcjonuje na jakichś nagraniach. 

Wierzę, że to był znak. 

I jest mi z tym lepiej. 

poniedziałek, 24 listopada 2014

Babcia

Dziękuję za niepowtarzalny smak groszku z marchewką.
Za "Chatkę Baby Jagi".
Za czas.
Za pierogi i uszka w każde Boże Narodzenie,póki miałaś siłę.
Za Maję i Majeczkę.
Za radość z narodzin Prawnuka.
Za kręcenie loków na papiloty.
Za pudełko z guzikami.
Za moją Mamę.
Za wszystko.
Za to,że byłaś 83 lata,a ja miałam Ciebie prawie 31 lat.

Nie zapomnę nigdy.

wtorek, 18 listopada 2014

Oswajanie

Gdy byłam mała, a później i trochę większa, chodziliśmy na dłuuuugie spacery. 
Czasem zachodziliśmy do restauracji na herbatę. 
Czasem siedzieliśmy w uzdrowisku na ławeczce. 
Nauczył mnie jak kijanki przekształcają się w żaby. Codziennie chodziliśmy nad staw, a one codziennie były trochę inne. Aż wreszcie wcale ich nie było, a małe żabki przecinały ścieżkę, którą chodziliśmy. 
Latem braliśmy koc i robiliśmy piknik na polanie. 
Lub zachodziliśmy do Jego znajomego na działkę, gdzie mogłam "gotować zupę" ze wszystkich tych skarbów, które można było tam znaleźć. 
Na śniadanie robił najlepszy omlet "a'la Colombo z serem". 
Zbieraliśmy dzikie jabłka, a później karmiliśmy nimi krowy na pastwisku. 
Nauczył mnie francuskich piosenek i wyliczanek, które dziś powtarzam Sebciowi.
Gdy nie potrafił odpowiedzieć na jakieś moje pytanie, wyciągał francuską encyklopedię Laroussea, czytał i tłumaczył definicję. 
Gdy chodziłam do szkoły miał anielską cierpliwość do tłumaczenia mi ułamków, geometrii i innych matematycznych zawiłości. 
Gdy jeszcze nie było telefonów komórkowych, był przekonany, że wkrótce będzie można bez kabla rozmawiać z kimś, kto jest daleko i widzieć go przez telefon. Było to dla mnie niepojęte, ponieważ byłam przekonana, że wszyscy, z którymi rozmawiam przez telefon zmniejszają się i siedzą w tym czasie w aparacie. 
Na majowych pochodach szłam razem z nim za rękę. Wydawał się taki najważniejszy w galowym mundurze górniczym z białym pióropuszem. 
Nigdy się nie nudził graniem w planszówki, warcaby, szachy, zabawą w pocztę, w restaurację, w sklep, w dom i w wesołe miasteczko. 
W kółko czytał mi tą samą książkę ze 100 wierszami Jana Brzechwy. Sporo z nich do dziś z nam na pamięć. 

Mam takich obrazów setki, jeśli nie tysiące. 

Dziadek - przez całe lata najważniejszy, najbardziej idealny, najcierpliwszy....nigdy nie krzyczał, nie dał klapsa, nie powiedział, że nie ma dla mnie czasu, nie odmówił pomocy. Gdy dorastałam, dojrzewałam i gdy już byłam całkiem dorosła nigdy nie skomentował i nie skrytykował moich poczynań, decyzji i wyborów. 
Jeszcze do niedawna, gdy tylko przypominałam sobie, że przecież kiedyś będzie musiał odejść, od razu łzy stawały mi w oczach. 

Od niedawna codziennie oswajam się z tą myślą, że jednak będzie musiał. 

Dzisiaj to ja karmię Go zupą. 
Ja tłumaczę trzeci raz, że jest dziewiąta wieczorem, a nie rano. 
Ja Go trzymam pod rękę, aby mógł przejść kilka kroków.

Ja widzę w Jego oczach jak bardzo Mu wstyd, że tak odwróciły się nasze role. 

Nie chcę tu pisać wszystkich tych frazesów, które chodzą mi ostatnio po głowie. 
Ciężki czas dla nas nastał i staram się radzić sobie z tym jak mogę. 
Dlatego tylko zacytuję moją Babcię,od lat powtarzającą pewną prawdę, której sens w całości dotarł do mnie w ostatnim czasie:
"Starość się Panu Bogu nie udała". 
 




niedziela, 9 listopada 2014

Wsparcie

Pisanie przyniosło mi ulgę.
Wciąż jednak wraca do mnie ta chwila przed świtem, kiedy ją znalazłam. Widzę to co najmniej kilka razy dziennie.
Wtedy byłam w szoku...dopiero teraz jakoś dotarło to do mnie. I teraz nie chce się wymazać  z głowy, zejść sprzed oczu.
Bolą mnie te flashbacki.
Czekam aż miną. Bo chyba miną z czasem. Przynajmniej ich częstotliwość powinna się zmienić.


Dziękuję za wszystkie komentarze pod dwoma poprzednimi wpisami. Wybaczcie, ale nie odpowiem na każdy z osobna.
Żałuję, że tyle Anonimowych, niepodpisanych. Nawet nie wiem komu mogę być wdzięczna za troskę i objęcie jakąś ciepłą myślą.

Tyle wsparcia otrzymałam w tych dniach.
Masę dobrych słów, życzeń, a czasem po prostu milczącego bycia obok, które również ma wielką moc.

Świat kręci się dalej...aż momentami ze zdziwieniem na to patrzę.
Dziwne, że jednak się nie zatrzymał.
Ani nawet nie zwolnił.

sobota, 8 listopada 2014

Kropeczka

17.10.
Data spodziewanej miesiączki.
33 dzień cyklu.
Objawy: ból piersi, rozpierający lekki ból podbrzusza, delikatne mdłości.

18.10.
Brak miesiączki.
Notoryczne uczucie zmęczenia.
Zasypiam Miśkowi na kolanach.

20.10.
36 dzień cyklu.
Brak miesiączki, ból piersi.

Pierwszy test ciążowy wykonałam zaraz po przebudzeniu, o 7 rano. Pokazał dwie kreski. Druga blada, ale widoczna.
O wyniku powiedziałam Mamie oraz napisałam do A. Obie były podekscytowane. Ja przez cały dzień byłam poddenerwowana, aż rozpalona. Nie spodziewałam się, że tak prędko zobaczymy te dwie kreseczki.
Drugi test zrobiłam po powrocie z pracy. Wynik ten sam.
Po obiedzie zapakowałam oba testy w ozdobną torebeczkę i razem z Sebastianem poszliśmy do mieszkania, gdzie Misiek robił remont.
Po wejściu wzięłam go za rękę, poprowadziłam na kanapę, poprosiłam by usiadł i podałam mu testy.
Był bardzo zaskoczony. Chyba do końca nie wierzył.
Siedzieliśmy tam chyba godzinę czasu, prawie nic nie mówiąc.
Tuliliśmy się i całowaliśmy.
Ja płakałam. Pełna jednocześnie radości, lęku, ekscytacji, szczęścia i obaw.
W radiu leciała wtedy piosenka E. Bartosiewicz "Skłamałam".

21.10.
Byliśmy na wizycie u lekarza. Niestety USG nie znalazło Kropeczki.
Musimy uzbroić się w cierpliwość do 3.11.

22.10.
Sebastianowi mówimy,że mama ma w brzuszku dzidziusia.
Częściowo rozumie co to znaczy, jednak w zależności od dnia albo się cieszy, albo mówi "nie! nie chcę!"

23.10.
Mój żołądek chce strawić sam siebie!
Niemiłosiernie burczy mi w brzuchu i jestem bardzo głodna. Po raz pierwszy TAK bardzo.

24.10.
40 dzień cyklu.
Brak miesiączki, ból piersi, nadwrażliwość na zapachy, drażliwość, zły nastrój.
Przez telefon mówię o ciąży K. Cieszy się i gratuluje. Jedziemy do ZG do A. i T.
Odpoczywamy, rozmawiamy i oglądamy smutny film.
Znów zasypiam Miśkowi na kolanach.

25.10.
Trzydziestka D.
Bawimy się w klubie. Dużo jem i piję. Soków oraz wody oczywiście :)
Tańczę do 2 w nocy. Po imprezie odwożę towarzystwo do domu.
Mina M. na nasze nowiny - :-O , aczkolwiek to pozytywne zaskoczenie.
Czuję się cudownie wśród moich Przyjaciół.

26.10.
Ostatni dzień w ZG. D i M. przywożą mi wielką siatkę owoców.
Z K. i S. idziemy na spacer po lesie.
Odpoczywam, czuję się spokojna i szczęśliwa.
Mam wrażenie, że moje ciało stało się małą świątynią.
Czuję, że kocham Miśka niesamowicie mocno.
On pół soboty czytał książkę A. "W oczekiwaniu na dziecko". Zachwyca mnie jego zaangażowanie!
Zabieramy z ZG wanienkę dla Kropeczki. To pierwsza rzecz dla niej :)

27.10.
Zmęczenie!
Do godziny 17 pracuję. Jestem zmęczona i zła, bo nie wiem czy to poświęcenie ma sens.
Wyżywam się oczywiście na biednym Miśku.

Kupuję ciepłe legginsy - rozciągliwe, aby mieścił się w nie rosnący brzusio. Chociaż brzuch mój sam w sobie jest spory i bez ciąży :P

Wczoraj, gdy wróciliśmy z ZG , Seba zapytał "A gdzie jest Dzidziusia?". Myślał, że już ją przywieziemy.

30.10.
Misiu zbudził nas o poranku pocałunkiem w brzuch i słowami "Dzień dobry, Kropeczko".

Reszta dnia oraz wieczór minęły nam jednak kiepsko.
Trawiło nas paskudne choróbsko. Wymioty, dreszcze i ból wszystkiego. Misiu również się pochorował, a i Dziadków wirus okrutny nie ominął. Całe szczęście, że trwało to wszystko tylko jeden dzień.

31.10.
Nie dokarmiam Cię, Kropeczko, za bardzo.
W tej ciąży jest jakoś inaczej... liczę, że to znak, który wróży nam Kropeczkę - Córeczkę.

3.11.
Jesteś!
Widzieliśmy na USG.
Mała Kropeczka. Prawdopodobnie masz dopiero 4 tygodnie! Z miesiączki wynika, że 7.
Moje wyniki nie są za dobre. Mam niedoczynność tarczycy i ślady białka w moczu. Muszę zrobić dodatkowe badania.
A żołądek ciągle mi dokucza.

Byliśmy powiedzieć o Tobie drugim Dziadkom - rodzicom Miśka. Ucieszyli się, wyściskali nas. Było bardzo miło.

4.11.
Dostałam plamienia.
Boję się o Ciebie.
Bądź bardzo silna, Nasza Kropeczko, teraz byłoby nam bardzo smutno, gdyby Cię nie było.

5.11.
Biorę leki na podtrzymanie ciąży.

Krwawienie.
Czarne skrzepy.
Czuję, że Cię tracimy.
Płakałam wczoraj długo.
Tatuś Twój był silny i dzielny. Wspierał mnie jak potrafił, choć wiem, że także jest mu ciężko.
Tak się cieszył, gdy się o Tobie dowiedzieliśmy. Dumny był.

Trudno mi się z tym pogodzić, że to już koniec.
Że jednak Cię nie będzie.
Że nie mogłam podarować naszej Rodzinie tego szczęścia.
Rano znalazłam w śniadaniu liścik od Tatusia: "Kocham Cię Kruszyno moja i cokolwiek by się nie działo, zawsze będę przy Tobie."
Tatuś jest cudowny. Tak samo jak Twój starszy Brat. Przykro mi się, że nie zdążycie się poznać.

6.11.
O 5:30 obudziłam się pełna niepokoju.
Znalazłam Cię na bieliźnie.
Pożegnałyśmy się.
Była to dla mnie ogromna trauma.
M.przez półtorej godziny leżał ze mną i w milczeniu głaskał uspokajająco moje włosy.
Z rozpaczy nie wiedziałam co robić. Przed 8 pojechałam normalnie do pracy.
O 10 zadzwoniłam do swojego lekarza. Kazał natychmiast jechać do szpitala.
W pracy powiedziałam tylko o krwotoku.
Usłyszałam, że jeśli będę musiała iść na zwolnienie to "tak nie bardzo...".
Pracuję na umowę zlecenie od miesiąca, w tą umowę dałam się trochę wrobić...."zapomniano" mi o niej wspomnieć podczas rozmów.
W tej chwili jest mi już jednak wszystko jedno.

Po dwóch godzinach w poczekalni na Izbie Przyjęć trafiam na oddział.  Z nerwów mam ciśnienie wysokie jak nigdy.
Wywiad, badanie, a na koniec USG. Byłam na to gotowa, jednak widok ciemnej pustej plamy, w miejscu, w którym ostatnio była Kropeczka złamał moje serce.

Cały dzień, aż do późnej nocy trawię swój ból. Trzecią dobę tłumaczę sobie co i dlaczego się stało. Jadę na emocjonalnym rollercoasterze.
W jednej godzinie zarzekam się, że już nigdy w życiu nie chcę być w ciąży.
Za dwie godziny obwiniam się, że jestem okropną egoistką, od jakiegoś czasu skupioną wyłącznie na sobie, swoich emocjach i potrzebach.
Tuż przed zaśnięciem składam samej sobie oraz M. obietnicę, że kolejnego dnia, po zabiegu, zamknę w swojej głowie wszystko co się wydarzyło.

7.11.
Wyskrobali ze mnie to, co zostało po Kropeczce.
Zabieg w znieczuleniu ogólnym...chociaż tyle komfortu można otrzymać w całej tej dramatycznej sytuacji.
Czuję pustkę w środku.
Staram się skierować swoje myśli z powrotem na tory "sprzed".
Wrócić do pomysłów i planów, które mieliśmy wcześniej.
Czas pewnie zabliźni rany.

Ale wiem, że do końca życia będę to pamiętała.
Straciłam ciążę. Tą, która powstała z wielkiej Miłości. Oczekiwaną. Powitaną z radością.

Ale nie złamiesz mnie, przewrotny Losie.
Kiedyś na pewno przestanę się bać.