Na temat "Matki-Polki W Domu Siedzącej" napisano już chyba wszystko.
Połowa czytanych przeze mnie blogów parentingowych zawiera przynajmniej jednego posta, poruszającego tę problematykę.
I ja już chyba kiedyśtam cośtam wspominałam.
Dziś jednak wrócić muszę do tematu.
Zagotowana jestem nieco, bo na świeżo właśnie po przeczytaniu komentatorskiej burzy pod postem uwielbianej przeze mnie Mamy Dwóch Córek.
Różne mamy modele życia w naszym cudownym kraju.
I różne modele Matki-Polki.
Sama już przerobiłam ich kilka.
Pół roku siedziałam w domu na macierzyńskim.
Dwa lata byłam samotną matką pracującą.
Od kilku miesięcy jestem już nie samotną matką pracującą.
A od lutego najprawdopodobniej będę niesamotną matką, prowadzącą coś w stylu własnego biznesu.
I powiem tak - za każdym razem nie czuję się w pełni usatysfakcjonowana.
Pół roku macierzyńskiego.
Fajna sprawa.
Zwłaszcza,że przemieszkałam ten czas u rodziców. Oboje pracujący, wtedy jeszcze od rana do wieczora, ale i tak pomoc ogromna.
Po 4 pierwszych miesiącach stwierdziłam, że trochę nuda.
Po 2 miesiącach od porodu chodziłam już 4 razy w tygodniu na tańce i fitness.
Miesiąc później doszedł jeszcze cotygodniowy basen z niemowlakiem.
Na koniec jednak, cała szczęśliwa wróciłam do pracy i firmowych znajomych.
Łączyło się to z wyprowadzką od rodziców. Wyprowadzką 160km dalej, bo praca została właśnie tak daleko.
Niewiele mogłam dla siebie zrobić. Czułam , że moje życie to głównie praca i bycie mamą. Starałam się w "wolnym czasie" być jak najbardziej aktywna. Robiliśmy sobie z Sebą wycieczki, chodziliśmy na basen, na salę zabaw, na imprezy, odwiedzaliśmy znajomych.
Pamiętam jednak, iż czułam, że mało tego jest.
Pogodzenie pracy, macierzyństwa i KAŻDEGO jednego obowiązku związanego z prowadzeniem gospodarstwa domowego - od obiadu przez wyprowadzanie psa, po mycie podłóg ; od zaprowadzenia auta do mechanika po wymianę przepalonej żarówki - to jest jednak dużo jak na dwudziestoczterogodzinną dobę i jednego człowieka.
Wszystko było po łebkach. Sprzątnięte było z grubsza. Pieniędzy było "na styk"...ale najgorsze wyrzuty sumienia dręczyły mnie z powodu uczucia, że za mało czasu poświęcam synowi. Świadomość, że on tylko raz jest mały, wyrośnie szybko i przestanie mnie potrzebować tak mocno jak teraz, a ja właśnie teraz nie mogę być dla niego tak, jakbym chciała, zżerała wręcz moje serce.
Poza tym notoryczne przemęczenie. Fizyczne, psychiczne. I poczucie, że utknęłam w miejscu.
Później nastąpił gwałtowny obrót spraw, kolejna zmiana modelu życia.
Tak do końca jeszcze się w niej nie odnalazłam...a już czeka mnie następna.
Jest lepiej.
Dużo lepiej.
Już jest nas - Rodziców - dwoje.
Dwie pensje, dwie pary rąk i dwie głowy do ogarnięcia chałupy, dwa serca dla Syna.
I Dziadkowie blisko.
Raj, zdawać by się mogło.
Ogólnie nie narzekam, ale wcale nie czuję, żeby było idealnie.
Wracam po pracy do domu ok 16:20. Do tej pory Syn jest albo w przedszkolu, albo od półtorej godziny u Dziadków. Zanim obiad, ogarnięcie chaty, robi się prawie 18. Zostaje 2,5 godziny na bycie Mamą. Jeśli akurat tego dnia nie ma dodatkowych zadań, zakupów, wizyt lekarskich itd itp.
2,5 wieczornej godziny, kiedy dziecko, budzone o 7:00 jest już zmęczone po całym dniu.
To też nie jest wcale to, czego tak naprawdę bym chciała.
No oprócz tego jestem przecież jeszcze ja - kobieta.
Mam pomysł na swój samorozwój, znalazłabym nawet na niego czas, ale odbędzie się to znów trochę kosztem dziecka i wspólnych weekendów. A ono wciąż rośnie. W tempie zastraszającym. Jak długo jeszcze Mamusia będzie tak niezbędna w jego życiu?
Mam pomysł na inny typ pracy. Z jednej strony czuję potrzebę wcielenia go w życie.
Bo docelowo więcej pieniędzy, a lubię czuć komfort w tej materii, bo to dla mnie krok do przodu, inwestycja w siebie i rodzaj sprawdzianu, a że jeszcze jakieś ambicje mam, to kusi trochę wizja.
Ale znów, czy aby nie obędzie się to kosztem dziecka?
Nowe obowiązki, stres, odpowiedzialność i brak stabilizacji jeśli chodzi o finanse. Zwłaszcza początkowo. Może być lepiej, ale może też być gorzej. Istnieje jakieś ryzyko.
To wszystko znowu nie do końca to.
Do czego zmierzam?
Zostając matkami, podejmujemy jakieś wybory.
Czasem jesteśmy do nich zmuszone przez sytuację.
Czasem świadomie decydujemy się na ten, czy inny model.
Czasem mamy nawet możliwość zdecydować o tym wspólnie z partnerem.
Nie podpisujemy jednak cyrografu własną krwią.
Oświadczenia, że od tej pory, wchodząc w rolę matki pracującej/ matki biznesmenki/ korpo-matki/ pełnoetatowej piastunki domowego ogniska etc., zobowiązujemy się do nienarzekania, bycia wiecznie uśmiechniętą i radosną.
I całe szczęście!
Realia często okazują się być nieco inne niż nam się zdawało.
A wyjść z roli bywa niezwykle trudno.
Wiem coś o tym. Bo każde moje wyjście z roli, to było postawienie naszego małego Świata na głowie. Masa wyrzeczeń z mojej strony i zmiana porządku, w którym Dziecko czuło się bezpiecznie. Doskonale zdaję sobie sprawę, że większość wychowawczych problemów, z jakimi ścieramy się w wychowaniu Syna, związana jest z roller coasterem, jaki mu funduję regularnie od 3,5 roku.
Taki minus.
Jaką mam konkluzję?
A taką, że nie ma Złotego Środka.
Chociaż wydaje mi się, że coś na krój idealnego stylu życia, odnalazłam u moich koleżanek, żyjących w innych krajach. Tam istnieje pomoc socjalna. Dla niemal każdego dziecka. Pomoc, która pozwala matce na dużo więcej. Na wykonywanie pracy w mniejszym wymiarze godzin (i ofert rzeczonej pracy nie brakuje), na spędzanie czasu z dzieckiem inaczej, niż tylko w domu - istnieją miejsca, gdzie za darmo odbywają się zajęcia dla rodziców z dziećmi. W dodatku rozwojowe dla obu stron.
Od kilku lat mam wrażenie , że tak właśnie byłoby idealnie.
I wilk syty i owca cała.
I dziecko zaopiekowane i matka niezgnuśniała i dom ogarnięty i relacje partnerskie nadal pozostają partnerskie.
Można? Można.
Ale pomoc państwa i jego organizacja, wydaje mi się, ma tutaj znaczącą rolę.
Niestety żyjemy, gdzie żyjemy.
W kraju, gdzie najpierw należy sobie przekalkulować co się w ogóle opłaca.
Bo mając dwoje dzieci, zwłaszcza zbliżonych wiekowo, często okazuje się, że większość zarobionych przez ich matkę pieniędzy, zostanie przeznaczonych na żłobek czy przedszkole.
I czy te poranne łzy, nieraz odparzone pupy, miesiącami ciągnące się smary i kaszle, są tego warte?
Każdy musi sobie sam na to pytanie odpowiedzieć.
Moim subiektywnym zdaniem, kiedy Mama pracuje na cały etat, w domu nie jest już tak fajnie. Często nie pachnie mamusinym obiadem, częściej kończą się czyste skarpety, z dzieciństwa nie zostaje już tak dużo wspomnień o tym, jak się z mamą grało w planszówkę, asystowało przy garach, chodziło na spacery.
I zapach pieczonego ciasta zdarza się już tylko od większego święta.
Kobieta, która decyduje się zająć domem i dzieckiem /dziećmi, również nie ma łatwo.
Jej codzienność, to Dzień Świstaka.
Ponieważ nie zarabia, dużo się od niej oczekuje...ona sama zwykle bardzo dużo od siebie wymaga. Rezygnuje przy tym z własnego ego. I prawdopodobnie nie dlatego, że brak jej ambicji. Może dlatego,że właśnie ma ogromne poczucie obowiązku i świadomość, że musi być w pełnej gotowości 24h/d. W ten sposób "odpracowuje" zarabiającego męża.
I tak naprawdę, dla mnie nie jest to wielka różnica.
Równie dobrze można by zawiesić grafik na lodówce;
Od godziny 8 do 16 robota kucharki, sprzątaczki i niani, a po 16 bycie mamą. I byłoby prawie tak samo jak gdyby wyszła do biura, fabryki czy gdziekolwiek.
I jeszcze na koniec parę słów na temat panów w całym tym bałaganie.
Zwykle to wszystko nie dzieje się poza nimi.
Oni też chcą mieć dziecko.
Przecież to nie jest tak, że wiedzione niepohamowanym,zwierzęcym instynktem macierzyńskim, dosiadamy w czasie owulacji wierzgającego jak dziki mustang, partnera, zaciskając mocno uda, by nie spaść i by, nie daj Boże, nie wystrzelił gdzieś w ścianę, zamiast prosto w nasz jajowód.
Przeważnie dziecko powstaje, bo para tego pragnie.
I później w parze zostają podjęte pewne wybory i dalsza droga, jaką potoczą się losy rodziny, zostaje wspólnie obrana.
Totalnie nie rozumiem więc, skąd potem pretensje, wypominki, poczucie wyższości - bo on zarabia, a ona TYLKO w domu siedzi.
Przecież to się samo nie zrobiło i nie postanowiło.
Nie generalizuję tutaj, bo znam facetów, którzy doceniają wartość szczęśliwych dzieci, wychowanych przy mamie i zaopiekowanego domu.
Mój M. sam ma w najbliższej rodzinie "kurę domową" i pełen jest podziwu do jej pracy.
No ale M. jest generalnie wspaniały, więc... ;)
Żartuję oczywiście - prawda taka, że jeszcze się okaże jak to z nami będzie i jak się dalej ułoży, co się zmieni, gdy kiedyś pojawi się drugie dzieciątko?
Na chwilę obecną jednak, cieszę się, że ma na to zdrowy ogląd, i że znam jeszcze inne przykłady mężczyzn, którzy też taki mają.
Ja osobiście wiem, że długo nie wytrzymałabym zupełnie nie pracując zawodowo, ale zdecydowanie chciałabym móc poświęcać więcej czasu mojej Rodzinie.
Nie ma ideału.
Dlatego nie ma sensu oceniać przyjętego przez kogoś modelu.
Jeśli istnieją kobiety, którym udaje się wzorcowo i bezbłędnie funkcjonować w opisanych przeze mnie sytuacjach, to naprawdę szacun z mojej strony.
A tym, którym się nie udaje, które czują się nie do końca spełnione, mogę podać rękę.
I chociaż wierzę, że wiele zależy od nas samych i osobiście staram się tę zasadę wprowadzać w życie, to zdaję sobie również sprawę, że nie zawsze się da zmienić coś tak, aby było naprawdę dobrze.
A jak to wszystko dodatkowo jeszcze zależy od pieniędzy, to już jest historia na osobny wywód.
Amen.