No i cóż ja mogę napisać, jako bezrobotna od przeszło tygodnia...?
Że nadal jestem bez przerwy czymś zajęta. Ale teraz przynajmniej jestem zapracowana bez stresu :)
Przyznam szczerze, że aktualny "stan skupienia", dobrze robi mi na głowę.
Nareszcie poświęcam się temu, co najważniejsze dla mnie.
Mam czas dla Syna.
Z przedszkola wracamy spacerkiem. Może dokładnie opowiedzieć mi wszystko, co się działo. Zawsze do przedszkola idzie przygotowany - jeśli jest dzień jesieni i trzeba przynieść dary jesieni - mamy je ze sobą. Jeśli jest dzień jabłuszka i dzieci mają być ubrane na czerwono - Seba od stóp do głów jest czerwony. Jeśli jest dzień muzyczny i można przynieść ze sobą instrument - Młody dziarsko maszeruje z bębenkiem.
Nie przyznam ile razy wcześniej z pośpiechu przegapiliśmy takie przedszkolne wydarzenia.
Syn ma dzięki temu wszystkiemu lepszy humorek. Jest grzeczniejszy i zwraca się do nas "Mamusiu" i "Tatusiu", czym nieustannie nas rozmiękcza.
Mam czas dla Miśka.
Na ugotowanie mu pysznego kremu dyniowego, który uwielbia.
Na porządne kanapeczki do pracy.
Na wymasowanie bolących lędźwi.
I na bliskość w takiej formie, na jaką zwykle brakowało nam czasu, bądź siły.
Dzięki temu Misiek również ma lepszy humorek...:->
Dla siebie nie mam za wiele czasu. Ale mam go jeszcze trochę dla domu.
Sporo dla remontu i naszego nowego mieszkania.
Mam również czas dla Dziadków - aby jeździć z nimi do lekarzy, aptek i po zakupy.
Nadrobiłam większość urzędowych spraw. Po ponad pół roku przerejestrowałam samochód. Meldunki, dowody i całą inną papierologię również załatwiłam.
Byłam na rozmowach kwalifikacyjnych - w jednej firmie na drugim etapie - czekam na wyniki. Jutro wybieram się do kolejnej firmy.
Odwiedziłam w szpitalu koleżankę i jej nowonarodzoną córeczkę.
I wiecie czego zapragnęłam...? ;)
To z pewnością nie jest najlepszy moment...ale wiem już, że najlepszego momentu prawie nigdy nie ma.
Na pewno jednak dla mnie- jako kobiety, to jest czas odpowiedni.
Oczywiście będzie, co będzie. Liczę się z tym, że z moimi schorzeniami wcale niekoniecznie sukces jest gwarantowany. Zresztą widać - od 8 miesięcy nic się w tej materii nie wydarzyło.
Duchowo w każdym razie jestem gotowa.
Na dzień dzisiejszy uważam, że tak to po prostu miało być. Prawdopodobnie wciąż czeka na mnie coś lepszego. Lub znowu coś tak się zmieni, że zrozumiem czemu jeszcze ma służyć obecna sytuacja.
Finansowo na razie jestem zabezpieczona - od lat dbałam o to, by zawsze mieć zapas środków na "Czarną godzinę". Całe życie obserwowałam jak robi to moja mama. I dzisiaj mogę jej za to powiedzieć DZIĘKUJĘ. Bo dzięki temu, póki co, mogę być zupełnie spokojna.