Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

piątek, 31 października 2014

Poligon

Przebyliśmy rodzinne jelitówkę.
Taką fest.
Obustronną.
Z temperaturą 35 z osłabienia.
Z rozpalonymi policzkami,a zimnymi jak lód stopami w dwóch parach skarpetek.
Z dreszczami i telepaniem pod kołdrą i dwoma kocami.
Z sucharkami na śniadanie,obiad i kolację.

I ze zdrowym Sebciem,który wielce był znudzony poległą całą rodziną,więc cudował,wymyślał,szalał,skakał po nas, jęczał,krzyczał,marudził,ciągle czegoś chciał...

Czuję się jakbym wróciła ze szkoły przetrwania.

Na szczęście dużo snu podziałało zbawiennie zarówno na ciało jak i ducha mego, więc dziś jestem już niemal jak nowonarodzona. I cieszę się,że choróbsko trwało tylko jeden dzień,bo przez takie coś,to naprawdę nie pamiętam, czy kiedyś przeszłam i wąrpię by dało się to dłużej wytrzymać.

A z drugiej strony nie pamiętam też,kiedy ostatnio mogliśmy tyle czasu leżeć bezkarnie razem w łóżku i oglądać powtórki The Voice of Poland :p
Chociaż taka zaleta całej sytuacji,której nawet wrogowi nie życzę...o ile jakiegoś mam;)

wtorek, 28 października 2014

Fatality

Wykończy mnie remont.
Dobije to oczekiwanie.
Zajedzie mnie sprzątanie.
Lecz,czy w ogóle dotrwam do sprzątania,skoro niedługo oszaleję przez to życie we 3 w jednym pokoju?
Przez dobytek upchany w 120litrowych worach,wrzuconych po sam sufit do kabiny prysznicowej.
Zdążyłam zapomnieć jakie mam ciuchy,poza tymi,które w kółko nosze od ponad 7 miesięcy.
Cierpliwość ma do mieszkania z rodzicami właśnie zwisa marnie na ostatniej niteczce.

Jestem zła,zniecierpliwiona,chce mi sie płakać,czuje sie bezsilna. Jednocześnie żal mi M.a z drugiej strony,uważam,że przez głupi jego upór ciągnie się to to jak rozgotowany paskudny makaron.

Nienawidzę remontu i nie wiem po co go wymyśliłam!
I obrzydliwie zazdroszczę wszystkim moim Przyjaciołom ich wspaniałej wolności w dopieszczonych mieszkankach.

Tyle mam do powiedzenia.
P.s. Bloga nie piszę,bo nie mam grama prywatności w swoim życiu. Ani wolnego czasu.

wtorek, 21 października 2014

Krótko i treściwie

Tęsknię za moim blogiem i za czytaniem innych blogów.
Czekam z niecierpliwością, aż trochę zwolnimy, chociaż obawiam się, że my już po prostu mamy takie tempo i bez niego nie będziemy potrafili żyć.

Jeszcze trochę i przeprowadzimy się do naszego mieszkania. Myślę, że potrzeba nam około miesiąca. Niby niewiele miało być tego remontu, ale każda rzecz trwa.
Jednak już powoli cel majaczy na horyzoncie...jesteśmy bliżej mety, niż dalej.

Do końca roku pozostało niecałe dwa i pół miesiąca.
Myślę, że powinnam już pomału zacząć pisać podsumowanie...obawiam się, że jeden post, to za mało, aby je w nim zmieścić.
A to przecież jeszcze nie koniec... :)

Teraz jest dobry czas.
Spełniona jestem, spokojna i zadowolona.
Chyba wszyscy jesteśmy w takim fajnym stanie.

A dzisiaj pewnie wygram 7 milionów w lotto, bo przecież moje marzenia są na fali spełniania się, więc dlaczego by i nie to?
A nawet nie będę samolubna - niech i jeszcze ktoś wygra. 3,5 też mnie ucieszy :P

poniedziałek, 13 października 2014

Mlecyk

-Śnalaśłem łanego kiatka! 

Wykrzyknął i pełen entuzjazmu wbiegł na łąkę. 
Przykucnął przy pojedynczym żółciutkim mleczu. 
Zerwał ostrożnie, wrócił do mnie i powiedział : 
- Plośię, to dla Ciebie, Mamusiu 

Tak po prostu sam z siebie
<3 

czwartek, 9 października 2014

Pracuje się

Dzień drugi.
Lepszy niż pierwszy, pełna jestem wiary i nadziei we własne siły.
I nawet czuję, że po raz pierwszy od pół roku, mam jutro ochotę iść do pracy.
Pomału przyzwyczajam się do powrotu w pracowniczy tryb życia.

Ciężki okres teraz mamy.
Misiek mój cały tydzień chodzi na nocki. Wraca o 6:20, śpi do 14, wstaje, je obiad, idzie remontować mieszkanie, wraca, je kolację i idzie do pracy.
Prawie w ogóle się nie widzimy.
Dlatego dzisiaj postanowiliśmy zrobić sobie wolne, bo już i my za sobą tęsknimy i Seba za tatą stęskniony mocno.
Podjechaliśmy nad najbliższą wodę, którą tu mamy.
Pospacerowaliśmy, a gdy ostatnie promienie słońca schowały się za drzewami i wzgórzami, wstąpiliśmy do mojej ulubionej knajpy na kawę.
Ze zdziwieniem odkryłam w niej kolejne zmiany, którymi jestem wręcz zachwycona.
Od dawna upodobałam sobie to miejsce, o uroczym położeniu i niepowtarzalnej atmosferze. Obecnie wcześniej tam panujący, oryginalny "klimat", pomału staje się już stylem, co działa na niesamowitą korzyść lokalu.
Siedzieliśmy tam chyba 2 godziny i czuliśmy się jak w domu.
Nawiasem mówiąc, wystrój jednej z sal, jest właśnie takim, jaki chciałabym stworzyć w naszej przyszłej sypialni. Chłonęłam więc dzisiaj kolory, dodatki, drobiazgi , żeby móc się wkrótce inspirować.

Dobrze nam zrobiła ta mała wycieczka-ucieczka.
Podziękowaliśmy z Becim Miśkowi, za ten kawałek wykradzionego czasu.
Tak się teraz czujemy - że musimy wykradać wręcz chwile na najzwyczajniejsze bycie ze sobą. Wciąż jednak trzymamy się myśli, że teraz tak jest, bo pracujemy nad tym, aby w gotowym naszym miejscu, poukładać już wszystko od początku do końca, i móc wreszcie delektować się tym BYCIEM.

Mam nadzieję, że osiągnięcie tego, nie będzie musiało być moim Noworocznym życzeniem :) Aczkolwiek jeśli nie, to czego ja jeszcze w ogóle mogę sobie życzyć? Poza odrobiną stagnacji czasami?

poniedziałek, 6 października 2014

Dobre wieści

I znowu ta mieszanina uczuć.
Towarzyszy mi przy każdej zmianie.
W tym roku jest czymś, do czego powoli się przyzwyczajam.
Taki wewnętrzny przekombinowany drink:
50ml radości
30ml strachu
10ml ekscytacji
5ml dumy
5ml zaciekawienia
2ml żalu

Szejkujemy energicznie, przelewamy do szklanki typu long. Cytrynka, rureczka, parasolka i "włala" :)

Oto drink o nazwie "New work" :)

Tak oficjalnie to bezrobotna jestem od soboty, bo wtedy właśnie zakończył się mój okres wypowiedzenia.
I w stanie tym pozostanę do pojutrza.

:)

Przeszłam rekrutację w firmie, w której jako pierwszej byłam na rozmowie kwalifikacyjnej. Pokonałam w drugim etapie 4 osoby,a w pierwszym chyba kilkanaście ;)
Muszę tylko podreperować umiejętności językowe, bo opuściłam się strasznie. I cieszę się, że taki warunek mi postawiono, bo już dawno nosiłam się z tym zamiarem. A teraz mam kopa i silną motywację.
Strach jest, bo przeskoczę z FTL na busy i wszystko będzie nowe i inne...ale oczywiście, wierzę, że będzie w porządku i że dam radę.
Cieszę się, bo będę pracować w trzyosobowej grupie. Mam nadzieję, że stworzymy fajny zespół.

Żal mi trochę znowu tego czasu Mamy i Synka. Tak było fajnie przez ostatnie dwa tygodnie. Tyle się go naobserwowałam, tyle razy pozytywnie mnie zaskoczył, tyle w nim nowych umiejętności dostrzegłam. Wielką radość mi to sprawiało i teraz ze świadomością, że w środę znów mamy minus 9 godzin, jest mi trochę smutno.

Ale z drugiej strony kamień spadł mi z serca i zniknęły ekspresem wyrzuty sumienia, że Misiek musi na nas pracować. I kieszeń moja odetchnęła z ulgą, że jednak nie będzie musiała być uzupełniana ze środków na czarną godzinę.
I będziemy mogli kupić takie jedne meble do przedpokoju, które nam się ostatnio spodobały :)

Coś uroczego do obejrzenia :)

czwartek, 2 października 2014

Inny świat.

No i cóż ja mogę napisać, jako bezrobotna od przeszło tygodnia...?
Że nadal jestem bez przerwy czymś zajęta. Ale teraz przynajmniej jestem zapracowana bez stresu :)
Przyznam szczerze, że aktualny "stan skupienia",  dobrze robi mi na głowę.
Nareszcie poświęcam się temu, co najważniejsze dla mnie.
Mam czas dla Syna.
Z przedszkola wracamy spacerkiem. Może dokładnie opowiedzieć mi wszystko, co się działo. Zawsze do przedszkola idzie przygotowany - jeśli jest dzień jesieni i trzeba przynieść dary jesieni - mamy je ze sobą. Jeśli jest dzień jabłuszka i dzieci mają być ubrane na czerwono - Seba od stóp do głów jest czerwony. Jeśli jest dzień muzyczny i można przynieść ze sobą instrument - Młody dziarsko maszeruje z bębenkiem.
Nie przyznam ile razy wcześniej z pośpiechu przegapiliśmy takie przedszkolne wydarzenia. 
Syn ma dzięki temu wszystkiemu lepszy humorek. Jest grzeczniejszy i zwraca się do nas "Mamusiu" i "Tatusiu", czym nieustannie nas rozmiękcza.

Mam czas dla Miśka.
Na ugotowanie mu pysznego kremu dyniowego, który uwielbia.
Na porządne kanapeczki do pracy.
Na wymasowanie bolących lędźwi.
I na bliskość w takiej formie, na jaką zwykle brakowało nam czasu, bądź siły.
Dzięki temu Misiek również ma lepszy humorek...:->

Dla siebie nie mam za wiele czasu. Ale mam go jeszcze trochę dla domu.
Sporo dla remontu i naszego nowego mieszkania.
Mam również czas dla Dziadków - aby jeździć z nimi do lekarzy, aptek i po zakupy.
Nadrobiłam większość urzędowych spraw. Po ponad pół roku przerejestrowałam samochód. Meldunki, dowody i całą inną papierologię również załatwiłam.

Byłam na rozmowach kwalifikacyjnych - w jednej firmie na drugim etapie - czekam na wyniki. Jutro wybieram się do kolejnej firmy.
Odwiedziłam w szpitalu koleżankę i jej nowonarodzoną córeczkę.
I wiecie czego zapragnęłam...? ;)
To z pewnością nie jest najlepszy moment...ale wiem już, że najlepszego momentu prawie nigdy nie ma.
Na pewno jednak dla mnie- jako kobiety, to jest czas odpowiedni.
Oczywiście będzie, co będzie. Liczę się z tym, że z moimi schorzeniami wcale niekoniecznie sukces jest gwarantowany. Zresztą widać - od 8 miesięcy nic się w tej materii nie wydarzyło. 
Duchowo w każdym razie jestem gotowa.

Na dzień dzisiejszy uważam, że tak to po prostu miało być. Prawdopodobnie wciąż czeka na mnie coś lepszego. Lub znowu coś tak się zmieni, że zrozumiem czemu jeszcze ma służyć obecna sytuacja.
Finansowo na razie jestem zabezpieczona - od lat dbałam o to, by zawsze mieć zapas środków na "Czarną godzinę". Całe życie obserwowałam jak robi to moja mama. I dzisiaj mogę jej za to powiedzieć DZIĘKUJĘ. Bo dzięki temu, póki co, mogę być zupełnie spokojna.