Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

poniedziałek, 26 grudnia 2016

W związku ze Świętami słów kilka.

I wyszły nam Święta pod znakiem chorób.
Mama cierpi na bóle żołądka i zawalone zatoki, teściowa na przepuklinę, ja na przeziębienie, a Alusia walczy z zapaleniem oskrzeli.
Nie sypiamy nocami. Alicja kiepsko śpi, pomimo wszelkich zabiegów, jakie stosujemy, aby jej sen ułatwić.
Ja wiecznie w strachu, czy to już jest tak źle, że trzeba do szpitala.
Na razie jednak nie jest ani lepiej ani gorzej. Więc kontynuujemy lekarskie zalecenia i wierzymy, że w końcu będzie progres.
Staramy się nie tracić świątecznego nastroju, mimo wszystko.
Ale przez to wszystko nie miałam nawet głowy powysyłać życzeń.

Najbardziej świąteczny jest w tym roku Sebastian.
Wykrzykuje ( bo ciężko nazwać to śpiewem) teksty kolęd, tak, że mogą z nim śpiewać zapewne sąsiedzi z 10 piętra. A wczoraj , przy świątecznym śniadaniu, zaangażował całą rodzinę do zainscenizowania jasełek. Sami nie wierzyliśmy, że daliśmy się w to wciągnąć. Pierwszy raz w życiu słyszałam, żeby moi rodzice również śpiewali kolędy.
To dziecko ma jakiś dar porywania ludzi za sobą. A przy tym niezłomny upór, który sprawia, że w końcu wszyscy mu się poddają.
Oby potrafił to odpowiednio wykorzystać w przyszłości ;)

Mimo, że dziś już ostatni dzień świętowania, dla nas tak naprawdę największa radość dopiero nastąpi - dziś przylatuje moja siostra z narzeczonym. W komplecie na pewno jeszcze lepiej da się odczuć ten wyjątkowy klimat.

Byle tylko wróciło zdrowie.
To najważniejsze. Zatem i nam i Wam tego właśnie życzę w tym roku.

czwartek, 22 grudnia 2016

Przedświątecznie

Minął miesiąc.
Nie wiem kiedy. Błysnęło i przeleciało.
Nagle okrągłymi ze zdziwienia oczami zauważyłam, że suwakowi z kalendarza brakuje tylko kilku cyfr do wyróżnionej na czerwono daty.
Udało mi się pozamawiać prezenty tak, żeby doszły.
We wtorek zeszłam do piwnicy i przyniosłam choinkę.
Mama była akurat u nas.
Zaczęliśmy ubierać.
Choinkę mamy niewysoką, postawiłam ją na podłodze i usiadłam razem z dziećmi.
Seba zaangażowany,we wszystkim mi pomagał.
A Ala bawiła się nietłukącymi bombkami.

Mama obserwowała z kanapy.

"Ty to jednak najlepiej czujesz się w domu"  - rzuciła nagle.

No coś w tym jest.... kiedy w środę dowiedziałam się, że od czwartku aż do 2 stycznia nie muszę przychodzić do pracy, wracałam do domu jak na skrzydłach.
Wzięłam z mieszkania wózek , psa i pieszo poszłam do żłobka po Alicję.
Następnie przeszłyśmy po Sebastiana do przedszkola.
Spacerkiem do domu, zahaczając po drodze o piekarnię.

Boziu...jak cudownie!

Kocham to rodzinne życie.

Zdążyłam się przez miesiąc za nim stęsknić.
Bywałam już zmęczona i sfrustrowana po przeszło roku spędzonym w ten sposób.
Jednak miesiąc w pracy przypomniał mi , że przyjemny był to czas.

Staram się trochę nadrobić świąteczne braki. Niestety dziecię małe się pochorowało i wymaga zwiększonej uwagi.
Ale jeszcze mamy chwilkę, na spokojnie przygotujemy ile się da.
A co się nie da, tego nie będzie ;)

Za to my będziemy.
Razem.
I będziemy mieli dużo wspólnego wolnego czasu!


piątek, 2 grudnia 2016

Kryzys

Dzisiaj był ten gorszy dzień.

Właściwie nic tragicznego się nie wydarzyło, ale poczułam, że wymiękam.
Po prostu nie daję rady i w najlepszym wypadku zwyczajnie siądę i się rozryczę. Rozwyję do księżyca i będę tak wyć cały weekend.
A w najgorszym zwariuję.

Chore dziecko, wymiotujące na dywan,
nie do końca poładowane samochody + kilka spraw, o których zapomniałam.
Wszystko nagle dzisiaj .
Myśl, że w domu syf.
W lodówce pusto.
Nawet pampersy się kończą.

Przerosło mnie.

Ponadto ta świadomość, że brakuje czasu.
Na ogarnięcie domu i zakupów.
Na treningi! Wczoraj nie zdążyłam poćwiczyć. Na pewno urosła mi już dupa.

Na szczęście na jedzenie też powoli zaczyna brakować.
Ostatecznie dziś chyba więcej spaliłam niż zjadłam. Pierwszy raz.

W pracy jestem skoncentrowana na maxa. Skupiam się do tego stopnia, że ciężko mi oderwać myśli i przenieść w jakiś inny punkt, niezwiązany z tym, co robię.
Wręcz denerwuje mnie, że np. dzwoni telefon z domu i zostaje mi zadane jakieś pytanie dotyczące organizacji dnia, czy czegoś związanego z dziećmi.

Kurcze....to chyba nie do końca tak miało wyglądać...

O 21:06 biegłam ile sił.
Pod górkę, potem z górki.
Po ok 2,5km poczułam, że schodzi to ciśnienie.

Tak jakby wszystko co mnie przerastało zostało z tyłu.

Pierwszy raz nie słuchałam nawet żadnej muzyki.
Podwójny wdech, podwójny wydech.
Wdech wdech
Wydech wydech
Wdech wdech
wydech wydech...

Przeszło 5km .
Przeszły nerwy.
Wróciłam, pogadałam z M.
Rozpakowałam zakupy, które zrobiłam wcześniej.
M. trochę posprzątał w domu.
Alicja spała.
Wykąpałam się.
W tym momencie powinnam od nowa zaczynać ten dzień.

Dobrze, że jest odskocznia.
Odskocznia, o którą sama się nie podejrzewałam, że mogłabym chcieć dobrowolnie z niej skorzystać.
Dobrze, że M. nie zaczął mnie przekonywać, że jak to będę sama biegać po 21 w ciemną noc.
Próbował. Mówi - "wina się napij"
"Ale od wina się tyje, a od biegania chudnie". - przekonałam go.
Jak wróciłam, powiedział, że jest ze mnie dumny.
Że mi się chce o takiej późnej porze.

Wcale mi się nie chciało.
Byłam zmęczona.
Ale musiałam.
Czułam, że muszę iść biegać.
Muszę stworzyć fizyczne zmęczenie, które przerośnie zmęczenie emocjonalne.

Udało się.
Dzisiaj pomogło.

Tylko, czy to na pewno zawsze będzie tak działać?


środa, 30 listopada 2016

Reload

'Odśwież', to najczęściej klikany przeze mnie symbol w ciągu ostatniego tygodnia.
Tak namiętnie odświeżam ładunki na giełdach transportowych ;)
Tak tak...powróciłam z impetem na stare tory. Jest nieźle. Przynajmniej teraz, póki robię, co robię. Jak dalej będzie - okaże się.
Na dzień dzisiejszy nie narzekam.
Dzięki wyrozumiałości kolegów, często udaje mi się skończyć pracę wcześniej, co jest naprawdę wielką zaletą. Jeszcze jakoś dajemy radę ogarniać wszystko w domu. Chociaż lodówka pomału zaczyna świecić pustkami...- nie ma czasu na zakupy.
Ale jeszcze jemy obiady, jeszcze udaje mi się trenować i jeszcze Seba zdąża na swoje treningi. Ala jeszcze nie chodzi z odparzoną pupcią. Jeszcze nie wydarzyła się żadna katastrofa :)
Czyli to, co najważniejsze - póki co, jest na bieżąco ogarniane.
No niestety coś na tym ucierpieć musiało. I jest to wspólny czas mój i M.
W ciągu tygodnia ledwo zdążamy z sobą porozmawiać i wymienić się informacjami.

Na szczęście na poprzedni weekend, od dawna już byliśmy dogadani z dziadkami, że przejmą na jedną noc dzieciaki, abyśmy mogli gdzieś we 2 wyjść.
W sobotę wstałam o 6:30, o 10 byłam już po 5km joggingu. Potem przymierzyłam 8 sukni ślubnych. Zrobiłam obiad, poogarniałam dom i dzieci... no i szczerze powiedziawszy, gdy nadeszła 18, to najbardziej miałam ochotę się położyć.
M też nie pałał jakimś entuzjazmem do wyjścia.
No ale głupio byłoby nie skorzystać.
Myśleliśmy nawet, że może jednak kino i kolacja.
Ostatecznie jednak wypiliśmy w domu kilka drinków i werwa nam powróciła.
Szybki mejkap i w taxi na imprezę.

Nie byłam w żadnym klubie 2 lata. A możliwe, że i więcej.
Pojechaliśmy do chyba jedynego sensownego klubu w naszym mieście, w którym nigdy wcześniej nie byłam, chociaż ma minimum z 5 lat ;)
Przez całą noc z parkietu ściągały mnie tylko dwie potrzeby: pić i siusiu ;)
Przetańczyliśmy całą noc. Do 4.
Bawiliśmy się super!
DJ zagrał seta w naszych klimatach. Lataliśmy sobie we dwójkę jak za dawnych czasów.
Tego właśnie było nam trzeba!
Wyszliśmy stamtąd tak nakręceni, że poszliśmy do domu piechotą, drogą na około.
W domku jeszcze odpaliliśmy muzę, wypiliśmy po drinku....i o 6:30 już tylko zdrowy rozsądek kazał mi się wreszcie udać do łóżka.
24h na nogach!
Odchorowałam to w niedzielę :P

Ale warto było.
Ta noc zadziałała odświeżająco.
Tak jak to kiedyś bywało - przegadaliśmy sporo czasu, powiedzieliśmy sobie rzeczy, które gdzieś umykały w całym tym kieracie, a które czasem warto sobie przypomnieć.
Całowaliśmy się w tańcu jak małolaty.

I wreszcie mieliśmy czas, by znów spojrzeć na siebie wzajemnie jak na partnerów, a nie rodziców swoich dzieci.

Takie rzeczy umykają, czy się chce, czy nie chce.
Gubią się w codzienności.  W porządku dnia. W tygodniowym grafiku.
Przepadają gdzieś pomiędzy garami, pieluchami, praniem, pracą, notatkami z uczelni, obowiązkami...

Dlatego, dla wspólnego zdrowia psychicznego i dla powiewu świeżości w związku, takie wyjście we dwoje, powinno być obowiązkowe co jakiś czas.

Jeszcze przez dwa dni po tej imprezie czuliśmy coś ....jakby euforię tym wszystkim, co się wydarzyło.
Jeszcze szukaliśmy się po domu, żeby skraść kilka całusów.
I dzieci kładliśmy spać wcześniej, żeby w spokoju też móc się razem położyć - i nie odlecieć  w sekundę w ramiona Morfeusza ;)

Dzisiaj znowu rządzi kierat i terminarz.
Ale przypomnieliśmy sobie, że czasem można wcisnąć 'reload' lub 'reset' i we dwoje trochę się oderwać i rozerwać :)

My to na pewno niebawem powtórzymy.

A Wy? :)




piątek, 18 listopada 2016

Ten ostatni piątek i ostatnia sobota i ostatnia niedziela...

Ostatni weekend Matki Polki na pełny etat.
Od poniedziałku mama wraca do pracy.
A nie, sorry...
Mama nie wraca do pracy, tylko idzie do pracy. Nowej.
Co oczywiście wcale nie działa uspokajająco, ani kojąco.
Wcale też pocieszające nie jest, że do chwili obecnej nie jestem pewna, czy zdecydowałam jak należy Kilka dni temu pojawiła się propozycja, przez którą czuję totalne rozdarcie.
Decydująca była wizja zarobienia milionów monet....tylko, że właśnie głównie WIZJA, bo rzeczywistość może okazać się różna i mam tego pełną świadomość.

Ciężko mi jest.
Z ciężkim sercem odbiorę dzieciom moim ich czas i oddam cholernemu transportowi.
9 godzin poza domem. 9 godzin z dala od dzieciaków. 9 godzin, w czasie których nie będę mogła zrobić niczego dla nich. Poza tym, że zarobię.

Siedzę i planuję...jak to wszystko rozwiązać. Jak pogodzić te obowiązki. Jak być w 100 procentach matką dzieciom, matką pracującą, fitmamitą i matką-perfekcyjną panią domu.
Gdzie to wszystko zmieścić?

O wszystko się boję.
Że się nie sprawdzę, że będę tęsknić i że w dodatku z powodu zmniejszenia ilości ruchu urośnie mi z powrotem dupsko, a nie oszukujmy się - ciężko pracuję od dwóch miesięcy nad jego zmniejszaniem. I to też kosztuje mnie wiele.

Staram się jakoś pozytywnie nakręcać.
Czasem nawet się udaje.
Może byłoby łatwiej, gdybym miała pewność, że idę tam, gdzie rzeczywiście moje miejsce.... ale nie mam.
To kolejny początek.
Który to już raz zacznę od nowa?
Od kiedy się przeprowadziłam , czyli od 2,5 roku to będzie czwarty raz.
Każdy jeden jest okrutnie stresujący.

Rozmowy o pracę to wkrótce będzie moja nowa specjalizacja. Niczym mnie już nie zaskoczą. Ani quasi-podchwytliwymi zagajeniami, rodem z taniego podręcznika do marketingu, ani nagłym przejściem w rozmowie telefonicznej z polskiego na niemiecki a z niemieckiego na angielski.

Zatem i początki w nowej pracy nie  powinny  już robić na mnie wrażenia.... ale robią.
Zawsze się boję, czy sprostam wymaganiom i jaka będzie atmosfera.
Te częste zmiany odebrały mi poczucie własnej wartości jako pracownika i specjalisty w swojej dziedzinie.
Dlatego naprawdę - wcale nie jest mi lekko.

No ale nic.
Czas znowu spiąć poślady i sprostać nowemu wyzwaniu.
Koniec najdłuższego i ostatniego urlopu, jaki miałam.

Chociaż córka mi fajnie urosła w tym czasie.
I taka samodzielna się zrobiła.
Z czterozębnym, szerokim uśmiechem na twarzy do żłobka wjeżdża.

Tyle dobrze ;)






czwartek, 10 listopada 2016

Alicja w żłobku

Minął tydzień odkąd Mynia została "żłobkowiakiem".
Celowo nie pisałam o pierwszych jej dniach w nowym miejscu, bo początki wcale nie muszą być wyznacznikiem tego jak będzie dalej.
Tak też poniekąd zdarzyło się u nas.
Pierwszy płacz przy rozstaniu miał miejsce dopiero wczoraj.
Dzisiaj powtórka.
Podejrzewam, że młoda pokojarzyła sobie fakty i miejsce i zaczęła przewidywać co ją za chwilę czeka.
Na szczęście nie rozpacza zbyt długo, jak na razie, więc i tak jest dobrze.
Zostaje w żłobku na 4 godziny, ładnie tam je, śpi i bawi się.
Czasem panie, oddając mi ją, komentują, że za szybko, że one tak ją lubią, bo jest taka spokojna i uśmiechnięta.
Fajnie słyszeć.
Kamień z serca matki.
Choć to tylko kawałek obciążenia.
Bo na samą myśl, że zostało mi półtora tygodnia do Wielkiej Zmiany - czyli rozpoczęcia pracy, czuję nie tylko na sercu, ale i w żołądku...nawet nie kamień, a głaz wręcz.
No ale cóż...taka kolej losu.

Wracając jednak do tego pierwszego płaczu Alusi w żłobku, miał on związek ze zmianą sytuacji.
Otóż wczoraj tak się poukładało, że pierwszy raz nie odprowadzałam Ali sama, tylko razem z Sebastianem.
Od razu widać było po niej zmianę, bo zwykle już w szatni łypała na mnie przestraszonym spojrzeniem i stawała się spięta. Tym razem była zadowolona, roześmiana i rozgadana.
Mina jej zrzedła dopiero, gdy wzięła ją na ręce żłobkowa ciocia i zaczęły się oddalać, a my z Sebastianem zostaliśmy na korytarzu.
To wtedy wybuchła płaczem.
Wyszliśmy z Sebą szybko, żeby nas nie widziała i jeszcze bardziej się nie rozdrażniała.
Idąc do auta, spojrzałam na syna i zauważyłam, że aż mu szczęka chodzi, tak zagryzł zęby.
Zatrzymaliśmy się, kucnęłam przy nim, pytając czy wszystko w porządku.
Nie patrząc mi w oczy, powiedział, że tak.
Zapytałam, czy zmartwił się, bo Alicja się rozpłakała.
I wtedy przytulił się i rozpłakał, pytając, czy ona musi tam zostać i czy będzie cały czas płakała.
Wytłumaczyłam, że oczywiście nie, że na pewno już pani daje jej śniadanko i zaraz będzie się bawiła. Że kiedy ją odbieram, to nigdy nie płacze i zawsze jest uśmiechnięta.
Uspokoił się i pojechaliśmy do przedszkola.
W szatni jednak widziałam, że nadal przeżywa tę sytuację.
Ponownie zapytałam,czy jeszcze się martwi.
A po małych polikach ponownie popłynęły ciurkiem łzy.
"Czy ja nie mogę, tam iść i zostać z Aliśią w żłobku? Żeby ona nie była tam sama?"
Znów wytłumaczyłam, przytuliłam.
Uspokoił się.
Zaprowadziłam go do jego grupy i dalej już było ok.
Chociaż po powrocie mówił, że dalej było mu smutno w przedszkolu, bo myślał o tym jak Ala płakała.
Kiedy po południu byli razem w domu, wyjątkowo dużo się z nią bawił i zajmował się nią.

A ja... z jednej strony najpierw żal mi było obojga.
Serce mi pęka za każdym razem , kiedy moje dzieci płaczą bo naprawdę jest im smutno.
A zupełnie inny jest ich płacz, gdy próbują coś na nas wymusić, a gdy rzeczywiście coś je poruszy.

Z drugiej jednak strony, pomyślałam sobie, że jako rodzice, udało nam się zrobić coś dobrze.

Widzimy więź pomiędzy dzieciakami na co dzień. Teraz po raz pierwszy, zobaczyłam ją w sytuacji "zagrożenia", bo w ich oczach tak można określić tamten moment.
I dla mnie było to po prostu wyjątkowe i piękne.
Są jeszcze takie małe, a już stają za sobą wzajemnie.

Wiem doskonale, że im dalej, im dzieci starsze, tym bywa ciężej z utrzymaniem tej więzi. Ale może chociaż udało nam się zbudować dobrą podstawę na przyszłość.

Tak, czy inaczej, jestem z nich dumna.
I rozczulona :)

środa, 2 listopada 2016

Jesienne smutki

Czasem nienawidzę jesieni. 
Jest przewrotna. 
Bywa niedobra. 
Smutna i zawsze przynosi coś przykrego. 
Jedyny wyjątek, sprzed roku, czyli narodziny naszej córeczki, w najsmutniejsze  święto, to chyba był wyjątek potwierdzający regułę. 

Za 4 dni druga rocznica utraty ciąży. 
Nie przeżywam tego na co dzień, ale zwykle koło tej daty zaczyna mi się przypominać. 
Przemykają obrazy przed oczami, tej krwi, pustego USG...

W tym roku wszystko to wraca jeszcze bardziej. 
Dwie bliskie mi dziewczyny straciły swoje ciąże.

Już wiem, że to statystycznie bardzo częste. 
Wiem, że człowiek jakoś daje radę to przeżyć i podnieść się po tym. 
Ostatecznie jest też w stanie zdecydować się na kolejną próbę. 
Tak, na szczęście, działa nasz kobiecy instynkt. 

Ale znam tak dobrze to uczucie rozczarowania, pustki...wielkiej straty. 
Straconych marzeń i wyobrażeń, które, czy chcemy, czy nie, już od momentu ujrzenia drugiej kreski na teście, zaczynają kiełkować w głowach i sercach. 

Znam dobrze cały ten ból i chyba dlatego bardzo przeżywam, kiedy ktoś bliski musi także przez to przejść. 
Strasznie mi przykro i smutno. 

I jak zwykle - Świat wcale nie ma zamiaru się zatrzymać. 


poniedziałek, 31 października 2016

Tuż tuż Roczek Małej Damessy

Za niecałe 27 godzin największa Gwiazda naszego domu skończy Pierwszy Rok Życia.
To rok temu wybraliśmy się na działkę, zrobić ostatnie porządki przed zimą.
Tato wczoraj żartował, że może dziś znów pójdziemy coś pograbić, a coś nowego się urodzi ;)

ALICJA MAJA
Podarowała mi jeden z przyjemniejszych "roków" w życiu.
Rok totalnego skupienia na dzieciach.
I chociaż nie ukrywam, że różnie to bywało.
Że czasem miałam dosyć.
Marzyłam, aby choć na chwilę się oderwać.

To było super.
I chciałabym móc tę koncentrację na dzieciach kontynuować.

Pożyliśmy sobie wygodnie, ale czas na zmiany nadchodzi.

3 listopada Alicja zadebiutuje w żłobku.
Niecałe 3 tygodnie później, ja w kolejnej nowej pracy.

Zanim jednak nadejdzie nowe...
powspominam sobie o tym, co już było i co jest.



Przekraczająca ledwie 3kg Kruszyna, wprowadziła do naszego życia wielkie zmiany.
Odebrała nam sen, chwile błogiego lenistwa i pewną dowolność w organizowaniu sobie czasu wolnego.
Właściwie, to po prostu pojęcie czasu wolnego, zniknęło wraz z jej pojawieniem się ;)

Alicja Maja pokazała  nam, że noworodek potrafi spać 20 godzin na dobę.
A półroczniak potrafi nie spać 20 godzin na dobę :P
Wyzwoliła w swoim Starszym Bracie pokłady cudownej opiekuńczości i miłości braterskiej, o którą bywał już podejrzewany, lecz nie aż do takiego stopnia.
Sprawiła, że udało nam się zapomnieć, czym jest narzeczeński czas we dwoje.
Dzięki niej zaczęliśmy prowadzić jakże zdrowy tryb życia. Zwłaszcza ja.
Dużo spacerów, zero papierosów, praktycznie zero alkoholu przez dwa lata. Żadnego nocnego latania po baletach. Parowar wreszcie wyciągnięty z głębin kuchennej szafki.
Samo zdrowie. Naprawdę!
Niedobory snu? No cóż.... nie ma ideałów :P

Alicja pokazała również, że jest stuprocentową dziewczynką.
Łaskawie obdziela uroczymi uśmiechami wyłącznie tych, których zna i lubi.
Posiada zjawisko "miękkich nadgarstków" - czyli jak prawdziwa damulka potrafi tak zabawnie uroczo machać samymi dłońmi jakby cały czas bała się jakiejś myszy.
Miewa smutno-nostalgiczne spojrzenie , którym powłóczy po Świecie idealnie brązowymi oczami, skopiowanymi prosto od swojego Taty.
Urokiem osobistym podbija serca wszystkich swoich cioć, a nawet wujków.
Jest fanatyczką włosów.
Już nie tylko moich, ale i każdych innych, które znajdą się w jej zasięgu.
Kocha muzykę i chętnie "tańczy" na siedząco.

Posiada urok swego brata, jest jednak zupełnie inna.
Spokojniejsza, bardziej stonowana i "stacjonarna", jak to określiła moja przyjaciółka.
Jest taką małą maskotką - przytulanką.
Potrafi godzinami siedzieć na kolanach i po prostu się tulić.

Rozjaśniła nasz dom, cudownym delikatnym, dziewczęcym blaskiem.
I z radością oddałam jej swój tron księżniczki :)
Patrzę na nią i oddałabym jej wszystko.
Kocham to małe uśmiechnięte stworzenie, które właśnie mnie zaczepia, stając koło komputera i uśmiechając się zaczepnie.
Kocham na zabój!

Alicja dopełniła komplet, dobudowała element DOMU , dotworzyła Rodzinę.

Jest spełnionym marzeniem o małej słodkiej córeczce.

I choć życzę jej, żeby wyrosła na silną, zaradną kobietę, to byłoby idealnie, gdyby udało jej się w tym zachować ten pierwiastek delikatności, z którym się urodziła :)






niedziela, 9 października 2016

Nowości

W moim życiu rozpoczynają się nowe etapy. 

Zmieniłam tryb życia i odżywiania na zdrowszy, po tym jak pewne badanie uświadomiło mi, że chyba sama się oszukuję pod tym względem.
No i chyba się oszukiwałam faktycznie,bo jakimś sposobem udało mi się zmniejszyć obwód w pasie o 8 cm.A to dopiero początek. 
 
Zaczęłam szukać pracy, pojawiły się trzy propozycje i własnie jestem w trakcie podejmowania decyzji. 

Złożyłam wniosek o przyjęcie Alicji do żłobka. 

Strach mnie ogarnia na samą myśl jak my to wszystko pogodzimy. Już teraz bywa trudno. 

Sebastian, będąc aktywnym 5-cio latkiem, potrzebował więcej aktywności niż tylko to, co oferuje mu przedszkole. Zatem 3 popołudnia w tygodniu wypełniają nam treningi piłki nożnej i pływania. W tę sobotę był dodatkowo turniej piłkarski - 5 godzin. 
W przedszkolu powoli szykują dzieci do szkoły, więc zdarzają się już zadania domowe. 

M. zaczął drugi rok studiów. 

Bywa meksyk, naprawdę. 
Będzie chyba kosmos. 

Ale cóż. 

Jeśli schudnę jeszcze 15-20 kg, pójdę do ślubu w prawdziwej sukni - to moja nagroda :) 

Trochę chce mi się iść do pracy. Spełniać się w czymś więcej niż ogarnianie dzieci i domu. 
Przynajmniej na razie mi się chce....wiem, że to pewnie szybko minie....no chyba, że.... jest opcja na naprawdę fajny dochód. Jeśli zepnę poślady, mam szansę utrzymać nasz budżet na satysfakcjonującym poziomie. To spora motywacja. 

Mam fajne dzieciaki. Mądre i mocno z sobą związane. Wiem, że dadzą radę. 

Nie wiem czy ja dam....ale chyba nie bardzo mam wybór :P 

środa, 21 września 2016

Kruszynki dają radę!

Zapomniałam dopisać P.S. we wczorajszym poście, a widzę, że przejęłyście się losem Kruszynek :)
Zatem krótko - jest nieźle.
Większa przybiera na wadze, może już być tulona i karmiona przez rodziców.
Mniejsza rośnie wolniej, ale w weekend wyjęto jej rurkę do intubacji i zaczęła oddychać tylko z pomocą maseczki.
Nadal obie są maleńkie, widuję je tylko na zdjęciach, ale nawet tam jest to zaskakujące wrażenie.
Najwyraźniej jednak mają obie solidny hart ducha i wolę walki.
Wszyscy są dobrej myśli :)

wtorek, 20 września 2016

6 zdjęć na 5 lat















Tak się zmienia i rośnie.
Chłopak o magnetycznym spojrzeniu. 
Niewielki ciałem, za to wybitnie charakterny. 
Bez talentu do nauki, malowania, tworzenia. 
Świetnie skoordynowany ruchowo. 
Posiadający wyjątkowo dobrą, jak na dziecko, orientację w terenie oraz pamięć do miejsc.
Samodzielny, wytrzymały, kiedy trzeba naprawdę - cierpliwy.  
Dojrzały na swój wiek.
Otwarty i rozmowny, chociaż nadal nie wymawia "r"
Mały twardziel.
Zaangażowany i opiekuńczy starszy brat. 
Taki prawdziwy "chłop na schwał"
Szaleję za tym jego niepokornym duchem. 
W oczach ma błysk tego, co w mu w duszy gra. 
Wierzę, że dzięki temu przebojem wejdzie w życie. 
A póki co, jest dzieckiem, które sama uwielbiam, a które też w pewien wyjątkowy sposób, potrafi zaskarbić sobie sympatię innych. 
Kiedy w ciąży wyobrażałam sobie jaki powinien być syn samodzielnej mamy, to właśnie ten typ kreśliły moje myśli. 
I chociaż byliśmy sami tylko 2,5 roku jego życia, on nadal rośnie na małego człowieka, który ma samodzielnie dawać radę. 

Ma wady, nie jest idealny, ale jestem z niego dumna i kocham go do szaleństwa. 






środa, 7 września 2016

Kruszynki

Ostatnie tygodnie pełne były poddenerwowania.
Moje myśli krążyły wokół jednej sprawy.
Wyobraźnia malowała setki najróżniejszych obrazów w odpowiedzi na pytanie "Co będzie?"
Wczoraj rano nastąpił przełom. 
Moja Przyjaciółka - K. urodziła dwie córeczki. 
W 33 tygodniu ciąży. 
Kruszynka pierwsza o wadze 1680g. 
Kruszynka druga o wadze...580g. 
Wciąż ważą się ich losy. Zwłaszcza tej maleńkiej. 
Nie tracę wiary, staram się przyciągać dobre myśli i dobrą energię.

A jednak napłakałam się już zawczasu nad ich losem, mimo że od początku naprawdę mocno wierzyłam, że te wszystkie kiepskie rokowania, to może wina sprzętu, błędy pomiarów...

Przykra jest ta bezradność. 
Smutna strasznie jest świadomość, że moi Przyjaciele nie mogą beztrosko cieszyć się z narodzin swoich pierwszych dzieci. 
Serce mi pęka, że muszą stawiać czoła takiemu wyzwaniu. 

Przez ostatnie dni, patrząc za każdym razem na swoje zdrowe, idealnie rozwijające się dzieci, doceniłam to tysiąckroć razy bardziej. Człowiekowi wydaje się to takie naturalne, takie normalne....

K. z naszej paczki czterech przyjaciółek, jako ostatnia została mamą. Kruszynki są szóstym i siódmym dzieckiem w tej grupie. Do tej pory miałyśmy prawie idealne ciąże, porody....i wszystkie dzieci rosną świetnie. 
K. od początku miała trudną ciążę....i im dalej, tym trudniej. 
Nawet do głowy mi nie przyszło, że której z nas, przyjdzie się zmierzyć z takimi problemami. 

Mam w telefonie zdjęcia Kruszynek. 
Większa w inkubatorze, z maseczką, popodłączana do rurek z każdej strony. 
A mniejsza na dłoni pielęgniarki. 
Mieści się w damskiej dłoni...

Nie mogą przytulić się do mamy, nie mogą ssać piersi, nie słyszą bicia serca. 
A mama nie może wziąć ich na ręce, osłonić przed Światem.... nie może realizować swojego macierzyńskiego instynktu, pomimo, że na pewno hormony ma rozszalałe...
Ciężko mi sobie wyobrazić, jak im wszystkim tam jest.... staram się wytężać całe swoje empatyczne umiejętności, ale chyba nie jestem w stanie. 

Dziś wieczorem siedzieliśmy nad zalewem. 
Alusia zasnęła w trakcie spaceru. 
Oprócz nas , kawałek dalej, tylko dwóch wędkarzy. 
Cisza panowała totalna. Słychać było jedynie dźwięki natury. 
Niebo po zachodzie jeszcze błękitno-różowe. 
Stanęłam przy wodzie i poczułam spokój. 
Taki spokój, jakiego dawno nie czułam. 
Nie pamiętam też, kiedy ostatnio otaczała mnie taka cisza. 
Zero bodźców. 
Rozglądałam się wokół i zwróciłam uwagę na wszystkie pary: dwa łabędzie, dwie kaczki, dwoje zakochanych nastolatków na randce. 
A w spokojnej tafli wody odbijał się księżyc i góry otaczające zalew. 
Pomyślałam, że Natura lubi pary. 
Dlatego stworzyła Dwie Kruszynki. 
Skoro już tak się stało, to przecież ich nie rozdzieli.... 

piątek, 2 września 2016

Prezent

Mieliśmy problem z prezentem na 35-lecie Ślubu moich rodziców.
Oni powiedzieli, że prezentów nie chcą, że lepiej jakieś wino.
My uważaliśmy, że to takie oklepane.
Aż wreszcie pewnego dnia mnie natchnęło (poniekąd dzięki Różowej Sowie )  - napiszę im wiersz!
Kiedyś, za nastolatki pisałam sporo. Również na wszelkie rodzinne okazje. Później jakoś z tego "wyrosłam".
Usiadłam na dwa dni i powstało coś....
nie idzie się doszukać tam regularnych rymów, rytmiki i całej tej reszty....
a mimo wszystko, łzy w oczach mieli nawet faceci na imprezie.
Zatem mimo technicznej masakry, jestem dumna z efektu :)

BALLADA KORALOWA

Przez miasto wieść niesie i szepcą na ulicach, 
Że w rodzinie Kłosów koralowa rocznica. 
Od ślubu minęło trzy i pół dekady
Ewa zgotowała 12783 obiady

Lecz zanim o codzienności coś więcej powiemy
Na kilka zwrotek w czasie się cofniemy

On zgrabny i z wąsem, dość wysportowany
Ona blond fale – niczym kłosów (!) łany

Na uczelni wypatrzył swoją Beatrycze
I rzekł sobie pod wąsem – „na pewno zaliczę…
…z jej pomocą egzamin z ruskiej gramatyki 
Wygląda na taką, co zna różne triki”

Robił podchody nie za długo wcale
Aż w końcu przepadli w romantycznym szale
Upojne noce, party, ten sam winyl zgrany
Do dziś to pamiętają akademika ściany

Aż przyszedł lipiec osiemdziesiąt jeden
Do urzędu za rękę prowadzi Wieniek Ewę
On garnitur silver, ona suknia blue
I kapelusz z rondem – para jak ze snu. 
Mama i teściowa nim otarły łzę
Jest rok osiem-cztery, w domu „łeeee” i „łeeee”
Bo tuż przed Sylwestrem Ewa z wielkim bólem
Pierwszą rodzi córkę, czyli mnie – Martulę

Przez sześć lat następnych, szczęśliwie we troje
Na Piaskowej Górze mieli dwa pokoje. 
Aż z dziewięćdziesiątym – okrągłym rokiem
Idzie w lipcu Ewa znowu „kaczym krokiem”
Wprost z parapetówki 
Do drzwi porodówki.

Tym prostym sposobem
Rodzina się powiększa o czwartą osobę. 
Niepokorne dziecię, co pokaże pazurka 
Przyszło wtedy na świat – Sylwia – druga córka. 

Na tym zakończyli budowę rodzinki
Pomijam króliki i trzy morskie świnki. 

Kolejne lata lecą – zwykła życia proza
Raz byli na szczycie, raz pod kołem woza. 

Ewa się zajęła młodzieży kształceniem
Wieniek podejrzanych biznesów kręceniem


Choć krzyku bez liku i sporów niemało
Oni w teamie zgranym trzymają się cało 
Mimo kłód wszelakich, dróg często pod górę
Jedno za drugim zawsze staje murem. 

A danej przed laty małżeńskiej obietnicy
Nie dało się złamać rzutem cukiernicy
(nad tą historią nie będę się rozwodzić
Bo wtajemniczeni, wiedzą o co chodzi). 

Córki im dorosły, szkoły pokończyły
Wreszcie narzeczonych swych przyprowadziły
Misiek i Rycerz – ot zacni zięciowie
Teściów swych szanują – każdy szczerze powie. 

Zupkę pyszną Ewci wiosłują z miseczki
Z Digonem degustują liczne kieliszeczki. 

Nasi bohaterowie i wnucząt doczekali
Od pierwszych dni życia, im serca swe oddali. 
Mają czas, cierpliwość, do zabawy chęć
Po prostu Dziadkowie na procent sto pięć!
Inni rodzice mogą o tym marzyć
By dziadków takich dzieciom los zesłał w darze. 

Za całą tę pomoc dziś Wam dziękujemy
Z okazji rocznicy Wam gratulujemy
Wiemy już z doświadczenia jak silnym trzeba być
By z jednym człowiekiem całe lata żyć. 
Ze hasło „kompromis” –to  jest słowo –klucz
A z problemem prościej wspólnie się zmóc

Słuchamy waszych opinii i cenimy rady
Ponad wszystko jednak kochamy mamusi obiady

Trzymajcie się razem zdrowi długie lata
Niech wam sprzyja zawsze całe szczęście Świata! 

czwartek, 28 lipca 2016

Jedziemy na wakacje

Lipiec szybko zleciał...
w ogóle szybko minął cały rok. Bo już za parę dni minie rok, jak wyjeżdżaliśmy do Karwi. 
W to lato mamy wyjątkową możliwość - i czasową i finansową, by wypocząć dłużej. 
Zatem już jutro o świcie śmigamy do Czaplinka, gdzie aż 9 dni będziemy się byczyć nad Jeziorem Drawskim. 
Stamtąd wyruszymy ponownie do Karwi. Stęskniłam się już za Półwyspem Helskim. Nie mogę się doczekać zachodu słońca na plaży. 
I wspomnienia naszych zeszłorocznych zaręczyn....
Rety...pewnie będzie zupełnie inaczej niż wtedy, bo przecież już we 4. 
W dodatku nasza mała pchła robi się coraz bardziej ruchliwa i pomału rozpoczyna treningi z przemieszczania się. 
No raczej nie będzie leżenia i opalanka, jak to było poprzednio :) 
Mimo wszystko, doczekać się nie mogę i chyba nie zasnę dziś...jak dziecko. 

Do zobaczenia w połowie sierpnia! 

poniedziałek, 18 lipca 2016

Mały prezent ode mnie dla siebie

Właśnie wydałam ciut większą sumkę, niż to było w planie, na nową chustę.
I jaram się jak dziecko przed gwiazdką, że już niedługo do mnie przyleci.
Piękna...w kolorze arctic-blue...
z domieszką organicznego lnu, by była przewiewna na ciepłe dni.
To chyba największa przyjemność, jaką sobie sprawiłam od daaaawna :)

Długo szukałam i wahałam się i przymierzałam...i walczyłam długo ze zdrowym rozsądkiem, bo przecież jedna chusta już jest....no w sumie to dwie nawet :P No i nosidło mei tai....

Ale jak nie zainwestować w takiego cud-usypiacza?
Magicznego uspokajacza, który wycisza najgorszy, najbardziej irytujący, gwiżdżący w uszach ryk.

Takie czarodziejskie działanie ma u nas chustonoszenie.
Więc rozgrzeszam się za mą rozrzutność.
I nawet M. mnie rozgrzesza, bo sam mnie namawiał, żebym coś cieńszego na lato kupiła.
Zresztą od kiedy zaczęłam motać go w mei tai, zrozumiał moje uwielbienie do noszenia :)

Jak tylko przyjdzie, to się obfotografujemy i pokażemy.

A na razie focia sprzed paru miesięcy :)



czwartek, 14 lipca 2016

Muszę puścić w świat...

...żal, aby tego nie poznał - zwłaszcza Świat karmiących mam :)

Aga, mam nadzieję,że nie masz nic przeciwko :)



Gada już pół miasta,
grzmi cała ulica -
- "Sąsiadka z piątego wciąż wywala CYCA!"
"To jakieś zboczenie! Tak nie może być!
Od rana do nocy tylko CYC i CYC!"
"Sąsiadko kochana - zachodu już szkoda,
przecież z tego CYCA leci tylko woda...,
nie ma tam już mleka, dziecku chce się pić,
a u Pani ciągle tylko CYC i CYC!".
Na rynku kupiła kapustę, truskawki,
ze dwa ząbki czosnku doda do potrawki,
wieczorem wychyli sobie lampkę wina...
- "To jest patologia! To nie jest rodzina!"
"Sushi na kolację? Tatar? Śledź? Nalewka?!
Powinien być najwyżej kurczak i marchewka!".
Życzliwi wciąż się boją o bąki i gazy,
zdrowaśkę zmówili chyba ze dwa razy.
A ta, dość, że karmi takie duże dzieci,
to jeszcze tym cycem na ulicy świeci!
- "Niech Pani się schowa: za drzewem, za murkiem,
niech pani przywiąże sobie chustę sznurkiem,
a jeszcze najlepiej włoży pelerynę,
no niech Pani schowa siebie i dziecinę!
Bo zaraz nam Pani z lodówki wyskoczy,
a blask od tego CYCA aż nas razi w oczy!
Wywala tego CYCA niczym żul drągala,
i ciągle się CYCAMI po ludziach przechwala!
Epatuje mleczarnią niczym terrorystka -
-zamiast karmić w domu - wszędzie się z nią wciska!
I karmi rok, półtora, już prawie dwa lata...
Proszę Pani kochana - to jest koniec świata..."
Mrugam dzisiaj do Was okiem a nie CYCEM,
a z CYCEM wychodzę dumnie na ulicę.
Niech się swoją michą zajmie Pan i Pani -
- w końcu wszyscy jesteśmy na CYCU chowani.

Takie mam zdolne koleżanki ze studiów: Źródło


piątek, 8 lipca 2016

7 korzyści z 4-letniej różnicy pomiędzy rodzeństwem

Różnica wieku pomiędzy rodzeństwem, to całkiem istotna kwestia.
Niektórzy rodzice wiedzą od razu ile powinna wynosić. Inni długo dywagują na ten temat.
Inna kwestia, że nie zawsze wychodzi to tak, jak się zaplanuje.
Jednak dla tych, którzy rozważają 4 lata przerwy pomiędzy dziećmi, może dzisiejszy mój wpis okaże się przydatny, aby utwierdzić się w przekonaniu, że to słuszna droga ;)

1. Zdążyliśmy skorzystać z "wolności" .
 Fakt, że w naszym przypadku sytuacja była dość niestandardowa, ale to akurat działa na korzyść tego punktu. Bo otóż mając na stanie 2,5 letniego synka nagle okazuje się, że jestem totalnie ZA-BU- JA-NA. Dostaliśmy półtora roku na celebrowanie miłości. To było bardzo potrzebne półtora roku, bo jak się okazuje, od 8 miesięcy celebrowanie miłości to w naszym wykonaniu maxymalnie kolacje z krewetkami i winem przy filmie ściągniętym z torrentów i seks z przerwą na karmienie...
A tak, to i kilka razy wyjechaliśmy we dwoje i na kilku imprezach byliśmy...i robiliśmy inne rzeczy, których teraz nie robimy.

2.Dziecko nam się usamodzielniło
Samo zje, samo umyje zęby, samo śpi w swoim pokoju, potrafi samo się sobą zająć, choć robi to od święta ;) Jednak uwalnia nas to od marzeń o posiadaniu 4 rąk.
Widziałam na własne oczy jak wygląda dzień z rodzeństwem rok po roku, a nawet po półtora roku. Dla mnie to był kosmos. Naprawdę szacun dla matek, które są w stanie to ogarnąć. Karmić na dwie ręce, nosić dwoje na rękach na raz, trzymać dwoje, żeby nie pospadały, nie poprzewracały się.... o takie na przykład zejście ze schodów - kurczę no level expert! Ja mam chyba zbyt kiepski refleks, aby coś takiego bez uszczerbku na czyimś zdrowiu ogarnąć. No i pewnie jestem zbyt wygodna ;)

3.Radość z obserwowania relacji.
To pewnie mają wszyscy, bo relacja zawsze jakaś jest. Ale przy naszym czterolatku świetnie widać, jak on sam jest głównym budowniczym tejże. Domaga się towarzystwa siostry przy zabawie, często sam siada na przeciwko niej i coś jej opowiada, tłumaczy i pokazuje. Nie potrafi czytać, ale opowiada jej książeczki, uwielbia się razem z nią kąpać, przytula, całuje i zagaduje "Cio moja mała księźniczko?" "Pospałaś moja Aliniu?".
Alicja natomiast teraz jest już bardzo zainteresowana tym, co robi starszy brat. Uważnie go obserwuje, cieszy się na jego widok, niejednokrotnie jego pojawienie się w pokoju ucisza wielominutowy płacz.
Relacja jest super i wierzę, że taka pozostanie.

4. Ułatwienia logistyczne
To w sumie element punktu 2, ale warto wyszczególnić. 4latek ogarnia życie. Idzie obok Ciebie, albo za rękę, albo trzyma się wózka. Sam się ulokuje i zapnie w foteliku samochodowym, kiedy Ty już montujesz drugi fotelik... Ale największa wygoda jest w markecie. Nie wiem jak robiłabym zakupy mając dwoje małych dzieci, bo zwykle nosidło z Alicją wkładam do kosza, Sebastian kiedy był młodszy, zawsze chciał siedzieć w tym miejscu dla dzieci w koszach. Mając ich oboje w koszu, brakłoby mi miejsca na produkty, a dwóch koszy nijak bym nie uciągnęła. A tak - albo upycham rzeczy wokół nosidła, albo Sebastian bierze drugi koszyk dla siebie i artykuły lądują tam. Proste :)

5. Pomoc
Też pewnie nie wszędzie tak jest, ale w naszym przypadku akurat tak. Seba jest bardzo pomocny. Lubi i chętnie pomaga we wszystkim, co związane jest z Alicją. Wychodzimy z domu - otwiera drzwi do windy i do bramy. Jeśli w domu zapomnę czegoś, np. przewijam Alicję, a zostawiłam w innym pokoju chusteczki - przyniesie. Poda jej kubek, który wyrzuciła poza leżaczek, podniesie ją, jeśli siedząc przypadkiem się obaliła, zagaduje i zabawia, gdy kończę robić jej jedzonko, a ona głodna wyraźnie i głośno się niecierpliwi.
Zdarzyła nam się nawet taka prozaiczna sytuacja - włożyłam ją pewnego wieczoru do wanienki, kąpała się jeszcze na leżaczku i nagle po prostu znikąd, dostałam takiego skrętu jelit, że po prostu musiałam do toalety i koniec. To niestety jest wada wc osobno z łazienką...w dodatku na dwóch krańcach mieszkania. No ale oczywiście właśnie wtedy starszy bracik gotowy zameldował się na posterunku i dopilnował siostry kilka minut.
Jego pomoc jest wielokrotnie naprawdę nieoceniona. Odczuwam duże ułatwienia spowodowane tym, że jest już w miarę rozsądnym i rezolutnym dzieckiem. Opiekowanie się Alicją wspólnie z nim, to fajna sprawa

6. Przerwa w pracy
Nie jest to może bardzo istotne, ale jednak z ulgą przyjęłam, po kilku niełatwych zawodowo latach, tę przerwę. W dodatku w międzyczasie zdążyły zmienić się przepisy, dzięki czemu przy Alicji mam 2 razy więcej macierzyńskiego niż przy Sebie.

7. Więcej luzu
Podczas kiedy rodzice, mający dwoje dzieci w zbliżonym wieku, latają po placu zabaw jak struś pędziwiatr - pomiędzy huśtawką z młodszym, a drabinkami, po których starsze własnie próbuje się wspinać, a jeszcze nie jest na tyle "stabilne", że może to robić samo,  my albo siedzimy na ławce i spokojnie sobie gadamy, bo Seba absolutnie nie potrzebuje nas na placu zabaw, albo jeśli jestem sama, to ewentualnie nogą bujając wózek, otwieram sobie książkę i nadrabiam zaległości :D Taki mamy lajcik :)
Mam też wrażenie, że więcej luzu ma to starsze dziecko. Chyba, że nasze to taki wyjątek. Jednak ja sama, jako 6,5 latka, która otrzymała rodzeństwo, nigdy nie byłam zazdrosna. I Seba też nie jest. Nawet ostatnio gdy sobie rozmawialiśmy, zapytałam go, czy nie jest mu przykro, że mam dla niego mniej czasu, albo czasem musi na mnie poczekać, bo akurat jestem zajęta przy Alicji - powiedział, że nie, bo kocha Alę :)
Może już się nasycił mamusią i gdy przyszło się z kimś podzielić, był na to emocjonalnie gotowy?
Nie wiem, ale widzę, że przyjął siostrę świadomie i z pełnym zrozumieniem zmieniającej się sytuacji...przynajmniej jak na jego 4-letnie możliwości.


Z pewnością znalazłabym jeszcze dużo więcej zalet płynących z tej różnicy wieku, ale zakończę na "szczęśliwej siódemce" :)
Traktujcie to wszystko z przymrużeniem oka - z pewnością rodzice dzieci rok po roku, mają swoje argumenty.
Mnie jednak nikt by nie przekonał do "skrócenia dystansu".
Pamiętam, że gdy Sebek skończył 3 lata, po prostu poczuliśmy , że zrobiło się lżej i teraz można by zacząć myśleć o drugim dziecku. Totalnie nie wyobrażam sobie siebie w sytuacji, że dzieje się to wcześniej.
Bywają dni, takie jak ostatnio, że i tak z trudem ogarniam. I gdy przypomnę sobie znajomych mających np roczniaka i 2,5 latka, to myślę, że wyłabym do księżyca.
No ale kto tu zagląda, ten wie - sporo we mnie z hedonistki.
Ja już z niecierpliwością czekam, aż nam się trochę ta Aluśka usamodzielni, a właściwie odklei od maminego cyca, bo tęsknię za randkami z narzeczonym...cyc zresztą też ;)p







środa, 6 lipca 2016

A gdy tylko pomyślałam...

...że jest źle, bo moje dzieciaki zaczęły podejrzanie "szczekać" , co okazało się podwójnym wirusowym (nawet nie wiedziałam, że takie jest) zapaleniem oskrzeli. ...okazało się,  że ekspresem może być jeszcze gorzej -
matka również zapada na wirusa i zostaje pokonana przez prawie 39 stopni gorączki, utrzymującej się już dwa bite dni.
Zatem zamiast szykować się na weekend nad jeziorem, kisimy w domu...wymagająca Aluśka,  wynudzony do granic Sebastian,  ledwo żywa ja i pies.

odezwę się jak przeżyję. ..



piątek, 1 lipca 2016

Nic specjalnie ciekawego

Mnożą mi się rozpoczęte posty na blogu.
Nie mogę niczego dokończyć.
W ogóle mam problemy z ogarnianiem się. Z przerażeniem myślę o tym co będzie po wakacjach - przyjdzie czas szukać pracy, a potem do niej pójść. Jeżeli nie uda się wrócić do ostatniej firmy, w której pracowałam, będzie ciężko.
I ciężko nam się będzie rozstać z Aluśką.

Niestety - wychuchałam sobie dziecko. Sebastian w jej wieku dawno już chodził do mini-żłobka, zostawał ze znajomymi, zostawał z dziadkami, nawet już chyba pierwszy weekend rozstania mieliśmy za sobą, albo tuż przed.
A Aluśka wklejona w cyc maminy, nie pozwala swej podwładnej nawet wyjść do łazienki.
A Mamuśka durna, daje się urobić i tylko tuli, nosi , całuje i dobrowolnie zmienia się w niemowlęcą niewolnicę.
No i wysłuchuje różnych mądrości, że tak przecież nie można.

Jesteśmy na etapie, że mnie samej ciężko już tę pępowinę przeciąć. Z przerażeniem myślę o jakimś ponurym wielkim żłobku, w którym mała zostanie sama na bite 9 godzin. O ile w ogóle dostaniemy się do jakiegoś żłobka....
Wciąż rozmyślam jednak na rozwinięciem czegoś swojego. Miałam kilka pomysłów, ale realizacja megatrudna.

I tak się miotam, sama nie wiem o co mi chodzi do końca.

Kupiliśmy nową działkę kilka dni temu. Szukam inspiracji i wiedzy co na niej zrobić, żeby była ładna. Tzn już jest ładna - dlatego ją kupiliśmy. No i dlatego , że blisko i bezpieczniej. Nie żal wkładać pracy i pieniędzy, jak w tą ,którą mieliśmy do tej pory, a z której regularnie kradziono nam wszystko łącznie z mokrymi chusteczkami z Lidla, za 99gr.
Napotkałam jednak na problem taki, że chęci mam, natomiast zerową wiedzę na temat tego co w ogóle robi się na działkach i jak :)
Aktualnie znajduję się w jakimś dziwnym psychicznym stanie, polegającym na tym, że każda pierdoła jest problemem nie do przejścia.
Właściwie w związku z tym, nie powinnam w ogóle zasiadać do pisania.
Ale zakładam, że może podziała jak psychoterapia.

Żeby nie było, że jak już coś publikuję, to tylko raz w miesiącu i w dodatku smęcę, mogę podzielić się naszym rodzinnym sukcesem - Mój Narzeczony został studentem 2 roku! Mam w tym swój udział, choć nie tak rozległy, jak w poprzednim semestrze. Natomiast jest to jego życiowy rekord, bo o ile się nie mylę - jest to 5 studiowany przez niego kierunek i jeszcze na żadnym do drugiego roku nie dotarł :)
Nie powiem, żeby było lekko, łatwo i przyjemnie... no ale jakoś daliśmy radę.
Na szczęście Sebastian jest już taki duży, że często potrafi mi pomóc przy wielu rzeczach, a to sporo ułatwia.
Właśnie mam rozpoczęty post o zaletach 4-letniej różnicy między dziećmi...kiedyś może go skończę ;)
A tymczasem czas wymyślić plan na weekend - bo co robi M. po zakończeniu studiów w pierwszy wolny weekend?
Wyjeżdża z kolegami na ryby.
No comments.

środa, 15 czerwca 2016

100% kobiecości

Nie zdążyłam w tym roku z postem na Dzień Matki.
A wyjątkowy był, bo tak naprawdę pierwszy w podwójnej roli.

Akurat tamtego dnia wyjeżdżaliśmy na długi weekend nad jezioro.
Wstałam wcześnie i szykowałam wszystko do wyjazdu.
Nie oczekiwałam niespodzianek, bo intensywny to był czas...zamieszanie...wiadomo.
Ale krzątając się po mieszkaniu, myślałam sobie o tym wszystkim.
O tej mojej misji, którą od przeszło czterech lat pieczołowicie realizuję, potykając się po drodze, zniechęcając, niecierpliwiąc... czasem trzaskając drzwiami i drąc paszczę , co pewnie wygląda głupio.

Ale i zachwycając nieustannie, wzruszając i podziwiając efekty wytężonej wspólnej pracy każdego z nas.
Czuję się spełniona.
Dzień Matki, to mój dzień.
Tak naprawdę, jak i niektóre inne święta, np. Walentynki, odczuwam, że mam go codziennie.
Obserwuję nasze dzieci, z osobna i razem, i wiem, że w gruncie rzeczy, na razie robimy TO dobrze. Czas pokaże jak będzie dalej, bo zapewne tylko trudniej.
Ale z okazji własnego święta życzyłam sobie, bym kiedyś, w finalnym rozliczeniu, mogła sobie samej oraz M. pogratulować sukcesu.




W tamten czwartek rano, gdy dzieci wciąż jeszcze spały, M. wstał i cicho wsunął się do łazienki, w której kończyłam makijaż.
Pochylił się nade mną i powoli wyszeptał mi do ucha:
"Jesteś najlepszą Mamą na Świecie. I najpiękniejszy prezent już masz - Miłość dzieci...i moją".

Makijaż oczywiście do poprawy.
I nie - nie było to zwinny unik pt. "O rany zapomniałem o prezencie od dzieci, ale powiem coś miłego, to się nie wyda".
Prezent też się znalazł i codziennie z uśmiechem wlewam do niego moją przedpołudniową kawkę :)
Ale te słowa....
...cóż...nie będę się roztkliwiać - po prostu każdej młodej Mamie życzę, aby takie usłyszała.


Wiele dobrego otrzymałam od podwójnego macierzyństwa.
Przede wszystkim to uczucie spełnienia totalnego. Czuję się bardziej spełniona, bardziej kobieca, mądrzejsza, piękniejsza, fajniejsza..... oczywiście bardziej też zmęczona, marudna, sfrustrowana...ale to tylko momenty.
Czuję się lepszą kobietą, niż byłam.
I z tym całym bagażem czuję się naprawdę dobrze.



A na koniec trochę prywaty....skoro już o macierzyństwie - cóż....nie da się ukryć, że w pewnym momencie jest to jego kwintesencja. Dlatego nie będę się krygować.
Jeśli dla kogoś to zbyt kontrowersyjne - sorry.
Dla mnie to po prostu karmienie piersią, ujęte w naprawdę ładnych zdjęciach.







Fot. by Krysia Lemańska Blog Krysi
Zdjęcia wykonane z okazji Akcji Mlekoteka



poniedziałek, 30 maja 2016

Czy piątek 13-go może być w poniedziałek 30-go?

Jestem przekonana, że kosmos zrobił w maju jakiś przewrót i własnie piątek 13, który powinien był zdarzyć się przeszło dwa tygodnie temu, miał miejsce dziś. 
'
Dziś był dzień, kiedy to dokonała się tak zwana "równowaga w przyrodzie". 
Czyli, z racji tego, iż długi weekend spędziłam nad jeziorem, dziś cały dzień "siedziałam"  w domu. 
I chociaż przez poprzednie 4 dni też wykonywałam wiele czynności "ogarniających", nie mając wcale nadmiaru czasu na błogie byczenie się i wylegiwanie, to dzisiaj musiałam dla równego rachunku, wykonać ich 3 razy więcej niż zwykle. 
Dziś był również dzień, kiedy po raz pierwszy pomyślałam, że może lepiej byłoby iść do pracy. Wszelkie dzisiejsze domowe wydarzenia, to musiało być wyrównanie rachunków za to, że biedny M. musiał wstać po 4 do pracy. 
Dziś w końcu był dzień, kiedy po raz pierwszy naprawdę cieszyłam się, że mamy 3 pokoje, nie więcej....
No ale do rzeczy. 

Jak wygląda 13 -piątek w poniedziałek? 

Młodsze dziecko oczywiście budzi Cię przed budzikiem, czyli przed 6:40. 
Ogarniasz poranek ledwo przytomna, bo wiadomo jak to po długim weekendzie - człowiek niewyspany :) 
Pies niecierpliwie się kreci, ale nie masz jeszcze jak wyjść, bo własnie to wcześnie zbudzone młodsze dziecko, przypomina sobie, że od wczoraj jest nieodkładalne, ryczące w niebogłosy i uczulone na smoczek. 
Spławiasz zatem psa na rzecz dziecka, czego później gorzko żałujesz. 

Szykujesz dziecko starsze do przedszkola, młodsze wciąż trzymając na rękach. 
Już jesteś bliska wyjścia z domu, gdy pies nagle wymiotuje pod oknem. 
Sprzątasz i zbierasz się do wyjścia, popędzając dziecko starsze, bo pies ewidentnie ma coś z żołądkiem, co jest mocno wyczuwalne. 
Odprowadzasz dziecko starsze, tradycyjnie z wózkiem pchanym jedną ręką, a ciągnącym psem w drugiej dłoni. 
Młodsze zasypia pod samym przedszkolem - niestety musisz je zbudzić - tego zaraz też żałujesz.
Starsze odprowadzone, kierujesz się w stronę domu, wraz z pozostałym inwentarzem i planem zrobienia małych zakupów. 
Niestety rozbudzone małe dziecko zaczyna wyć. Jak zawsze wniebogłosy. Generalnie wyje stosunkowo rzadko...ale gdy już to robi, nadrabia mocą. 
Nici z zakupów, wracasz z wyjcem do domu. 
Ludzie rzucają Ci podejrzliwe spojrzenia. 
No co, kurde? Dzieci nie mieli, czy jak?

Winda od wczoraj zepsuta - tachasz wózek po schodach - tyle dobrze, że to tylko 1 piętro. 
Dziecko zasypia pod drzwiami do mieszkania. 

Wchodzicie do przedpokoju. 
Śmierdzi. 
Śmierdzi psim gazem. 
Ale w ciągu półgodzinnej wycieczki do przedszkola i z powrotem, zwykły psi gaz musiałby się ulotnić. 
Szukasz. 
I znajdujesz pod oknem. 
Wielką
psią
kupę
!
W trzech konsystencjach. 

Konsystencja niestety ma znaczenie w tej sytuacji. Gdyż firany w salonie sięgają idealnie podłogi...i udało im się jakoś w tę psią niespodziankę wpaść.

Sprzątasz niespodziankę. 
Ściągasz firany. 
Skoro już te idą do prania, to i resztę warto by było wrzucić, bo dawno nie prana. 
Ściągasz wszędzie firany i zasłony. 
Patrzysz na okna - masakra. 
Skoro już ściągnięte , to nie ma wyjścia - trzeba myć. 

W ten sposób, dzięki psiej kupie, spędzasz pół dnia na myciu solidnych rozmiarów okien w 3 pokojach i kuchni. 
W międzyczasie robiąc i rozwieszając 4 prania, ogarniając znowu wymiotującego psa oraz wyjca, który na szczęście ma jednak przerwy, kiedy to zaciesza i bawi się. 
Gdy jednak wyjec jest wyjcem. motasz go w chustę na plecach, zmywasz stertę garów (zmywarka się zepsuła tydzień temu), pierzesz ręcznie przytulanki, ścierasz kurze i wypakowujesz wyjazdowe torby. 

Do końca dnia wykonujesz jeszcze liczne domowe czynności, z zakupami włącznie. 
Po czym odbywasz niezbyt przyjemną rozmowę, na którą w ogóle nie miałaś ochoty. Ani dzisiaj, ani nigdy. Ale dzisiaj to najbardziej. 

Nie wydarza się już nic przykrego, ale roboty nie brakuje. 
Ulubiony żart mojego narzeczonego, odnośnie domowych obowiązków: "No co? Śpisz w nocy, to Ci się zbiera" 
Nie do wiary ile potrafi się zebrać, kiedy 3 noce spisz poza domem. I reszta domowników też. 

Wyżej wspomniany narzeczony nie może pomóc, bo drugie tyle roboty jest własnie na działce, której od 5 dni nikt nie podlewał.

O 23:30 leżysz na łóżku i czujesz jak nogi wchodzą Ci w d***. 
Nie zaśniesz, bo jesteś rozżalona na ten dzień, że Ci tak dał w kość. 
Więc się wywnętrzasz na blogu, z nadzieją, że może ktoś pogłaszcze po głowie i napisze, że też tak ma. 
Albo, że i tak dałaś radę. 
Albo chociaż, że jutro już normalnie będzie 31 i wtorek. I już nic zaskakującego się nie wydarzy ...

Jutro będzie gorąco - to wiem na pewno -  pół dnia z żelazkiem, bo wyschną firany! :) 

piątek, 13 maja 2016

Jak nam mija wiosna?

Ohhh strasznie ze mnie zajęta Matka Polka.
Pojęcia nie miałam, że na "urlopie" macierzyńskim można mieć tyle do zrobienia....a jednak.
Ale nie narzekam.
Obmaszerowując z wózkiem i psem nasze osiedle dookoła, w blasku grzejącego, wiosennego słońca, myślę sobie,  że ten rok dla dzieci to dar.
Zwłaszcza teraz, kiedy tyle czasu możemy spędzać na powietrzu.
Robimy duuuużo spacerów, odpoczywamy na działce, odwiedzamy place zabaw.
Jest super!
Tyle uwagi mogę poświęcić Sebkowi, mogę go obserwować, dostrzegać niuanse w jego rozwoju, dojrzewaniu...

Przyznam się szczerze, chyba już zresztą nie po raz pierwszy, ale przez drugie dziecko stałam się trochę matką -wariatką ;)
No może jeszcze nie tak do przesady....staram się nad sobą panować... ale jaram się swoją rolą na maxa :)
I dwójką moich małych Bossów :)

Ponieważ jednak mam więcej wolnego czasu, niż w innych okolicznościach mojego życia, to angażuję się też w różne nowości i akcje.
I tak np. wpadłam również w chustoświrowanie, co wcześniej prezentowałam.
Właśnie poszukuję drugiej chusty, która tak naprawdę niespecjalnie jest mi potrzebna...aczkolwiek cieńsza na lato pewnie zrobi robotę :)

Fajnie jest być mamą.
Co bym nie narzekała, nie natęskniła się za studenckim życiem, za imprezami, drineczkami, fajeczkami i innymi przyjemnościami tego typu.... co bym nie naklęła na zmęczenie wieczorem, zbyt rzadkie chwile tet-a-tet z Lubym mym....to i tak jest fajnie :)
A jak już słyszę z wielu stron, że takie piękne i urocze te moje dzieci. Że podobne do siebie, że uśmiechnięte takie, to już w ogóle serce moje pluska się w baryłce miodu.

Fajna jest wiosna - w tym roku czuję to w pełni. Mam czas to poczuć.
Jutro jedziemy do ukochanej mojej Zielonej Góry.
Za dwa tygodnie czeka nas długi weekend nad jeziorem.

Wybaczcie zatem przedłużające się nieobecności moje na blogu...ale tyle ważnych rzeczy dzieje się wokół. Żal by było coś przeoczyć :)

A na koniec chustowe focie.
Na tę chustę też choruję...na szczęście zdrowy rozsądek wygrywa codzienną walkę z mymi zachciankami ;)




czwartek, 28 kwietnia 2016

Aluśkowe półrocze tuż tuż

Koniec kwietnia, to koniec szóstego miesiąca  aluśkowego Życia.
Tak szybko minęło te pół roku. Aż boję się, co będzie z kolejną połową.

Alicja wykonała kawał pracy przez ten czas.
Obie wykonałyśmy.

No tak naprawdę, to wszyscy w domu się napracowaliśmy.
Ale obserwowanie rozwojowych postępów naszej Kruszyny, jest sprawiedliwym wynagrodzeniem za różne trudy.

Dopiero co takim małym zawiniątkiem była...
Ciągle mam wrażenie, że Sebastian jakoś wolniej rósł.

Okrutnie ulotne jest to wszystko. Żal mi każdej chwili, każdej zmiany. Każdej niezapisanej nowości, którą Aluśka nam serwuje, jak np. kilkudniowe intensywne ćwiczenia języka, polegające na wykonywaniu nawet o 3 w nocy takich "pierdzioszków". Gdy trenuje je podczas jedzenia, matka ma gwarantowane pranie i czyszczenie tapicerki :)

Żal mi, że nie zawsze uda się sfotografować, lub nagrać relacje naszego rodzeństwa.
Momentów, gdy Seba słodziutkim tonem mówi do niej "moja księźnićko",  tuli i całuje, a ona tymi wielkimi oczyskami wpatruje się w bracika swego i obdarowuje go najszerszym i najszczerszym bezzębnym uśmiechem.

Chciałabym zapamiętać to uczucie jak rośnie serce, kiedy po raz pierwszy wyciągała rączki do mnie i do Miśka, kiedy się uśmiecha na nasz widok, kiedy piszczy z radości na widok psa.

Dumę, kiedy nauczyła się pić z kubeczka i otwierać buźkę, kiedy zbliża się łyżeczka z jedzonkiem.
Błogostan, kiedy spokojna tuli się do piersi...

Masa...masa cudownych momentów za nami. Na szczęście tak wiele jeszcze nas czeka.
Alicja noworodkowa - spokojna, wiecznie śpiąca królewna, maleńka Calineczka, była wspaniała.
Lecz Alicja niemowlęca - radosna, kontaktowa, ciekawa świata, okrągła Pyzunia, jest nie mniej cudowna.

Dla Tatusia to najpiękniejsze stworzonko na świecie.

Dla mnie to drugi mały człowiek, którego kocham z superhipermegakosmiczną mocą.

listopad 2015

grudzień 2015

styczeń 2016

luty 2016

marzec 2016

początek kwietnia 2016

koniec kwietnia 2016




poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Z braku czasu będzie o kubeczku

Tak tak...brak mi czasu na pisanie. 
Sama nie wiem jak to robię, ale nie mam kiedy na spokojnie usiąść, skoncentrować się i coś sensownego wrzucić. 
Obowiązki się piętrzą, życie rodzinne kipi :) 

No tak naprawdę, to po prostu przyleciała z UK moja siostra i wolę spędzać czas z familią niż przy komputerze. 

Aczkolwiek, zobowiązałam się do pewnej rzeczy i umowy dotrzymać muszę. 

Jakiś czas temu nawiązałam kontakt z firmą MAM
Aluśka otrzymała od firmy kilka, wybranych przeze mnie gadżetów do przetestowania, a mamuśka zobowiązała się o tych aluśkowych testach napisać. 



Zatem dzisiaj przedstawimy pierwsze opinie. 


Ocenie poddany został niekapek MAM Starter Cup





Kubeczek przeznaczony dla dziecka powyżej 4 miesięcy. 

Nieduży, bo o pojemności 150 ml, dzięki czemu łatwy do utrzymania w niemowlęcych jeszcze rączkach. 




Trzymanie ułatwiają również antypoślizgowe uchwyty - fajna sprawa, żeby rozpocząć treningi samodzielnego picia. 

Generalnie znalezienie idealnego niekapka, to nie jest prosta rzecz. 
Pamiętam ile napróbowaliśmy się z Sebastianem. 
Albo ustnik za twardy, albo za łatwo leciało i niekapek okazywał się "kapkiem", a nawet "ciurkiem" ;) 
No i przeważnie miałam też wątpliwości odnośnie higieny wszelkich Sebciowych kubków. 

Starter Cup, jak na razie odpowiada na wszystkie nasze potrzeby. 
Ustnik, kiedy potrzebujemy kubeczek gdzieś przetransportować, zabezpieczamy pokrywką. 


Utrzymanie higieny jest banalnie proste. Wszystko łatwo się rozkłada i czyści. 

Dla mnie największą zaletą tego kubka jest jego ustnik. 
Po pierwsze miękki, po drugie przeźroczysty. 
Nie wiem, czy trafiłyście już na krążące po sieci artykuły jak to w niekapkach hodują się grzyby i inne "kalafiory" ;) 
Przyznam szczerze, że i mnie się to zdarzało. 
W Starter Cupie nie ma opcji, aby cokolwiek przypadkiem wyrosło. 



Łatwy dostęp do wnętrza ustnika pozwala dokładnie go oczyścić.

Jego zaletą jest również budowa, która sprawia, że naprawdę nic z tego kubka nie kapie. 

Aczkolwiek przyznać muszę, że Aluśka potrzebowała czasu, aby nauczyć się z niego pić. Samo ssanie, choćby z mocą odkurzacza,  nie wystarczy, ustnik trzeba troszkę ścisnąć dziąsłami, aby picie trafiło tam, gdzie powinno. 
Jak się jednak okazało, Alicji udało się to w miarę szybko odkryć.

Design może nie do końca w moim stylu, ale przyjemny i dostępny w trzech wersjach kolorystycznych. 


Warto też nadmienić, że wszystkie produkty firmy MAM nie zawierają Bisfenolu A (BPA). 

Jeśli nadal poszukujecie kubka idealnego - jak najbardziej zachęcam do wypróbowania tego modelu. 
Znajdziecie go TUTAJ . 



A jeśli klikniecie w banner po prawej stronie, to jeszcze wyhaczycie jakiś rabacik :)