Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

niedziela, 29 grudnia 2013

Czasem lepiej nie wiedzieć

Nie znoszę stawać się posiadaczką wiedzy, której wcale nie chciałam.
To mnie rozwala.
Żyjesz sobie spokojnie, w pełnej nieświadomości, z pewnym obrazem tej, czy innej sprawy...a tu nagle bum! Nie dość, że Twoje przekonania okazują się jakąś śmieszną, naiwną mrzonką, to jeszcze musisz postanowić, co z tą wiedzą począć.
Musisz przypatrzeć się złu i określić ktore jest "lepsze" , a które "gorsze".
Stajesz przed wyborem między lojalnością i lojalnością,  a jeszcze trzecią lojalnością.

Nie cierpię tego....zdarza mi się to nie pierwszy raz i za każdym razem czuję się z tym fatalnie.
O ile łatwiej byłoby nie wiedzieć.

Kolejny raz otwieram ze zdumieniem oczy, patrzę na świat zakłamany i chcę,żeby ktoś przyszedł i powiedział, że to kiepski żart.
Chyba nadal nie wyzbyłam sie wyobrażeń zbudowanych na bajkach dla małych dziewczynek. Naiwnie wierząc,że taki właśnie jest porządek na Ziemi,a to co nie jest w nim dobre, to kwestia złego przypadku.
Lecz jednak...
"Są bajki bardzo prawdziwe...
i prawdy bardzo bajeczne."

środa, 25 grudnia 2013

Świątecznie


W związku z tym, że dziecię moje stało się ode mnie uzależnione, wisi na mnie non stop i nie pozwala wyjść już nigdzie poza zasięg jego wzroku, wrzucam na szybko króciutką relację z wizyty "Mikołaja", oraz rozpakowywania licznych prezentów. Na zdjęciach nie został uwieczniony wóz strażacki, który dotarł chwilę później.  Jestem nieco przerażona ilością nowych zabawek...i ich gabarytami ;p 
No ale radość Sebcia bezcenna. 
Chociaż do Mikołaja przekonany nie był i mimo, że czekał i dzwonił do niego cały dzień, aby już przyszedł, to gdy w końcu nadszedł ten moment, Seba wolał pozostać w bezpiecznej odległości na Babcinych kolanach. Zresztą widać po minie ;)

Dziękuję wszystkim za życzenia i także, w imieniu swoim i Sebastiankowym,  życzę Wam Wszystkim Wesołych Świąt. Przede wszystkim tego, aby znalazł się czas na zwolnienie tempa, odpoczynek, wzięcie głębokiego oddechu i  skupienie na tym, co tak naprawdę jest najważniejsze, a często umyka w codziennym pędzie. 


 
 










I żeby nigdy w Nas nie zaginął taki dziecięcy entuzjazm i szczera radość.... przyznam, że mi samej z roku na rok, coraz ciężej je w sobie odnaleźć. 


A w te Święta, po raz drugi z rzędu, tęsknię bardzo za obecnością Siostry. 
Tak jak i poprzednio, tak teraz, jest bardzo inaczej niż zwykle....o znaczy, niż było przez większość Świąt w naszym życiu. 
I muszę sama siebie przekonywać, że taka jest po prostu kolej losu.

wtorek, 17 grudnia 2013

Fala Dobra

Piękny dziś był poranek.
Świt różowo-pomarańczowy, a później niebo całe wyglądało jak w płomieniach przykrytych chmurkowym puchem.
Zachwycałam się.

O 7:30 odwoziłam Sebastiana do żłobka.
On po tradycyjnym porannym kubku swojego mleczka.
Ja po moim pierwszym śniadaniu - pół jogurtu owocowego z 2 łyżeczkami jogurtu naturalnego i dwoma łyżkami musli.
I tak z pełnymi brzuszkami jedziemy sobie naszą Fiestą.
Fiesta jest z 97 roku...na codzień marzę o tym, żeby ją zmienić, na jakieś nowsze auto. Właściwie marzę o tym tylko dlatego, że nowsze ładniej wygląda i może lepiej się nim wyprzedza.
Bo Fiesta daje radę. Psuje się raz w roku i wtedy trzeba w nią włożyć trochę kasy. Ale poza tym, jest w porządku.
Zatankowałam wczoraj za 50zł.
A na wycieczce w Anglii kupiłam jej za 99pi odświeżacz jaśminowy w kształcie trampka.

Oprócz wymiany auta, marzy mi się też wymiana okien na plastikowe.
Wymiana wersalki na narożnik.
Wymiana wystroju łazienki.
Wymiana garderoby.
Liposukcja.
Zmniejszanie żołądka.
Wymiana stylu życia na bardziej modny, wygodny, luksusowy.

Nie myślałam własciwie dzisiaj o tych wszystkich rzeczach. Ale często tak sobie marzę...
Nie żebym nie doceniała tego, co mam.
Nie żebym nie wiedziała, że statystycznie i tak żyjemy wygodnie, ale przecież zawsze może być lepiej, nieprawdaż?

W samochodowych głośnikach, jak zawsze Czwórka Polskie Radio.
U Justyny Dżbik gościem jest Janina Ochojska.
Opowiada o płycie "Fala Dobra".
Takiej płycie, którą polskie dzieci , wraz z różnymi znanymi osobistościami, nagrały dla dzieci w Somalii.
Są tam kolędy i wzruszająca Bajka o tym jak Biszkopt uratował Święta. Dobra rzecz na nadchodzące Boże Narodzenie.
A cała akcja jest po to, aby zbierać środki na walkę z głodem.
Nie na taką walkę, że zostaną kupione worki z żywnością i rozdzielone pomiędzy ludzi, którzy mają mało.
Na walkę taką, aby leczyć małe dzieci ze skrajnego niedożywienia.
Skrajne niedożywienie polega na tym, że nie można tym dzieciom podać kromki chleba.
Zanim będzie można to zrobić, należy je leczyć przez 3 miesiące...aby organizm w ogóle był w stanie tolerować pokarm.
W podobny sposób należy też ratować karmiące matki.

Słuchałam.
Droga przed oczami zaczęła się rozmazywać.
W gardle klucha rosła.
Na kurtkę kapnęły dwie łzy.

Słuchałam i płakałam, siedząc sobie najedzona, w nagrzanym aucie, ubrana w kurtkę i buty w tym roku kupione...i moje dziecko też ciepło ubrane, pyzate...dzisiaj pulpeciki z cielęcinki zje na obiad - babcia mu zrobiła w słoiczki, aby jadł zdrowe mięsko.

Nie ma słów, aby to komentować.
Nie ma to też większego sensu.
Nie ma potrzeby aby nasze życie, na które tak często narzekam...wraz z moimi płytkimi marzeniami o wygodzie i zbytkach, w jakikolwiek sposób przystawiać do ewentualnych marzeń tych dzieci i ich matek oraz ich sytuacji.
Nie widzę też sensu w analizowaniu faktu, że z pewnością nawet w naszym mieście, znajdzie się masa ludzi, którym trzeba pomóc.

Nie będę tego robić.
Temat ten to rzeka.
Zamiast więc rozwodzić się nad tym, kompletnie bezcelowo, bo przecież i tak niczego to nie zmieni i świata nie naprawi w najmniejszym stopniu, po prostu weszłam na Allegro i tę płytę kupiłam.
I mam nadzieję, że dzięki temu, pomogę chociaż troszeczkę w ratowaniu jakiegoś jednego malutkiego, somalijskiego berbecia.

Kiedyś rozmawiałam z mamą o "wirtualnych adopcjach"...mam nadzieję, że jeszcze będę mogła zaangażować się w takie przedsięwzięcie. Póki co, obawiam się, że któregoś miesiąca zabraknie mi pieniędzy na zadeklarowaną wpłatę.

Janina Ochojska wyjawiła dziś też na antenie, że jakiś czas temu przytrafiło się, że pewna osoba wpłaciła na konto PAHu milion złotych.
Jednorazowo.
Kocham tego kogoś!
Jak kiedyś będę miała "luźny" milion, zrobię tak samo :)

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Nasz Czas

Ostatni tydzień!
W przyszły poniedziałek, wtorek i piątek wezmę urlop i będziemy mieli tydzień wolnego u Dziadków.
Co oznacza, że kiedy już ulepimy z mamą wszystkie uszka, pierogi, nasmażymy krokietów, zrobimy rybę po grecku, bigos, barszcz na zakwasie, śledzie i sałatki, kiedy już posprzątamy, przyozdobimy świątecznie mieszkanie, będziemy mogły nalać sobie winka i zasiąść w fotelach i pogadać na spokojnie. A Sebastian będzie w tym czasie korzystał z czasu z Dziadkiem :)

My z Sebciem jesteśmy już gotowi na Święta ;)
Prezenty pozamawiane, są w drodze do nas.
Wczoraj wyjęliśmy naszą małą choinkę,lampki,wszystkie świąteczne ozdoby i przystroiliśmy pokój. Seba, z racji swojego niesłabnącego zainteresowania elektroniką i elektrycznością, najbardziej zaangażowany był w światełka...co ostatecznie doprowadziło do tego, że z 3 kompletów, zostało nam półtora - jeden,jakimś
sposobem, udało mu się zepsuć tylko do połowy ;).
Efekt końcowy zadowalający... Sebo po kąpieli, ubrany w zbyt długą piżamkę, pobiegł jeszcze szybciutko do pokoju, stanął na przeciwko naszej dekoracji i przez moment podziwiał w skupieniu... po czym spokojnie udał się na spoczynek :)

Przez cały weekend był takim słodziakiem!
Aż strach chwalić, żeby nie zapeszyć!
Ale naprawdę było super.
Tak super, że aż było mi żal wczoraj wieczorem  układać go do snu :)  Dałam mu w ciągu tych dwóch dni, chyba z milion całusów i miliard razy powiedziałam, że go kocham najbardziej na całym Świecie :)

W sobotę pomagał przy sprzątaniu, wykazując się niebywałą cierpliwością. Bo ja oczywiście, jak już zaczęłam, to długo końca widać nie było :/
Nie obyło się też bez drobnych "atrakcji":
Przygotowałam wiadro i mopa do mycia podłóg, ale wcześniej chciałam jeszcze odkurzyć. Wzięłam się więc za to zadanie, a Seba zaczął się bawić w mycie podłogi suchym mopem.
Jak się potem okazało, nie było to dla niego wystarczająco satysfakcjonujące.
Ja odkurzałam kuchnię, przedpokój...w dużym pokoju zeszła mi chwila. Seba gdzieś się kręcił w okolicy.
Przenosząc się z dużego pokoju, do małego, poczułam, że jakoś dziwnie parno się zrobiło w mieszkaniu.
Od razu serce do gardła, że coś się stało.
Seba przy mnie...cały.
Z łazienki dochodzi syk wody.
Otwieram drzwi, a tam widok następujący:
Kłęby pary, zza których widać w wannie położone na boku wiadro, obok mop oraz prysznic, z którego leje się po ścianach wrzątek.
Miniu najwyraźniej postanowił napuścić sobie wody do mycia podłogi.
Całe szczęście, że słuchawka leżała w taki sposób, że po ścianach i lustrze się lało, a nie na środek łazienki... :)
Jedyna "strata", to moje lekko rozrzedzone kosmetyki....no ale mam nauczkę, żeby wszystkie zamykać po użyciu :P

Sobota, generalnie wyglądała mniej-więcej jak w poprzednim poście. Czyli przez cały dzień, nie znalazłam czasu, żeby usiąść na tyłku i kawy się napić w spokoju. Ale poniekąd celowo robiłam wszystko tego dnia, żeby niedziela już była bez obowiązków.

Sobotni wieczór spędziliśmy u Rodzinki D. na domówce. Wyjątkowo udanej! Chyba najlepsza, od kiedy Chłopaki są na świecie. Wszyscy przyszykowali coś pysznego do jedzenia, humory dopisywały i nawet tańce z dzieciakami były! Chyba towarzystwo nam zaczyna odżywać...ku mojej nieopisanej radości! Może nawet dojdziemy do tego, że będzie można zorganizować takie spotkanie w miarę spontanicznie, a nie z trzytygodniowym planowaniem ? ;)

A niedziela - zgodnie z planem-  to był dzień mamy i synka :)
Leniwie wstaliśmy o 9 (tylko dlatego, że z imprezy wróciliśmy po północy).
Do południa, oprócz wyjścia z psem, nie robiliśmy nic poza zabawą. Czytaliśmy razem książki, rysowaliśmy...odpowiedziałam na trzy tysiące pytań "co to?" :) Po czym dziecko moje zgłosiło ochotę na oglądanie bajek :-o.
A On prawie nigdy nie ogląda bajek! Jedyne co go interesuje do oglądania, to wideoklipy i filmy z budowy, na których widać koparki, spychacze i dźwigi. I to też niezbyt długo.
Nasz dostawca telewizji, jak na złość uposażył nas w masę zbędnych kanałów sportowych, i tylko 3 beznadziejne kanały dla dzieci, na których lecą prawie same obrzydliwe bajki, albo infantylne seriale.
No ale skoro Dziecię samo zgłosiło chęć oglądania bajki, to Matka postanowiła zainwestować 8 zł w wykupienie dodatkowego pakietu. Zwłaszcza, że Syncio taki grzeczny cały weekend.
Pakiet aktywował się za pół godziny.... i to było właśnie to pół godziny, kiedy Seba totalnie stracił ochotę i zainteresowanie telewizją, na rzecz jakichś swoich ważniejszych spraw :)
No trudno, pozostaje mi mieć nadzieję, że jeszcze się ta ośmiozłotowa inwestycja opłaci :P

Po południu mieliśmy zajęcia kuchenne - Mini "gotował" dla mamy obiad z płatków owsianych...który na bieżąco zjadał pies.
A mama gotowała dla Minia makaron z rukolą i łososiem, który został spałaszowany z takim smakiem, że aż miło było popatrzeć... zwłaszcza pies patrzył marzycielskim wzrokiem.

I nawet z popołudniowym spacerem udało nam się trafić idealnie, zanim zepsuła się pogoda.

Lubię taką niedzielę w harmonii :)
Przez cały weekend zaliczyliśmy może ze dwie akcje z serii buntu dwulatka. Ale poza tym, kompletna zgoda.
Strasznie zadowolona jestem z tego mojego Urwiska.
Ładnie się zachowywał i naprawdę bardzo mi było żal wczoraj wieczorem, że to już koniec i przed nami od nowa kierat.
Chętnie bym z nim spędziła jeszcze trochę takiego fajnego czasu :)
Teraz ten nasz czas, robi się już naprawdę "Nasz", bo Sebastian wie i potrafi pokazać, lub powiedzieć na co ma ochotę, a co go denerwuje. Dzięki temu, sam stał się bardziej cierpliwy. Samodzielnie potrafi robić coraz więcej, co pozwala mu w różnych sytuacjach, wynajdować czynności atrakcyjne dla siebie, a niekoniecznie związane ze zniszczeniami, jak to bywało jeszcze do niedawna. Wreszcie potrafi zaangażować się w konstruktywne zajęcia i zainteresować pomysłami, które mu podsuwam. Dzięki temu dla nas obojga wszystko jest dużo łatwiejsze i przyjemniejsze.

Uwielbiam to ! <3

piątek, 13 grudnia 2013

System

Jutro się wyśpię!
Yupi jaj jej!!!!
Przebrnęłam przez ten tydzień w takim lekkim otępieniu. Nie wiem czym różniły się dni.
Jeszcze jeden podobny, a potem już będzie lepiej. Dnia będzie przybywać i nie będziemy wyjeżdżać i wracać w ciemnościach, bądź ( w lepszej opcji) w szarościach i mgłach. Przez ten wszechobecny mrok prawie nie zdejmuję okularów...chyba mam kurzą ślepotę, bo nic na drodze bez nich nie widzę, kiedy się ściemnia.
Kajka jest z nami, więc cały porządek zorganizowany pod spacery z nią. Właściwie "spacery" to takie przesadzone określenie. Spacery były latem i jesienią. A teraz są "wyjścia".Najtrudniejsze te wieczorne. Sąsiadka ostatnio się dziwiła, że ja tak Sebę śpiącego zostawiam i idę z nią na dół.
Ale co zrobić? 3 razy dziennie go ubierać i ciągnąć ze sobą w to ciemno i zimno?
Wyjścia z dzieckiem i psem to już jest level hard.
Wyjścia z psem bez dziecka, zdecydowanie wygodniejsze....tyle, że ryzykowne. Za każdym razem błąka mi się myśl - a gdyby coś mi się stało? Albo co gorsza w bloku coś by się stało?
A jeśli obudzi go zły sen, a ja dopiero po 10 minutach wrócę i usłyszę, że płacze, bo się boi?
Odsuwam te myśli od siebie daleko...musiałabym mieć wybitnego pecha, aby tak się przydarzyło.
Na razie mój system działa.
I to całkiem długo.

System.
Na wszystko system.
Całe życie zamieniłam w system i logistykę.
To prawie tak, jakbym nigdy nie wychodziła z pracy.
Nawet gdy idziemy na imprezę, to cały dzień jest wg. systemu.
Żeby się dwa razy nie ubierać, psa należy wyprowadzić tuż przed samym wyjściem. Żeby to zrobić, najpierw trzeba dziecko wysadzić na nocnik, wcześniej nakarmić, a jeszcze wcześniej dać mu się wyspać.
W czasie wysypiania dziecka należy przygotować to, czym będzie karmione. A także siebie. Karmienia dziecka najlepiej dokonać w szlafroku, albo w bieliźnie, bo jeśli już się ubierzemy "wyjściowo", istnieje wielka szansa, że będzie trzeba na biegu opracowywać zmianę outfitu, ubabranego buraczkami, ziemniaczkami...albo jednym i drugim.
Przed drzemką, dobrze spędzić z dzieckiem trochę czasu na zabawie, bo potem właściwie, to już nie będzie kiedy.
Drzemkę oczywiście trzeba wykorzystać jak najlepiej, czyli - Boże Broń - nie na własny odpoczynek. Poza obiadem i szykowaniem siebie, idealnie byłoby jeszcze np. umyć podłogi.
Mycie podłóg z Sebą to też jest level hard. Wiadro z wodą muszę trzymać w wannie, bo inaczej na 100% cała zawartość zostanie wylana. O poślizgach i glebach na mokrych kafelkach, to już nawet nie wspomnę...
Tak więc...jeśli idziemy na imprezę na godzinę np. 17, wyjść musimy min. o 16:30, doliczamy wymienione przeze mnie czynności...dziecko kładzie się spać ok. 13-14. Wcześniej się bawimy.
A co przed zabawą?
Wysypiamy się do 11?
Ależ skąd!
Przecież jest sobota.
Więc robimy obiadu jak najwięcej, żeby jeszcze coś zostało,co w tygodniu można szybko odgrzać, aby nie jeść o 21 po pracy....
Żeby tyle nagotować, wypadałoby wyskoczyć na zakupy.
A przed zakupami dobrze jeszcze wolne chwile wykorzystać na ogarnianie mieszkania...przecież się łazienka nie posprząta sama, ani kurze nie zetrą.
I-Robot Rumba, niestety też nie znajduje się w naszym posiadaniu.
Zmywarkę mamy - model: MamaMarta83 :P
Będziemy wychodzić na zakupy, więc aby znowu zaoszczędzić czasu z ubieraniem, wyprowadzamy psa za jednym zamachem...a wcześniej jemy śniadanie...a jeszcze wcześniej się kąpiemy.
Nooo...a przed kąpielą się wyspaliśmy.
Przecież sobota jest.
Yupi jaj jej!
Wyspaliśmy się, że hej!
W najlepszym wypadku czas pobudki to 7 rano :]

Dziękuję.

Pozdrawiam.

A najszczególniej pozdrawiam wszystkie mamy, które od A do Z, cały ten kierat mają na głowie, z każdym najdrobniejszym szczegółem - od zalania mleka w kubku po wiązanie troczków od dziecięcej czapeczki.

Tatusiów, co od tego wszystkiego elegancko umyli rączki, pozostawię bez komentarza.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Pogodzona

Powtarzam to jak zacięta płyta... i chociaż staram się igłę gramofonu z tego rowka delikatnie wysunąć i na dobry tor ustawić, to jednak chyba  na jej drodze leży jakiś paproch i zmusza do odegrania w kółko tego samego zdania: "jak ten czas szybko płynie...jak ten czas szybko płynie... jak ten czas...".

W listopadzie naprawdę depnął ile fabryka dała.
Nim się obejrzałam, kolejny raz wdrapywaliśmy się na pierwsze piętro kamienicy, aby rozliczyć się z lokatorami.
Przecież dopiero co tu byliśmy.
Przyznali mi rację...im też się wydaje, że dopiero co...i w tym roku nie chcą nas już więcej widzieć...bynajmniej nie w tej sprawie :)

Ostatni miesiąc roku. Ten najfajniejszy. Zazwyczaj tak było.
Grudzień zwykle przynosił przyjemności.
I nie wiem, czy to może moje przyzwyczajenie do tego, czy kwestia nastawienia, ale i w tym roku, rozpoczęłam go pozytywnie,chociaż już wiele, niekoniecznie dobrych rzeczy zdążyło się przez te 9 dni przydarzyć.
Staram się nie puścić luzem optymizmu, aby przypadkiem się nie zerwał i nie zwiał...

Bo z tyłu głowy wykiełkował już lęk o Siostrę. I żal, bo chyba teraz bylibyśmy jej bardziej potrzebni tam, na miejscu, niż jeszcze te 2 tygodnie temu.
Silna jest, radę sobie da. Ale jak zniesie zmiany, które przyniosą kolejne miesiące?
Trzymam mocno zaciśnięte kciuki za nią. Za nich. Bo chyba warto...i czekać i walczyć.
Wierzę, że warto.
Chciałabym, wesprzeć ją z bliska...z daleka nie potrafię tak mocno, jak tego wymaga sytuacja...
Przed nami Święta, które będą jeszcze trudniejsze niż zeszłoroczne.
Ale zrobię wszystko, co mogę stąd, aby jakoś jej ten czas trudny umilić.

Tak wiele się dzieje.
Mam zaległości. I tutaj, i w pracy nawet.
Nie zdążam w tym pędzie całym myśleć za wiele.
I z tym mi dobrze.
Świąteczna komedia romantyczna nie zabolała tak mocno, jak rok, czy dwa lata temu.
Sebastian wzbudza we mnie pokłady uczuć, które potrafią zastąpić wszystko, zakleić wszelkie dziury i pouzupełniać różne braki.

Kilka dni temu, w jakiejś zupełnie 'niekonteplacyjnej' sytuacji, której nawet dobrze nie pamiętam, nagle zabłysła mi w głowie myśl: "Hej! Czuję się pogodzona!".
Tak!
Chyba pierwszy raz od dawna, czuję się naprawdę pogodzona.
Prawie w zgodzie ze sobą.
Zupełnie w zgodzie z Losem.
Bez wyrzutów, bez żali, bez poczucia krzywdy, niesprawiedliwości i złośliwości Fortuny.
Jest ok!
To nie życie z marzeń, ale akceptuję Tu i Teraz, takie jakie jest.

Dobrze się z tym poczułam.
To taki prezent...na Święta i na te Urodziny przełomowe.
Ode mnie dla mnie.


P.S. Dzisiaj do mojej Mamy wrócił, zgubiony w zeszłym tygodniu, portfel. W nienaruszonym stanie, ze wszystkimi kartami i dokumentami, oraz kompletną kwotą 110zł, która w momencie zgubienia, była w środku.
Jest dobro na Świecie.
A w dodatku - zawsze wraca.



piątek, 6 grudnia 2013

Czy Święty Mikołaj istnieje?

Wczoraj za pomocnika Mikołaja, została wyznaczona Babcia :)
Wynalazła drobny prezent, który ja zapakowałam i rano podrzuciłam do dziecięcego łóżeczka.
Cały wieczór raczyłyśmy Miniego opowieściami o Mikołaju.
Pokazywałyśmy go na obrazkach. Tłumaczyłyśmy, że przychodzi w nocy, przynosi grzecznym dzieciom podarunki itd itp....

W nocy Seba przebudził się o 2 i nie mógł zasnąć. Kręcił się, płakał, jęczał, pił, szukał smoczka i wydziwiał. Wreszcie wzięłam go do swojego łóżka i tak udało nam się jakoś dospać do rana.
Czyżby tak się przejął tym, co usłyszał i czekał, aż Mikołaj do niego przyjdzie?

Oczywiście, kiedy ja już musiałam wstać, on sobie kimał dalej w najlepsze.

Swoją niespodziankę znalazł więc, kiedy już byłam w pracy.
Z relacją zadzwoniła Babcia.

Jakie wnioski?
W przyszłym roku musimy bardziej się postarać.
Otóż mój bystry syncio, w ogóle nam w żadnego Mikołaja nie uwierzył.
Od razu stwierdził, że to mama. A gdy Babcia, usiłowała mu przypomnieć o czym wczoraj rozmawialiśmy, i że to nie mama, tylko Mikołaj w nocy przyszedł i ten prezent zostawił, Seba uznał:
"Nie mama? To Baba!"

Żadnych kitów sobie wciskać nie da!
Za rok trzeba będzie jednak mocniej się wysilić i któregoś Wujka wyprosić, aby się przebrał i udowodnił, temu małemu przebiegłemu stworzeniu, że jednak to wcale nie mama, ani baba, tylko Mikołaj i już!

czwartek, 5 grudnia 2013

Tematyczny mixtape

Zaczynam pisać, ale po głowie plączą mi się jedynie myśli pt. "jak ten czas zapier****".
Jutro Mikołajki, o których nawet pomyśleć dobrze nie zdążyłam. Teraz myślę... i kurczę, moje dziecię naprawdę nie potrzebuje już nawet pół zabawki więcej... Chciałam podarować mu zmywalne pisaki, bo widzę, ze powoli zaczyna interesować się bazgraniem po kartkach. Ale zagapiłam się i już nie dotrą z Allegro. No i co z tym fantem zrobić?...chciałabym już uczyć go historii o Mikołaju i wprowadzać tradycję, ale wygląda na to, że nie zdążyłam.
Cóż...może na biegu coś się wykombinuje.

Nasza podróż do Anglii, powoli pozostaje w sferze wspomnień, systematycznie pokrywana warstwą codziennej bieganiny, humorków Syna i myśleniem o tym co jeszcze trzeba zrobić, co i jak zaplanować. Ehhh.
Ale fajnie tam było. Chociaż to dla mnie wyzwanie - spędzić z Minim ponad cały tydzień 24h/d. Momentami czułam się przez niego wymęczona do cna. Ale to tylko chwile były. Ogólnie fajnie spędziliśmy czas. Codziennie robiliśmy spacery. Gotowaliśmy obiady dla Sylwii i K. ,jednocześnie ucinając sobie codzienną pogawędkę z ich współlokatorką. Jeździliśmy na zakupy...spożywcze, bo na ciuchowe się spóźniliśmy.
W dalszym ciągu pozostaję pod wrażeniem niesamowitego oceanarium.
I zyskałam +milion do poczucia własnej wartości, za sprawą brata K. Chyba pierwszy raz w życiu, ktoś zauroczył się moją osobą od pierwszego kontaktu. A po spróbowaniu mojego gotowania, to już w ogóle oświadczył, że mnie kocha i namawiał, żebym została ;) Wiadomo , traktuję to z przymrużeniem oka, ale przyznać muszę, że było to baaaardzo baaaaardzo miłe.
I tak sobie gadałam nawet z Siostrą, że tyle lat czekam na odnalezienie mężczyzny mojego życia i nic się w tej materii nie dzieje, a tam wystarczyło się po prostu pojawić ;) Koledzy z pracy mojej Siostry, byli zainteresowani jeszcze zanim wylądowałam w Liverpoolu ;p
Cóż...sprawa do przemyślenia. Tyle myślę o wyjeździe... może jednak tam?  Fajnie byłoby mieć Siorkę blisko :)
Super było pójść z nią na zakupy, posiedzieć wieczorem i pogadać, napić się razem i analizować sens życia, patrzeć jak ta wielka przeciwniczka posiadania dzieci, jest superciocią, z radością zajmującą się swoim siostrzeńcem.
Serce rosło...wiele razy rosło mi tam serce.
I kilka razy drżało...
Bo przecież ponownie postawiłam nogę z powrotem na tej ziemi, z której niecałe 3 lata temu odlatywałam, kompletnie nieświadoma tego, że dokonałam właśnie czynu, który toalnie odmieni moje życie już na zawsze.  Nieświadoma, że nie wrócę tam już nigdy więcej do J.
3 lata temu wyleciała stamtąd skacowana, rozimprezowana na maxa, w sexy kozaczkach na platformie, myśląca głównie o przyjemnościach, Marta, zwana przez J. "oszołomem".
A kto wrócił? Mama, w płaskich butach, z ubezpieczeniem podróżnym w kieszeni, z torbą na ramieniu, w jednej ręce trzymająca walizkę, a drugą ściskająca za rączkę, małego Smyka :)
Jakoś dziwnie mocno los mój związany jest z tym krajem...może to wszystko jakiś znak? Byłam tam trzeci raz i znów wiąże się to z jakimś życiowym przełomem.

Póki co jednak, pierwszy przełom zadzieje się w sądzie i teraz to musi stać się priorytetem i to należy doprowadzić do finału. A na razie idzie opornie.

Odnośnie jeszcze naszych podróży: dzień przed wylotem oraz sobotni wieczór i pół niedzieli spędziliśmy u A. , która nas tak cudownie ugościła...że znowu rosło moje serce :) Naprawdę mam niebywałe szczęście do ludzi. Tzn do tych, w których się nie zakochuję :P  Ale do takich ciepłych ludzi, którzy odnoszą się do nas z niesamowitą sympatią, którzy pomagają zupełnie bezinteresownie i przy których czujemy się bardzo komfortowo.
Przeprowadzki A. do Poznania odżałować do dzisiaj nie mogę. Do tamtej pory, spędzałyśmy ze sobą 8 godzin w pracy i potrafiłyśmy jeszcze przesiadywać wspólnie całe wieczory. To ona przywiozła mi drugi test ciążowy, kiedy na pierwszym pojawiły się kompletnie niespodziewane i niechciane dwie kreski. Ona powtarzała, to wcale nie jest zła wiadomość i że na pewno dam radę i sprawdzę się w tej roli....
Strasznie mi brakuje jej obecności. Jest wyjątkową osobą i z całej siły ściskam za nią kciuki, aby wszystko ułożyło się wreszcie po jej myśli.

No tak...strasznie tu dzisiaj namixowałam. Jeszcze chyba kilka tematów krążyło mi po głowie, ale na razie wystarczy. Może w weekend uda mi się wreszcie wskoczyć na odpowiednie tory, bo wciąż taka wykolejona się czuję :)

wtorek, 3 grudnia 2013

Dużo zdjęć


Wybaczcie! 
Ale nie mogę się zebrać do napisania niczego. 
Od dwóch dni nadrabiałam zaległości w blogach, które śledzę. Dzisiaj udało mi się dojść do stanu "na bieżąco", ale poza tym, mam jeszcze tyle innych spraw na głowie... 
Do tego jakoś oboje z Minim nie możemy się przestawić. Ja ciągle jestem jakby w angielskim czasie - chodzę spać o 1, a rano nie mogę się zwlec z łózka. Mini też chętnie dłużej by pospał....poza tym widziałam, że doskwierał mu jednak brak większego towarzystwa wokół. Dobrze, że mama wczoraj wieczorem przyjechała i przywiozła też Kajkę. 
Póki co, zanim się zorganizujemy na nowo, wrzucam relację foto z naszej wyprawy. Brakuje zdjęć lotniskowych i samolotowych, ale tam dwie ręce było mi za mało na 2 torby i jednego szalonego dwulatka :)  Mini sam trochę zrobił, ale ujął tylko sufity podłogi i nogi ;P 

Większość zdjęć ma w jednych jeansach, które mu tam zakupiłam. Tak mi się spodobały te "carrotsy", że nie mogłam przestać mu ich ubierać :P