Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Fajniedziałek

Poniedziałek 9:49.
Leżę w łóżku.Poczytałam książkę,przejrzałam fejsa.
M. obok śpi.Drugi raz;)
Ostatni dzień boskiego lenistwa we dwoje.
Biwak był super.
I zgodnie z zasadą: "Jeśli nie możesz czegoś zmienić,spróbuj to polubić",chyba zaczęłam lubić to Jego wędkowanie. Na pewno rozjaśniło mi się,co On w ogóle w tym widzi :)





piątek, 26 czerwca 2015

Jest moc!

Wzięłam dwa dni wolnego.
Mam długi weekend!
Świeci słońce, jest bosko!

Obudziłam się o 6:30, czyli standardowo jak do pracy :)

A następnie mój wolny dzień wyglądał tak:
-prysznic z peelingiem, myciem włosów i kompleksową depilacją (czyt. cyrkowe akrobacje pod wodą, aby ogarnąć to, co się działo TAM)
-śniadanie dla siebie i dla psa
-odwiezienie psa do Dziadków, odebranie śpiwora
-"ooo second hand już otwarty!" :) - zakup sukienki, dwóch koszulek i bluzy za łączne 38zł (fuck yeah! uwielbiam to uczucie, gdy w portfelu mała zmiana, a w ręce pełna torba)
-zakupy na bazarku ( "o jeju jakie piękne czereśnie. To kilo poproszę... i truskawek....też kilo....i jeszcze pół kilo fasolki szparagowej mmmm...")
-zakupy w markecie ("matko jedyna co tak pięknie pachnie???Aaaa arbuz pokrojony świeżo!!!"
Do koszyka.
Z półki krzyczy do mnie napis "Rabarbar" - jakiś nowy napój Tymbarku...
Do koszyka.
A przyszłam tylko po mięso do szaszłyków...)
-smażenie 13 mielonych (na obiad i na wyjazd)
-gotowanie ww.fasolki i ziemniaków młodych
-uszykowanie 6 szt. szaszłyków
- ścieranie kurzy
-wstawienie prania
-ściągnięcie suchego prania
- rozwieszenie wypranego prania
- umycie wc i łazienki
- odkurzanie całego mieszkania
-umycie wszystkich podłóg
-kawka i blog :)

Wolne jak się patrzy :)
Jestem wypoczęta jak nigdy :P

No może nie jestem wcale nadto wypoczęta, a przede mną jeszcze pakowanie,....ale za to jestem zadowolona.
Właśnie kończę kawkę i lecę szykować ciuchy.
Za pół godziny wraca M., pakujemy graty (czyt. pół mieszkania) i wybywamy na biwak.
Taki z prawdziwego zdarzenia.
Pod namiotem.
Bez prądu.
Z atrapą prysznica.
Tylko Ja i M. i Brzuszkowa Lokatorka.
Będę czyyyytać cały weekend.
A M. będzie łowił ryby.
I zobaczę wschód słońca nad wodą.
I będą ziemniaki pieczone i bułki z mielonymi.

I po kilogramie czereśni, truskawek i arbuza ;)

Żeby tylko słońca nie zabrakło.


W zeszłym roku byliśmy "po mojemu" - czyli w hotelu ze spa.
No to w tym roku jedziemy "po miśkowemu".
Trochę się boję, ale bardziej podekscytowana jestem nową przygodą.
Nie żebym była damą, ale to będzie mój drugi raz pod namiotem.
Co ciekawe "ten pierwszy", też byłam z Miśkiem....ale wtedy to jeszcze wszystko było zupełnie, zupełnie inaczej...i minęło od tamtej pory 12 lat :)


wtorek, 23 czerwca 2015

Połowa za nami!

Nasze maleństwo rośnie każdego dnia...
21 tydzień
139 dni do porodu
300,0g wagi
18,0cm długości
Ponieważ prawdą okazuje się, że córeczka odbiera mamusi urodę, to chyba nie pokuszę się o zapozowanie z brzucholem.
W zamian zamieszczam moją podobiznę. Chyba wygląda nawet bardziej uroczo niż ja :P

Waga pokazuje +3kg, ale jakoś mało prawdopodobne mi się to wydaje.
+3 podejrzewam, że same moje piersi przybrały. Choć na to akurat specjalnie nie narzekam, bo przy okazji i kształt im się poprawił ;)

A tak na poważnie...
czas leci jak szalony.
Chociaż jak tak pomyślę, to jednak czuję, że trochę już w tej ciąży się kulam.
Jednak powoli zaczyna dopadać mnie straszek.
Jeszcze do niedawna na luzaku oglądałam wszelkie filmy o porodach.
Ostatnio przerzucając kanały w TV trafiłam na kolejny i....oblałam się zimnym potem.
Staram się nastawiać pozytywnie, wierzę, że taniec mi pomoże, bo dzięki niemu utrzymuję swoje mięśnie w jako-takiej formie...no i miednicę mam rozbujaną. Czasem na treningach żartujemy, że wpadnę na porodówkę tanecznym krokiem i Fasola po prostu wyskoczy z lekkością baletnicy :)

Ale jednak...coraz częściej wraca wspomnienie bólu. I pomimo, że poród miałam wyjątkowo lekki i szybki, to bolał.
Bolał jak 150 i fajnie, że 3 godziny, a nie 13, albo 30...no ale kurde to boli! I wcale nie marzę o tym, żeby kolejny raz doświadczyć jak bardzo.
Nie mam też ambicji pozować na dzielną Matkę Polkę, więc tym razem gdy tylko przekroczę próg szpitala, będę upominała się o znieczulenie. Ostatnio chyba za długo zgrywałam twardzielkę :P

Tak poza tym, to jest ok...
Spadki formy się zdarzają, ale znów coraż rzadziej.
Żadnych napadów apetytu, jakichś specjalnych smaków, żadnych torsji, żylaków, hemoroidów, skurczy....
No oczywiście pomijam fakt ospy, zapalenia zatok i jeszcze jednej infekcji, które przeszłam do tej pory.
Mimo tego, bilans na plus.
Jest fajnie.
A wiecie co jest najfajniesze?
Że do lekarza chodzimy razem z M. , a on potem wszystkim opowiada jaką będzie miał fajną córeczkę.
Że Sebciu zagląda do pępka i szuka czy widać tam "Dzidziusię"
Że w weekendowe pościelowe poranki obaj kładą głowy na brzuchu i głaszczą i całują.
A ja zatapiam palce w ich włosach, patrzę sobie na nich z góry i jestem najszczęśliwsza w całej galaktyce.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Gdy nie ma w domu dzieci...


...to jesteśmy niegrzeczni!!!
 
Tak troszeczkę jesteśmy :) 
 
Dziecię nasze wyjechało w sobotę rano do Dźwirzyna.
Takich mamy dziadków! 
Zafundowali nam 10 dni luzu. 
Po pierwszej ekscytacji wygramoliliśmy się z łoża ;) w celu spożycia późnego sobotniego śniadanka. 
No i tu już coś nie grało. 
Bo zabrakło pomocnika, co zanosi koszyk z pieczywem i masełko na stół. 
Bo nie było kogo upominać "jedz chlebek"..."pomidorka teraz"
Bo po śniadaniu nie było okruchów i plam wokół stołu. 
W TV normalny program dla dorosłych... (w ogole mamy takie w pakiecie :-o ???)
Ogarnęliśmy mieszkanie, wybraliśmy się na zakupy (Misiek stwierdził, że dziwnie, że nie musi nikogo gonić po sklepie, a w kolejce do kasy, nie pada tysiąc pytań "a mogę to?" "A kupicie mi..."
 
Wróciliśmy do domu...i okazało sie, że w sumie to nie ma co robić...
 
I tak doszliśmy do wniosku, że jakby sensu dnia brakuje. 
Od tamtej pory ciągle mamy to wrażenie. 
Idziemy na działkę - nie trzeba gnać za znikającym w oddali rowerkiem. 
Podlewamy pomidory - nie musimy pilnować, żeby nie utonęły, ani czy dziecko już tak nasiąknięte, że do wyrzymania się nadaje. 
Generalnie na działce zrobiliśmy tyle, że aż uwierzyć nie mogliśmy, że można aż tyle za jednym podejściem. 
Do pracy mogę wstać ponad 30 minut później (w rezultacie spać nie mogłam już od 04:30). 
Całe niedzielne popołudnie spędziliśmy bezkarnie na kanapowych przytulankach. 
 
W sobotę wieczorem M. był na pożegnaniu kolegi z pracy, a ja spędziłam wieczór z Christianem Greyem na ekranie ;) 
 
Całkiem przyjemne to wszystko, ale jednak ...chyba na dłuższą metę brakowałoby nam tego "ruchu w interesie".
 
Zaglądam do pokoju dziecięcego...pustka taka. 
Pies smętny kima koło Sebastianowego łóżka. 
 
Zdecydowanie za dużo spokoju. 
 
Inna sprawa, że gdyby nie nasza Brzuszkowa Lokatorka, to pewnie już w sobotnie południe poszlibyśmy w długą i do popołudnia w niedzielę można by nas szukać...prawdopodobnie odnaleźlibyśmy się w stanie wskazującym na to, że w poniedziałek jedynym ratunkiem byłby urlop na żądanie (i ja obowiązkowo w podartych rajtach;)). 
No ale Niunia zobowiązała nas do zachowania resztek przyzwoitości. 
 
Korzystamy więc w miarę możliwości. 
Pozałatwiamy w tygodniu trochę zaległych spraw, kupimy wózek dla Niuni, a w weekend chyba wybierzemy się nad jeziorko pod namiot. 
Za tydzień mam umówioną wizytę u fryzjera. 
 
 
To nasz ostatni moment przed dłuższą przerwą, gdy jesteśmy prawie sam-na sam we dwoje. 
Dużo rozmawiamy. 
Głównie o dzieciach. 
O tym, że jest fajnie.
Że jest rodzinka i wielka, wielka Miłość.
Że to nasze oczekiwanie jest cudowne. 
Że żoną będę, a On mężem. 
 
Że jest najlepiej na świecie z tą świadomością, że jesteśmy my dwoje i dwoje naszych dzieciaczków i pies, który w swoim mniemaniu też jest naszym dzieckiem. 
 
Dawno nie było czasu, aby tak na spokojnie się nad tym pochylić. 
Ale już przez te dwa dni M. przypomniał mi jak strasznie kocha...i że czeka tak samo bardzo, jak czekam ja. 
To jest magia. 

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Wczorajszy występ



Nie wyszło idealnie. 
Prawdę mówiąc, na próbach szło nam to o wiele, wiele lepiej. 
Ale zamieszczam ten filmik, bo ważny jest dla mnie fakt, że jednak się przełamałyśmy, wyszłyśmy na tę scenę i zrobiłyśmy wszystko jak najlepiej się dało z telepiącymi się ze strachu łydkami i totalną pustką w głowach. 
Zamieszczam go tu również po to, żeby pokazać, że można wszystko. W różnym wieku i w różnym stanie. 
Możliwe, że tego nie widać, ale pracowałyśmy kilka miesięcy nad tym, by jak najlepiej się zaprezentować. 
I co prawda jednak latino, to nie jest na 100% ten gatunek, w którym czuję się najlepiej, bo moja bajka i miłość forever, to taniec arabski, ale i tak wynoszę z tych treningów wszystko, co najlepsze. 
A od kiedy tańczę z Niunią w brzuchu, mam poczucie, że robię coś dobrego dla nas obu. 
Mam nadzieję, że miłość do tańca po prostu zostanie jej we krwi.





Kwestie wózkowe


Takimi rzeczami miałam zajmować się dużo dużo później, ale że akurat jakiś czas temu u Mamuśki Martuśki temat wypłynął, to korzystając z porad i propozycji u niej znalezionych, zaczęłam z ciekawości zapoznawać się na nowo z rynkiem wózkowym. 

Przy kupowaniu fury dla Sebka, najważniejsza była "taniość". 
O reszcie atrybutów pojęcia nie miałam. Co nieco doczytałam i z taką teoretyczną wiedzą wyszperałam na allegro Implast Driver 3 XL. 
Miał swoje zalety, ale też i niejedną wadę. 

Zbyt toporny, blokujące się koła, oparcie spacerówki za mocno odchylone, problem z wypinaniem gondoli czy siedziska ze stelaża. 
Zaletą na pewno był wygląd, koła pompowane, wielki kosz na zakupy, wielkość gondoli i ogólna wytrzymałość tego wozu. 
Implasta jednak pożegnaliśmy już jakiś czas temu, bez cienia nawet myśli o tym, że może jednak przydałby się ponownie...
 
Z drugiej jednak strony, przyznać muszę, że do pewnego momentu wybieranie wózka jest nawet dość ekscytujące. 
 
Po kilku dniach już jednak dopada człowieka znużenie. I mętlik od nadmiaru informacji. 
 
Wybrałam więc swoje najważniejsze kryteria i metodą eliminacji wyodrębniłam furkę Riko Nano 
http://www.sportline.riko.pl/produkty/nano/  
Od razu zapałałam miłością do koloru malachit i namiętnie śledzilam OLX z nadzieją, że ktoś będzie sprzedawał ten model. 
Dzisiaj się trafiło. 
Wózek do odebrania 130km od W-cha, model 3 w 1 , cena 1050 (liczyłam, ze znajdę go taniej,ale tak mi sie podoba, że przełkniemy. Koszt nowego- ok 1700). 
Zrezerwowałam, ale później z ciekawości zaczęłam jeszcze doczytywać fora. Wcześniej oczywiście już się zapoznawałam z opiniami na forach, ale chyba jedna strona umknęła mojej uwadze. 
No i jak na złość musiałam dzisiaj akurat trafić na takie forum, gdzie mój ideał został zjechany. 
Przede wszystkim za wielkość spacerówki. 
Zaczęłam dopytywać, porównywać i zwątpiłam nieco. 
Co prawda nie sądzę, aby Niunia miała jeździć w spacerówce dłużej niż do ukończenia 1,5 roku. Z doświadczenia wiem, że dla mnie najwygodniejszym rozwiązaniem jest parasolka,aczkolwiek po przeczytaniu tych niepochlebnych opinii, zwątpiłam czy mając skończony rok, ona jeszcze będzie się tam mieściła?? 
Porównałam podane na stronie producenta wymiary siedziska z wymiarami siedzisk w wózkach koleżanek, niestety nie mogę znaleźć wymiarów siedziska we wcześniej wspomnianym Implaście. Ale przyrównałam je też do naszej parasolki... wydaje mi się, że aż takiej tragedii nie ma, ale to jednak wszystko cyferki i teoria. 
 
A jak to jest w praktyce? 
 
I tu pytanie do Was...statystycznie ten post zostanie otwarty min. 150 razy w ciągu tego tygodnia. A ja mam właśnie tydzień czasu na ewentualną zmianę decyzji. Czy któraś z Was zetknęła się na żywo z Riko Nano i może coś o nim powiedzieć? 
 
W zeszłym tygodniu staliśmy z Miśkiem w kuchni i nagle za oknem zobaczyłam przejeżdżający właśnie TEN wózek w TYM kolorze. Już chciałam wysłać M. żeby biegł szybko na dół zapytać prowadzącej go dziewczyny, kiedy może nam go odsprzedać? :)
No ale nie wysłałam i żałuję :P
Mam nadzieję, że jeszcze na nią trafię i będę mogła przyglądnąć się z bliska. Z kuchennego okna na pierwszym piętrze wyglądał równie fantastycznie jak w okienku przeglądarki :)  

wtorek, 9 czerwca 2015

Alicja Sara,czy Sara Alicja ?


Najczęstsze pytanie jakie ostatnio słyszę? 
"A imię już wybrane?" 
 
Pytanie to zwykle pada po fali ochów i achów nad tym, że udało się spłodzić dziewczynkę. 
Kurczę...jakoś wcześniej nie zwracałam na to uwagi, ale to jednak prawda -chyba cały Świat uważa, że wzorcowy model rodziny to mama, tato, synek i córka. 
Tak więc wychodzi na to, że po prostu osiągnęliśmy mistrzostwo. 
Misiek został Królem Strzelców, bo to podobno "jubilerska robota". 
A do tego wszystkiego, starszy będzie Brat, więc no już naprawdę ideał. 
Miłe są te wszystkie zachwyty i gratulacje, chociaż ja bym się zachwycała tak samo, gdyby okazało się inaczej. 
No ale skoro mogliśmy Światu sprawić tym chociaż odrobinę radości, to w porządku ;) 
 
Dla nas natomiast fakt, że będzie córka, wiąże się z niejedną zagwozdką. 
 
Misiek się martwi, że ona będzie latać po baletach (hahaha ciekawe których? Balety w tym mieście to były, kiedy sami po nich lataliśmy :P) 
Ja się martwię, że wyprawki nie mamy, bo to co zostało, jest zdecydowanie chłopięcę, a z naszej Niuni chłopczycy nie będziemy robić! 
 
Ale największy dylemat, tak jak podejrzewałam, wiąże się właśnie z tym pytaniem, o którym wspomniałam na początku. 
 
Jakie imię? 
 
Człowiek jednak uczy się całe życie....i czy znasz swojego partnera lat 3, czy też 13, zawsze jeszcze może Cię czymś zaskoczyć. 
Mój mnie zaskoczył. 
Uporem i że tak to ujmę...hermetyzmem ;) 

Żeńskich imion są chyba z dziesiątki tysięcy. 
Na pewno nie przerobiliśmy wszystkich jeszcze.
Z tych tysięcy ja jestem w stanie wydobyć co najmniej kilkanaście swoich faworytów, plus kolejne kilkanaście, na które byłabym się w stanie zgodzić. 

Nie mam jakiegoś mega ciśnienia. Nie mam imienia, które przez całe życie uważałam, że nadam swojej ewentualnej córce. Wydaje mi się, że jestem w tym temacie w miarę elastyczna. 

Tak jak, przy Sebastianie, prym wiodła Łucja, tak tym razem zwariowałam na punkcie Sary. Ale równie dobrze mogłaby to być Martyna, Iga, Patrycja, Tatiana, Tina, Malwina, Kalina, Natasza, Inga, Olga, Sylwia, Eryka, Laura... i z pewnością są jeszcze inne imiona, na które przystanę, a które akurat teraz nie przychodzą mi do głowy. 

Nie przepadam, ża nowoczesnymi i obcobrzmiącymi imionami typu Vanessa i Dżesika, za tradycyjnymi Zosiami i Tosiami oraz za imionami ze szczytów rankingów popularności. 

O ile jeszcze w tej niechęci do nadmiernej nowoczesności i tradycji, jesteśmy zgodni, o tyle już Amelia jest jednym z 4 ulubionych imion mojego chłopaka. 

Amelia jednak jest już córką jego własnego brata, w związku z tym na szczęście odpada. 

Z tego samego powodu także wyeliminowaliśmy Jagodę, na którą akurat też mogłabym się zgodzić. 

I zostały dwa. 
Alicja - piękne, tylko po pierwsze to imię jednej z jego byłych dziewczyn, choć zarzeka się, że nawet o tym nie pomyślał. A po drugie, nie znam żadnej Alicji. Znam za to co najmniej kilka Al i Alek. Niestety w tym przypadku zdrobnienie zmasakrowało oryginalne imię i wątpię by udało nam się zawsze zwracać do córki per "Alicjo". I jeszcze zaszczepić to w całym otoczeniu. 
 
Ostatni hit mojego chłopaka, to pomysł, który od razu kompletnie nie przypadł mi do gustu. Oryginalny, to fakt. Ale dla mnie nawet płci nie określa, a ja - polonistka , jednak zgodnie z Radą Języka Polskiego, chciałabym, żeby było wiadomo, że leżąca w wózku NEL ,to dziewczynka. 
 
Sama jestem ciekawa, czy dojdziemy do porozumienia...?
 
Ostatni weekend spędzaliśmy ze znajomymi. Temat znów wypłynął, a nasza koleżanka uznała , że Sara i Alicja, to ładne imiona i zaczęła Sarą Alicją nazywać Fasolę. Stwierdziła, że może Misiek się osłucha i przekona :) 
Po jego minie widziałam jednak, że myśli sobie, że czemu np. nie odwrotnie - Alicja Sara? 
 
Mamy czas na całe szczęście, mam nadzieję, że osiągniemy jakiś kompromis. 
Ale nie spodziewałam się, że mój M. będzie aż takim "betonem" w tej kwestii. 
Kiedyś na działce razem z rodzicami rzucaliśmy imionami....mi pasowało co drugie, jemu ani jedno. 
 
W ostateczności pozostaje nam imię, które oboje uznajemy za najbardziej "neutralne" - czyli Anna. 
 
Póki co w brzuchu mieszka Fasola, zwana też Niunią, a mi się wierzyć nie chce, że właśnie zaczęłam 19 tydzień. Za dwa tygodnie minie pierwsza połowa. Czym bliżej do godziny zero, tym większy rośnie we mnie strach przed porodem....ale też i ciekawość jaka ta nasza Niuńka Sara Alicja Alicja Sara Fasola będzie ? 

wtorek, 2 czerwca 2015

Antidotum

Przez dwa dni po rozwiązaniu zagadki kim jest Fasola, chodziłam uskrzydlona i nakręcona jakbym co rano częstowała się cukiereczkiem z domieszką MDMA.
Ale jak to bywa zwykle po spożyciu środków wspomagających chęć życia, kiedyś serotonina, endorfina i inne uśmiechnięte hormony, wracają do stałego poziomu i dopada Cię proza życia. 
Taka sobie normalność szara, którą przyjmujesz z tym większym smutkiem...bo przecież jeszcze chwilę temu świat wirował, kolory migały przed oczami, a tu nagle spowolnienie.
  Organizm się broni, reaguje nerwowo, ale wszystko na nic. 
Trzeba wrócić do codzienności.
  Cierpliwie znosić zbuntowanego starszaka.
Gryźć się w język, aby za ostro nie komentować braku cierpliwości partnera. 
Biegać całe sobotnie przedpołudnie ze szmatą, bo trzeba zdążyć na przedszkolny festyn, patrząc na to, jak On skacowany snuje się po domu leniwie ścierając kurze... i wiedzieć, że nie zdąży w tym tempie umyć podłogi i właśnie Ty zrobisz to w tygodniu.
  Przejść w niedzielę kilometry w gorącym Wrocławiu, żeby dziecko miało radość. Bo przecież jest Dzień Dziecka, więc wycieczka do ZOO to idealny prezent. Żeby było ciekawiej, to dla odmiany pociagami , tramwajami i pieszo. 
Słuchać jak On przez dwa dni dzwoni do kolegów, którzy właśnie ten cały weekend spędzają na rybach... i mieć ciągle z tyłu głowy myśl,że wolałby sto razy bardziej być tam, niż tu z Wami. 
Wykonywać wszystkie te codzienne czynności.... miliardy czynności, które pozbawiają Cię czasu dla siebie.
  Zrobić pranie, wywiesić pranie, ściągnąć pranie, przygotować, ugotować, posprzątać, ubrać dziecko, rozebrać dziecko, położyć dziecko spać, pamiętać o kanapkach do pracy, o zapisaniu Go na studia, o urodzinach Jego mamy o tym, że Jego bratanice też mają Dzień Dziecka....
Zmagać się z irytującymi przypadkami: 
- z rozwalonym tłumikiem, przez który musisz jeździć Jego autem, które jest wielkie i przy wyjeżdżaniu z parkingu przytula się za mocno do samochodu sąsiada...oczywiście pod czujnym okiem innego, ciekawskiego sąsiada. A w czujnym oku maluje się złośliwa wyższość i satysfakcja, bo przecież baba z kierownicą! Postanawiasz sama włożyć karteczkę za wycieraczkę, mimo że szkoda ledwo widoczna, a Twoje własne auto bez przerwy obrywa na parkingach i jeszcze nikt się nigdy nie przyznał. 
- z robakami na ryby, które zapomniane przestały całą noc na komodzie w przedpokoju i z nudów postanowiły wywędrować z pudełka prosto do Twojej torebki...
- z tym, że zapomniałaś kupić mleka
- że wychodząc z domu, trzy razy wracasz się do niego, bo przecież masz Baby Brain....a może po prostu już za dużo jest na Twojej głowie?   

Aż w końcu przychodzi moment , kiedy wpada do czarki ostatnia kropla i wszystko się wylewa. 
Robisz awanturę, oznajmiasz , że z powodu robaków wyprowadzasz się z domu, który przecież jest tak samo Twój jak i Jego...a nawet bardziej Twój. 
Po czym kładziesz się do łóżka, odwracasz na bok i udajesz, że śpisz, ale nie możesz zasnąć, bo Twoje dziecko w brzuchu wszystko czuje i daje Ci jasno do zrozumienia, że nie podoba mu się cała ta sytuacja.     

Za każdym spełnionym marzeniem leży metka z jakąś ceną. Możliwie , że wręcz nieproporcjonalnie niską, ale jednak.
  Wiele ideałów, to tylko pozory, bo tak naprawdę każdy posiada chociażby maleńką skazę.           

Po południu sprawdzę, czy nowe buty dadzą radę być antidotum na to wszystko.  To chyba ostatnia deska ratunku, żeby nie zwariować.