Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

piątek, 28 lutego 2014

Na koniec ciężkiego tygodnia

Niełatwy to był tydzień.
Chociaż mama była u nas, więc obiadki gotowe...i śniadanka. I porządek w domu.
Ale Mini codziennie zmęczony po żłobku...jęczący, marudny, zbuntowany... "nie cie mamy! nie cie dziadzi! nie cie baci! nie cie kai!" "Kopaka puci! Kopaka włuńć!" (tłum.:"Nie chcę mamy, nie chcę dziadzi, nie chcę babci, nie chcę Kai. Puść mi koparkę! Włącz mi koparkę!"-na YT - przyp.red.)

Do tego urywający się telefon oraz codzienne wizyty agentów nieruchomości. Nie spodziewałam się, że tak to będzie wyglądać. W kółko odpowiedzi na te same pytania, w kółko negocjacje...Agenci potrafią siedzieć godzinę, a nawet półtorej. Dziś i w poniedziałek mam jeszcze umówione dwa spotkania i nie zgadzam się na współpracę z żadną więcej agencją, bo jak na razie bardziej mnie to męczy niż pomaga. Ale mam nadzieję,że ostatecznie się przyda...

No i oczywiście cały tydzień tęsknota.
Nie rozumiem własnego umysłu...ani serca. Ok, tęskniłam kiedyś za Miśkiem. Na początku naszej znajomości, kiedy zaczęłam wyjeżdżać do ZG. Czekałam wtedy na weekendy i powrót do domu, żebyśmy całą ekipą poszli na jakąś imprezę.
Ale potem, z biegiem lat przywykłam, że widujemy się coraz rzadziej...zaledwie kilka razy w roku.
A teraz?
W dzień rozstania chce mi się płakać. Po 3 dniach jest mi smutno, po 5 mam kryzys, po 9 jestem bliska depresji...Chodzę jak z krzyża zdjęta, nie mam na nic ochoty, mało co mnie cieszy, lub bawi... W głowie masa obrazów z różnych wspólnych momentów.
Łóżko straszy pustką. Śpię z Sebciem, żeby nie było tak zimno i samotnie.
Poranki są ciężkie bez pocałunków na dzień dobry.
Herbata nie smakuje tak samo.

Zamieniam się w kłębuszek tęsknoty.

Tęskni głowa...za rozmową
Tęsknią oczy... za Jego widokiem
Tęsknią uszy... za miękkim głosem
Tęsknią usta... za Jego ustami
Tęsknią dłonie...bo chcą się w Jego dłonie wsunąć
Palce tęsknią za głaskaniem włosów o długości 0,3mm. I za obrysowywaniem kształtu bicepsa...zaciskaniem się na nim...
Za tym bicepsem tęskni całe ciało...tylko w Jego ramionach jest tak bezpiecznie...
Skóra moja całą powierzchnią tęskni za Jego skórą...za ciepłem, które wytwarza się, gdy jedna przylega do drugiej.

Tęsknię za pieprzykiem nad prawą brwią.
Za bliznami na czole.
Za śladem po operacji barku
Za wargą, która z jednej strony zmieniła nieco kształt po stłuczce na rowerze...
Za słowami "Moja Maja", tęsknię również...

I nagle w tej tęsknocie...i w nastawieniu, że jeszcze 6 samotnych wieczorów przede mną, odbieram od Niego telefon.
"Chciałem Ci zrobić niespodziankę, ale nie zrobię...tzn powiem Ci, żeby już od teraz było miło: przyjadę do Ciebie w sobotę"

I nagle wszystko zaczyna tęsknić jeszcze bardziej...tak szalenie, że aż się trzęsie...to melancholia zamienia się w radosną ekscytację.

Jak dobrze pójdzie, to jeszcze dziś w nocy usnę wtulona w Niego.
Jeśli gorzej, to jutro zjemy wspólnie późne śniadanko.
Ale tak, czy tak, to chociaż półtora dnia razem.
Po raz pierwszy sami w domu z Sebciem. Od początku do końca tylko we troje.

Tak bardzo się cieszę!

wtorek, 25 lutego 2014

Szukałem Ciebie....

Na FB trwa zabawa w wyznaczanie sobie wierszy.
Z radością zauważyłam, że Misiu mój również w tej zabawie bierze udział.
Nie żebym była jakąś niepoprawną romantyczką, ale imponuje mi otwartość umysłu.
Wczuł się nawet mocno i 2 dni mówił, że musi odpowiedni utwór znaleźć.
Dzisiaj rano przeczytałam efekt jego poszukiwań, który sam opatrzył komentarzem, że "powiało trochę romantyzmem, ale cóż...taki na czasie".

Ja nawet nie będę komentować...wzruszyłam się po prostu:

Szukałem Ciebie pośród kobiet roju,
czekałem Ciebie o każdej godzinie
i pełen byłem trwóg i niepokoju,
że zanim przyjdziesz, życie moje minie.
Bo nie wątpiłem, że jesteś, że moje
oczekiwanie nie jest czczym złudzeniem,
że niedaleko gdzieś od ciebie stoję
z moją tęsknotą, nadzieją, pragnieniem.

Od lat już całych niewidzialnym cieniem
byłem przy Tobie, szukając daremnie
w kobietach Ciebie, coś istniała we mnie.
Ciebie poczułem przed dawnymi laty,
gdy głos w noc cichą zabrzniał mi nad głową,
a mnie się zdało, że się sypią kwiaty,
że kwiatem pada na mnie każde słowo...

Lata tęskniłem za taką rozmową
i latam czekał, aż się znów powtórzy...
Przyszła - przebrzmiała, jak więdnie liść róży
z kochanej ręki, który barwą bladą
długo swój dawny szkarłat przypomina,
z którym się kończy dzień i dzień zaczyna,
i z którym wreszcie na sercu w grób kładą.


K.Przerwa - Tetmajer. 



I jak Go nie kochać? :)

środa, 19 lutego 2014

Krok za krokiem...

Wrzuciłam na otodom ogłoszenie o sprzedaży mieszkania.
Serce mi pęka.
Nasze  mieszkanko...
widok na las
wschody słońca
śpiew ptaków o świcie
śmiesznie kolorowe ściany - pozostałość po poprzednich właścicielach
balkon, który malowałyśmy wspólnie z Siostrą i na którym odbiłyśmy nasze i Sebka dłonie
ulubieni sąsiedzi
...
wspomnienia...niby tylko z 2 lat, ale to prawie całe Sebastianowe życie
...
i samotność w tym mieszkaniu, kiedy dziecię wcześnie usnęło...

Jesteśmy tu wciąż razem - ja i Seba...ale to jednak nie jest taki prawdziwy, wymarzony DOM - pełen życia, rodzinnych wygłupów i zabaw, wspólnych posiłków, wieczorów filmowo-książkowych...
Ten DOM postaramy się zbudować w Wałbrzychu.
We troje...

Coś kosztem czegoś...
Porzucam całe swoje dotychczasowe życie.
Pracę, którą lubię za niepowtarzalną atmosferę.
Miasto.... zielone, otoczone pięknymi jeziorami i lasami. Miasto, w którym tak dużo przeżyłam w najfajniejszym okresie swojego życia.
Przyjaciół wieloletnich...nikt nigdzie mi ich nie zastąpi. Rodzinka.zg. to jest coś, co się więcej nie powtórzy...nawet nie chcę o tym myśleć, bo od razu zbiera mi się do płaczu.

Coraz mocniej do mnie dociera co robię.
Co zdecydowałam.

Wszystko z myślą o tym, żeby było nam lepiej.
Żebyśmy byli naprawdę szczęśliwi.

Mam nadzieję, że się nie pomyliłam.



Walentynki

Od rana byłam rozemocjonowana jak nastolatka przed pierwszą randką.
Wytrzymać 8h w pracy, odebrać Sebcia i w drogę do W-cha.
Czas dłużył się niemiłosiernie, lecz wybiła w końcu godzina oznaczająca koniec tygodnia. Wyruszyliśmy.
Ojj musiałam się pilnować, żeby pedału gazu nie wciskać zbyt mocno. Stęskniona i zaciekawiona co mnie czeka, kolejny raz przemierzałam znaną od lat trasę.
Po 2,5 godzinach zaparkowałam pod domem rodziców.
Dałam znać M. że jestem, On mi , że jeszcze daleko jest z przygotowaniami.
Szykowałam więc się na spokojnie.
Kąpiel, make up, strój trochę bardziej odświętny niż na co dzień.
Moje ulubione wieczorowe perfumy...takie z nutą czegoś, co niespodziewane.
Walentynkowy buziak dla Sebcia i Mamy.

O 20:30 stanęłam pod Jego drzwiami.
Z torbą z rzeczami na noc i kolejny dzień oraz prezentem w wymiarze 50x70cm.
Otworzył uśmiechnięty od ucha do ucha. Ale pierwsze co do mnie dotarło, to smakowity zapach unoszący się z kuchni.
Gorące powitanie. Serce wali jak szalone, mięśnie drżą.
"Boże...znam Go przecież 12 lat, skąd takie reakcje???"

Pokój oświetlony małymi lampkami i świecami.
Ciepło.
Na stole wino, dwa kieliszki i przepiękna róża. Wręcza mi ją po raz pierwszy jako wyłącznie MÓJ "chłopak".
Podaje kolację. Nie wierzę własnym oczom. Pracował nad nią pół dnia.
Na talerzu zapieczony pod kołderką z sera i prażonych migdałów łosoś oraz czosnkowo-serowy szpinak w towarzystwie pomidorków koktajlowych z bazylią oraz serc, własnoręcznie wyciętych i sklejonych z placków tortilli.

Nigdy w życiu nikt tak bardzo się dla mnie nie postarał. Wszystko wygląda przepięknie.

Toast.
Kosztujemy kolacji. Smakuje obłędnie.
Rozmawiamy, tulimy się.
Dziękuję. Doceniam.
"Ale nie przyzwyczajaj się, bo to chyba już szczyt moich możliwości".

Chyba naprawdę mu zależy...

Wręcza mi małą torebeczkę. A w niej M&M'sy w pudełku - sercu.
I małe pudełeczko...takie od pierścionków.
Otwieram.
Na szczęście - naprawdę na szczęście, bo chyba już bym tego nie przeżyła - nie jest złoty ani z brylantem. I nie jest zaręczynowy.
Jest za to srebrny, o oryginalnym kształcie z wygrawerowanym malutkim napisem "M&M's" :)
Pasuje jak ulał i wygląda pięknie.

Podaję mu swój prezent. Otwiera, uśmiech rozjaśnia mu twarz. Jest to plakat dedykowany, zaprojektowany specjalnie przez moją koleżankę, na moje zlecenie. Na plakacie napis "Kiss the Rain". To tytuł naszej piosenki. Cieszy się. Szuka miejsca gdzie go powiesić.

Kończymy kolację. Przytulamy się, rozmawiamy, dopijamy wino. Dziękuję mu sto razy za ten wieczór. Naprawdę doceniam wysiłek jaki włożył w jego przygotowanie.

Czuję, że muszę się rozluźnić, bo nadmiar emocji wywołał we mnie jakieś nieoczekiwane spięcie.
Dostaję T-shirt do przebrania i nakaz usadowienia się na rozłożonym łóżku.
Ostatni prezent tego wieczoru - boski masaż, wywołujący przyjemne uczucie zrelaksowania przy jednoczesnym deszczu dreszczy.

Druga butelka wina pomału się opróżnia.
Jest cudnie.
Ciepło, miło, bezpiecznie, namiętnie.
Piękne Walentynki. Wyjątkowe.
Żartujemy, że to może już ostatnie takie, bo w obu rodzinach zdarzały się bliźnięta, więc pewnie będziemy mieć czworaczki,a przy 5 dzieci nie będziemy mieli już czasu na takie przyjemności.


Wieczór kończy się późno. Dosłownie tracę przytomność, zapadając w bardzo mocny, głęboki sen, kiedy M. jest w łazience.
Budzę się zdziwiona o 6:45.
Jest jasno.
On tuli mnie mocno.
Na stole kieliszki.
To nie był sen.
Naprawdę przeżyliśmy takie cudne, romantyczne Walentynki. Tym bardziej wyjątkowe, że to pierwszy nasz wspólny wieczór, kiedy On formalnie jest wolny.

Jest pięknie, a to dopiero początek.
Jeszcze tyle boskich dni i nocy przed nami.

Na rozmowę o pracę jadę szczęśliwa i spokojna. W takim stanie nie może się nie udać.


poniedziałek, 17 lutego 2014

Czas odkryć karty...

Jutro mnie miesiąc od kiedy moje życie wywróciło się do góry nogami.
Chyba czas podzielić się tutaj całą tą historią.

Prawdę mówiąc, powinnam to zrobić, a później zakończyć pisanie tego bloga.
Nie jestem już samodzielną mamą.
Nie muszę już układać tych niepasujących puzzli.
Ten "on" bez którego dawaliśmy sobie radę, nie ma dziś żadnego znaczenia.
Dzisiaj wszystko jest inaczej.

A było to tak...

Prawie 12 lat temu, w czasie wakacji między liceum a studiami, siedziałam z nogą w gipsie u koleżanki w domu. Miałyśmy zrobić tam małą imprezkę.
Zaprosiła swoich kolegów z klasy. Chodziliśmy do liceum sportowego, oni trenowali lekką atletykę.
Weszli we 3: N. G. i M.
W białych sportowych koszulkach z odkrytymi ramionami robili naprawdę niezłe wrażenie. Zwłaszcza M.
Impreza się rozkręciła, poznawaliśmy się wzajemnie. Po tej imprezie, była jeszcze jedna, i kolejna i następna... a potem właściwie miesiące i dalej lata wspólnego imprezowania.
Jednak wtedy, na początku tej znajomości coś wyjątkowego połączyło mnie z G.
Zakochałam się, on chyba też. Byliśmy ze sobą kilka miesięcy. Było naprawdę bosko, zaangażowałam się. Jednak różne komplikacje sprawiły, że rozstaliśmy się.
Rozstanie to przeżyłam bardzo. Nie mogłam posklejać złamanego serca. Trwało to kilka miesięcy. Przez cały ten czas był przy mnie M.
Nie pamiętam już jak to się stało, że właśnie On. Ale od tamtej pory staliśmy się przyjaciółmi. Właściwie zaprzyjaźniliśmy się jeszcze w czasie, kiedy trwał mój związek z G. Zawsze przychodzili do mnie we dwóch lub trzech. Spędzaliśmy tak całe noce, spaliśmy w jednym pokoju, słuchaliśmy muzy i gadaliśmy.
Później spędzaliśmy takie nocki z M. we dwójkę.
Pewnego razu leżąc tak z winnym szumem w głowach zaczęliśmy się całować. Sytuacja robiła się gorąca, jednak coś mnie wtedy tknęło.
Powiedziałam do M. "Wiesz, że jeśli to się stanie to wszystko się między nami zmieni. Już nigdy nie będzie tak jak teraz".
Przerwaliśmy.
I od tamtej pory nazywaliśmy się Bratem i Siostrą.
Ten, kto czyta tego bloga, może już skojarzył.
Relacja z "Bratem" była opisana TUTAJ

Nie będę więc już się powtarzała kim on dla mnie jest i jakie łączyły i łączą nas relacje.
Niedawno przypomniał mi, że kiedyś w trakcie jakiejś imprezy, z pewnością nieźle już porobiona, powiedziałam do niego: "Byłeś moim przyjacielem, mogłeś być moim kochankiem, a zostałeś moim bratem". Nie pamiętałam tego, jemu utkwiło to w głowie.
Żadne z nas jednak nie przypuszczało, że cała ta historia zakończyć się może ślubem :)

W ciągu tych 12 lat znajomości każde z nas wchodziło w różne związki. Nawet krzyżowaliśmy się trochę, bo ja kiedyś wyswatałam M. z moją kuzynką B. Rozstali się po dwóch latach, a po kilku następnych B. wyszła za mąż za G.

Kiedy ja związałam się na 4 lata z W. a M. na 6 lat z O., siłą rzeczy nasze kontakty osłabiły się. On mieszkał w W-chu, ja w ZG. Widywaliśmy się góra kilka razy do roku. Praktycznie zawsze obowiązkowo w Wigilię.
Jednak znajomość utrzymaliśmy. M. towarzyszył mi na weselu mojej przyjaciółki, gdzie byłam świadkową. Razem z O. odwiedzili mnie w szpitalu na drugi dzień po porodzie. Zawsze pamiętaliśmy o ważnych datach i składaniu sobie życzeń.

1.06.2013 uczestniczyłam w ich Ślubie.
O tym też pisałam.
Na początku, gdy M. przedstawił mi O. nie byłam zupełnie do niej przekonana. Ale przez 6 lat, polubiłam ją...w końcu to dziewczyna mojego Przyjaciela. W dniu Ślubu trochę żal mi było, że Brata oddaję. Trochę zazdrościłam O. że będzie miała takiego fajnego męża. Ale cieszyłam się, że M. szczęśliwy.

Pół roku po Ślubie, zgodnie z "tradycją" przyszli do nas w Wigilię. Przebąkiwali coś na temat kryzysu, który tak naprawdę zaczął się jeszcze zanim się pobrali .
Po 3 dniach wpadli ponownie z okazji moich urodzin i na temat kryzysu poważnego, mówili już otwarcie. Wspominali o rozstaniu.
M. o braku zaufania.
O. nie potrafiła jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie ,czy Go w ogóle kocha.

Z dnia na dzień było coraz gorzej. M. starał się ratować małżeństwo, nie rozumiał dlaczego muszą się rozstać, skoro niby się kochają.
Wszystko wyjaśniło się w drugim tygodniu stycznia.
O. po wyprowadzeniu się z domu, wyznała w końcu, że od ponad 2 lat prowadzi podwójne życie. Oprócz M. jest jeszcze z innym facetem. Kocha obu.
Swój romans próbowała przerwać, ale zabrakło jej siły. W międzyczasie przyjęła oświadczyny, zorganizowała wesele i w kościele przysięgała miłość i wierność...a jeszcze tego samego dnia rano wymieniała smsy z tym drugim...

Omawialiśmy tą sytuację na wszystkie możliwe sposoby.
Nigdy nie zrozumiem dlaczego to zrobiła. Po co wzięła ten Ślub? Nawet Sędzia, podczas rozwodu była zaskoczona.

M. twierdzi, że w dniu, w którym poznał prawdę, cała miłość przerodziła się w nienawiść.
Tego chyba też nie potrafię do końca zrozumieć...ale nie pozostaje mi nic innego, jak w to wierzyć.

18 stycznia, M. miał być u mnie w ZG. Zaprosiłam go, żeby zmienił trochę otoczenie, oderwał się, przetrawił na spokojnie sytuację. Nie mógł jednak przyjechać, więc ja pojechałam do W-cha.
Spotkaliśmy się we 3: ja, M. i T. Piliśmy, gadaliśmy, wspominaliśmy dawne czasy. T. zmył się około 2 w nocy. M. zapytał, czy zostanę.
Zostałam...chciałam go wesprzeć tak, jak on to robił, gdy leczyłam złamane serce po G.
Położyłam się w łóżku, on usiadł na krześle obok. Wziął mnie za rękę, zaczęliśmy rozmawiać. Nie potrafię dziś już przytoczyć tej rozmowy. Gdzieś z oddali wracają do mnie słowa
"Zawsze mówiliśmy, że kochamy się jak rodzeństwo, ale to chyba nie do końca tak jest"
"Żadne z nas, nie jest i nie będzie gotowe na poznanie kogoś nowego, obdarzenie go zaufaniem, wprowadzenie go do swojego życia,a siebie już tak dobrze znamy..."
"Może powinniśmy spróbować razem? Tyle lat znajomości za nami, tyle wspólnych wspomnień, tak wiele nas łączy..."
Nie spaliśmy tamtej nocy wcale.
Postanowiliśmy spróbować.
Byliśmy jednocześnie szczęśliwi, sami zaskoczeni tym pomysłem i pełni obaw. Obaw o to, że możemy wcale nie sprawdzić się jako partnerzy.
Do rana leżeliśmy w łóżku, wtuleni w siebie, całując się i rozmawiając o tym co nas czeka, co może nam się udać, a co nie.
Pierwszy raz w życiu odbyłam tak szczerą i otwartą rozmowę na temat uczuć. Bez stresu, wstydu, jakichś niepotrzebnych zahamowań, bez udawania.

Co było dalej?
To już właściwie na bieżąco opisywałam.
Każdy dzień razem spędzony, utwierdzał i utwierdza nas nadal w przekonaniu, że podjęliśmy dobrą decyzję.

Na dzień dzisiejszy: jestem umówiona na próbny tydzień pracy w pewnej firmie. Jeśli się sprawdzę, myślę, że do maja uda mi się wrócić z Sebciem do Wałbrzycha.
Chcemy kupić razem mieszkanie i zamieszkać w nim we trójkę.
Chcemy mieć też jeszcze jedno, wspólne dziecko...i to chyba całkiem niedługo.
Rozmawiamy o Ślubie, który najprawdopodobniej weźmiemy.
Mamy masę planów, których jesteśmy pewni.

Uwielbiamy być ze sobą. Wiecznie nie możemy się nagadać, tak wiele wciąż mamy tematów.
Spędzamy czas rodzinnie i obojgu nam sprawia to satysfakcję.

Kochamy się.
Jesteśmy szczęśliwi.


Chciałam o tym wszystkim napisać jakoś piękniej, ale ta historia sama w sobie jest tak dziwna, że już chyba nawet nie ma potrzeby jej ulepszać w żaden sposób.
Poza tym od miesiąca mój Świat stoi na głowie, a ja staram się jakoś utrzymać w nim pion,co zdecydowanie nie sprzyja pisarskiej wenie.

W ciągu tego miesiąca przeżyłam tyle wspaniałych, wyjątkowych chwil, które powinnam na bieżąco opisywać, aby pozostał gdzieś po nich ślad... Wątpię, że uda mi się to jeszcze nadrobić.

Otrzymaliśmy również od całego naszego otoczenia,naszych Rodzin, przyjaciół, znajomych, tak wiele wsparcia, że sami jesteśmy zaskoczeni. Wszyscy zareagowali na tę sytuację niezwykle pozytywnie! Bliscy nam kibicują, cieszą się razem z nami... Jest to dla nas szalenie ważne,dodaje siły i wiary w to, że robimy dobrze.

Po 12 latach spotkaliśmy się na jakimś rozstaju dróg. Ja przyszłam z jednej strony, on przywędrował może nawet z tej samej, ale do tej pory szedł równoległą trasą.
Złapaliśmy się za ręce, wzięliśmy ze sobą Sebastiana i teraz idziemy już dalej razem. W jednym kierunku, jedną drogą.
Spełniają się nasze marzenia, rodzą się w nas kolejne - wspólne.
Jest naprawdę pięknie.

Jestem szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Każdego dnia dziękuję za to Losowi.
Życie jednak przygotowało dla nas wspaniały scenariusz.
Musieliśmy tylko oboje do niego dojrzeć, wiele doświadczyć,aby nauczyć się go doceniać... i poczekać cierpliwie aby zaczął się realizować.



Taka z nas Rodzinka: Mio&Maja&Seb , czyli w skrócie M&M'S :)


poniedziałek, 10 lutego 2014

Mały smuteczek

Niedzielny wieczór.
w pokoju półmrok, oglądamy z Becim Minimini+.
Kończą się bajki i Rybka Minimini idzie spać.
Tulę Maluszka mojego, leżymy na kanapie pod kocem. Jest ciepło, miło i sennie...ale jego buzia robi się nagle bardzo smutna.
"Dlaczego tak posmutniałeś,Synku?"

Ustka wyginają się pomału w coraz większą podkówkę...

Nie widziałam jeszcze nigdy swojego dziecka tak smutnego.

Nagle wybucha płaczem, łezki ciurkiem płyną po policzkach.

"Heeej, Kochanie! Co się stało dlaczego płaczesz?Boli Cię coś?"
Tulę, głaszczę, całuję...
"Baba, Dziadzia..."-łka przez łzy....

Tęskni.
Mój mały Synek tęskni aż do łez.
Popłakałam się razem z nim.

Czas wracać.

Naprawdę już czas na nas.

niedziela, 9 lutego 2014

Miłość

Bolesne kilka dni osobno przed nami.
Miniony tydzien to bajka. Najpiękniejsza.
Poczułam,że zaczynamy tworzyć coś wyjątkowego...
Rodzinę.
Coś, o czym wszyscy troje marzymy (myślę, że Beciemu potrzebne to najmocniej,choć może in sam nie wie,że o tym marzy).

Wczoraj rano M. zaspany wyszeptał:
"Wiem,że może za szybko to powiem,ale...Kocham Cię"

Wyznanie postawione na fundamencie naszej dwunastoletniej przyjaźni.
Słowa tak pewne i tak świadome...
Uczucia sprawdzone.
Dwa wyrazy zawierające w sobie wzajemny szacunek, zaufanie, zrozumienie...ale też tak wiele nowych emocji, których wcześniej między nami nie było.
Nie boimy się już niczego.
Jest Miłość.

Kocha mnie.
Ja kocham Go.

Tyle lat czekałam...

Warto było.

Tęsknię dzisiaj.
Ale w głowie dźwięczy mi wciąż to wyznanie.
Piękniejsze,prawdziwsze i dojrzalsze niż kiedykolwiek wcześniej.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Troche luzu

Siedzimy w W-chu. Tydzien zwolnienia, bo Miniu zaziębiony.
W wolnym czasie, pławimy sie w morzu Miłości i "rodzinnego"życia.
Nie mam komputera, więc szczegóły po powrocie do rzeczywistości....chociaż jak dla mnie,mogłoby to nigdy nie nastąpić.
<3