Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Przyjaciółki



Zastanawiam się, czy kobieca przyjaźń traci na wartości w obliczu założenia rodziny?
Może naiwne pytanie, ale nie wiem tego, bo rodziny nigdy nie zakładałam.
Chyba silne relacje damsko-męskie prowadzą do zmniejszenia zapotrzebowania na  związki z drugą dziewczyna. Właściwie brzmi to całkiem racjonalnie.

Ciągle mam w głowie obraz siebie i moich Przyjaciółek, przypominający ten z serialu "Klub Szalonych Dziewic". Oglądałam go zawsze z takim poczuciem, że to prawie jak o nas.
Teraz za tym tęsknię.
Odległości i natłok nowych obowiązków oraz zmian nas porozdzielały, pooddalały od siebie i naprawdę brakuje mi moich Przyjaciółek.
Czasem wiem, że jest im smutno, ale nie przychodzą się wyżalić, bo nie mają czasu.

Dobrze jednak się stało, że te zmiany zaszły, kiedy ja już z własną nową sytuacją zdążyłam się oswoić. Że miałam Dziewczyny przy sobie przez najtrudniejszy okres w życiu - czyli w czasie ciąży. Wszystkie były obok, na każdą mogłam liczyć zawsze. Czułam ich wsparcie w każdej sekundzie.
Nie! Źle piszę. Bo przecież nie tylko ich. Ich partnerów również.

Uwielbiam moje Przyjaciółki i ciągle mam w serduchu nadzieję, że te rozluźnione więzi, na nowo się zacieśnią.

Mam tyle dobrych skojarzeń kiedy o nich myślę :)
Agata - była moją "żoną". Z dnia na dzień wprowadziła się do mnie i zaczęłyśmy szalone intensywne wspólne życie prowadząc jednocześnie "wspólne gospodarstwo domowe".
Agnieszka - razem pracowałyśmy, razem byłyśmy na wakacjach, dawała mi korepetycje z  rosyjskiego, które kończyły się psychoanalizą zalaną dwoma butelkami Carlo Rossi.
Kamila - wieloletnia, bo od liceum. Od wielu lat na odległość, ale dzięki mailom zawsze na bieżąco.
Karolina - również lata wspólnych doświadczeń. Aż ciężko to streścić. Chyba niewiele jest rzeczy, których nie robiłyśmy razem. To ona ściskała mnie za rękę, kiedy myślałam, że świat rozpada się w drobny mak. I to nie raz.
Malina - burzliwy związek dusz. Wiele pretensji, ale jeszcze więcej dobrych uczuć między nami. Maaaasa przeróżnych przeżyć, tony wsparcia, setki najszaleńszych imprez, godziny "życiówek". Jest jak druga Siostra. Tylko znowu zadziałała złośliwa odległość.
Marta - nasza Bree i Perfekcyjna Pani Domu w jednym. Jeśli kiedyś założę prawdziwe domowe ognisko, to własnie do niej będę biegać po radę. Znajomość stosunkowo krótka i jakby na nieco innym poziomie, ale jest dla mnie jak Rodzina.

Cenię wysoko i kocham każdą. Tą fajną dziewczyńską miłością,której "chłopacy" nigdy nie rozumieją.
Wdzięczna jestem za to, że pojawiły się w moim życiu, bo każda wniosła w nie coś wyjątkowego.

Edit: Przemyślałam sobie ten wpis i jednak zrobiłam błąd, że napisałam tu o nich po kilka zdań. Bo każda zasługuje co najmniej na osobny wpis. A właściwie, to na oddzielnego bloga, w którym mogłabym zamieścić wszystkie wspólne historie!

niedziela, 28 kwietnia 2013

Kocham weekend!

Późno już, a chciałam o tylu sprawach napisać....
Postanawiam sobie jednak, że z poważnymi kwestiami się prześpię. A dziś tylko zapisuję, że weekend był bardzo udany.
Było wszystko: gotowanie, sprzątnie, zakupy, spacery. I sobotni wieczór dzieciowo-brzuszkowy z przyjaciółmi. I dziś z przyjaciółmi wspólne obiadkowanie i spacerowanie.
A rano byliśmy z Minim na basenie po długiej przerwie. Zabawa była przednia, choć młody trochę oszołomiony. Już nie pamiętał co to za miejsce. Ale przez to taki uroczo- mamusiowy. Przytulony do mnie i chodzący bez buntu za rączkę grzecznie. Całuskowy i uśmiechnięty. Chlapał wodą, zjeżdżał na ślizgawce i chciał pływać w kole (pokazywał paluszkiem "tu! tu!").Uwielbiam go takiego!
Jejku jak bym chciała mieć więcej takich dni dla niego!
Czas się nie cofnie, te momenty nigdy nie wrócą, a my 3/4 życia lecimy utartym schematem dnia, w którym mamy dla siebie tylko niepełne 3 popołudniowe godzinki.
Ojj jak nie lubię tego. Bardzo :(

Ale miało być dziś optymistycznie.
Więc ważne, że chociaż mamy te weekendy aby nadrobić to Mamo-Miniowe współbycie. A już za dwa dni kolejny weekend! I to jaki długi!

A na koniec dnia udało się sprzedać wózek. Miło, bo miejsce w pokoju się zrobiło i gotówka w kieszeni. Ale jakoś tak, jak już odjeżdżali tą naszą furką, to coś ścisnęło mnie w sercu.

To było jeszcze w innym życiu, kiedy z K. i S. pojechaliśmy w stronę Sławy wieczorem, żeby go kupić. Taka byłam tym ważnym zakupem oszołomiona, że go jednak za dobrze nie przemyślałam. Dziś wybrałabym inny wózek. Ale wtedy ten właśnie wydawał się super i dumna byłam, że już jest. Soczyście zielona formuła jeden z odblaskami ;D
Wyobrażałam sobie jak to będzie, kiedy ułożę w nim Fasolkę, która w brzuszku fikała jeszcze. Co chwilę zachodziłam do pokoju na niego patrzeć :)
No ale już nie jest nasz. Teraz inna podekscytowana mama ogląda go z każdej strony.
I ojjj...jeszcze się naklnie na trójkołowca :P

czwartek, 25 kwietnia 2013

Emocje!


Fyrst: Jestem zła! Wymyśliłam wakacje: znalazłam piękne domki nad morzem, w przepięknej wręcz cenie. Ugadałam się z właścicielką, że będę mogła zabrać z sobą psa, mimo że generalnie nie przyjmują. Już-już widziałam się z mamą na tarasie, z winkiem w dłoniach. Miniego w piaskownicy przy domku.
Aż tu nagle firmowa rzeczywistość podcięła mi skrzydła. Kolega z teamu wykupił sobie lot do Amsterdamu 13.06 i ja muszę być w biurze w tym terminie. Łaaaaaajjjjjjjjjjjj? Pani ma terminy wolne tylko do 17. Wcześniej nam nie pasuje za bardzo, bo Siostra moja jedyna przylatuje do Polski i chciałabym z nią raz na rok spędzić trochę czasu.
I się skaszaniło.
Naprawdę skrzydła mi opadły :(
Mam jeszcze plan, żeby tą moją małą emigrantkę na tenże wyjazd namówić, ale czy się uda - nie wiem.
Nie byłam na żadnych wczasach od czerwca 2010 roku. I teraz, kiedy już było blisko, musiała znaleźć się jakaś przeszkoda.

Tłajs: Coś mi jednak poprawiło humor. Kierowana moim postanowieniem, że będę informować ludzi o pozytywnych wrażeniach wobec ich osób, pozostawiłam w moim ulubionym Mamo-blogu szczery komentarz.
Znalazłam go dzisiaj na głównej stronie tegoż bloga. Okraszony entuzjastycznym przyjęciem uradowanej Autorki :)
Nie spodziewałam się zupełnie, że sprawię Jej kilkoma zdaniami tyle radości.
I teraz obie się cieszymy. Ona z tego, że napisałam. Ja z tego, że było jej miło, że przeczytała i wyróżniła.
Ostatnio rozmawiałam o tym z M. O tym, że ludzie są tak krytyczni, że wszędzie masa hejterów, że zawsze znajduje się ktoś, kto chce Ci wbić szpilę, że sprawianie przykrości jest tak częste.
A mówić o tym, co dobre i miłe, co pozytywnie odbieramy jest jakoś tak ciężko. Zawstydzająco jest się emocjonować, przeżywać radośnie. Krępuje nas kogoś docenić, powiedzieć mu jakie ma zalety, co w nim lubimy, co zrobił dobrze.
A to przecież odwrotnie powinno być. O ile przyjemniej by się nam żyło :)

A wracając do Mamuśki-Martuśki, Autorki wielbionego przeze mnie bloga, który jest właśnie jednym z tych, o jakich pisałam kilka dni temu - myślę, że mogłybyśmy zostać koleżankami. Chyba mamy sporo wspólnego - poczynając od imienia, miasta, studiów i dzieci w podobnym wieku. Kończąc na tym, że obie piszemy blogi o macierzyństwie. To akurat wygląda u każdej zupełnie inaczej, ale jednak - kiedy zajrzeć głębiej, również znajdzie się wiele podobieństw.
Przypadkiem trafiłam do tego Jej blogowego Światka, ale mam coraz większe wrażenie, że może tak to miało być :)

środa, 24 kwietnia 2013

Pamiątka

Pewnego dnia, kiedy byłam jeszcze w ciąży, otrzymałam wiadomość od mojej znajomej, która mieszka w Holandii, przez co kontakt mamy sporadyczny i jedynie internetowy.
Napisała mi, że bardzo jej się podoba jak przeżywam swoją ciążę na Facebooku i że powinnam te posty wszystkie zebrać, wydrukować i zachować na pamiątkę.
Co jakiś czas przypominają mi się te słowa. Oczywiście nigdy nie zdążyłam tego zrobić, ale chyba M. miała rację - byłaby to świetna pamiątka.
Tak więc dzisiaj postanawiam uroczyście, że wszystkie te posty, publikacje w blogach, oraz fragmenty maili, dotyczące moich ciążowych przeżyć zbiorę chronologicznie ułożone w jednym miejscu.
Myślę, że większość trafi właśnie tutaj. Całość faktycznie wydrukuję i ukryję razem ze starymi zeszytowymi pamiętnikami.
Gdybym miała córkę, pewnie podarowałabym jej to na 18 urodziny. Ale wątpię, aby syn mój w wieku nastoletnim wykazywał zainteresowanie ckliwymi maminymi opowieściami.
Sama więc sobie w te jego 18 urodziny wyjmę pożółkłe już kartki, winko otworzę i z łezką w oku poczytam jak to było przerażająco ;)

wtorek, 23 kwietnia 2013

Duchy jakieś?

Pies podczas naszej nieobecności wydrapał połowę obicia z drzwi :/ To już drugi raz w jej 5-letniej karierze. No ale ok, to się psom zdarza. Oczywiście nie zastanawiała się nad tym, że może ja mam tyle spraw na głowie i tyle wydatków, że akurat zajmowanie się doprowadzaniem wyglądu drzwi do ładu nie było mi bardzo potrzebne... no na pewno się nie zastanawiała, bo gdyby o tym pomyślała, to z pewnością nie dołożyłaby pańci swej kochanej obowiązków.
Nie pojmuję natomiast dlaczego wskoczyła na kosz na pranie (wieko było zapadnięte, a ciuchy ugniecione w środku), ani tym bardziej do wanny (tu zdradziły ją ślady łap i część złamanego pazura).

Musiało się wydarzyć coś dziwnego. Coś, co ją bardzo zdenerwowało. Po naszym powrocie też była aż nadto pobudzona.
Obeszłam mieszkanie w poszukiwaniu "dowodu zbrodni", ale nic nie znalazłam. Zryłam się nawet, że może ktoś tu był i łaził, może się bała, może to ktoś zamknął ją w łazience? Drzwi na balkon były otwarte, a zostawiałam je zahaczone. Ale równie dobrze, zaczep mógł sam jakoś spaść. Nic nie zginęło, nic innego nie jest rozwalone, więc chyba jednak Kajka była sama. Ale co ją doprowadziło do takiego szału, żeby tak wydrapać drzwi i wskoczyć do wanny, której przecież nie lubi???
Pytałam sąsiadów, czy coś się działo, ale nic nie słyszeli.
Śledztwo zakończyłam bez sukcesu.
Dziwnie mi z tym jakoś. Tak trochę niepokojąco...

Patrzę i beczę...


Nie opatrzę tego komentarzem. Mówi samo za siebie. 





W Jego życiu nie ma tego i nigdy nie będzie.
Czasem czuję się winna.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Mama - Pędziwiatr


Jestem w wiecznym niedoczasie. Mam wrażenie, że od ponad roku ciągle się spieszę i nie mogę zdążyć. Bez przerwy z czegoś rezygnuję. Chyba wspominałam już kiedyś, że jeśli ktoś kazałaby mi wyliczyć skojarzenia z wyrazem macierzyństwo, wymieniłabym na pewno między innymi 'priorytety' i 'wybory'.
Obiad, czy spotkanie z koleżanką?
spacer, czy zakupy spożywcze?
Zrobić więcej rano, czy się wyspać?
Urząd Miasta, czy Skarbowy?
Wyjazd, czy sprzątanie?
Pomalować paznokcie, czy umyć włosy?
Zdjąć pranie z suszarki, czy wyszorować kuchenkę?

Dzień w dzień podejmuję wybory, bo jestem ograniczona czasowo. Czasem chciałabym już się zatrzymać, usiąść i nie mieć w głowie gonitwy myślowej, że kurczę przecież jeszcze kwiaty podlać trzeba, zmyć podłogę na balkonie, posegregować rachunki...a jeszcze chciałoby się najnowszy odcinek "Lekarzy" wciągnąć...chociażby stojąc nad deską do prasowania.

Nawet weekend już zaganiany miałam. Wcale nie czuję , żebym odpoczęła. I zabrakło mi czasu, bo chciałam Sebciowym Pradziadkom zawieźć pizzę osobiście upieczoną, ale już było po 17 i trzeba było wracać do Zielonej. Pizzę przekazaliśmy na ręce mojego Taty, z nadzieją, że dostarczy pod wskazany adres ;)

Zastanawiam się, czy gdybym nie pracowała, to byłoby inaczej? Pewnie nie, bo przecież robota w domu nigdy się nie kończy, a obecność dziecia wcale nie ułatwia. Krótko mówiąc - Mama ma zawsze zapierdziel na maxa.
Od kiedy jestem mamą, mam świadomość jak do tej pory marnowałam czas. Ile rzeczy mogłam robić, a nie robiłam. Ile można było w wolnym czasie posprzątać, gdzie jechać, co pozałatwiać. Szkoda, że człowiek zawsze za późno taki mądry jest.

Chciałam jeszcze o czymś istotnym wspomnieć, ale w natłoku myśli zdążyłam zapomnieć. Już nawet dobrze się skupić nie mam czasu... a właśnie muszę zdecydować, czy zrobić zakupy po pracy, czy w ramach spaceru z Bąblem? na czym niestety ucierpi nasz pies.

Ah wiem już. Wczoraj bylismy za miastem na kawie w pewnym zajeździe. Siedzieliśmy na tarasie przy placu zabaw. Obok nas usiadła rodzinka z dwójką dzieci. Dzieciaki poleciały na plac, rodzice zamówili piwko, obiad. Za jakiś czas dojechała do nich druga taka sama rodzinka. Ekipy rodziców i dzieci połączyły siły i tak sobie spędzali lajtowe niedzielne popołudnie. Wspólny obiad, browarek, słońce, świeże powietrze. Zamarzyło mi się, żebyśmy z naszą paczką mieli takie niedziele z wolnym czasem, który byśmy mogli poświęcić na wspólny odpoczynek. Bez tej gonitwy codziennej. Tak sobie pojechać za miasto i na trochę się razem wyłączyć :)

czwartek, 18 kwietnia 2013

Próby


Na próby jestem wystawiana codziennie. Mogę się już nazywać wojowniczką...weteranką  treningów z cierpliwości. Właściwie to wystarczy nazwać mnie... Matką haha. Bo w końcu nie tylko ja jedna tak mam. Tylko, że ja muszę zawsze sama.
Tak, to znowu będzie post o tym, że nie ma lekko. No bo nie ma kurczę, wiec nie będę tutaj udawać, że świetnie sobie radzę i że jest zawsze jak w bajce.
Ale wcale nie trzeba być samą mamą, żeby sobie nie radzić z nadmiarem wszystkiego. Po prostu czasem są takie dni.
U nas zaczęło się od wczorajszego wieczora.
Spędziliśmy go z M. Ja zadowolona, bo lubię takie babskie pogaduchy przy lodach, ale Młodzian trochę mniej, bo już zmęczony i marudny. Spać tam oczywiście nie chciał. Pozwalał ze stołu i szafek wszystko, co dało radę dosięgnąć, obżarł się czekoladą aż zwymiotował, wylał psu wodę z miski, wyszarpał go za uszy, walał się po nim aż wymusił powrót do domu.
No i teraz szybki opis wydarzeń.
W drodze do auta biegnie po betonie, co kończy się glebą, dwoma otarciami na nosie i jednym na czole.
Nie daje się jednak posadzić w foteliku. Z ramienia spada mi duża torba, on się pręży, zapiąć się nie da, zrywa mi ulubiony złoty łańcuszek (po raz trzeci conajmniej).
W wannie zakręca ciepłą wodę i odkręca zimną, po czym wyje, że mu za zimno.
W łóżku się wierci, jest tak zmęczony, że nie może zasnąć. Pada. Jest po 21, zmywam, sprzątam, wychodzę z psem, karmię psa, kąpię się, suszę włosy, szykuję śniadanie, ubranie. Siadam, przeglądam promocje w gazetkach z marketów. Mam zamiar obejrzeć "Narkotyki" na National Geographic, ale o 22:50 oczy mi się zamykają.
Wstaję o 6:25. On o 6:30. Ryczy kiedy myję zęby. Pręży się na nocniku, nie zrobi na niego siku za Chiny pańskie. Bawi się wózkiem, uderza w kafelkę, kafelka odpada, podnosi ją i z impetem rzuca na ziemię. Kafelka pęka. Jem śniadanie w pośpiechu, wisi na mnie, że on też chce. Jemy razem. Ubieram go do wyjścia. Zauważam, że gęba oklejona smarkami. Idziemy myć buzię i odciągnąć katar. Wierzga nogami w adidasach na rzepy - zahacza mi rajstopy. Wkładam obcasy, zapinam psa. Wychodzimy. Czekamy na windę, kładzie się w jasnym polarze na ziemi na korytarzu. Winda nam ucieka. W następnej siada na ziemi i nie chce wyjść. Na dworze nie chce iść, muszę go nieść. W jednej ręce on, w drugiej pies na smyczy, obcasy 10cm na nogach. Wracamy odprowadzić psa, znowu wiotczeje na korytarzu i drze się na pół bloku. Karmię psa, zabieram torbę, zjeżdżamy na dół. Kolejny bunt w windzie. Niosę go do samochodu, bo już od 2 minut powinniśmy jechać. Pręży się przy wkładaniu do fotelika. Do żłobka na nogach nie pójdzie. Niosę go. Odstawiam w końcu i oznajmiam, że przemyślę, czy po niego wrócić, bo go dziś nie cierpię :P
W moich seksi butkach zapieprzam dziurawymi polskimi chodnikami do roboty, siadam w fotelu. Jest 8 rano, jestem wykończona i chce mi się ryczeć. Wzdycham do kolegów z pracy, że czasem naprawdę ciężko jest to wszystko samej ogarnąć.

A no tak. Przecież ja już chyba opisywałam podobny dzień? Oczywiście...bo tak wygląda kilka poranków w ciągu tygodnia.

Jestem hardcore'm! ;P

Na szczęście po południu wrócimy do domu, być może nie będziemy się już po nic śpieszyć. Młody będzie marudził, ale zajmę go trochę spacerem, trochę balkonem...siądzie na podłodze i zacznie układać drewniane klocki jeden na drugim aż zbuduje wysoką wieżę, a ja zaskoczona poczuję jak rośnie z dumy matczyne serce, że dziecko robi coś nowego, że gdzie on to podpatrzył, że z taką precyzją i skupieniem ustawia...
I wszystko przejdzie i już nie będę chciała uciekać w najodleglejszy zakątek tego Świata.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Mama podglądaczka


Ze zdziwieniem obserwuję rosnące statystyki mojego bloga. Skąd WY się bierzecie? Kim jesteście? Czy zaglądacie tu przypadkiem, czy regularnie? O kilku osobach wiem, ale np. wejścia z Rosji? I to całkiem liczne. Miło :)

Ja też uwielbiam czytać blogi. Od kiedy w ogóle powstało takie zjawisko, czytam i pisuję. Kilka moich dzienników niestety zostało już skasowanych przez zamknięte serwisy - szkoda, bo pamiątka przepadła.

Wracając jednak do czytania, często trafiam na blogi tak dobrze pisane i szczere, że wciągają mnie na całe dnie. Ciężko się oderwać. Jak od dobrej książki. I nie zawsze dotyczy to tematyki lekkiej, łatwej i przyjemnej.
Zimą czytałam notorycznie blogi o chorobach i umieraniu. Wyciągałam z nich egoistyczne podbudowanie, siłę do pokonywania głupiej chandry spowodowanej błahymi powodami. Dzięki nim, szłam odebrać Synka mojego z szerokim uśmiechem na twarzy, bo wiedziałam, że czeka na mnie zdrowy i szczęśliwy i ja idę po niego zdrowa i przecież szczęśliwa też. Zresztą chyba już wspominałam o tym.
Czytuję też blogi "mamowe", kulinarne, o odchudzaniu i o życiu w ogóle :) To takie pasjonujące podglądnąć czyjś dzień, czyjeś rozterki, radości , smutki. Ciekawe jest to, że czasem na te same zjawiska patrzymy z kompletnie różnych punktów widzenia, mamy inne opinie, przekonania, inaczej przeżywamy...a czasem właśnie bardzo podobnie.
Szkoda, że nie mam już tyle czasu na to podglądactwo, co kiedyś ;)

Za to teraz mam czas na podglądanie dorastania mojego dziecka. I własnie jak tak sobie ostatnimi czasy go podglądam, to dziwię się kiedy on z małego żółwika w zwolnionym tempie, stał się chłopcem. Patrzę na jego zdjęcia i widzę ogromną różnicę. Najpierw był przyklejonym do mnie noworodkiem, później uroczym okrąglutkim bobaskiem nadal na mnie wiszącym, później siedzącą zawsze obok dzidzią, a teraz jest świadomą osobną jednostką, która nawet własnymi ścieżkami chce podążać. Mało tego -dobrze wie co  do niego należy. Wczoraj na spacerze z psem, zatrzymaliśmy się przy naszej ulubionej ławeczce. Sebastian zbierał patyczki i próbował rzucić Kajce do aportu, albo chociaż dać jej do pyska, żeby sobie potrzymała. Przechodziła koło nas rodzinka z córeczką - okazało się, że w tym samym wieku. Nota bene, później mnie oświeciło, że chyba chodziliśmy razem na szkołę rodzenia, ale że tamten etap pamiętam przez lekką mgłę, to późno skojarzyłam i nie zapytałam, czy się nie mylę. Rodzinka zatrzymała się przy nas, bo oczywiście Kajczana musi się witać ze wszystkimi przechodzącymi. Sebastian bacznie obserwował sytuację z pozycji wózka, a gdy pies do niego podszedł, zaczął jak nigdy głaskać ją, klepać i przytulać! Robi to owszem, ale w domu. Na dworze się tak nie czuli :) Później zszedł z wózka i gdy Kajka znów podbiegła do tej rodzinki, on za nią i co jakiś czas podchodził i klepał ją, jakby chciał przypominać -"To jest MÓJ piesek. Pamiętajcie!"
Bardzo mnie to przechwalanie rozbawiło. Bystrzak mały :)

I tylko pytanie jedno mam - jak z pełną świadomością można zrezygnować z uczestniczenia w tym małym życiu? W rozwoju małego człowieka, jego odrębności, świadomości, charakteru? Z brania udziału w tych małych-wielkich wydarzeniach i postępach. Przecież to tak ogromna przyjemność. Odpowiedzialność naturalnie też. Ale ile satysfakcji, że przecież to Wy stworzyliście :)

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Weekendowy reset ;)


Boże...Boże...Boże...Bożenkoooo!
Hahaha.
Ależ miałam upojny weekend! Kolejny raz powrót do domu w podartych rajtach. Znaczy się, że dobrze było!
Gorzej niestety wisiało się nad muszlą całą noc i pół dnia:P Głupia ja! Nie mam woreczka żółciowego, a mieszam wszystko jakbym była młoda i zdrowa :P Przez to nie zdążyłam dotrzeć do klubu z muzyką i potańczyć :(
A pod blokiem zapomniałam kodu do domofonu i nie można mnie było doprowadzić do domu. To tak źle chyba jeszcze ze mną nie było :P
Najgorsze jednak jest to, że umówiłam się z kolegą ze studiów, z którym od magisterki się nie widziałam i w tymże stanie obdarowałam go życiówkami na temat ojca mojego dziecka, a także na inne tematy, których chyba dokładnie nie pamiętam.
Na szczęście chyba jakoś tragicznie to nie wyszło, bo kolega jeszcze ze mną gada :)

Szkoda tylko, że niedziela z piękną pogodą zmarnowana. A chcieliśmy z Digonem gdzieś podjechać nad jakąś wodę. Ale ja do 15 zdychałam w łóżku. Durna jestem. Stara i durna :P
I smutno mi dzisiaj było, jak Tato od nas jechał. Miniutek też od rana nie w sosie.  W nocy zbudził się z gorączką i nie mógł usnąć. Ehhh i w ten sposób powrót do rzeczywistości i codziennych zmagań. No ale czasem dobrze jest się zresetować. Każdemu się należy raz na pół roku ;)

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Wiosenka!



Uwielbiam ten kawałek i tą reklamę.
Zwłaszcza teraz, kiedy wreszcie czuć wiosnę i nie trzeba już tęsknić za słońcem, bo codziennie jest. Zagląda przez okna, każe nam mrużyć oczy, grzeje psi grzbiet...
Jest dobrze!

A filmik z reklamy, stworzony w tym samym stylu, co również wielbione przeze mnie DEFTO i "We found love", przypomina dawne, beztroskie czasy. I wbija lekką szpilę, strofując, że można było mocniej i więcej. Że tamto, to był właśnie TEN czas. I że już nigdy nie wróci. I że młodzi, są oni, a ja już nie.
Jak korzystać z życia w 200% ? Ciągle się zastanawiam i zawsze znajduję milion przeszkód i utrudnień, które, zdają się na to nie pozwalać.
Chyba jestem niedojrzała. I obawiam się, że nigdy nie dorosnę. Chciałabym się zawsze bawić i gonić to, co niedoścignione :)

środa, 3 kwietnia 2013

Zuzia...

R.I.P. Zuzia -11.2007-02.04.2013 :-((

...

Nie mam siły opisywać Świąt.
Pogoda iście zimowa - śniegu było więcej niż w Wigilię.
Dziadkowie mieli jelitówkę, więc nie przyszli, za to ja po odwiedzinach u nich też się zaraziłam i nie było to nic przyjemnego :(
A na koniec, po powrocie do domu, zastałam w klatce martwą Zuzię :( Mam straszne wyrzuty sumienia. Gdybym jej tak nie zostawiała, pewnie udałoby mi się zareagować w porę i ją ratować. Do dupy ze mnie opiekunka :(  Nie umiem sprostać wszystkim obowiązkom i jestem nieodpowiedzialna.
Strasznie mi smutno, nawet do pisania nie mam nastroju :(