Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

środa, 23 kwietnia 2014

Droga

7:30 rano.
Rozpędzam samochód na szerokiej drodze.
Wokół pola. Żółto-zielone - kwitnie rzepak.
Prawie nie zauważyłam, że wiosna już tak na dobre się rozkręciła.
Szyba samochodu jeszcze pokryta kroplami nocnego deszczu.
Zza ciemnych chmur wychodzi słońce, promienie padają prosto na tę szybę i na moją twarz.

Podkręcam głośność w radiu

Idealny moment do jazdy.
Przyjemny początek dnia.
Z takim poczuciem rozpędzania , dążenia do czegoś...
Z uśmiechem.

Za nami Święta.
Takie nowe, inne Święta.

Brakowało Mamy i Siostry.
Powróciło wspomnienie o Babci.
Minęły 3 lata od tamtej Wielkiej Niedzieli.
Tamte Święta były zupełnie inne niż wszystkie.
Dopiero zaczynałam akceptować rozwijające się we mnie Nowe Życie.
I wtedy Los zabrał z Rodziny Życie Doświadczone.
Stare Życie, które przeszło wiele, przebyło 7-letnią drogę przez Syberię.
Budowało po wojnie swój świat na nowo,
aby po kolejnych kilku latach ponownie się rozpadł.
Moja Babcia była samotną matką.
Młodą wdową.

Wierzę mocno i czuję, że mam z góry jej zrozumienie i wsparcie.


W tę Wielkanoc dziękowałam.
Podczas świątecznej refleksji zawsze dziękuję za to, co mam, ale też proszę o pomoc.
Marzyłam, aby moje dziecko mogło spędzać takie wyjątkowe dni z mamą i tatą.

I stało się.
To był szczególny czas.
Wiem, że M. też to czuł. Rozmawialiśmy o tym - Nasze pierwsze wspólne Święta.
Pierwsze ze stu.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Miło i dobrze.

Jestem wyznawczynią filozofii "jarania się pierdołami".
To tak przewrotnie, kolokwialnie rzecz ujmując.
Już o tym kiedyś pisałam - staram się cieszyć wszystkim.
Jeszcze niedawno musiałam się pilnować aby o tym pamiętać.
Dzisiaj przychodzi mi to z łatwością. Z pewnością dlatego, że nie mam zamartwień :)
Ale też i nie tworzę ich sobie sama.
Uwielbiam poczucie Szczęścia.
Jakkolwiek, to nie brzmi - od 3 miesięcy czuję się, jakbym kilka, czy kilkanaście razy dziennie przeżywała emocjonalne orgazmy :)

Wracam z pracy - Syn już czeka pod drzwiami - na głowie opaska - buraczek, bo w przedszkolu dzień buraka był. Uśmiechnięty tuli się do mnie.
Już mi dobrze.
Wchodzę do kuchni, "mąż" grzeje mi obiadek. Staję sobie w progu i patrzę z lubością na te plecy i ich przedłużenie...no wierzcie mi -chociaż nie trenuje już od lat, jest na czym oko zawiesić.
Jest jeszcze lepiej.
Jemy razem obiad, rozmawiamy, opowiadamy sobie co się działo w pracy.
Milusio.
Wymyślamy plan na popołudnie i cokolwiek to nie jest - czy zakupy, czy spacer , zawsze jest przyjemnie.
Wczoraj pojechaliśmy połazić po pobliskim uzdrowisku, ale późno było i zrobiło się chłodno. Wstąpiliśmy więc do kawiarni, gdzie pochłonęliśmy z niemałym trudem, niesamowicie słodkie desery czekoladowe.
To akurat była ogromniasta przyjemność.
Aż się mdło zrobiło :P

Chodzimy sobie po parku. Widzę jak ludzie przyglądają się nam z uśmiechami na twarzach. My za rączki (tak tak, to JESZCZE TEN ETAP), Seba czasem za rączkę z nami, a czasem biega dookoła zajęty swoimi eksploracjami.
Kuracjusze z sanatorium przystają i zachwycają się nim. Jaki ładny ,jak ubrany, jaki grzeczny....
Rośnie serce Matki
i Żony
i Kochanki też, bo akurat M. przypatruje mi się takim wzrokiem, że aż...

Wieczorem zawsze mam dużo pracy w domu. Bo dziecię do kąpania i spania, obiad na jutro do ugotowania i śniadania do pracy jeszcze zrobić trzeba, psa nakarmić i wyprowadzić, ciuchy przygotować na kolejny dzień...
I nagle Tato kąpie Sebka, Misiek robi śniadanko na jutro i wyprowadza psa...i zaraz lepiej jest.

Przed zaśnięciem, to już nawet nie będę się tu spowiadać jakie mam przyjemności...tak tak, to także JESZCZE TEN ETAP ;)
Śpię jak zabita i zwykle się wysypiam.

Pierwsza pobudka o 5:40, kiedy "mąż" żegna mnie pocałunkiem, wychodząc do pracy. Jeszcze śpię i przewracam się na drugi bok, jeszcze słonko nie wzeszło, a mi już jest dobrze!
Gorzej, gdy muszę wstać 40 minut później, ale po następnych 40 widzę uśmiech zaspanego dziecka.
Już nieraz pisałam, że to kocham.

Jadę autem do pracy, z trasy widoki mam piękne. Podziwiam każdego dnia, bo codziennie jest trochę inaczej. A to słońca więcej, a to mgła na Ślęży, lub stado saren pod lasem.
Do pracy wpadam uśmiechnięta.
Lubię ją.
Szefa lubię.
Odpowiedzialność swoją lubię też.

O 10 pora śniadaniowa... wyjmuję kanapkę - M. szykował - dołączył małą niespodziankę: "Smacznego. Kocham Cię...;) cmok cmok cmok"
Gęba cieszy mi się od ucha do ucha.
Aż w całej swojej ekshibicjonistycznej naturze uwieczniam śniadanko z tym uroczym wyznaniem i umieszczam na FB... ku zazdrosnemu oburzeniu samotnych koleżanek.
Nawet nie jest mi głupio, ani przykro...
Z ekshibicjonizmem swym żyję od lat w zgodzie.
A koleżanki rozumiem - przecież jeszcze niedawno sama tak miałam.

Misiowi wysyłam "selfie" z dziubkiem i napisem "Dziękuję"...przy obiedzie pokaże mi , że ustawił je sobie na tapecie w telefonie.

Chyba mało co jest mnie w stanie teraz wyprowadzić z tego obezwładniającego poczucia spełnienia i zadowolenia.
Endorfinki sobie krążą... w piątek wróciłam na zajęcia z Latino Solo, co jeszcze podładowało ich zasoby.

Jest zajebiście.

Chociaż gardła bolą,  mieszkamy w jednym mieszkaniu,razem z Tatą, a utrzymujemy trzy...choć mam dużo obowiązków i czasem się nie wyrabiam, tęsknię za przyjaciółkami, Sebastian codziennie próbuje wyprowadzić mnie z równowagi, giełdy transportowe weryfikują moją firmę tygodniami i rzeźbić sobie muszę te ładunki, Misiek ma 2 tygodnie wolnego, a ja nie, w tygodniu świeci słońce, a w weekend pada deszcz...
Ja i tak się cieszę.
Bo każdego dnia znajduję chociaż kilka małych, prostych rzeczy, które ten dzień czynią przyjemnym.
Kolejny raz polecam wszystkim tę filozofię.
Bo tak naprawdę przeżyć taki dzień, jak ten to żadna sztuka.
Sztuką jest dostrzec i docenić w nim wszystko to, co małe, acz ważne.
I zawsze z tyłu głowy pamiętać, że tak niewiele wystarczy, aby tego zabrakło.
















wtorek, 15 kwietnia 2014

Pierwsza piosenka :)

Muszę to zapisać sobie tutaj ku pamięci.
Wiem jak łatwo później umykają takie momenty.
Postaram się nagrać, ale oczywiście przy małym fanie sprzętów wszelakich , nie będzie to łatwe.
Tak więc na razie tylko piszę, iż dziecko me, dnia wczorajszego tj. 14.04.2014 roku, stojąc w kuchni na hokerze i oglądając przez szybę okna co się dzieje na osiedlu (to tutaj jego ulubione zajęcie), zaczęło sobie samo do siebie śpiewać.
Z małym żalem stwierdzam, że nie było to "Wlazł kotek na płotek"
ani "Aaaa kotki dwa", ani też żadna inna kołysanka, które przecież tyle razy wałkowałam.
Nie była to także żadna z francuskich piosenek, których mnie nauczył mój Dziadzia, a ja teraz śpiewam je Synowi.
On bowiem w tradycję polską się skierował i odśpiewał elegancko...."Sto lat".
Niestety, pomimo 5 lat studiów polonistycznych, nie jestem wstanie zamieścić tutaj transkrypcji tekstu w jego wykonaniu :) Aczkolwiek brzmiało to bosko.
Matka pękła z dumy i mało się nie popłakała ;p
Dziadek też dumny cały.
Pojęcia nie mam skąd akurat wczoraj "Sto lat" mu się wzięło...zwłaszcza, że już próbowałam go nieraz nauczyć, przy różnych urodzinowych okazjach i oporny był. Podejrzewam, że to kolejna umiejętność wyniesiona z przedszkola.

Tak na marginesie, bardzo jestem zadowolona, że tak się poskładało, iż Seba do przedszkola musiał już pójść. Po tym krótkim czasie widzę jak dobrze to wpływa na jego rozwój.

Cała reszta oczywiście też układa się pięknie...więc znowu nuda nuda nuda... ;p

Ja & Misiek jesteśmy na etapie, w którym wręcz ogień płonie...jest naprawdę bosko :)
Nawet nie zauważamy za bardzo, że jesteśmy oboje chorzy, na dość silne zapalenie gardła.

Ja uwielbiam swoją pracę.
Jest szansa, że mieszkanie, które nam się podoba będzie mogło na nas poczekać.

Milusio.... :)
Muszę tylko mieć trochę więcej spokojniejszych chwil, aby móc się tutaj skupić i o ważnych sprawach coś ładnego napisać.
Ale podejrzewam, że przed Świętami nie ma na to szans.
No właśnie... Święta....
spędzają mi lekko sen z powiek. Po raz pierwszy muszę przygotować je sama. Jakieś pomysły, propozycje? Sprawdzone, szybkie i łatwe przepisy?
Przyjmę wszystko z wdzięcznością.
Najchętniej jakiś przepis sprawdzony na kaczkę...tylko musi być taki, żebym nie miała szans jej sp.... zepsuć :)
Jeden rewelacyjny pomysł już mam : w poniedziałek udamy się na wycieczkę do Czech...taką całodzienną z obiadem, dzięki czemu do przygotowania mam tylko menu na całą niedzielę i poniedziałkowe śniadanie.
Takam przebiegła :P

środa, 9 kwietnia 2014

Co by tutaj....?

O czym tu pisać, kiedy człowiek taki szczęśliwy...?
Niewiele mnie martwi...na pewno nic poważnego.
Prawie niczego mi nie brakuje.

W nocy przebudzam się czasem i czuję, że Misiek też nie śpi. Tuli mnie,głaszcze i całuje. Przykrywa mnie kołdrą i nigdy nie wypuszcza z ramion.
Pytałam, czy czuwa tak przy mnie całe noce, czy tylko mi się wydaje.
Twierdzi, że przebudzamy się jednocześnie.

Rano powitalne całuski.
W tym tygodniu, to ja wstaję pierwsza. Kręcę się po mieszkaniu, szykuję.
Przebudza się mój drugi przystojniak.
Na dzień dobry otrzymuję jeden z najbardziej uroczych uśmiechów na świecie - uśmiech zaspanego dziecka.
Macie to samo co ja?
Jestem przekonana, że to jeden z najsłodszych widoków, jakie w życiu oglądam.

I od rana mam dobry humor.

Moje dni nie są już tak przepełnione obowiązkami, logistyczną walką i stresem.
W tym tygodniu jest zdecydowanie łatwiej i spokojniej.
Popołudnia spędzamy z koleżanką i jej synkiem, kilka miesięcy starszym od Sebcia.
Nie jestem przemęczona i mam czas na przyjemność.
Nie pamiętam kiedy tak bywało ostatnio.

Totalny odpoczynek od dni takich, jak nieraz tu opisywałam. Kiedy już o 8 rano opadałam z sił, bo poranek to było pole walki. Pełne min , zasadzek i ostrzałów z każdej strony.

W niedzielę stęskniony Dziadek cały dzień zajmował się Wnuczkiem.
Nagle otrzymaliśmy z Miśkiem czas głównie dla siebie.
Moment, gdy byliśmy sami w domu.
Popołudniowa drzemka , której przecież nigdy nie praktykuję, bo czasu szkoda.
Wieczorem wyszliśmy kilka rzeczy załatwić.
Szliśmy sobie chodnikiem, trzymając się za ręce i nagle oboje poczuliśmy, że coś tu nie gra i jest inaczej niż zwykle...za moment olśnienie - jesteśmy bez dziecka. Przyjemny brak konieczności skupienia się na tym gdzie aktualnie biegnie, na co się wspina, co rusza, z jakiego powodu może zaraz odstawić klasyczny bunt dwulatka...
Szliśmy tak jakieś całe 20m. a czuliśmy się jak na prawdziwej randce.
Uwielbiamy być z Sebkiem - to oczywiste.
Ale całkiem przyjemna była ta chwila wolności. Tak rzadko nam się zdarza.

Sielanka...
nuda, co?

Muszę nauczyć się pisać interesująco w szczęściu.
W smutku zawsze pisało mi się łatwo. A w radości? Wszystko wydaje się jakieś takie banalne. Przesłodzone. Słów brakuje, bo albo brzmi patetycznie, albo infantylnie.

Takie drobiazgi mnie cieszą.
Te uśmiechy, pocałunki, rozradowany Seba witający kogoś w drzwiach, "Mąż"bez koszulki, wieczorne winko, każde nowe słowo, które pieczołowicie wypowiada Syn mój, to, jak brzmi "Marta!" w jego dziecięcych ustach...i "Maju" w męskich. Kawa z pianką, męskie rozmowy "zięcia" z "teściem", Seba świetnie radzący sobie w labiryncie w KinderPlanecie... każdego dnia tyle przyjemności. Tyle powodów do uśmiechu.

Fajnie jest!
Tylko bloga mam nudnego :P

piątek, 4 kwietnia 2014

Raport z placu boju.

Huragan przycichł. 
Wyszliśmy cało z oka cyklonu w postaci: pakowania , wybierania tego, co najpotrzebniejsze i przewożenia, rozpoczynania nowej pracy, rozpoczynania kariery przedszkolaka, poznawania nowego trybu dnia, początków mieszkania w starym-nowym miejscu z nowym współlokatorem. 
Tak wiele i jeszcze więcej wydarzyło się w przeciągu minionego tygodnia. 
Udało nam się praktycznie przygotować mieszkanie do przeprowadzki. Wszystko elegancko poskładane w worki i kartony. 
Mam wrażenie, że połowę z tego przewieźliśmy do W-cha...i żałuję, że nie zrobiliśmy zdjęcia, kiedy wynieśliśmy te rzeczy pod windy....nikt by nam nie uwierzył, że wszystko zmieściliśmy w jednej osobówce...oczywiście już beze mnie, Sebcia i psa - my sobie pojechaliśmy drugą :) 
W ramach kary za opuszczenie ukochanego miasta, w połowie drogi do W-cha utknęliśmy w naprawdę ogromnym korku...po pół godziny zawracaliśmy i jechaliśmy inną trasą. Przez co pobiłam rekord długości przejazdu na trasie ZG-W-ch. 
Półtora dnia zajęło wypakowywanie tego na miejscu i umieszczanie w jednym pokoju, który udostępniła nam mama. 
No ale przecież jedna ze złotych zasad spedytora brzmi:"Wszystko się zmieści!" 
no i się zmieściło :)

Odbyliśmy trzy debiuty: 
Ja - tak naprawdę kierownik działu transportu. Mam własny, elegancki gabinet, fajnego laptopa...tonę odpowiedzialności, miliard kwestii do przemyślenia, wybrania i załatwienia. Będę miała masę obowiązków. Na szczęście na niektóre rzeczy muszę czekać, więc póki co , mam jeszcze też trochę wolnego czasu - na przykład teraz na pisanie. 

Seba - debiutujący w roli przedszkolaka. Poradził sobie lepiej, niż się spodziewałam. Wraca zadowolony. Po pierwszym dniu zauważyłam u niego szybszy rozwój mowy niż w przeciągu ostatnich 2 tygodni. Dwa pierwsze dni rano popłakiwał, dzisiaj bez problemu poszedł z Panią do dzieci. Mam wrażenie, że to najodpowiedniejsze miejsce dla niego i dobrze zrobi mu uczęszczanie tam. I jestem z niego dumna. Dzielny jest chłopak. Chociaż wcale już nie musimy być aż tacy dzielni...bo przecież jest przy nas trzeci debiutant....

Misiek - adept sztuki bycia "mężo-ojcem". Obawiam się, że to najbardziej obciążająca i odpowiedzialna rola. W moim odczuciu radzi sobie świetnie. Chociaż zdaje mi się, że przez moment poczuł się przytłoczony nadmiarem nowości. W związku z tym, wczoraj,dziś i jutro został oddelegowany na realizację męskich sprawek z kolegami. 
Aczkolwiek nie odmówię sobie zapisania ku pamięci, jego pierwszego trudnego dnia.
Po pracy (od 6 rano do 14), pojechał odebrać dziecię nasze z przedszkola.  Dowiedział się, jak syn spędził dzień, że ładnie zjadł, grzecznie spał i bawił się. 
Wrócił z nim do domu, zabrali psa i poszli na spacer. 
W związku z tym, że Sebastian lubi organizować bunty w miejscach publicznych, Misiu poszedł lekko na łatwiznę i oddał dziecku kluczyki do samochodu ( o te kluczyki to u nas cała batalia... ja jestem winna, bo przyzwyczaiłam Sebę, że może się nimi bawić i w ostatnich dniach już 3 razy szukaliśmy zaginionych). 
Po spacerze wysadził syna na nocnik, doprawił przygotowanego przeze mnie wcześniej łososia, wstawił go do piekarnika oraz zaczął gotować makaron. 
W międzyczasie biegał po mieszkaniu, ponieważ albo dziecko coś majstrowało, albo było podejrzanie cicho, albo wydawało się, że okna gdzieś mogą być otwarte, a Seba oczywiście wspina się pasjami. 
Podał sobie i synowi zupę, którą zaczęli razem jeść. Nawet ciepłą ;) 
No i tutaj Seba chyba stwierdził, że skoro Wuja tak dobrze sobie radzi, to czas sprawdzić, czy równie dobrze podoła levelowi hard expert....w tym momencie padło zaklęcie:
"Wuja! kupa!"

Taaaak....szczerze, gdy o tym usłyszałam, zrobiło mi się żal tego mojego chłopaka. Nie miał okazji nabrać wcześniej doświadczenia z dziecięcą kupą. Nie czekał na nią 9 miesięcy, nie poznawał jej od początków, w postaci smółki, przez bezwonne żółte kupki po matczynym mleku, pierwsze poważniejsze po stałym pokarmie.... Nie! 
On od razu dostał za zadanie ogarnąć to, co w nocniku stworzył dwu i pół latek o niemałym apetycie i smaku na WSZYSTKO. 
Padłam ze śmiechu słuchając, jak obiegł ponad 80m2 mieszkania w poszukiwaniu nawilżonych chusteczek, które stały na komodzie, za jego plecami. 
No ale i dumna też jestem, bo dał radę. 
Nie uciekł. 
Nie zemdlał. 
Nie zwymiotował. 
I co najważniejsze - nie zamknął tego nocnika, razem z zawartością oraz dzieckiem, w łazience, z postanowieniem , że będzie najlepiej gdy poczekają na mnie. 
Mało tego. 
Po całej akcji, chłopcy dokończyli jedzenie. 
A gdy wróciłam z pracy, czekali na mnie zadowoleni, uśmiechnięci, z talerzem ciepłej strawy. 
Po prostu bajka! 

I mimo, że akurat miałam tego dnia paskudną migrenę, poczułam się cudownie.
Pochwaliłam Miśka mojego, choć nie omieszkałam wspomnieć, że akurat to tylko próbka dnia z mojego życia ;) 

Dzięki temu, że wszystko było gotowe przed moim powrotem, mieliśmy jeszcze kawał popołudnia, który spędziliśmy na działce...a i wieczór na małe "małżeńskie" przyjemności nam pozostał :) 

Fakt, faktem - opisany przeze mnie dzień, to była środa. 
A wczoraj - czyli w czwartek rozstaliśmy się przed świtem i do tej pory (piątek po południu) jeszcze nie widzieliśmy ;P 
No ale tak, jak mówiłam - po tym wszystkim- począwszy od pakowania, przeprowadzki po dzień debiutów, należał się chłopakowi dzień wytchnienia. 
Dzisiaj znów odbiera Becia z przedszkola. 
Całkiem mi się to wszystko podoba. 
Troskliwy "mąż", szczęśliwy synek i ja - trochę zmęczona, trochę zakręcona, lecz pełna przeświadczenia, że jest dobrze. Jest tak, jak chciałam, aby było :)