Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

piątek, 29 maja 2015

Będzie...


Brawo blogowe Ciocie ;)
Jesteście lepsze ode mnie, bo ja się tam tej małej pipki nie dopatrzyłam :)
Właściwie siusiaka też nie widziłam, a przy Sebie nie miałam wątpliwości i już to powinno mi zasugerować, że jednak spodziewamy się córeczki.
Ale chyba nie dowierzałam, że to możliwe.
Jakoś w ostatnich tygodniach nastawiłam się na drugiego chłopca.
Właściwie ze względów ekonomicznych, byłoby to zdecydowanie wygodniejsze.
Ale z drugiej strony, to jednak wcześniej marzyła nam się ta mała księżniczka.
No i będzie!
Będzie córunia Tatunia upragniona.
Misiek się przyznał, że aż oko mu się zaszkliło, kiedy lekarz powiedział co tam widać.
A za moment ogarnął go strach, bo przecież chłopak to chłopak, zawsze sobie poradzi , a królewnę trzeba będzie chronić.

"Jak masz syna, to pilnujesz syna. Jak masz córkę, to pilnujesz całego osiedla" :)

Na szczęście nasza Myszka będzie miała wspaniałego Tatę i super starszego Brata.

Uwielbiam z całego serca być mamą małego chłopca.
Mój chłopczyk jest przesłodki,całuśny, uwielbia się przytulać i powtarzać, że nas kocha.

Ale umieram z ciekawości jak to jest być mamą córeczki.
I dorosłej córki.
K. napisała mi, że teraz będę miała przyjaciółkę do końca życia.
I zrobię wszystko,aby tak właśnie było.

Mam też trochę obaw jak razem żyją w domu dzieci różnej płci. Ja mam siostrę, misiek brata, więc nasze doświadczenia są zgoła inne.
Czy będą się kłócić? Czy połączy ich taka sama wyjątkowa więź, jaka jest między nami i naszym rodzeństwem?
Bardzo pragnę aby tak się stało.



Teraz tylko pozostała nam kwestia imienia, bo akurat co do chłopca byliśmy zgodni.
Ale w imionach dla dziewczynki rozmijamy się totalnie.
Całe szczęście, że do listopada mamy czas, aby odnaleźć kompromis w tym temacie.

Jestem przeszczęśliwa!!!!

Bardzo cieszyłabym się z drugiego synka i znalazłabym miliard powodów, że bosko jest mieć dwóch chłopców.
Ale terazd dodatkowo kręci mnie taka adrenalina, że tyle nowości bedzie.
Że kiteczki, warkoczyki, sukieneczki, malusie spódnisie, balerinki, lalki (nareszcie!) i zabawa w domu, w szkołę, w gotowanie :)

I tak jak się zarzekałam wcześniej, że po porodzie od razu powiem, żeby mi podwiązano jajniki, albo mnie zaimplantowali, zachipowali i jeszcze sobie ściągnę ciężarówką 24 tony prezerwatyw, bo to koniec dzieci.
Tak wczoraj już żartowałam z Miśkiem, że może to jednak nie koniec,bo aż żal talentu takiego celnego snajpera ;)

czwartek, 28 maja 2015

A Fasola między nóżkami ma...

...to zakreślone kółkiem to płeć :))

Zgadujecie? ;)

Baby brain

Baby brain...
spodobało mi się to określenie.
Używała go moja przyjaciółka, mieszkająca w USA,  która właśnie od przedwczoraj jest podwójną mamą :)
    Teraz i ja z niego korzystam, ponieważ szukam jakiegoś wyjaśnienia dla swojego, nie do końca logicznego, zachowania w niektórych sytuacjach.
Myślałam, że mnie to ominie...
Bo w pierwszej ciąży przecież nie było tak...
Ale ale... wtedy nie miałam na kogo wylewać swojej zołzowatości. 
A teraz mam! 

Jestem niedobra, niemiła, nieładnie się odzywam, obrażam się, fochuję, biegam w nerwach po mieszkaniu...  

A ostatnio osiągnęłam szczyt baby brain'u - udało mi się śmiać i płakać jednoczesnie!  
I to nie był płacz ze śmiechu.
  Posprzeczaliśmy się z M. na działce, moje nerwy sięgały zenitu. 
Za 10 minut miałam już oczywiście wyrzuty sumienia, że zamiast rozmawiać normalnie i kulturalnie, to ja skaczę jak jakaś rozwścieczona ropucha.
Ciężarna w dodatku. 
M. ochłonął pierwszy, chciał mi pokazać jakąś roślinkę. 
Idąc do niego, potknęłam się o mały płotek, ukryty w naszej nieskoszonej trawie. 
I padłam jak długa. 
Obiłam sobie rękę, bark, kolano i udo.
  Właściwie nie bolały jakoś szczególnie, więc w pierwszej chwili zaczęłam się śmiać ze swojej niezdarności.
Aż w momencie zaczęły mi płynąć łzy, bo poza jakimśtam jednak bólem,  poczułam jednocześnie przerażenie (upadłam na brzuch) i jakiś taki nadmiar emocji...jakby czarka się przelała. 
A wiecie co w tym wszystkim było najgorsze? Miny Miśka i Seby. 
W ogóle nie rozumieli co się dzieje, dlaczego ja się śmieję i płaczę na raz? 
Misiek miał wręcz lekką panikę w oczach...może pomyślał, że przy okazji uderzyłam się w głowę?....no miał wyraźne ku temu podstawy.   
Jakoś doszłam do siebie, ale te łzy w ogóle nie chciały się zatrzymać...płynęły, a ja nie miałam na to żadnego wpływu. 
Oj! dawno takiej emocjonalnej karuzeli nie przeżyłam w ciągu kilku chwil.   

Po tym zdarzeniu na kilka dni ochłonęłam. 
Do czasu oczywiście. 
Aż znów wypłynął mój "ulubiony temat" (nocka na rybach) i wredna Mała Mi, ukryta gdzieś w czeluściach mojego mózgu, wychyliła swoją małą główkę z tym złośliwym uśmieszkiem.
  Następnego dnia kolejne wyrzuty sumienia.   

Wyrzuty które nabrały ogromnych rozmiarów, po tym jak usłyszałam wypowiedzi mojego kolegi na temat jego przyszłej żony, która akurat też jest w ciąży. 
Przysięgam - koparę musiałam zbierać z biurka. 
Myślałam, że takie historie to tylko w "Dlaczego ja?"
Przyszły tatuś bowiem, oznajmił, że poczuł wstręt do swojej partnerki, bo urósł jej brzuch.
Jeszcze 2 tygodnie temu żalił się, że ona nie ma ochoty na seks, bo ciągle źle się czuje. Teraz to on jej odmawia, bo się BRZYDZI!!! 
Przestała mu się podobać. 
I on czeka aż ona urodzi (w grudniu), żeby znowu było normalnie. 
Pierwszy raz spotkałam się z takim niedojrzałym (żeby nie ująć tego dosadniej) podejściem....i zrobiło mi się tak niesamowicie żal tej dziewczyny.... 
Nie wnikam w jaki sposób podjęli decyzję o ciąży....
Nie będę teraz rozważać, czy facet ma, czy nie ma prawa, do takich uczuć. 
Ale mógłby chociaż powstrzymać się od mówienia o tym głośno....szczególnie jej.   

A jak się to ma do moich wyrzutów?
  No oczywiście stwierdziłam, że mam takiego cudownego chłopaka, który całuje rosnący brzuch, z którym razem śmiejemy się z powiększających się w zastraszającym tempie bioder, który zachwyca się wyjątkowo bujnymi piersiami i najchętniej w ogóle by się z nich nie wynurzał....że jak ja w ogóle mogę tak wrednie się na nim wyżywać?   

W ten sposób od wczorajszego popołudnia jestem znów troskliwą, słodką Żabką....  

A M. nawet pojęcia nie ma komu zawdzięcza wieczorny masaż....z bonusem ;) 

wtorek, 26 maja 2015

Miałam dzisiaj nic nie pisać....#matkapłakałajakpisała

Miało nie być rzewnego posta z okazji Dnia Matki.
Ale co zrobić, gdy akurat DZIŚ spotykają nas wyjątkowe sytuacje?

Obudził mnie...ruch w moim własnym brzuchu <3
I tym razem jestem pewna na 100%, że to nie jelita.
Dwa wyraźne podskoki jeszcze przed 6 rano.
Wyczekiwałam ich już od kilku tygodni, wsłuchiwałam się się w siebie, analizowałam, czy to już ten "trzepot motylich skrzydełek", czy jeszcze nie.
Możliwe, że wcześniej to także było TO.
Ale dzisiaj nabrałam pewności, że czuję nasze dziecko.
Wyraźnie dało mi znać, że jest.

Taki prezencik na Dzień Matki.
Cudowny.
Prosto spod serca.

Na tym właściwie koniec przyjemności.
Na dziś mieliśmy umówioną wizytę u alergologa.
Wczoraj zdecydowałam, że wezmę urlop i pojadę z Sebkiem, wcześniejsza wersja była taka, że pojedzie z nim Babcia.
Ostatecznie wybraliśmy się we trójkę.

I cieszę się, że pojechałam, bo okazało się, że konieczne będzie pobranie krwi.
Niestety nasz maluch jest strasznie problematyczny pod tym względem.
Żyłki ma pochowane, a krew tak gęstą, że w ogóle nie chce wypływać.
Nacierpiała się moja małpeczka biedna...trzy wkłucia i kręcenie igłami w tej malusiej rączce,a kiedy już w końcu żyła się znalazła, to krew trzeba było wyciskać.
Łzy płynęły jak grochy...Babcia była wzywana na ratunek....matka kolana jak z waty, ale nomen omen, zimną krew zachować trzeba było.
Jakoś razem przez to przebrnęliśmy.

Małpeczka wymęczona schowała się w mamusinych ramionach i łkała cichutko....
a Matka wiadomo...
milion mrugnięć na sekundę, żeby nie było widać, że sama płaczu bliska.

Taka rola nasza...niełatwa wcale.
Bo jest super, kiedy wszystko dobrze idzie...
ale kiedy pojawiają się trudy, to trzeba w pancerz stalowy klatę zakuć i zamienić się w wojowniczkę, w skałę nie do ruszenia, w oazę spokoju i opanowania.
Mama nie może wymiękać.
Trzymać musi dziecko swoje za rękę i spokojnie przeprowadzić przez takie i większe burze.

Mam nadzieję, że taką silną Mamę ma również dziecko, które widziałam dziś w szpitalu.
Wiezione na łóżku, z maską tlenową przykrywającą prawie całą buzię, nieprzytomne...
Tego niestety ja sama już nie wytrzymałam.
Serce ukłuło, a łzy w sekundę potoczyły mi się po policzkach.
Zapewne nie tylko ja tak mam, ale od kiedy sama jestem Mamą, chciałabym uwolnić świat o krzywd dzieci. Każdego jednego dziecka na całym globie.
Nie mam niestety tak silnej wiary, aby umieć samej sobie wytłumaczyć sens takich zdarzeń.
Uważam, że cierpiące dzieci, to największa niesprawiedliwość ludzkości.
Czuję paniczny strach przed byciem Matką, która swoje dziecko musi w cierpieniu prowadzić.
Niczego innego tak bardzo się nie boję.

Nie chciałam dziś na smutno, ani na wzruszająco nawet.
Zupełnie nie miałam takiego zamiaru, ale okoliczności jakoś zadecydowały za mnie same.
Takie łzawe mi to Święto Matki wyszło...na szczęście to dopiero połowa dnia i mam nadzieję, że jeszcze zrobi się radośniej.

Choć tak naprawę, ja swoje święto obchodzę nawet kilka razy dziennie - zawsze, gdy słyszę od Sebastiana: "Kocham Cię, Mamusiu".



Ściskam dzisiaj w myślach każdą jedną Mamę, Mamusię, Mamkę, Matulę, Matkę, Mamcię, Mami, Mamuśkę...
Moją osobistą przede wszystkim.
Najmocniej.

Ale i te, które mijałam dziś w szpitalu - niech będą tam jak najkrócej, niech sił im nie braknie...niech wychodząc mają obok wyleczone swoje dzieciaczki.
I Mamę mojego M,, aby jej wyniki nie okazały się tak złe, jak kiepsko brzmią podejerzenia...
Mamy oczekujące i świeżo upieczone.
Mamy nieidealne.Oraz te, które myślą, że są idealne - na pewno robią wszystko aby tak właśnie było.
Wszystkie mamy małych aniołków...

I te, małych diablątek, do których czasem i świętemu zabrakłoby cierpliwości.
Mamę K. ...żeby wygrała.
Te, które z różnych przyczyn nie mogą być blisko.
Te zagubione, by się odnalazły.
Również te, które już własnej Mamy o radę zapytać nie mogą.
Ściskam mocno moją K., która dzisiaj właśnie zostanie mamą drugi raz. Aby wszystko poszło dobrze.

Jesteście...
...Jesteśmy... wyjątkowe i najlepsze.

I choć czasem powątpiewam, czy macierzyństwo to bardziej dar, czy przekleństwo...
jest to jednak najwspanialsza, choć i najtrudniejsza rola, jaką przyszło mi w życiu odgrywać.











piątek, 15 maja 2015

Jak skutecznie srzątać?

Jak w tytule...  

Nie, nie moje drogie...nie znajdziecie tu garści porad Perfekcyjnej Pani Domu. 
To nie jest post ze sprytnymi trickami i nowatorskimi poradami.   

To jest moje wołanie o pomoc! 

  Jestem chomikiem. 
Obrzydliwym, sentymentalnym zbieraczem WSZYSTKIEGO.   

Zbieram ciuchy, bo wierzę, że jak schudnę, to zmieszczę się w te, zajmujące połowę szafy, a których nie noszę od co najmniej kilkunastu miesięcy. 
(A przecież dobrze wiem, że nawet jeśli faktycznie jakimś cudem się uda, to w nagrodę będę latać po sklepach i kupować, kupować, kupować :P)   
Zbieram zdjęcia,bo przecież wspomnień się nie wyrzuca.   

Zbieram całe szuflady różnych pierdół bliżej nieokreślonych. 
Otworzę taką szufladę...no i co ja tam mam?
Trzy peruki sylwestrowe, 3 olejki do masażu, pudełka na biżuterię, 3 pary retro-okularów słonecznych, kilka kartek urodzinowych, obraz, który nie wiem, czy nam gdzieś pasuje, różaniec, który dostałam będąc w pierwszej ciąży, węgielki i tytoń do shishy, której nie paliłam chyba z 2 lata (btw. mamy dwie shishe), brzęczące bransoletki z Tunezji - do tańca brzucha....mam też 3 brzęczące chusty oraz kostium.  Itd itp....  

Przysięgam, że znajdę co najmniej 3 powody, dla których nie powinnam wyrzucić żadnej z tych rzeczy.   

Mamy kuchnię...niewielką, acz zabudowaną po sam sufit. 
W kuchni mojej mieszkają akcesoria zebrane z 5 mieszkań: z mojego, Miśka, moich dwóch Babć, oraz rzeczy, które zostawili tu poprzedni właściciele (m.in. dwa wielkie garnki - idealne na ugotowanie np wielkiej zupy gulaszowej na imprezę). Mamy też: opiekacz, toster, parowar, mikser, blender, malakser i grill elektryczny - każdy potrzebuje mieć swoje miejsce.
Mam dużo talerzy i jeszcze więcej sztućców. Większość trzymam z sentymentu, bo są "po babciach". Np dwie wazy na zupy. Na razie wyjęłam jedną - do wielkanocnego żurku. 
Gdy pewnego dnia , postanowiłam wysegregować najpotrzebniejsze rzeczy i oddałam jeden komplet sztućców, plus 3 nadprogramowe chochle, zapasową wyciskarkę do czosnku, 4 obieraczki do warzyw i podobne akcesoria, byłam z siebie bardzo dumna. 
Do zeszłej soboty, kiedy okazało się, że musiałam przypadkiem oddać też wałek do ciasta. No ok...jeśli już coś piekę, to raczej są to ciasta, które z miski wylewa się na blachę i tyle (mam blachy w 4 rozmiarach, tortownicę oraz specjalną blaszkę do muffinek)...ale właśnie w minioną sobotę wałek był bardzo potrzebny, bo postanowiliśmy zrobić pizzę. 
No i co? Udowodniłam sobie sama, że lepiej jak nic nie wyrzucam, bo przecież WSZYSTKO może się przydać. 
Te cztery wyblakłe filiżanki z jakiejś przedwojennej germańskiej porcelany na bank też, bo kiedyś je sprzedam i zarobię miliony!   

W szafie w przedpokoju mam trzy półki książek - no książek nie wyrzucę i nie oddam za Chiny! Kocham je mieć. 
  Trzy szuflady zajmują mi dodatki zimowe, typu: chusty, apaszki, rękawiczki, czapki i grube szale. (Czy naprawdę potrzebuję ich aż tyle? A jeśli tak, to czy przez cały rok muszą zajmować mi cenne miejsce w trzech szufladach?)     
Posiadam również całą komodę, wysokości ok. 120-140cm, w której trzymam obrusy, pościele, ręczniki i ścierki kuchenne. Drzwiczki ledwo się domykają. 
W pawlaczach pupychałam w workach próżniowych (50% już się "rozpróżniła) kilka kołder i poduszek (w zależności od pory - zimowe bądź letnie dla nas i Sebcia oraz dodatkowa dla gości + śpiwór, który może robić za kołdrę)    Ehhh...to tylko ułamek tego, co gromadzimy.   

Mając w perspektywie rychłe pojawienie się nowego członka rodziny, zaczęłam rozglądać się po naszym mieszkaniu z przerażeniem. 
Przeraził mnie wniosek, do którego doszłam - my nie mamy miejsca dla dziecka!!!   
Na 67 metrach nie ma miejsca na male ciuszki, pościelki, pielusie, na wózek ani na leżaczek.   
Dodam, że w piwnicy nie ma już miejsca w ogóle na nic, bo mieszkają tam dwa materace (2 razy 80x200cm), na których wyrzucenie nie mogę namówić mojego chłopaka. Twierdzi, że przydadzą się jak będziemy mieli 4 osoby w gościach na noc....taaaaa jasne!   

Pomóżcie zatem!!!   
Czy zagląda tu ktoś,kto sobie poradził z takim nałogowym zbieractwem?  Jaki macie system trzymania rzeczy w mieszkaniu?  Czego się pozbywacie i jak? 
Wyrzucacie na śmieci "skorupy" po Babciach? 
Czy potrzebujecie, tak jak ja osobnej szuflady dla majtek i staników, osobnej dla skarpetek i rajstop i osobnej dla piżam i podkoszulek????  Czy na dnie szafy, pod drążkiem z wieszakami również posiadacie kosz pełen torebek "okazjonalnych"? (sportowa mała i duża, dwie wizytowe, średnia wyjściowa...a w przedpokoju trzy"codzienne")
Ufam, że nie trzymacie tam także kosza na płyty winylowe, bo nie każda z Was jest byłą Dj'ką. Sprzedałam misker i adaptery, ale sentyment do czarnej płyty nie pozwolił mi pozbyć się winyli. To nic, że nie mam na czym ich odtwarzać...  

Co robić?
Jak w tym wszystkim wygospodarować miejsce dla naszego maleństwa?   

Od kilku dni czuję taki zew...taki, że naprawdę w końcu otworzę i wywalę jak leci, te za małe ciuchy, te 10 z 20 par rajstop, połowę ciuchów "domowych" i "działkowych".... ale znam siebie...może worek poleci, tak jak w czasie, kiedy się urządzaliśmy, ale niewiele to zmieni. Bo jeden worek mniej to wciąż za mało. 

Jak nie obrastać?  I skąd wiedzieć co naprawdę może się jeszcze przydać, a bez czego się obejdziemy?   

P.S. Gdy wpisałam w google hasło typu "jak nie obrastać w rzeczy", z samych opisów do stron, dowiedziałam się, że powinnam rozpocząć od leczenia psychiatrycznego :) Ale może jest jeszcze dla mnie jakaś nadzieja, że uda mi się to załatwić mniej kategorycznie?;)

wtorek, 12 maja 2015

Braciszkowie

Mieszkając na wielkim blokowisku, które mieści ponad 20.000 mieszkańców, czyli ok 1/5 ludności miasta, na brak bodźców narzekać się nie da. 
To osiedle to raj dla "okiennych babć" 

Niemal codziennie obserwuję tu różne sytuacje, interakcje międzyludzkie, międzyzwierzęce, ludzko-zwierzęce....
Sama ostatnio, wyprowadzając psa o 23, natknęłam się pod balkonami na lisa. 
Stanęliśmy tak we troje, oko w oko...a raczej oczy w oczy. 
Nie wiem kto bardziej wystraszony. Lis, pies, czy ja? 
Ostatecznie lis cicho czmychnął za budynek, ja poczułam rozczarowanie, bo ładny był i chciałam się jeszcze bliżej przyjrzeć. Rzadko widuję lisy z tak bliska.  
Pies natomiast poczuł zew natury i od razu chciał lecieć w stronę lasu. 
Tak się podjarała instynktem łowcy, że oczywiście zapomniała po co tam w ogóle poszłyśmy. 

Ale ja nie o lisach dzisiaj miałam...

Widuję też każdego dnia przeróżnych ludzi, w najróżniejszych sytuacjach.  Tatusiów z wózkami. 
Mamy zgromadzone wokół piaskownicy, pochłonięte ploteczkami. 
Staruszków z trudem przemierzających drogę z domu do sklepu....czasem pod rękę prowadzi ich ktoś młody...dziecko? wnuk? Zawsze wtedy staje mi przed oczami obraz, jak jeszcze nie tak dawno sama prowadziłam mojego dziadzia do Biedronki, a Seba biegał wokół nas....Dziadziu nie mógł się skoncentrować na zakupach, bo zawsze za młodym się rozglądał. 
Widuję zbuntowanych nastolatków, których cała postawa wręcz krzyczy: jestem wyjątkowy! jestem oryginalny! podążam swoją drogą....
Może dopiero jej szukasz, choć jeszcze nawet o tym nie wiesz :) 
Mijam dzieciaki, uczące się jazdy na rowerze i rolkach. 
Pierwsze upadki i łzy. 
Czasem dopiero pierwsze samodzielnie stawiane kroczki, pod uważnym dumnym wzrokiem rodziców, lub dziadków. 
Spotykam Pana, który od kilku miesięcy prawie mieszka na naszym podwórku, bo kupił sobie szczeniaczka i uczy go psiej czystości. 
Szczeniak śmiesznie podskakuje i zawsze zaczepia naszą Kajkę. 

Ostatnio jednak trafiam na dwie osoby, które wprost podbiły moje serce. 
Moje serce , podkreślmy, owładnięte ciążowymi hormonami. 
Są to dwaj chłopcy. Mieszkają w naszej klatce. 
Jeden jest w wieku zbliżonym do Sebka, może ciut starszy. 
Drugi może mieć ok 10-12 lat. (Te dzieciaki teraz tak wyrastają, że totalnie nie potrafię określić w jakim są wieku). 
Widziałam ich może raz razem z rodzicami i tych rodziców w ogóle nie kojarzę....jak większości naszych sąsiadów. Urok mieszkania na pierwszym piętrze - nie jeździsz windą - nie jesteś na bieżąco :P 
Chłopcy zwykle są sami. 
Bawią się na placu zabaw pod naszym oknem, idą razem do sklepu, szukają skarbów pod balkonami. 
Uwielbiam ich obserwować. 
Starszy brat jest niesamowicie opiekuńczy.
Prowadzi młodszego za rączkę.   Zawiązuje rozsznurowanego buta, pociesza , gdy mały płacze z jakiegoś powodu, opowiada, tłumaczy, odpowiada na pytania. 
Pilnuje by nie wybiegał na ulicę.  Ostatnio mieli ze sobą zabawkową ciężarówkę. Chyba była stara, bo wywnioskowałam, że mama kazała im wyrzucić ją po zabawie. 
Malutki tak strasznie płakał, że mnie samej stanęły łzy w oczach. 
A starszy z zatroskaną miną i anielską cierpliwością, próbował go uspokoić i tłumaczyć mu, że autko już nie nada się do zabawy. 
Ma cierpliwy, spokojny głos...i taki ...mądry jak na, bądź co bądź, dziecko w tym wieku. 
A młodszy....zapatrzony w starszego brata jak w obrazek. 
Zadziera głowę do góry i słucha uważnie. Wpatruje się okrągłymi oczkami w brata , przytula się...

Jest między nimi taka więź.....coś, czego przecież nie widać, ale paradoksalnie aż rzuca się w oczy. 
Są absolutnie cudowni. 
Ich relacja jest wyjątkowa. 
I mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazję spotkać ich rodziców, w jakiejś spokojniejszej sytuacji, aby móc im pogratulować i powiedzieć, że zazdroszczę. 

Że właśnie o tym marzę, aby pomóc moim dzieciom w stworzeniu takiej więzi.
A potem móc je obserwować w podobnych sytuacjach. 

Patrzę na tych braciszków i myślę, że to też będzie super, jeśli Fasola okaże się drugim chłopcem. 
Braterska więź to świetna sprawa.  Widzę to teraz dobrze, kiedy patrzę na M. i jego brata. 
Dorośli faceci, każdy ma swoje życie, swoje sprawy. 
Ale dzwonią do siebie co najmniej kilka razy w tygodniu, jeżdżą razem na ryby, pomagają sobie wzajemnie....  Głośno przyznają się do tego dopiero, gdy po pewnych napojach puszczą im te męskie hamulce, ale kochają się mocno. 
Do końca będą mieli siebie i będą mogli na siebie liczyć. 

Tak jak ja i moja Siostra.

Tak jak Seba i Fasola :) 

Wszelkie wątpliwości i obawy tracą na mocy, gdy tylko myślę jaką wartością, dla mnie samej, było i jest rodzeństwo. 

Chciałabym tylko poznać tajemnicę rodziców, którym się to udało - którzy tak mądrze wsparli i pokierowali swoje dzieci, że wykształciły między sobą takie wyjątkowe połączenie. 

Na szczęście moi osobiści rodzice są własnie również jednymi z Tych :) 

piątek, 8 maja 2015

Kolejna garść ciążowych rozmyślań

Dopadł mnie kaszel. 
Raz suchy, raz mokry.
Bolący i irytujący. 
Seba też kaszle, budzi się w nocy, ja się budzę razem z nim. 
Poza tym budzę się też co najmniej raz z powodu cisnącego pęcherza. 
W związku z tym w ostatnich dniach nie jestem specjalnie wyspana. 

Kaszel jest upierdliwy i nie działa na niego ani syrop z imbiru cytryny i miodu, ani mleko z miodem i czosnkiem (to działa za to rewelacyjnie na odchudzanie - wypijam szklankę i żeby nie zwymiotować, muszę się położyć) .... nie jestem najlepsza w leczeniu naturalnym, więc nie mam pojęcia co jeszcze wolno mi stosować. Coś mi się kiedyś obiło o uszy o tymianku jakimś, ale muszę zgłębić ten temat dokładniej. 
Drugi trymestr miał być energiczny i fajny, a póki co, znów mam spadek formy.
Wczoraj o 19:30 rozmawiałam z M. przez telefon, po czym zamknęłam na moment oczy, a gdy otworzyłam była już 21. 
Biedne moje dziecko, skazane na bajki i własną inwencję twórczą, zrobiło w tym czasie eksperyment z użyciem soli i wody mineralnej, czego efekty zbierałam oczywiście z całego pokoju :) 
Codziennie obiecuję sobie, że dzisiaj po pracy, będę się z nim bawić, ale jeśli tylko pogoda, lub moje zmęczenie nie pozwala nam wyjść z domu, to marna ta nasza zabawa.... 
Już mam wyrzuty sumienia i coraz większe obawy co będzie, kiedy pojawi się noworodek. 
Czy dam radę na tyle zebrać się w sobie i spiąć, aby moje dzieci były nie tylko dopilnowane, nakarmione i czyste, ale by nie brakło im rozrywki i rodzicielskiej uwagi ? 

Muszę w tym miejscu przyznać, że niestety i mnie depcze po piętach mit Perfekcyjnej Pani Domu. 
Złapałam się wyrzutach sumienia w momencie ułatwiania sobie życia.
Przez prawie 3 tygodnie jedliśmy obiady, które M. przynosił z pracy. 
W tym tygodniu M. ma popołudniówki, teoretycznie on mógłby jeść w pracy, Seba i tak je w przedszkolu, i zostałby mi do wykarmienia tylko własny żołądek. A że aktualnie mam fazę na szparagi, to niewiele miałabym roboty. 
No ale już wyrzuty tak mnie dręczyły, że zaparłam się i gotuję cały tydzień.
Nawet jeśli oznacza to stanie w kuchni do 23....a zwykle tak jest, bo energia wraca mi ok 21. 
Ponadto po gotowaniu staram się zostawić po sobie porządek, aby nie robić tego kolejnego dnia. 
Doszło już nawet do tego, że nawet podłogę zmyłam! 

Zastanawiałam się co jest przyczyną i doszłam do wniosków następujących:  1. Im więcej M. robi w domu, tym większe ja mam poczucie obowiązku, bo jak to tak, żeby facet robił, a baba leżała....w końcu brzuch aż taki wielki nie jest jeszcze. 
2. Nasze matki!
Nie nie, nie robią nam nalotów i kontroli. Ale one całe życie pracowały i dbały o domy. I w obu domach było posprzątane i ugotowane itd. Więc skoro one mając dwoje dzieci mogły, to dlaczego ja nie mogę? nie sądzę aby były jakieś powody, z których jestem bardziej zmęczona niż one. 
Mało tego....one nawet teraz, kiedy są w wieku, że mają prawo czuć się zmęczone życiem po prostu, zawsze znajdą jakieś słoiki, z których zawartości, oczywiście z radością korzystam.
3. Chora ambicja. Tak bardzo chcę być najlepszą na świecie miśkową żoną, że jak sobie wyobrażę, że kiedyś może powiedzieć, albo chociaż pomyśleć, że fajna ta jego dziewczyna, ale domu za bardzo nie ogarnia, to płakać mi się chce....

To ostatnie oczywiście z przymrużeniem oka, aczkolwiek chciałabym , żeby uważał, że jestem najlepsza, w kuchni, przy dzieciach, w rozmowach,w towarzystwie i w sypialni też :) 

Póki co jestem spokojna tylko o te dwa ostatnie :P 

A może to wszystko, to po prostu hormony? 
Zmęczona jestem, bo hormony.  Wyrzuty sumienia mam, bo hormony....bo przecież pewnie już obudził się instynkt wicia gniazda, tylko coś sił brak, żeby faktycznie to robić.
Hormony jak nic.
I tego będę się trzymać.

Hormonalnie też rozczulam się nad Synem moim.
Ten mały bystrzak zaskakuje mnie czymś niemal każdego dnia.
Zresztą już nie tylko mnie, nawet Panie w przedszkolu mówią, że nieraz nadziwić się nie mogą, przede wszystkim jego zaskakująco dobrej pamięci. 
Okazuje się również, że dziecko moje ma zdolności przywódcze  - Pani Marzenka stwierdziła, że one niedługo będą mogły siedzieć z nóżką na nóżkę, ponieważ Sebastian zarządza mycie rąk, jedzenie drugiego śniadania i udanie się na leżakowanie "zieby nas bziuśki nie bolały" 
Przy tym oczywiście, tak jak w domu, sam do poleceń wydawanych przez Panie, stosuje się tylko wówczas, gdy ma na to ochotę :P 
Oj mamy my z nim przeprawy, ale też i ile radości.
Parę dni temu , gdy gorzej się czułam zaproponował : "To mozie pójdzieś juś odeblać swoją dzidziusię z bziuśka, żeby Cię nie bolał "
A następnie ucięliśmy sobie pogawędkę o przyszłości, z czego większość wizji roztoczył właśnie Seba. Jak będziemy się dzidzią zajmować, jak on będzie pilnował "blaciśka albo siośćićki" i jak będą razem słuchali czytania  książeczki o dźwigu i śmieciarce :)
Wczoraj z kolei oglądaliśmy zapowiedź bajki, w której miała być mowa o przyjacielu. 
Zagaduję więc, czy on ma jakiegoś przyjaciela 
"Ja mam tatę-pyjaciela" usłyszałam w odpowiedzi.
I chyba fajniejszej nie mogłam sobie wyobrazić. 

Pewnie to wszystko to normalne rzeczy, większość dzieciaków w tym wieku to takie rezolutne bystrzaki.  Ale daje to tak wiele przyjemności i wywołuje tyle  uśmiechu.... a trwa w zasadzie tylko chwilkę. 
Dlatego miewam te wyrzuty sumienia, bo notoryczne zmęczenie powoduje, że część takich momentów zwyczajnie ulatuje. Przesypiam je, lub nie dostrzegam w pośpiechu. 
A tak bardzo chcę żyć na maxa wszystkim tym, co mam. 
Bo mam przecież wszystko, co najlepsze :)