Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

wtorek, 28 maja 2013

Kampania społeczna.

Kampanie społeczne, to jeden z tworów medialnych, które cenię najbardziej. Inteligentna reklama z przesłaniem. Krótki , wymowny przekaz.
Te kampanie to dzieła.
Czasem trafiam na coś takiego, co wwierci mi się w głowę i nie daje spokoju.  Tak jak "Meth not even once" (http://www.methproject.org/)

Dzisiaj trafiłam na tą:

365 dni ze złego roku (Kampanie) - Reklama Społeczna, Kampanie Społeczne

Wstrząsające.

Rany

Urodziny J.
Nie wiem jak można mieć 36 lat i nie zmądrzeć od 8 ani odrobinkę.
W każdym bądź razie życzę mu z całego serca, zdrowia przez kolejne 24 lata i dużo pieniędzy :P

Skype złośliwie mi o tych urodzinach przypomniał, a ja wiedziona ostatnim swoim nastrojem nostalgicznym kliknęłam bezmyślnie "pokaż wszystkie konwersacje".
Już żałuję.

Sama się nakręcam, prawda? Po co w tym grzebię? Po co wracam?
Czemu nie potrafię się uwolnić?

Nie da się uwolnić.
Sebastian już na zawsze nas połączył.
A tak bym chciała go wykreślić z życia.
Sama swoje rany rozdrapuję na okrągło.
Zawsze taka byłam głupia. Uwielbiam babrać się we własnym nieszczęściu.
A im gorsza pogoda, tym chętniej to robię.
I dzisiaj taki właśnie deszczowy dzień.

Wiem, że nigdy się nie poukładam, jeśli nie zamknę za sobą tych drzwi i nie spalę tego mostu.

I wiem doskonale co to znaczy, że nie potrafię tego zrobić.

Dam radę.
Skoro daję do tej pory, to i dalej się uda.
Tylko ta rana rozdrapywana zawsze będzie się jątrzyć.




poniedziałek, 27 maja 2013

Jeszcze jedna niespodzianka.

Zaprosiłyśmy na popołudniową kawę Rodzinkę J. Tata-D. jest Chrzestnym Sebastiana. 
Wchodzą:
Mama-M
Wózek z Dzidzią-R. 
Tata-D. z pakunkami. 
Wielka torba pełna łakoci dla Chrześniaka. 
Chrześniak co prawda jest na diecie od piątku, ponieważ wygląda jak dziecko z Etiopii, tylko powód okrągłego brzuszka nieco inny. Babcia to podsumowała słowami "Witaj brzusiu - żegnaj siusiu!" :] 
Mama smakołyki rozdzieli - będzie zapas na różne przekupstwa :P Jakież to niewychowawcze :P

No ale wracając do tematu. 
Tata-D. wziął Sebastiana na ręce, wsunął mu w dłoń torebeczkę z Rafaello i wyciągnął w moją stronę ze słowami "Wszystkiego najlepszego, mamo!" 
Podobno ugadali się ostatnio na balkonie :) 

Tak mnie to zaskoczyło, że wdzięczności swojej nie wyraziłam jak należy. Zawsze zresztą mam z tym problem. 

I nie chodzi wcale o te prezenty. 
Tylko o gesty. 
O myślenie i o empatię zaskakującą wręcz.


W Dzień  Matki, zwykle Tatusiowie zawierają tajny pakt z Dzieciakami i szykują dla Mamy jakąś niespodziankę. Najprostszą nawet. Ale cały czar tkwi w tym, że to Święto jest jednym z niewielu, o których celebrowanie powinien zadbać Tata. 
Siłą rzeczy, przestawiłam się, żeby myśleć o nim w inny  sposób. 
O tym z 23.06 to już nie wspomnę...

No i właśnie zostałam wczoraj powalona. I zawstydzona w dodatku :) 
Wiedziałam, że od TAKIEGO Chrzestnego mogę spodziewać się wszystkiego, co najlepsze. Prawdziwego, szczerego zaangażowania. 
Ale przyznam - nie jestem pewna, czy sama bym wpadła na to, żeby TEGO dnia wziąć na siebie rolę Taty przy dopilnowaniu pewnych tradycji. 
Jest to przemiłe i wzruszające. I mądre takie....
i dobre. 
Oczywiście, równie mocno doceniam, że moja Mama zrobiła dokładnie to samo, wysyłając do mnie Sebcia z kwiatkiem. Ale wiadomo - Mama, to Mama. Mamy myślą o takich rzeczach, żeby Dzieciom sprawiać przyjemności, bo są ich Mamami :) 

A Tata-D. wcale nie musiał o tym myśleć. Zwłaszcza, że sam jest młodym Tatą i żona jego własnie obchodziła pierwszy w życiu Dzień Matki i to na pewno było dla nich wczoraj najważniejsze. 
A mimo tego pomyśleli. I wysiłek włożyli w to jakiś. A przecież tyle mają swoich spraw na głowie. 

Przyjaciele Prawdziwi. 
Nie wiem już komu i jak dziękować mam za to, że są wokół mnie. 
I tak żadne podziękowania tego nie wyrażą. 
Powinnam nicka blogowego zmienić...bo jaka ze mnie SAMA_mama? 
Nie jestem sama. Tylu mam kochanych ludzi wokół, którzy chcą mi ułatwić moje samodzielne zmagania....że...że aż ten wpis brzydko napisałam, bo za dużo emocji :)


niedziela, 26 maja 2013

26 maja



Stałam w Rossmanie przy kasie, płacąc za torbę kosmetyków w promocyjnych cenach, którą zafundowałam sobie sama w prezencie.
I nagle słyszę za plecami ten słodki głosik, który rozpoznam nawet na Końcu Świata.
"Mama! mama!"
Biegnie uśmiechnięty Grzybuś.
W rączkach wyciągniętych plastikowa doniczka z powyższym kwiatkiem .

W gardle ścisnęło, oko się zaszkliło.

Pani kasjerka na twarzy złagodniała i rozbłysła rozczulonym uśmiechem.

To mój pierwszy prezent na Dzień Matki.

Pomysł oczywiście mojej własnej Mamy.
Mamusi mojej, której należy się ogromne DZIĘKUJĘ. Za wszystko. Nawet za to, o co mam do niej pretensje.
Teraz kiedy sama jestem mamą, bardziej ją rozumiem i jeszcze bardziej doceniam i podziwiam.
Spełniła i spełnia nadal swoją rolę najlepiej jak potrafi, wkładając w to wszystkie siły.

I jej i każdej Mamie, którą znam - wyrazy szacunku.


A ja oprócz kwiatków dostałam jeszcze coś.
Do naprawdę nielicznego grona słów, które wypowiada mój Synek, dołączyło najważniejsze.
Dając mi całusa i przytulając się zaczął mówić "Ko-ua"
Wiem, że to jego "kocham", bo zawsze kiedy się tulimy ja mówię to do niego.

Mówi tak jeszcze przytulając babcię i psa :)

Chyba trochę rozumie znaczenie tego słowa.

A ja czuję się dzisiaj szczęśliwa :)


sobota, 25 maja 2013

Oprawa audio-wizualna


Oto tło do poprzedniego wpisu.  

Piosenka idealnie pasująca. Wideoklip również. Często oglądam i widzę tam nas. 

I trochę zdjęć wygrzebałam. 
Młodzi i ładni byliśmy wtedy :) 
Różnicę będzie widać po dodaniu fotek z wyjazdu po 5 latach....zwłaszcza w kilogramach :P

Młodzi i ładni....ale przede wszystkim szczęśliwi. 
I na co było to psuć ja się pytam? 







Dawno nie oglądałam tych zdjęć.
Fajnie powspominać.
Z czystym sercem mogę powiedzieć, że Sebastian owocem miłości jest.
Bynajmniej mojej :)

piątek, 24 maja 2013

Retrospekcje - 5 - Love Story cz.I


Nie był złym człowiekiem.
Może dziwnym trochę, ale nie złym.
Ponadprzeciętnie inteligentny. Oczytany. Potrafił zachować się w każdej sytuacji, z każdym znajdował wspólny temat do rozmowy. Dowcipny, otwarty.
Chyba nie dało się go nie lubić.
Prawie każdego potrafił do siebie przekonać.
Uwielbiałam go. Od kiedy go poznałam. On był już dorosły, a ja jeszcze małolata. 6 lat różnicy pomiędzy nami.
Z każdym poważnym problemem - telefon do niego. Nawet kiedyś w Sylwestra, kiedy ukradziono mi pierwszą komórkę i kompletnie nie wiedziałam co się robi w takich sytuacjach.
Kiedyś tak bardzo chciałam aby zjawił się na imprezie we Wrocławiu, że zebrałam wśród gości kasę, aby mógł dotrzeć taksówką z lotniska :)
Pamiętam jak pierwszy raz pocałował mnie w usta. Z jego strony to było przyjacielskie. A ja - miękkie totalnie kolana i nigdy tego pocałunku nie zapomniałam.
Na dworcu. Ja wsiadłam w pociąg jadący na zachód , a on na południe.

Później wyjechał do UK.
Po długim milczeniu zadzwonił telefon w domu.
"Wiesz kto mówi? Najważniejszy facet w Twoim życiu"
"Dziadeeeek?":)
Miał pełną świadomość, że słabość do niego mam ogromną.

Potem zniknął i znów się pojawił. Kilka maili w listopadzie. Rok 2005. Akurat wybierałam się do Krakowa na imprezę Andrzejkową. Czy on może też tam ze mną iść?
Pewnie! Ok, to spotkamy się na dworcu w Krakowie. Przed Katowicami ktoś otwiera drzwi do mojego przedziału w pociągu. "Dzień dobry Pani" Bierze mnie w ramiona i całuje. Wpadam. Wpadam po uszy, po czoło...po końcówki włosów.

Przegadujemy calutką imprezę. Dotyka mnie, tuli, trzyma za rękę. Lądujemy w akademiku u mojej przyjaciółki. Jest niedziela, w poniedziałek mam zajęcia. Do ZG wracam w środę. 3 dni nie wychodzimy z akademika dalej niż do sklepu po zupki chińskie. Chyba nic poza tym nie jedliśmy tam. Nawet nie pamiętam. Tylko pokój pamiętam, niekończące się rozmowy, muzykę. Wszystko jak w transie jakimś.
Zresztą z nim zawsze było jak w transie.
I wtedy i wcześniej, a szczególnie później.

Jesteśmy parą do czerwca 2006. Intensywne, boskie pół roku. Przyjeżdżał co 2 tygodnie. Często robił mi niespodzianki. Pojawiał się nagle dzień wcześniej pod balkonem. Każdy przyjazd to impreza do rana. Szalona, zwariowana, kolorowa impreza. Powroty na pieszo i rozmowy, rozmowy, rozmowy.
Zawsze rozmawialiśmy baaaaardzo dużo.
Zawsze było o czym.

W moje urodziny przyjechał do mnie do domu rodziców. Przywiózł wielkie pudło po telewizorze,przewiązane czerwoną wstążką, wyładowane pogniecionymii papierami. Każdy musiałam wyłowić, rozwinąć i sprawdzić, czy jest tam jakiś prezent.
Później Sylwester i romantyczne wyznania na deptaku w Szczawnie.
Powrót do ZG, gdzie pomagał mi w przeprowadzce do nowej stancji. Urządzaliśmy ją razem. Prawie jakbyśmy wspólne mieszkanie szykowali. Potrafił zrobić wszystko, naprawić, uporządkować 100 razy dokładniej ode mnie.
Kiedy zaczęły się zajęcia, wstawał rano ze mną, szykował mi kanapki i odprowadzał na uczelnię.
Nocami tak mało spaliśmy. Chcieliśmy być ze sobą non stop. Wszystko razem robić.
Przyjeżdżał do mnie i uczył się do egzaminu na jakieś wózki widłowe, a ja do egzaminu z gramatyki opisowej. Kilka godzin potrafiliśmy się razem uczyć. I średnią wtedy miałam taką, że przyznano mi stypendium naukowe!
Zdał egzamin i podjął decyzję - wraca do Londynu.
Wylot w marcu z Poznania.
Ostatnią noc mieliśmy spędzić w Poznaniu w akademiku.
Na miejscu niespodzianka. To nie akademik, tylko wygodny hotel. Z wielkim łóżkiem i piękną łazienką.
Prawie nie spaliśmy.
Płakałam.
Płakałam pół nocy i cały poranek.
Odprowadziłam go na lotnisko. Poleciał. Płakałam kilka dni.
Skreślałam dni w kalendarzu do końca kwietnia - do mojego wyjazdu do Anglii.
Ćwiczyłam codziennie, odchudzałam się i uczyłam.
I stałam godzinami w budce telefonicznej, bo na stacjonarne było taniej dzwonić.

Jadąc do UK wyglądałam najlepiej w życiu. Nawet mięśnie brzucha było mi widać!!! Moja M. kochana robiła mi super fryz, żeby padł jak mnie zobaczył. Była wtedy burza i przez suszarkę spaliłyśmy telewizor :)
Wszystko dla niego. Był moim motywatorem.

10 dni w Londynie - jeden z najlepszych okresów w życiu.
Zwiedzanie, obserwowanie innych kultur, zakupy, imprezy. Czekanie na jego powroty z pracy. Wspólne śniadanka. Robił mi takie brytyjskie. Nigdy wcześniej tak mi nie smakowały jajka sadzone. Pierwszy raz jadłam też wtedy baraninę i jagnięcinę.
Uwielbialiśmy zawsze wspólne posiłki. Celebrowaliśmy jedzenie.
Pokazywał mi Londyn, ukochałam wtedy Picadilly Circus i Greenwich, ale najbardziej Camden Town.
Kupił mi drugą parę butów Sweara. To na wtedy była istna furora :)
Kiedy wyjeżdżałam płakaliśmy oboje.
Ale był już plan - wrócę na wakacje, a jak się wszystko ułoży,to załatwiam dziekankę, albo indywidualny tryb nauczania i zostaję z nim.
Niestety...między majem a czerwcem kontakt zaczął się rwać. Coraz rzadziej dzwonił, coraz mniej smsów.
Aż wreszcie zniknął.
Zapadł się jak kamień w wodę.
Złamał mi serce. Nie mogłam w to uwierzyć. Myślałam, że nigdy się z tego nie pozbieram.
Pozbierałam się jednak. Za pół roku byłam w nowym, szczęśliwym związku.
Przestałam oglądać zdjęcia z Londynu, ale nie zapomniałam o nim.
On o mnie też nie.
Odezwał się po roku, ale spławiłam go.
Próbował po dwóch. Także nie podjęłam.
Po trzech byłam tak pewna związku z W., że kiedy J. się odezwał, mogłam z nim gadać bez emocji.
Okazało się, że ma córeczkę, ale nie jest już w związku z jej mamą.
Zaskoczył mnie jak wiele pamięta rzeczy, które działy się kiedy się ode mnie odłączał. Pytał o wszystko, o znajomych, rodzinę. Interesował się.
"Może będę w wakacje z córką w Polsce, to zajechalibyśmy do ZG się spotkać?"
"Nie wiem, mój chłopak jest bardzo zazdrosny. Zobaczymy"

Nie doszło to do skutku i dobrze.

No ale w 2010 roku, nikt już nie był o mnie zazdrosny.
A mi wydawało się, że jestem taka inna, tak wyluzowana, z takim dystansem do facetów, że kiedy dostałam wiadomość na FB "A od kiedy, moja droga, Ty masz status związku 'wolny'? " uznałam to za całkiem zabawne....

czwartek, 23 maja 2013

Żeby nie było...

Żeby nie było, że tylko ponuro u mnie ostatnio.
W pracy zaśmiewam się do rozpuku. Mamy w firmie przyjemną, rodzinną atmosferę. Gadamy o wszystkim, wiele wiemy o sobie, o naszych rodzinach, zdarzeniach dobrych i złych.
To jest przyczyna, dla której siedzę tu 4 lata, pomimo słabych, jak na moją branżę zarobków. Są rzeczy, których miarą pieniądza wycenić się nie da.

Kiedyś próbowałam zapisywać śmieszne teksty, które padają w firmie, ale było ich tak dużo, że nie nadążałam.
Najlepszy tekst mojego szefa wychodzącego z pracy: "Już 16, bierz kapotę, pier*ol szefa i robotę!"

Dzisiaj K. pochłaniał po południu zupkę Vifon, stwierdzając, że właśnie zjada pysznego ADR-a i wieczorem jak pójdzie na rower,to będzie się świecił.
Ten ADR, to pewnie tylko nas tak śmieszy, bo w transporcie oznacza ładunki niebezpieczne - żrące, łatwopalne itd

M. wczoraj oznajmiła, że ktoś coś zobaczy jak "świnia siodło"

Mamy tych sytuacji śmiesznych setki dziennie :) Tutaj zapisane nie zrobią już takiego wrażenia, ale są dni, kiedy wychodzę z bolącym ze śmiechu brzuchem.
Czasem K. odstawia takie kabarety i przedstawienia, robiąc przy tym miny i naśladując różnych ludzi, że Paranienormalni spokojnie mogliby go przyjąć do ekipy. Ciągle powtarzam, że marnuje się jego potencjał.
Ale to nic, bo od 4 lat planujemy w końcu otworzyć we dwójkę, wytwórnię filmów porno....a szefowie trzymają za nas kciuki, bo chcą być jury na castingach :P

Kocham za to moją pracę. Dlatego nie odpuszczałam aż do 9 miesiąca ciąży. Dziwne tylko, że przez te śmiechy nie urodziłam przed terminem :]

Nadal niewesoło


Miał być dzisiaj wpis.
Ale nie będzie.
Tzn będzie, ale nie taki jak bym chciała...

Mail od Tatuńcia jak zwykle podciął mi skrzydła i pogrzebał dobry nastrój, zmuszając do kolejnych przemyśleń.
Czy ja dobrze robię?
Po co odpuściłam ten sąd?
Czy jednak nie wziąć tego i nie uporządkować, żeby było jak powinno?
Czemu się tak boję, skoro mam świadomość, że nie ma takiej siły, żeby sądem się to nie skończyło? Przez 24 lata nie dam rady się prosić o to, co Dziecku mojemu się zwyczajnie należy.
Czemu intuicja wciąż podpowiada, żeby zostawić na razie jak jest?
Czy to obawy mną kierują?
Czy lenistwo?
Czy może coś ma się wydarzyć, co mi ułatwi tą sytuację?


Dlaczego wciąż jeszcze nie wysłałam listu do drugiej Babci? Przecież prawo ma święte wiedzieć, że chodzi po tej ziemi mały człowieczek z domieszką jej krwi.

Czy to wszystko nie oznacza przypadkiem, że nie jestem dobrą mamą?
Odpuszczam walkę o dobro dziecka.

A wszystko chyba tylko po to, aby oszczędzić nam nerwów.
I zemsty ewentualnej. A sama nie wiem już do czego J. może być zdolny.
Poprosiłam go o jedną rzecz.
Pewnie jak zwykle nie spełni.
A na koniec napisałam mu tak:
"...Udało Ci się stworzyć naprawdę śliczne, mądre dziecko.
Wielka to głupota z Twojej strony, że się go wypierasz i nawet nie chcesz poznać.
Jest naprawdę wyjątkowy i nie mówię tego jako zakochana mamusia. Obcy ludzie zatrzymują mnie na ulicy , żeby mi to powiedzieć.
Możesz być dumny, bo na tyle spierdolonych w życiu rzeczy, Matylda i Sebastian wyszli Ci naprawdę zajebiście...."

M. podsumowała, że dowaliłam z klasą.
Ale pewnie do tego gada gruboskórnego i tak to nie dotrze. Jak wszystko, co piszę.

Cholera, każdy kontakt z nim rozstraja mnie nerwowo na cały dzień.
Nienawidzę tego.
Jego nienawidzę, że taki okropny jest.
I siebie, że takim tchórzem jestem.
A pieniędzy nienawidzę najbardziej, bo tak naprawę to one dyktują i sterują moim działaniem w dużej mierze.

Nie wiem kurcze, no nie wiem co robić.
Rozsądek mówi jedno, a przeczucie co innego.
Co za matnia cholerna :/

wtorek, 21 maja 2013

"Małe tęsknoty krótkie tęsknoty znaczące prawie tyle co nic. Nagłe i szybkie serca łopoty kto by nie znał ich...?"


Widzę, że przysmuciłam w ostatnich wpisach. Chyba odczuwam znowu lekki spadek nastroju. Nie wiem skąd ja w ogóle biorę czas na te analizy?
No ale tak się jakoś dzieje.
To nie znaczy, że non stop chodzę z nosem na kwintę. Tak na co dzień kompletnie nie mam czasu ani się nad sobą rozczulać, ani smucić.
Natłok obowiązków i żywiołowość mojego Dziecka wymagają ode mnie niezmierzonych pokładów energii i fantazji, więc chyba tylko tutaj folguję sobie w kwestiach niewesołego życia wewnętrznego.
Szczerze mówiąc nie przepadam za użalaniem się, ale czasem każdy musi...inaczej się udusi ;).
I ja, żeby innych nie zadręczać swoimi nastrojami, stworzyłam sobie tutaj miejsce. Schowek emocjonalny...ogólnodostępny ;]
Tak - jestem emocjonalną ekshibicjonistką. Zawsze tak było.
Bo właściwie czemu nie? Opinie i komentarze "czytaczy" i "słuchaczy" dają mi kopa. Czytam je i myślę sobie:"no właśnie kobieto! opamiętaj się!One mają rację - nie jest źle, a będzie lepiej" :)
Dzięki temu blogowi, trafiłam na inne dzienniki. Dziewczyn, które stają się dla mnie inspiracją. Czytam wpisy, które wzruszają, poprawiają humor, zmuszają do zastanowienia nad rzeczami, które gdzieśtam się zagubiły po drodze, które pomijam w biegu, nie zauważam, chociaż warte są pochylenia się nad nimi.

Raz w ciąży udałam się do psychologa. Czułam,że sytuacji nie uniosę. W ciągu godziny wyszło na wierzch tyle moich udręk, że poczułam się chora. Pani Psycholog zaproponowała kilkutygodniowe wzięcie L4 i uczestniczenie w dziennej terapii grupowej. Czyli prawie jakbym poszła do psychiatryka, tylko nocowała w domu :P
Nie poszłam. Wolałam pracować.
A swoją grupę terapeutyczną znalazłam.
Tutaj. :)

Jest mi to potrzebne, żeby nie zwariować.

Być może tytuł "Damy sobie radę bez niego!" wskazuje na to, że nie powinno być tu słowa o tęsknocie za facetem. Ale to nie do końca tak. Ten tytułowy "on" to Tatuńcio.
Ale nie chcę tu oszukiwać i stwarzać pozoru, że satysfakcjonuje mnie życie bez mężczyzny. Nie jestem emancypantką.
Facet jest potrzebny. Jest potrzebny w domu, jest potrzebny dziecku i jest potrzebny mnie.
Do porannych wygłupów w łóżku we troje.
Do wspólnych posiłków.
Do wieczornej rozmowy.
Do tego, żeby wtulić się w jego silne ramiona, a czasem na jednym wesprzeć.
Jest potrzebny, żeby wieczorem kanapki do pracy przygotowywać w dwóch lunch boxach. Aby w niedzielę wyruszać na rodzinne wycieczki i przygody.
Do tego, żeby palce mogły poczuć miękkość jego włosów.
Żeby na usta spływał smak namiętności podczas chwil we dwoje.

Powiedzmy to otwarcie - chyba każda kobieta przed 30 lubi mieć udane życie seksualne.
Ja od ponad dwóch lat nie mam żadnego.
Ileż to tłumaczy, nieprawda?

Uczcijmy teraz minutą ciszy zmarnowany potencjał i uśpiony temperament.



I w ten sposób udało mi się zaznaczyć coś, o czym dawno myślałam, że należy tu napisać. Myślę, że z tą tęsknotą boryka się niejedna sama mama. I nie chodzi tu wyłącznie o kwestie fizyczne. Sex zaczyna się przecież w głowie i tak wiele elementów, poza pożądaniem się na niego składa. Bliskość, zrozumienie, zaufanie - Miłość jednym słowem. Gorąca silna Miłość.

Dziecko potrafi skutecznie odwrócić uwagę od wielu rzeczy na długi czas. Przez pierwsze miesiące w ogóle nie zastanawiałam się nad tym, czy brakuje mi łóżkowych igraszek. Moje ciało i umysł działało tylko pod jednym szyldem - Mama.
Mama potrzebowała tylko Miłości macierzyńskiej.
Ale powoli powraca też "Kobieta". I kobiece potrzeby. Niezrealizowane. A wiecie, czym grożą niezrealizowane kobiece pragnienia?
Na pewno wiecie ;)

Nie będę nad tym płakać, bo wierzę, że nadrobię ;p
Chociaż współczuję temu, kto będzie mi w tym pomagał :->

poniedziałek, 20 maja 2013

Singielka? Nie oszukujmy się...


Bąbelek skończył dziś 20 miesięcy.
Kiedy to minęło?
Ale najbardziej niewiarygodne jest to, jak bardzo się zmienił przez ten czas. Ja poza zmianą fryzury i zrzuceniem pociążowych kilogramów nie zmieniłam się nic.
A on?
Zaczął unosić główkę, uśmiechać się, przewracać z brzuszka na plecy i z powrotem. Wyrosło mu 12 ząbków, nauczył się siedzieć, potem siadać i wstawać. Postawił 3 pierwsze, samodzielne kroczki,a później intensywnie trenował kolejne. Przybrał 9kg i urósł jakieś 30cm! Z małego żółwika, nieprzytomnie patrzącego na Świat, stał się chłopcem. Świadomym, że jest odrębną jednostką, że chociaż mama jest ważna, to on może sam o sobie stanowić, próbować robić to, na co ma ochotę, iść w swoją stronę. Wie co lubi, że podoba mu się drum'n'base, dubstep i Rihanna (co za zestaw!), że jarzyny smaczne są ugotowane, ale surowe już mniej. Stopniowo posiada umiejętność komunikowania się ze mną i otoczeniem, sygnalizowania swoich potrzeb. Poznaje otaczającą go rzeczywistość, jest ciekawy wszystkiego, chce sprawdzać, dotykać, próbować, oglądać z każdej strony.
Tak wiele w tak niedługim czasie.
Natura jest naprawdę zadziwiająca.

Jaki ja przy nim zrobiłam progres?

Żaden.

Pamiętam, jak 3 lata temu, mieszkająca ze mną A. stwierdziła, że to straszne, że ja jestem tak samodzielna, a ona nie ma nic. Mieszka kątem u mnie, ma 26 lat i kompletnie nic w jej życiu nie jest poukładane.
W ciągu tych 3 lat zdążyła się do mnie zrównać, a później tak wyprzedzić, że nie wiem, czy widzę jeszcze jej pośladki (całkiem fajne, nota bene;p ) w oddali.
Ona ma mieszkanie, męża, synka, 2 psy i 3 prace.
A ja?
Ja znowu przylepiłam się do Rodziców. Wciąż czekam aż do nas przyjadą,żebym mogła wszystkie swoje codzienne sprawy pozałatwiać tak, jak należy.
Bez ich finansowego wsparcia, mieszkałabym z Sebastianem w kamienicy obrośniętej grzybem i pleśnią. I może gdyby oni sami finansowo mieli super sytuację, to inaczej bym na to patrzyła...ale mają totalnie beznadziejną, a ja jeszcze żeruję.
Kiedy wyjeżdżają zaciskam zęby i przełykam łzy ukradkiem.
Niby jestem taka samodzielna. Ale tak naprawdę zginęłabym marnie bez ich nieocenionych i bezgranicznych pomocy i wsparcia.
Nie potrafię założyć rodziny, zbudować swojego domu, do którego zapraszałabym ich jako gości. Żeby mogli przyjechać, rozsiąść się w wysprzątanym, jasnym salonie i czekać aż podamy im obiad i deser.
Robię co mogę, żeby tak to wyglądało, ale nie jestem w stanie podołać.
Muszę prosić Tatę, żeby rozkręcił mi okna i umył je w środku, bo nie zrobiłam tego ani razu, od kiedy się wprowadziliśmy do nowego mieszkania.
Mama przyjeżdża i gotuje mi obiadki, żeby już czekały aż wrócę z pracy...a potem robi jeszcze cały zapas do słoików, żeby mnie odciążyć, kiedy ona wyjedzie.
Żenujące, że tak wygląda życie prawie 30-letniej matki.

Za 2 tygodnie idę na wesele (sama jak zwykle). Według moich obliczeń jest to przedostatnie wesele, na jakie jestem zaproszona. Zostają jedni znajomi, którzy powoli też planują.
I koniec.
I na tym szarym, smutnym końcu zostaję ja.
Zmarnowana, niesamodzielna, stara panna z dzieckiem.
Z niespełnionymi potrzebami, ze zbyt małymi ambicjami, z marną siłą przebicia.
Wiecznie uczepiona rodziców.


czwartek, 16 maja 2013

Odrobina piękna

To jest tak cudowne, że im więcej słucham i oglądam, tym bardziej to uwielbiam.
Za każdym razem dostaję gęsiej skórki na rękach.
Po prostu tonę w tekście, w dźwiękach, w Justyny głosie i w obrazach z wideoklipu.

PRZEPIĘKNE!




Czasem otwierając oczy, czuję że już byliśmy,
byłeś mną, ja byłam tobą.
Krążyliśmy z wiatrem ponad światem.
Wciąż wracamy, znikamy, wracamy,
By na nowo odnaleźć swoje spojrzenie.
Czasem jednak odnalezieni w nieskończoności,
nie powinniśmy otwierać oczu,więc zasypiamy w oczekiwaniu na przebudzenie,
w którym dana nam będzie miłość.


Gasną Światła
Moja Twarz
W Twoich dłoniach tonie we łzach
Mówisz spójrz jak ten ptak wznosi się
Nawet gdy sił mu brak
Rozkłada skrzydła
Bo wie,
Razem z nim, wzniesie się,
Cały świat
Jesteś wszystkim tym, czego chcesz
Więc czego chcesz?

Modle się każdego dnia aby czuć,
By czuć
Twoją miłość i smak

Każdy ruch naszych ciał
Jest wszechświatem barw
Każda łza...
Siłą, która rośnie w nas...

Jesteś moim sanktuarium,
Moim życiem, cieniem, snem
Modlitwą...
I nocą i dniem.
Wszystkim tym czego chcę.
Czego nigdy w tym życiu...
Nie będę już mieć...

Ty i Ja
Sanktuarium Duszy i Ciał
Ty i Ja
Sanktuarium Nocy i Dnia
Ty i Ja
Sanktuarium Dobra i Zła
Ty i Ja...

Ja - tobą naznaczona
Gwiezdny sznur
Wieloznacznych ról
A we śnie...
Znowu tulę cię...

Dwójka?


Odwiedzamy sąsiadów.
Zapukali z zaskoczenia, w porze usypiania Sebcia.
Oczywiście pies się rozjazgotał, Młody wystraszył i tyle spania.
No ok, to idziemy. Mini w piżamce biegnie, bo już kuma, że do Emilki. Raaany to chyba jest Pierwsza Miłość ;)
Bawią się...niby nie razem, ale wciąż jedno przy drugim. Wzrostem są prawie tacy sami, Sebastian tylko bardziej tęgi. Wszyscy mówią, że z niego wyrośnie "paker". Faktycznie jak spojrzę na niego, kiedy stoi przy drobnej Emilce, to jest napakowany. I brzusio niczego sobie :P
Ostatnio kiedy wychodziliśmy z basenu, ubrany był w czerwony dresik z kapturem, na szyi miał smycz z kluczem (bo teraz jest fazka na klucze), na nogach adidasy Everlasta i panie z kas się śmiały, że wygląda jak miniaturka chłopaków, którzy przychodzą tam na siłownię :)

No więc bawi się mój mały kulturysta ze "swoją dziewczyną". Odruch jeden miał nieładny, bo kiedy coś mu zabrała z rąk, to ciach! ją za kaptur i szarpie.
Mamusia musi jednak mocniej pracować nad traktowaniem kobiet z szacunkiem :-0

Za chwilę przychodzi do mnie, siada na jednym moim kolanie. Emilka podchwyciła. Ledwie mnie zna, ale już pakuje się na drugie kolano.
Obejmuję ich oboje i....
i nagle dzieje się coś, czego bym się nigdy po sobie nie spodziewała.
Czy to instynkt, czy hormony jakieś...?
W środku takie wieeelkie poczucie ciepła. Nie umiem tego dobrze opisać. W każdym razie chodzi mi o to, że jakoś tak totalnie rozmiękczyła mnie ta bliskość ich obojga.
I dostałam odpowiedź na pytanie, które nieraz sobie zadawałam - jak to możliwe, że kiedy ma się dwójkę dzieci, to się je kocha tak samo?
Właśnie poczułam. Że kochałabym taką parkę i przyjemnie byłoby być mamą dwójki dzieci.

Z własnego doświadczenia wiem, że Rodzeństwo, to jest jedna z najlepszych "rzeczy" w życiu. Pomijam nawet wpływ na kształtowanie charakteru, zmniejszenie stopnia egoizmu i samolubstwa, nabywanie od najmłodszych lat, umiejętność dochodzenia do kompromisów, odpowiedzialności za drugą osobę, dzielenia się itd.
Ale sam fakt, że to moja Siostra. Ta sama krew, co moja. Tak różne charaktery- ogień i woda, lecz w tak niesamowitym związku, że gdyby ktoś kiedyś coś....nie daj Boże...to w ogień bym poszła, zabiła....bez zastanawiania.
No może dzisiaj - jako mama małego dziecka - starałabym się szybko znaleźć jakieś mniej drastyczne rozwiązania...ale wszystko co w mojej mocy... i niemocy nawet, zrobiłabym dla Niej.

I bardzo chciałabym, żeby Sebastian też miał możliwość doświadczenia takiej magicznej więzi. Z tego wynika tylko dobro.

Tylko czy w naszej sytuacji jest to możliwe?
Aktualnie, to wiadomo, że nie ma mowy,bo to nawet technicznie mało możliwe ;P
Ale potem jak?
Nawet zakładając, że kiedyś w życiu trafię na swoją Miłość prawdziwą...co jest wielce wątpliwe. To po pierwsze dobijam do 30 i czas na rodzenie drastycznie mi się kurczy, a jeszcze przecież muszę zdążyć go poznać, zaufać mu....to lata zajmie!
Po drugie ten Ktoś musiałby najpierw pokochać Sebastiana jak własne dziecko . Wiem, że to się zdarza, znam nawet osobiście takie przypadki. Ale czy kiedy pojawiłoby się to drugie, wspólne, to czy moja Małpeczka by na tym nie ucierpiała? I czy fakt, że ma z braciszkiem lub siostrzyczką tylko wspólną mamę, nie wpłynąłby na to, że ta więź między nimi, o której piszę, będzie luźniejsza?
Wiem, że na te wszystkie pytania i wątpliwości przyjdzie jeszcze czas...albo i nie. Ale jakoś tak mnie tknęło przy okazji napadu tego instynktu macierzyńskiego.
Na chwilę obecną, co prawda, nie wyobrażam sobie mieć teraz noworodka. Sebastian jest tak absorbujący, że raczej bym nie ogarnęła któregoś. W ogóle podziwiam mamy dwójki dzieci, bo z jednym potrafi być taka jazda bez trzymanki i emocje zmienne jak w rollercoasterze, że przy parce, to sobie nie wyobrażam do końca.
A z drugiej strony...kiedyś sobie nie wyobrażałam w ogóle mieć dziecka. Przekonana byłam, że się kompletnie nie nadaję do tego. Nawet w ciąży takie wątpliwości mnie dopadały i co? Chyba jakoś daję radę :)
Ehhh szkoda....szkoda, że to się tak potoczyło i już na 100% nie będzie tak, jakbym sobie wymarzyła.
Znowu mu coś ważnego w życiu odbieram...

poniedziałek, 13 maja 2013

Poniedziałkowy poranek

Pora tytułowa to jest niezwykle ciężki czas.
Nie tylko dlatego, że nagle wstać trzeba, wdrożyć się w ten rytm i harmonogram rodem z Dnia Świstaka. Nie tylko z tego powodu, że Dziecko chyba też czuje, że właśnie to dziś!
To teraz właśnie jest poniedziałek rano i trzeba być z tej okazji w gorszym nastroju, marudzić przy wyjściu z psem, płakać bez powodu, jęczeć za bliżej nieokreśloną zachcianką, uciekać przed wejściem do windy, kiedy już naprawę trzeba zjeżdżać do auta, bo zaraz się spóźnimy.
Ale najcięższa chwila tego poranka to rozstanie w żłobku.

Ja próbuję uśmiechnięta, wesołym głosem, opowiadać, że idziemy do Cioci i do dzieci, że będą się fajnie bawić, że już czekają zabawki i na pewno jakieś pyszne śniadanko.
Ale w odpowiedzi tylko cisza i to smętne spojrzenie zbitego szczeniaka.
Po przekroczeniu progu Pani Małgosi, nie rozlega się nagle przeraźliwy ryk - o nie!
Bo to by było za proste.
Ryk, nawet okraszony łzami jak grochy, mógłby mnie trochę zirytować, zwłaszcza, że już lekko jestem nerwowa i wtedy zrobiłabym w tył zwrot i sobie poszła. Zła, że nie dość, że poniedziałek, że sen śnił się najpiękniejszy, kiedy budzik zadzwonił, że dziecko musiało wstać akurat sekundkę przed tym, kiedy ukradkiem, po cichutku starałam się otworzyć drzwi  i czmychnąć na 2-minutowe psie siku, to jeszcze płaczu muszę wysłuchiwać. .
To by było całkiem łatwe i wyrzutów sumienia Mama by nie miała. Bo wiadomo, że Pani Małgosia zaraz zagada, coś pokaże i ryk ustanie.
Ale ryku nie ma.
Jest tylko mała drżąca bródka, ustka układające się w podkówkę, to najsmutniejsze na świecie spojrzenie i małe ciałko całe się we mnie wczepiające. Kocham to uczucie wczepionego ciałka, kiedy Don Sebastiano  staje się mamusi małpeczką.
Kocham, ale nie, do diabła, w poniedziałek rano! Bo w tym momencie jest to bardzo bolesna Miłość.
Bo właśnie wtedy rośnie mi w gardle obrzydliwa, wielka gula. A w głowie rosną mi pretensje do świata i do Polskiego systemu.
Że dlaczego matka musi zapierdalać 8 godzin i dziecko pozostawić na pastwę obcych? A już samotna matka to w ogóle?! Że przecież i tak odbiera dziecku czas wspólny, bo musi go poświęcić na wykonywanie innych czynności, którymi w normalnych warunkach zajmuje się ojciec. Pieprzony, cholerny system! 
I ten pajac, gnój jeden, idiota, debil, ch** bez serca, bez uczuć! Leń wygodny, rozsiewacz nasienia na lewo i prawo! 
Niech spróbuje nie dołożyć się do wczasów! Zabiję....ale najpierw do sądu pójdę i wszystko powiem i alimentów zażądam miliard!!! Co on sobie myśli, kurwa, że te funty na koncie, w dodatku przeliczone po najgorszym bankowym kursie, mogą wszystko załatwić? Że nam mogą wynagrodzić takie życie? Ten pośpiech, wieczne wyrzeczenia, wyrzuty sumienia? Tą coponiedziałkową konieczność odczepienia Małpeczki od jej Mamy? 

Z taką głową, o godzinie 7:45 podążam w stronę niebieskiego biurowca.
I teraz rozumiem wszystkie matki, które opowiadają, że zostawiając dziecko w przedszkolu, często płakały bardziej niż latorośl.

I TAK - jestem zwolenniczką żłobka. Jestem fanką socjalizacji dziecka, uważam, że to zdrowe, rozwijające i korzystne.
Jestem zdania, że dziecko powinno być samodzielne.
A dziecko samotnej matki nawet podwójnie.
Ale czy te 8 godzin + 20 minut na dojście do i z pracy, ukradzione z 12-godzinnego dziecięcego dnia, to nie jest zbyt wiele?

niedziela, 12 maja 2013

Rytuał


Mądre spojrzenie zagląda prosto w moje oczy.
Do mojej twarzy wędrują małe badawcze paluszki.
Różowe, skrojone na wzór i podobieństwo moich własnych, usteczka układają się w dziubek. Ale nie taki "słit".W taki ptasi - pisklęcy dziobaczek.
Zbliża się okrągła buzia...
I ląduje na mnie uroczy, soczysty, dziecięcy pocałunek.
Najwspanialszy pocałunek na świecie, który sprawia, że czuję jakby oblewała mnie przesłodka polewa z mojej ulubionej, szwajcarskiej czekolady.

Dostaję tych buziaczków kilka dziennie. Tak z zaskoczenia, znienacka, przy okazji zajmowania się różnymi ważnymi sprawami, którymi na co dzień zajmują się półtoraroczniaki.
Później małe ramionka obejmują mnie za szyję, a pulchniutka dłoń głaszcze moje plecy.
Tak dokładnie to robi - jak dorośli przyjaciele, którzy przekazują sobie nieme wyrazy sympatii i wsparcia.

Wtedy ja mówię "Kocham Cię, Synku" i też głaszczę małe plecki.
I prawie za każdym razem muszę się powstrzymać, żeby z tego Szczęścia się nie rozpłakać.

Tak wygląda nasz mały rytuał. Pierwszy uczuciowy, emocjonalny rytuał, który Sebastian sam wprowadził w nasze życie. Najwspanialszy, w jakim przyszło mi uczestniczyć.

Niedzielnie

7-letnia córka mojej koleżanki zadała mi dzisiaj pytanie:
-Marta, a kiedy Sebastian zacznie mówić po ludzku? Bo na razie to gada po dzidziusińsku.

:) Uwielbiam tą prostotę i logikę dziecięcego myślenia.

Niedziela cudna. Dokładnie taka, jakie niedziele być powinny.
Z energią możemy zaczynać kolejny tydzień, niecierpliwie oczekując weekendu.

A te oczekiwania, niech umili lektura ulubionych blogów :)
Polecam.

http://mamuskamartuska.blogspot.com

Wielka to przyjemność, że mogę być podglądaczką Martuśkowego Świata. 

sobota, 11 maja 2013

1000

Tysiąc wejść :) Nawet się nie spodziewałam, że to takie miłe uczucie :) Dziękuję...za to, że w tym zabieganym Świecie ktoś znajduje chwilę, aby się tutaj zatrzymać.

Nie będzie dziś ciągu dalszego historii. Za mocno jestem roztargniona, a do opisania tego powrotu potrzebuję koncentracji.
Tymczasem myśli mi krążą wokół piętrzących się weekendowych zadań.
W tydzień udało nam się tak zapuścić mieszkanie, że kiedy dziś po raz pierwszy, spontanicznie zaprosiłam sąsiadkę na herbatę, było mi OKROPNIE wstyd. Ale ja z tych, co towarzystwo cenią ponad wszystko, więc przeprosiłam grzecznie za nieład i podałam pachnącą lasem herbatkę z ciasteczkami ;)
Mamusie popijały, a dzieciaki się bawiły.
Sąsiedzi mają 15-miesięczną Emilkę. Emilka i Sebastian nawiązali już znajomość na korytarzu, a ostatnio nawołują się wzajemnie przez balkon. Kiedy już się tam spotkają, to piszczą i gadają po swojemu. Sebastian chwali się psem, Emilka strzela uroczymi uśmiechami. Nawet łapią się za rączki przez barierki. Słodziaki :)
Dziś przy zabawkach dogadywali się super....to znaczy nie było ryku, że jedno trzyma to, co akurat chciałoby trzymać drugie ;)
My tak na razie ostrożnie...głównie o dzieciach. Ale mam nadzieję, że z czasem zrobi się swobodniej. Fajna Sąsiadka to jest super sprawa!
Na koniec spotkania, jak na prawdziwą randkę przystało, był buziak. I to taki obustronny!!!!
Mój Syn pierwszy raz pocałował inną dziewczynę, niż Mama, Babcia, Prababcia i Ciotki!
Hihi! ale zazdrosna nie jestem. Wyglądało to cudnie i okropnie żałuję, że nie miałam akurat aparatu w rękach.

Nigdy nie sądziłam, że taką przyjemność będzie mi sprawiało przyglądanie się dziecięcym interakcjom.

Skoro już dzisiaj piszę o radościach, to zdradzę, że po 3 latach udało mi się zrealizować marzenie pod tytułem Wczasy :D Co prawda 3 lata temu miały to być megaszalone, w kosmos wykręcone, odjazdowe, odlotowe, kolorowe wakacje na Ibizie.
A co będzie?
Tygodniowe wczasy, w domku,  z wyżywieniem, w Pogorzelicy, w towarzystwie mojej Mamy, no i Syna naturalnie....i psa z adhd :P
Co najlepsze - po trzech latach miejskich wakacji, jaram się tym nie mniej, niż tą moją niespełnioną i odłożoną pewnie ad calendas greacas Ibizą.


środa, 8 maja 2013

Tchnienie wiosny

Siadłam wieczorem na balkonie. W kubku herbata, na kolanach laptop, obok przytulony pies, w pokoju miarowo oddychające małe ciałko ze spokojną buzią aniołka, za barierkami zielone korony drzew.
Pełna harmonia.
I ten zapach.
Uwielbiam go. Zapach maja i czerwca. Zawsze wtedy powietrze niesie ze sobą takie tchnienie świeżości, rozkwitania i innych rzeczy, których nie potrafię zdefiniować.
Ten zapach przynosi mi zawsze wspomnienia.

Trzy lata temu o tej porze roku stanęłam na rozdrożu.
Stawałam już kiedyś na rozdrożach, ale chyba nigdy decyzja nie była tak trudna...a konsekwencje tak ogromne.
Wybrałam.
Do tamtego punktu dotarłam z kimś u boku.
A dalej poszłam już sama.
W dodatku w kierunku oznaczonym "Me, myself and I", chociaż to w sumie przecież do mnie nie podobne. Ale wtedy wydawało mi się potrzebne.
W tamtym czasie powietrze pachniało wolnością i miłością do samej siebie. Tak czułam. Że zrobiłam to z miłości do siebie.

Od tamtej pory prawie co wieczór ten Zapach wyzwalał we mnie nowe odczucia i emocje. Dzisiaj gdy go czuję, przeskakują mi przed oczami obrazki-wspomnienia.

Wieczorne powroty od K. z nastawionym w samochodzie na niekończące się repeat "Try sleeping with a broken heart" ....tak, ta piosenka pachnie właśnie w ten sposób.


Balkonowe babskie zajęcia u A., z cienkim papieroskiem w ręce, wieczne analizy związków byłych i obecnych. 

Spontaniczne spotkania z P. w połowie drogi, albo w domu, albo gdzieś na parkingu. 

Wyjścia nocą i bolesne powroty po wschodzie słońca. 

Jazda dwupasmówką w stronę Szczecina, jak najszybciej , żeby już zacząć pełen atrakcji weekend z M. 

I towarzysząca temu wszystkiemu ciekawość...co dalej? Co jeszcze? Co więcej może się zdarzyć? Co bardziej szalonego możemy zrobić? 

A później wieczory zmieniły Zapach na letnio-upalny. 
Aż lato poszło i przyszła jesień. 
A ja ciągle żyłam jak owiana tą wonią. Tak jakbym codziennie się nią pryskała. 
I wreszcie całkiem niespodziewanie wrócił On. 

Wszystko zaczęło pachnieć inaczej...ale to już historia na osobny wpis.  




piątek, 3 maja 2013

Stereotypy

Trochę pleśniakowa ta moja majówka.
Piątek wieczór, Seba ma opiekunkę w postaci Dziadka, a ja upiekłam jabłecznik i grzeję własną kanapę z laptopem na kolanach.
Ehhh i tak to zawsze jest , jak nie mam z kim dziecka zostawić, to opcje się mnożą.
Dobrze, że chociaż wczoraj byłam na piwku z kolegą. Świetnie tak sobie wyskoczyć do pubu. Na ludzi popatrzeć, pogadać na różne tematy. Mogłabym tam z nim siedzieć do rana chyba, no ale niestety o 22 grzecznie już byłam w domku, bo kolega szykował się na bieg w półmaratonie.
Coś wspominał o jakiś baletach dzisiaj, ale niestety propozycji nie ponowił. Może miał jednak gorsze wrażenia z wczorajszego wieczora niż ja?

No marnuje się mój imprezowy potencjał. Nie żebym miała coś przeciwko towarzystwu własnego syna i ojca, ale tak bym chciała gdzieś polecieć ;)

Mimo wszystko dzień spędziliśmy intensywnie. Byliśmy na długim spacerze i na basenie.
I wygląda na to, że stanowiliśmy nie lada atrakcję.
Dostarczyliśmy ludziom rozrywki w postaci zachodzenia w głowę kto jest kim w naszej trójce.
Aż wreszcie po serii ukradkowych przyglądań się z ukosa, dorwała mnie pod prysznicem Pani. Po przemiłym wstępie z licznymi komplementami pod adresem syna,  Pani zapytała "Ja może tak niedyskretnie troszeczkę, ale ten pan, to tato, czy dziadek?"
W tym momencie trzy panie z pryszniców na przeciwko nastawiły ucha.
"Owszem Tato" - mówię - "MÓJ"

Cóż za rozczarowanie wymieszane z ulgą wymalowało się na ciekawskich twarzach.
"Ojej no bo synek taki podobny..... no ja sobie pomyślałam, że to chyba ojciec...no wie Pani, teraz to mężczyźni lubią takie młode sobie wziąć...no ale żeby takie małe dziecko...to oczywiście by się chwaliło właściwie, że jeszcze w tym wieku, no rozumie pani.... Ale to dziadek jednak! I to pani tato!, a myślałabym, że męża na pewno...." BLA BLA BLA....
Jakiego męża w ogóle?
Czy ja mam obowiązek mieć męża?
Czy ja muszę z mężem i dzieckiem na basen chodzić, żeby nie wzbudzać powszechnej sensacji?
Czy to jest takie nienaturalne, że dorosła córka lubi spędzać czas ze swoim ojcem, a ojciec-dziadek lubi z córką i wnukiem?
Pod wieczór byliśmy na deptaku na lodach i przez tą prysznicową pogawędkę, wciąż maniakalnie rozglądałam się wokół doszukując się kolejnych oskarżycielskich spojrzeń.

Pieprzone stereotypy.


środa, 1 maja 2013

Majówka

Rozlazłam się!
Mając w perspektywie tak dużą ilość wolnych dni, pozwoliłam sobie wczoraj wieczorem na leniuchowanie. Dzisiaj rano na dłuuugie zaleganie w łóżku (podczas którego Sebastian dokonał w pokoju lekkiego pobojowiska). I tak do tej pory nie mogę się zebrać. 
Zrzucam swoje lenistwo na karb pogody, która jest jakaś niewyraźna. 
I wcale się nie tłumaczę! ;) Sebastian śpi już od przeszło dwóch godzin. Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio zdarzyła mu się taka drzemka w ciągu dnia. 

Żeby jednak nie było, że w Święto Pracy nie robię kompletnie nic, to chociaż z grubsza ogarnęłam łazienkę i kuchnię ;) 

Plany majówkowe były ambitne - festyny, wyjazdy, grille....ale telefon milczy, więc podejrzewam, że wszyscy są w podobnym stanie jak my :P 

Dziwny dzień. Nawet ten wpis jest o niczym. 





A to kilka zdjęć z jednego z naszych codziennych spacerów. 
Mam nadzieję, że moje dziecko nie będzie miało traumy z tego powodu, że codziennie bawi się przy cmentarzu :P