Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

poniedziałek, 26 maja 2014

Ja - Mama.

Ja - Mama.
Mama z zaskoczenia.
Nieplanowana zupełnie mama.
Mama zanosząca się płaczem, trzymająca w ręku test z dwiema kreskami.
Mama nieprzygotowana.
Na samotność, na pożegnanie z dotychczasowym życiem, na pojawienie się małego człowieka.
Mama przerażona odpowiedzialnością, która na nią spadnie, świadoma poniekąd z czym wiąże się nowa rola, w której tak nagle została obsadzona.
Debiut w monodramie.

Mama...niby całkiem sama, chociaż otoczona troskliwym wsparciem wielu bliskich osób.

Mama pogodzona z losem, w momencie kiedy w głośnikach aparatu od USG zabrzmiało bicie serca jej dziecka.
Mama oczekująca... jak każda przyszła Mama. Pełna obaw, a jednocześnie przepełniona rosnącą wciąż miłością.

Mama witająca nowe życie. Życie, które wydała na Świat siłą tej Miłości.

Zakochana na śmierć Mama. Wciąż kochająca coraz mocniej, choć zdawać by się mogło, że mocniej się już nie da.

Mama - kobieta. Silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
I życie Matki - Życie, które ma sens.

Ja - Mama ... czasem niecierpliwa, nieraz nieszczęśliwa, często bezsilna, bezradna, rozzłoszczona, niewyspana, przemęczona, rozżalona.
Zwykle dumna, pełna podziwu, uszczęśliwiona, że może brać udział w rozwoju bystrego małego istnienia. Wpatrzona w roześmianą buzię dziecka swego. Zachwycona jego pięknem, niewinnością, urokiem, dziecięcą prostą i szczerą naturą.

Ja - Mama... doświadczona, świadoma siebie, swoich potrzeb, potrzeb syna swego.
Mama spełniona.

Mama walcząca o Marzenia.
Spełnione Marzenia.

Ja - Mama - dzisiaj gotowa podjąć wyzwanie raz jeszcze. Pełna ciekawości, jak bardzo inaczej mogłoby być tym razem? Jak przeżywa się cały ten cud, kiedy nie jest się samą? Jak kocha się dwoje dzieci?

Nie wierzyłam, że kiedykolwiek to napiszę.
Rok temu, coś takiego nawet nie przyszłoby mi do głowy.
Ale w tym roku, na Dzień Matki, życzę sobie....zostać Mamą jeszcze raz.
I przekonać się, jak to jest być Mamą w tandemie z Tatą. Doświadczyć wszystkiego tego, co do tej pory mnie ominęło.
Dziecku swemu podarować Rodzeństwo, z pełną świadomością tego, jak bardzo sama kocham własną Siostrę i jak bardzo posiadanie rodzeństwa wzbogaca Życie.

Może jeszcze nie teraz, może za moment.
A może niech Los zdecyduje, kiedy i czy w ogóle.

A nawet jeśli nie.

To i tak jest wspaniale.
Czasem to, co na początku wydaje się straszne, okazuje się piękne.

Ja - Mama - od ponad 3 lat jestem innym człowiekiem.

Bogatszym o to wyjątkowe piękno, o niepowtarzalne przeżycia i emocje.
Oraz o najważniejsze - o bezcenną Miłość.

środa, 21 maja 2014

Z rozmyślań nad garami

Kiedyś miałam duuużo czasu na przemyślenia.
Potrafiłam analizować swoje życie i świat wzdłuż i w szerz.
Wyobrażałam sobie swoją przyszłość, marzyłam o wielkiej miłości...
Uwielbiałam oglądać oczami wyobraźni swoją didżejską karierę. Słuchałam ulubionych trance'ów i widziałam już te imprezy na Ibizie. Wypełnione po brzegi parkiety w Pacha, Privillage, Amnesii....

Ahhh..życie wewnętrzne miałam naprawdę bogate.

Piszę o tym w przeszłym czasie, bo dziś, wygląda to o wiele bardziej przyziemnie.
Czas na myślenie zawsze się znajdzie. Dojeżdżam do pracy 25km, jestem sama w samochodzie - mogę dumać do woli.
Ale co rozważa dzisiaj Marta, jadąc samochodem?
"Hmmmm...co zrobić na jutrzejszy obiad? Pomysłów już mi brakuje! A co w ogóle jest w lodówce...?"
Oczy mej wyobraźni już nie kierują się na case'a z vinylami...oj nie. Teraz wędrują w stronę szuflad zamrażalnika, szperając w pamięci w poszukiwaniu ich zawartości.
Kiedy w końcu po 35minutach drogi udaje mi się ustalić obiadowy plan, a po powrocie do domu dokonać zakupów i stanąć nad kuchennym blatem, pojawia się kolejny wolny czas. Idealny na rozmyślania.
Dziecko zwykle już śpi, w gary nikt mi nie zagląda, bo przecież jeszcze, nie daj Boże, przymuszę do pomocy.
Stoję więc sama, skąpana w aromatach i myślę sobie ...
...że auta trzeba od rana poładować. Że Dawida przetrzymali na załadunku, że Przemkowi na rozładunku złamali deskę. Że program do analizy plików tacho miałam wybrać, oraz że wzorce do wydruku faktur znowu są nie tak ustawione....
Za chwilę....: "ej! ej! ej! Nie jesteś w pracy! Zmieniamy tory!"

I wtedy włącza się Marta - marzycielka....
Wybiera miejsca na romantyczny czerwcowy weekend.
Mamy taki z Miśkiem zaplanowany!
Rodzice zabierają Sebka na tydzień nad morze, a my w wolny weekend chcemy wyskoczyć gdzieś , w jakieś spokojne miejsce, ulokować się w przyjemnym hotelu, gdzie będą nam gotować, masować nam stopy, gdzie będziemy grzać się w saunie, moczyć w jacuzzi i korzystać z wielkiego małżeńskiego łoża, o którym marzę codziennie, gdy z rana boli mnie kręgosłup.
Wędruję więc w fantazjach do Kudowy, Polanicy, Świeradowa....a może gdzieś nad jezioro?....już już czuję te wygody....
I nagle na ziemię sprowadza mnie dzwonek telefonu.
21:30... ciężarówka w Czechach, nie chcą zdjąć jednej palety, każą odwieźć do Wolfsburga, bo to nie towar dla Skody
W ten sposób mija godzina. Rozmawiam z 5 osobami w 3 językach, przypalam drewnianą łyżkę do stosowania na patelni teflonowej, urlopowe wizje odpływają daleko....

Ale nie poddaję się.
Jest jeszcze jeden - ostatni samotny moment w ciągu dnia, dobry na rozważania.
Wieczorna kąpiel.
No dobra...prysznic, nie kąpiel...

...no ok! ok!
prysznicowy express - niech już będzie.

Odkręcam kran, włączam deszczownicę - uwielbiam ją, działa odprężająco. Już przybliża się na powrót wizja tego, co w ten weekend będziemy robić, już spacerujemy za rączki po deptaku, już się tulę do ukochanego mego podczas romantycznej kolacji przy świecach...
Wchodzę do wanny, obracam się, aby zasunąć drzwi kabiny...
i tu mój wzrok pada na pralkę
-"K****, jeszcze pranie trzeba rozwiesić!"

:-o

Konstruuję posta drugi dzień...
chyba ucieknę na koniec świata w poszukiwaniu godzinki ciszy i skupienia....

piątek, 9 maja 2014

Amor gignit amorem

Koniec procesu. 
Zamykamy na dobre etap związany z biologicznym ojcem mojego dziecka. 
Będzie widniał w Akcie Urodzenia, będzie zobowiązany do comiesięcznego płacenia alimentów, do zwrócenia kosztów ciąży oraz wyprawki, a także procesu. Został również pozbawiony wszelkiej władzy rodzicielskiej, na co przystał bez oporów. 
Sebastian nadal będzie nosił moje nazwisko. 

Wielki głaz spadł z mojego serca. 
Teraz wszystko będzie na papierze i nie będę musiała się martwić co się stanie, jeśli on kiedyś postanowi zapaść się pod ziemię. 

Generalnie poszło to wszystko dość sprawnie. O ile pierwsza rozprawa była dla mnie mocno stresująca, o tyle wczorajszą przeszłam dużo łatwiej. Wielka i nieoceniona w tym zasługa moich Przyjaciółek, Pani Mecenas i oczywiście nieustannie wspierającego mnie Miśka.
Odnośnie pomocy prawnika, to przyznam, że warto było zapłacić niemałą kwotę za jej pracę. Nie życzę nikomu, potrzeby korzystania z takiej pomocy, ale jeśli już się tak zdarzy, to naprawdę nie warto żałować. 

Dzisiaj nawet nie mam na cały ten temat żadnych więcej głębszych refleksji. Wszystkie swoje łzy i żale zdążyłam wylać przez ten czas, od pamiętnego dnia 26 stycznia 2011 roku. 
Żadne pieniądze nie zrekompensują ani złamanego serca, ani poczucia zagubienia, żalu, rozpaczy, porzucenia. Żadna kwota nie jest wystarczająco wysoka, by pomogła kiedyś zrozumieć mojemu dziecku, dlaczego ojciec nie chciał go znać. 
Żaden wyrok nie jest sprawiedliwy dla Marty, która w pewnym momencie ciąży zrozumiała, że zostaje sama. I że dziecko, które rozwija się pod jej sercem nic nie znaczy dla człowieka, który je stworzył. 

Dla Marty, która dzisiaj patrzy na ramiona swojego syna, mocno obejmujące miśkową szyję, ten wyrok, to inny wymiar sprawiedliwości. To wyciągnięcie chociaż minimalnej konsekwencji dla oszusta, który okazał się być z lodu, kompletnie bez serca, bez sumienia...z jakimś jedynie minimalnym poczuciem przyzwoitości. 

Trzy lata, trzy miesiące i 12 dni walki. Głównie ze sobą. Walki o to, by doprowadzić tę sprawę do jakiejś formy, w której będzie ona znośna do przyjęcia. Dzisiaj mogę z czystym sercem powiedzieć, że jest w porządku. 
Jest posprzątane i poukładane. 
A Sebastian ma kogoś, kto godnie zastąpił mu Tatę. 
Przyjaciela, któremu ufam, którego kocham, który -wierzę- nie pozwoli aby stała nam się krzywda. 

Każdego dnia patrzę na Niego, Jego zaangażowanie, poświęcenie, pracę jaką wkłada w odnalezienie się w tej zupełnie nowej sytuacji, widziałam jak zaczynała w Nim rodzić się Miłość do małego człowieczka, którego dzisiaj nazywa "naszym synem". Wiem, że ta Miłość stworzyła się z uczucia do mnie.
"Amor gignit amorem" 
Jedna z nielicznych łacińskich sentencji, którą zapamiętałam sobie na zawsze i zawsze w nią wierzyłam.

Jest to niesamowicie piękne i wzruszające. 
Czuję jak we mnie rośnie uczucie, nad którym już nie potrafię i nie chcę panować. 

Walka skończona. 
Było ciężko. Bardzo ciężko. 
Ale warto. 




środa, 7 maja 2014

Post w zmęczeniu napisany.

Znowu wpadłam w wir totalnego niedoczasu.
Obojętnie, czy mam 4 dni teoretycznie wolnego, czy jeżdżę codziennie do biura, zawsze mam za mało czasu.
Czy to obecność innych osób w domu, sprawiła że poluzowałam sobie cugle i zdezorganizowałam się....czy też może dziwnym trafem przybyło mi obowiązków?
Jestem permanentnie zmęczona.
Sypiam jak kamień. Niewiele jest mnie w stanie zbudzić... Misiek czasem próbuje - bezskutecznie.
W pracy nerwy.
W domu nerwy.
Wszędzie dużo do zrobienia.

Syn chyba na cały ten przewrót zareagował nie najlepiej.
Takie wnioski teraz wyciągamy.
Walczymy z jego agresją...trochę na ślepo, bo żadne z nas nie wie dokładnie co robić.
Tak bardzo Go kocham, ale tak strasznie brakuje mi cierpliwości.
W całym tym zmęczeniu, w tym kieracie, w stresach, brakuje mi siły na bycie jego Mamą.
Brakuje mi czasu i siły na to, co najważniejsze.
I nie będzie już kiedy tego nadrobić.
Staramy się oboje z M., dawać Mu jak najwięcej z siebie.
Podświadomie jednak, oczekujemy pewnych reakcji, a dostajemy wręcz odwrotne i często, pod wpływem takiej chwili zwyczajnie się zniechęcamy.
Ja rzucam słowa, których żałuję później.
Nie rozumiem, dlaczego tak pomyślałam i wyraziłam to głośno.
Takie bzdury.
Takie głupoty.
A jednak w momencie wzburzenia, wpadają takie do głowy.
Że to jest właśnie dowód, że wcale nie dorosłam do tego. Że nie tak powinno być, że sobie nie radzę, nie nadaję się, nie znam....

Ciężko bywa.
Niby pięknie, tak jak marzyłam, ale wcale nie łatwiej niż wcześniej.
Tak bardzo bym chciała, żeby On był szczęśliwy.
A nie wiem, czy jest.
Nie powie mi tego jeszcze, nie wiem, czy te wszystkie zachowania, to znak, że nie jest, czy po prostu "taki wiek"?

Trudny wiek.
Ciągle jest trudny wiek. Od 2,5 roku.

Wieczorem z ulgą zamykam za sobą drzwi, kiedy On po walce wreszcie zaśnie. Jestem zła, że znów wymaga aby go usypiać.
Wykonuję listę domowych obowiązków, wracam do pokoju, patrzę na śpiącą buzię.
I czuję jak wpijają mi się w ramię zębiska ostre...
wyrzutów sumienia.

Tak bardzo się staramy, aby czuł, ze Go kochamy, troszczymy się i chcemy jak najlepiej....
Ale może tylko tak nam się wydaje...? Może to tak naprawdę minimum, a nie starania?


Dlatego nic nie piszę tutaj.
Ciężko jest pisać o porażkach.
A czuję, że chyba właśnie ponoszę wychowawczą porażkę.

Z drugiej strony nie brakuje też dobrych momentów. Jeździmy na wycieczki, chodzimy na spacery, bawimy się w domu.
Może to ja, w całym tym zmęczeniu, bardziej słyszę płacz niż śmiech Sebastiana?
Chyba znowu trochę się pogubiłam.
W Szczęściu się zgubiłam i we własnych spełnionych marzeniach.
Wyszłam z roli nieszczęśliwej samodzielnej mamy i w nowym wcieleniu jeszcze się odnaleźć nie potrafię.
Wciąż czuję, że coś tracę, że umykają pewne rzeczy w tym pędzie całym.
I chociaż czasami uda nam się zatrzymać, zapomnieć o obowiązkach i skupić na byciu Rodziną, to ciągle czuję niedosyt.