Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

piątek, 31 lipca 2015

Tu mieszka Miłość

Cały tydzień miał popołudniówki + nadgodziny.

Dopiero wczoraj udało nam się "spotkać" przed snem,a dziś rano zjeść szybkie wspólne śniadanie.

Wieczorem,gdy wróciłam do domu,w zlewie zastałam stertę brudnych naczyń...




...A w pokojach porozstawiane kwiaty :)

101 dni, a wszystko w lesie


Przedwczoraj po konsultacji z naszym Doktorem, okazało się, że nie muszę żegnać się z owocami.
Bardzo mnie to cieszy, bo lato bez owoców, to nie lato.
Cukier w postaci słodyczy wszelkiej maści oraz słodkiego picia, wyeliminowałam już przeszło tydzień temu i wydaje mi się, że czuję się dzięki temu lepiej - przeszły mi "śnięte fazy". Czyli kilka momentów w ciągu dnia, kiedy ledwo dawałam radę zapanować nad opadającymi powiekami.
Dopiero po badaniu z obciążeniem glukozą, kiedy to przysypiałam między jednym a drugim pobraniem krwi, uświadomiłam sobie, że wcale mi nie lepiej, kiedy zjem coś słodkiego. Wręcz odwrotnie.
Żeby już doszczętnie nie pozbawiać się jednak smaku słodyczy, zaopatrzyłam się w suszone liście stewii oraz ksylitol. Ale jeszcze nie zdążyłam wypróbować żadnego z nich.
Generalnie "niezdążona" jestem bez przerwy.
W środę znów do 23 gotowałam obiad, bo po drodze kilka ważniejszych rzeczy było do zrobienia.
Cóż....lepiej na pewno nie będzie. Myślę, że wręcz powinnam się przyzwyczajać.
Moja aplikacja ciążowa w telefonie, poinformowała mnie, że zaczynając 26 tydzień, jednocześnie dobijam do końca drugiego trymestru ciąży.
Wydawało mi się do tej pory, że trzeci zaczyna się od 30 tygodnia...zgłupiałam, ale przy okazji obleciał mnie lekki strach.
Bo ja przecież nie jestem ani trochę gotowa!
Poza wanienką i wózkiem nie mamy chyba niczego.
W sensie niczego przygotowanego.
A ja albo nie mam czasu, albo siły, aby się tym zajmować.
Sił będzie ubywać...a czasu przybędzie mi chyba dopiero w połowie września.
Zależy jeszcze jak w sierpniu będę pracować.
Na razie żyję myślą o urlopie.
Właściwie został przyszły tydzień i z piątku na sobotę wyruszamy!
Nie mam pojęcia kiedy to zleciało. Dwa miesiące, które były przed nami od momentu rezerwacji, wydawały się tak nieznośnie długim okresem..... a strzeliły migiem!
Strach pomyśleć jak szybko minie nam te 8 wyczekanych dni nad morzem. Ehhhh....
Po powrocie (bo przed wyjazdem to już marne szanse)muszę koniecznie, ale to KONIECZNIE zabrać się za segregowanie Sebciowych ciuchów.
Pawlacze mam zapchane próżniowymi worami z jego garderobą.
Tych najmniejszych niestety pozbywałam się na bieżąco. Dopiero od pewnego momentu (czyli od chwili, kiedy okazało się, że jednak istnieje na Świecie ten jeden jedyny facet, z którym jednak odważyłabym się mieć drugie dziecko), odkładałam kolejne rzeczy z których Seba wyrastał.
Oczywiście nie mam zamiaru szykować ich dla Alicji, ale obiecałam przekazać dla znajomej, która we wrześniu urodzi synka.
Ja z kolei potrzebuję miejsca aby przyjąć niemowlęce i dziewczęce ciuszki od znajomych mam małych córeczek.
Później zostanie nam jeszcze do odebrania kosz, w którym na początku będzie spała nasza Królewna.
Trzeba będzie też zamówić materac do łóżeczka.
I....no właśnie...
i szczerze powiem, ostatnio tak się zastanawiałam, czy ja w ogóle jeszcze pamiętam co jest potrzebne przy noworodku.
Chyba zapomniałam już.
Czasem wpada mi w ręce jakaś ulotka, czy artykuł i doznaję olśnień typu: "ojej przecież potrzebujemy butelek! i smoczka!....a laktator?? Toż to zakup obowiązkowy!"
A pieluszki tetrowe? - niezbędne.
I o otulaczu myślałam jakimś bambusowym, czy coś...
Ale nie, żebym miała w głowie ułożoną listę tych przydatnych rzeczy;)
Obawiam się, że w tym stanie pozostanę jeszcze jakiś czas....aż nadejdzie moment, że w panice zasiądę na Allegro i wydam pół wypłaty :P
Aplikacja ciążowa dzisiaj przypomniała mi , że do porodu zostało 101 dni. Obiecywałam sobie, że jak liczba stanie się dwucyfrowa, to już naprawdę wczuję się w to wszystko.... ale jakoś nie wydaje mi się, by w niedzielę spłynął na mnie nagle błogosławiony syndrom wicia gniazda :)
Zobaczymy.
Wczoraj natomiast odkryłam, kto z nas jest najbardziej gotowy na to wszystko.
Sebastian!
Zaskoczył mnie niesamowicie.
Odwiedziliśmy moją koleżankę, która ma niespełna roczną córeczkę.
I nie poznałam własnego syna!
On się ZAJMOWAŁ Tosią.
Gdy byliśmy na spacerze, szedł przy wózku i ją zabawiał. Dzwonił kluczami, pokazywał jej autko. A im więcej ona się śmiała, tym bardziej on się wczuwał!
W domu podawał jej zabawki, włączał syrenę w wozie strażackim, żeby odwrócić jej uwagę, gdy była już nieco zmęczona i zaczynała popłakiwać. Głaskał ją po główce...
Zobaczyłam w swoim dziecku starszego brata.
Zaangażowanego, troskliwego. Wspaniałego!
Zachwyciłam się.
Zwykle jakoś nie wyrażam tak otwartego zachwytu nad własnym dzieckiem.... oczywiste, że każda matka swoim jest zachwycona.
Ale tutaj zaskoczył mnie tak pozytywnie, że naprawdę muszę go pochwalić.
Mam nadzieję, że będzie taki dla Alicji.
Liczę się z tym, że nie zawsze, że pewnie nie od początku, bo jednak Tosia jest już dość duża i taka "kontaktowa", a w noworodku  Seba raczej reakcji żadnych nie wywoła.
Ale dostrzegłam w nim wczoraj  takie sympatyczne cechy i łagodne podejście.
Do tej pory jakoś większość relacji miał z dziećmi w zbliżonym do siebie wieku.
I różnie się te relacje układały.
Najlepiej chyba dogadują się z Piotrusiem.
Przedwczoraj spędziliśmy wieczór ze znajomymi, którzy przyjechali z Londynu z 6-cio letnim synem....współpraca między chłopakami była dość burzliwa ;)
Tym bardziej widząc z dnia na dzień tak różne zachowania Seby, wczoraj byłam podwójnie pozytywnie zaskoczona.
I pal sześć, że pieluchy nie gotowe!
Że ubranek nie mamy, ani miejsca do spania dla Alicji.
Najważniejsze, że my wszyscy chociaż psychicznie jesteśmy w miarę przygotowani.
Resztę się dopracuje.



wtorek, 28 lipca 2015

Leżę i nie wierzę...


Czasem jeszcze tak mam...
że leżę i nie wierzę.

Patrzę na podskakujący brzuch, kładę na nim rękę.
Czuję Alicjowe zabawy
a dalej jakby nie do końca wierzę.

Wydaje mi się to takie...abstrakcyjne.
Że nagle jestem tu - w tej wymarzonej sypialni,
na obszernym łóżku, które każdej nocy dzielę z M.
Z Nim właśnie.
Minęło półtora roku i dalej nie wierzę.
Jak to się stało, że spędziliśmy 12 lat obok siebie , a dopiero bagaż niełatwych doświadczeń przetarł nam oczy i wskazał, że to, czego szukaliśmy cały ten czas, możemy odnaleźć w sobie na wzajem.

Nie wierzę, że rok temu mówiliśmy o drugim dziecku, umieszczając je w nieco dalszej, nie do końca określonej przyszłości,a ono nagle jest.
Mieszka we mnie i sprawia, że w głowie mnoży się już podwójny strach.
Strach, czy oni oboje zawsze będą zdrowi, czy nigdy nic złego im się nie stanie...

To takie dziwne, że będziemy mieli córeczkę.
Malusią naszą dziewczynkę.
Wymarzoną Niunię.
Będzie dorastać przy mnie...
kiedyś przyjdzie i powie, że właśnie stała sie kobietą.
Kiedyś może będę ją wspierać, gdy pod jej sercem będzie rozwijać się Nowe Życie.
A później je przytulę.

No nie mogę uwierzyć, że tyle się udało.
Że cudowne mamy mieszkanie.
Że mam rodzinę.
Własną. Już pełną, a za 3 miesiące jeszcze większą.
Że znów będę wąchać ten cudowny zapach dzidziusia i robić pierdzioszki w maly brzusio.
Że będę tulić, nosić, lulać i głaskać naszą Kruszynkę.
Że Seba będzie starszym bratem.
I nagle stanie się już nie jedyny.
 
Jak kocha się dwoje dzieci?
Z jednej strony kocham już Brzuszkową Lokatorkę.
A z drugiej....czy mogę kochać kogoś równie mocno,co mojego prawie-czterolatka?
Człowieczka, który odmienił moje życie.
Przewartościował je, sprawił, że to co "przed" stało się już tylko mglistym wspomnieniem...
A jednocześnie, że to , czego wcześniej nie byłam w stanie sobie wyobrazić - czyli ja sama w roli matki, okazało się sensem mojego życia do tego stopnia, że zapragnęłam stworzyć jeszcze jednego ludzika do kochania.

Nie wierzę.

Czasem sobie myślę - może to jakiś sen?
Może ja zwariowałam?
Może tak naprawdę siedzę w psychiatryku i żyję w jakimś wymyślonym Świecie, który utkałam sobie sama z marzeń i złudzeń?

Ale przecież czuję ją.
Codziennie czuję wyraźniej jej ruchy.
Sebastian codziennie pyta, co ona robi w brzuchu i czy sobie pływa?
Misiek głaszcze, całuje, wciska we mnie brokuły i pyta czy wzięlam dziś witaminy.

Więc ona tam musi być. Na pewno.
I na pewno ma brata - Sebcia. I Tatę - Miśka.
W to też uwierzyć trudno.

Misiek.
Ten sam, z którym nad ranem wracałam z imprez, z którym wypijałam morza alkoholu, który podrywał moje koleżanki i kuzynki, który wyzywał wszystkich chłopaków, którymi czułam się rozczarowana. Misiek z którym przeżywaliśmy różne dziwne przygody, spędziliśmy niejedne urodziny, jaraliśmy się trance'owymi klimatami....
Misiek , którego kiedyś "oddałam", czując, że gdy już będzie miał żonę, przestanie być taki "mój".

Właśnie on.
To miejsce obok mnie zawsze było dla Niego.
On od zawsze z takim fajnym podejściem do dzieci...Właśnie on jeden, okazuje się, może być najlepszym ojcem, dla dzieci które ja urodzę.
I to właśnie ja , czuję teraz w tym sporym brzuchu, córeczkę. Dziewczynkę z Jego marzeń.
Nie żona.
Ja.
Była "Siostra". Przyjaciółka.

Nie wierzę...że kiedyś po prostu kochaliśmy się i z tego połączenia stworzył się maleńki cud.
Bo tak miało być. Tak chcieliśmy.
Nie z przypadku.
Nie z pomyłki.
Z Miłości. Do siebie wzajemnie i do Sebcia.

I niedługo będzie już na Świecie.
Dopełni nas.

Jakie to jest dziwne!
Jeszcze niedawno ja i Seba byliśmy daleko stąd.
Sami we dwoje.
Byłam przekonana, że tak nam pisane, że tak po prostu ma być.

Kiedyś, zanim Seba się pojawił, myślałam sobie, że zostać samodzielną mamą, to coś bardzo bardzo trudnego i smutnego.
A sama nią zostałam. Nie było łatwo...i często niewesoło. Ale odnalazłam się w tym, czułam się szczęśliwa i pogodziłam z taką koleją losu.
A to wcale nie był koniec.
Nagle okazało sie, że już jesteśmy tutaj.
Że jest nas troje.
A później, że już troje i pół...
I za chwilę będziemy już we czwórkę.

Leże i nie wierzę...

I nawet zdaję sobie sprawę, że ja może nudna już jestem z tym zachwytem nad własnym Życiem.
Że w sumie, to czym tu się jarać.
Bo to takie "normalne" - znajdujesz faceta i zakładacie rodzinę.
Na każdym kroku jest jakaś rodzina.
Prawie w każdej bramie, na prawie każdym piętrze, prawie każdego bloku, na każdej ulicy i w każdym mieście, mieszka sobie taka sama rodzina, jak nasza.
Coś najzwyczajniejszego.

Cóż...dla mnie jest to tak wyjątkowe, tak wymarzone i wyczekane, że właśnie przeżywam i cieszę się tak bardzo...że aż nie wierzę do końca!

sobota, 25 lipca 2015

Pomidorowa

Syn wraca po kolejnych, tygodniowych wczasach.
W jego pokoju czeka kilka niespodzianek... dzisiaj zorientowałam się, że chyba strasznie tęskniłam, bo z prawie każdej wyprawy na zakupy przyniosłam również coś dla niego.

Rozmawiamy przez telefon
-Synku, co Ci zrobić na obiadek, jak wrócisz?
-Ziupe!
-A na jaką masz ochotę?
-Pomidololową....ale koniećnie ź makalonem!

I to mi się podoba!
Wie chłopak czego chce.

A na kuchence oczywiście "pomidololowa" robi się od rana :)


P.S. Tymczasem matka na przymusowej diecie - stężenie glukozy po 2h ponad normę.
Żegnajcie lody!
Good bye arbuzy!
Sayonara czekoladko!
Sia pyszna tarto z kremem i owocami!
Do zobaczenia jogurty!

Chlip! chlip!...:(

piątek, 17 lipca 2015

Na słodko

Patrzę na zdjęcie ( bo w "realu" foremka jest już pełna tylko w połowie) i myślę sobie, czy może powinnam już zacząć poszukiwać terapii dla "Kochających za bardzo" ? ;) 
I nie chodzi o miłość do jedzenia tym razem :P 

M. mnie poprosił o tę tartę, bo tydzień temu robiłam podobną dla mojej Przyjaciółki, która jest na finiszu ciąży. 

Normalnie, to sypnęłabym te owoce "jak leci"....ale tak mnie wczoraj natchnęło i tak za nim tęsknię (tydzień popołudniówek), że dziergałam do 23 te owocowe okręgi. 
I myślałam sobie, że będzie pyszna i śliczna i że Sebciowi na pewno też się spodoba...i nie czułam w ogóle, że już mi nogi w d*** wchodzą ;) 
A później jeszcze posprzątałam kuchnię, przemyłam podłogę i obrałam kilo fasolki szparagowej. 
Oczywiście o 6:20 pobudka do roboty, żeby nie było, że jakieś wolne mam. 
Weszłam rano do kuchni, wstawić wodę na obowiązkową poranną herbatkę, a na blacie karteczka z serduszkami: "Pyszne ciacho! Dziękuję Kochanie :* "

No i warto było stać z rękami czerwonymi o soku z dojrzałych, działkowych owoców. 

Myślę sobie - jeśli uda nam się te drobiazgi utrzymać przez kolejne lata, to już połowa sukcesu. 

Ja mu piekę tartę, on mi zrywa czereśnie z samego czubka drzewa, bo wie , że wielbię! 
Ja sprzątam łazienkę, on kuchnię, bo lepszy jest w "chowaniu". 
Ja wolę myć podłogę, więc on odkurza...chociaż zwykle robi jedno i drugie. 
Ja wychodzę z psem rano, żeby on nie musiał wstawać, on wychodzi po południu, abym mogła swoje sprawy po pracy pozałatwiać. 
Ja robię dla niego bułki do pracy, on mi gotuje bób na kolację. 
Niby to zwykły podział obowiązków, ale taki z uwagą na tę drugą osobę. 
Oby ta ostrość postrzegania siebie nawzajem nigdy się nie zamazała. 

Wczoraj przez te moje kuchenne wyczyny, doczekałam jego powrotu z pracy. Szykował sobie jeszcze jakieś rzeczy na dzisiaj, ja leżałam już w łóżku, a Panna Alicja właśnie postanowiła się uaktywnić. 
Od kilku dni jej aktywność odczuwam już bardzo wyraźnie. Odsłoniłam brzuch, zapukałam, przyłożyłam rękę. Odpowiedziała. Później poczułam , ze musiała zrobić jakiegoś fikołka, lub zmienić pozycję. Wyczuwam już różnicę między kopniakami, a ruchem całego ciałka. 
M. się kręcił i ile razy koło mnie przechodził, pochylał się nad brzuszkiem i całował. 
Wreszcie ułożył się obok mnie i przyłożył gorącą dłoń do brzucha. Poczuła chyba ciepło Taty, bo kopnęła delikatnie 3 razy pod rząd. Ja czułam to bardziej niż M. , chociaż wydaje mu się, że poczuł również. 
Marzyłam o tej chwili przez 9 miesięcy 2011 roku. I później też. 
I była tak spokojna i przyjemna, jak zawsze mi się wydawało, ze powinna być. 
Było cicho, ciemno i sennie. 
Ukochany mój obok, a we mnie najwspanialsze, co udało nam się wspólnie stworzyć. 
Nasza maleńka córeczka. 
Trochę mnie, trochę M. 
Zanim, ułożona już w mojej ulubionej pozycji - z głową pomiędzy jego klatką a barkiem, odpłynęłam, zdążyłam jeszcze pomyśleć, że jestem strasznie dumna z tego, że noszę w sobie nasze wspólne dziecko. Taki dar - jego dla mnie, mój dla niego, nasz dla Sebcia i dla Świata. 
 
Przed nami kolejny tydzień w dwoje - Dziadkowie wczoraj zrobili niespodziankę i zaklepali domek nad jeziorem dla siebie i wnusia ukochanego. 
Ledwie się zdążyłam nacieszyć dzieckiem, po jego powrocie z wakacji nad morzem, a on znowu mamusię opuszcza! ;) 
Ale oczywiście to dobre dla Synka - otoczenie lasu, świeże powietrze i woda , zamiast przedszkolnych murów. Niech korzysta z wakacji.
Wróci i po dwóch tygodniach wyruszamy nad morze we troje i pół :) 



środa, 8 lipca 2015

Mrowienie

Dwa tygodnie temu, podczas zakupów w galerii, w jednej ze sklepowych przebieralni usłyszałam dziecko wołające swoją mamę.
Był to czas,kiedy Seba już od kilku dni bawił nad morzem.
Dziecko wezwało mamę kilka razy,za każdym kolejnym słyszałam narastający w głosie strach. W końcu zaczęło szlochać "Mamusiu! mamusiu..."
Zaczęłam szybko się ubierać,żeby mu pomóc,bo serce się krajało...i nagle poczułam mrowienie.
Jakby setki miniaturowych nanomrówek zaczęły wędrować wewnątrz moich piersi!
Jestem przekonana,że w moment zwiększyły objętość.
Zanim wyszłam z przebieralni dziecko i mama odnaleźli się,a ja zostałam z tym dziwnym uczuciem.

Dziś w nocy miałam sen.
Nagle dostaję do rąk niemowlę,ciasno zawinięte w kokonik. Jest cudowne,śpi słodko.Wiem,że to nasza Niunia,chociaż nie wiem kiedy zdążyłam ją urodzić (oj gdyby tak rzeczywiście się dało!).
Niunia zaczyna płakać, ale ja z nią gdzieś biegam po jakimś budynku.Czegoś pilnie szukam.
Nagle pojawia się myśl,że przecież ona musi jeść,płacze z głodu.
Przysiadam z nią i z jakąś niewyjaśnioną obawą podaję pierś. To nasz pierwszy raz.
Chwyta od razu.
Jestem zaskoczona,ale za moment tłumaczę sobie,że to drugie dziecko i pewnie dlatego nie mamy problemów.
Ssie spokojnie,ja głaszczę maleńką główkę...jest cudownie.
Ze snu wybudzają mnie....setki nanomrówek wędrujących w moim biuście!

To coś nowego,największe zaskoczenie tej ciąży.
Mój organizm chce już karmić.
Marzę o karmieniu!

Hormony mają jakąś nieziemską moc! Mam czasem wrażenie,że w ogóle nie jestem Panią samej siebie.
To one rządzą mną.

One wybuchają o byle co.

One płaczą na reklamach i podczas słuchania płyty Dawida Podsiadło.

One potrafią zjeść na raz pół wielkiej tabliczki czekolady o smaku Panna Cotta.

One chcą się kochać tu i teraz! W samochodzie na autostradzie A4, pod prysznicem, w kuchni między łososiem w piekarniku,a stygnącym makaronem na talerzu.

Wreszcie one wprowadzają nanomrówki w pęczniejące piersi.

Czy ja w ogóle jestem sobą-Martą? Czy chodzącym hormonalnym tajfunem,który sam za sobą nadążyć nie może?

Piszę to,a Panna Alicja kokosi się wyraźnie w dole mojego brzucha
...i zupełnie nie wiem dlaczego akurat teraz  tak strasznie mam ochotę sobie popłakać

...

wtorek, 7 lipca 2015

Ponownie biwakowo


Kolejny biwak za nami. 
Chyba te wyjazdy zostaną naszą ulubioną formą spędzania weekendów. Szczególnie, że udało się znów wziąć wolny poniedziałek :) 
Jakże przyjemnie zaczyna się tydzień w pracy od wtorku :D

Tym razem pojechaliśmy we troje. 
Seba pierwszy raz pod namiotem. 
Trochę się martwiliśmy, czy nie będzie się nudził i jak będzie spał. 
Okazało się, że niepotrzebnie. 
Mały superzadowolony: wymoczył się za wszystkie czasy, podszkolił w pływaniu i myślimy, że w przyszłym roku już pozbędziemy się rękawków do pływania. Łowiliśmy razem uklejki i płotki, objechaliśmy jeziorko rowerem wodnym , wszyscy się opaliliśmy i odpoczęliśmy. 
Po takich dniach pełnych wrażeń i w 100% spędzonych na powietrzu spało mu się super, sam chciał się kłaść już po 21 i zupełnie nie przeszkadzały mu sobotnie imprezy, których niestety nie brakło wokół naszego namiotu. 
Poprzedni nasz wyjazd, to był totalny chillout. Poza naszym, było tam tylko kilka innych biwaków. Ale tym razem upały przyciągnęły nad wodę masę ludzi. Wędkować dało się tylko późnym wieczorem i w nocy, a ciszę mieliśmy dopiero z niedzieli na poniedziałek. 
Mimo wszystko, było bardzo fajnie i już myślimy o zakupie przyczepki campingowej. 
Bo najbardziej upierdliwe z tego wszystkiego jest pakowanie i rozpakowywanie! 
Gromadzenie za każdym razem całej tej masy rzeczy - kocy, naczyń, śpiworów, butli gazowej, sprzętu wędkarskiego itd itp, możnaby mieć z głowy, gdyby w czasie sezonu, wszystko już sobie mieszkało gotowe w przyczepce. 
Na pewno odłożymy ten zakup, min. do przyszłego roku, jeśli nawet nie dalej, ale jeśli nic się nie zmieni, to raczej wyszukamy sobie jakiś mini-domek na kółkach. 
Sama się po sobie nie spodziewałam, że tak mi przypadnie do gustu ta forma wypoczynku :) 
Ma to swój niezastąpiony klimat i naprawdę czuję, ze odpoczywam w takich warunkach. 
A jajecznica szykowana na gazówce i jedzona o 7 rano nad wodą, ma smak jak żadna inna! 

I te nocne rozmowy pod rozgwieżdżonym niebiem....
żałuję, że oba najlepsze aparaty zostawiliśmy w domu, bo tym razem niebo było przepiękne, a wschodzący na pomarańczowo księżyc wprost niesamowity! 
Także niestety tylko fotki z telefonu zaserwuję tu ponownie. 

Podczas jednej z tych naszych nocnych debat pod gwiazdami, zapadła również pewna istotna decyzja :) 

Na 99% oczekujemy narodzin Alicji M. ! 

Ja wybrałam już imię dla syna, więc teraz była Taty kolej, żeby wybrał dla córeczki wymarzonej. 
A mi się Alicja generalnie podoba...mam tylko nadzieję, że Alicją pozostanie, albo przynajmniej wróci do tej oryginalnej wersji, gdy minie juz etap zdrobnień, spieszczeń, ksywek i przezwisk :) 
W wykonaniu Sebcia: "Alićia" 
Chociaż on, jak się okazało, jednak nie do końca ogarnął temat. Według niego w brzuszku mieszka "Dzidziusia", ale rodzeństwo, to jest inna historia i pojawi się skądś indziej. I w ogóle lepiej teraz, żeby jednak to był braciszek. I on tak woli i już. 
Mimo wszystko na Dzidziusię "ciekam długo i długo" i co drugi dzień pyta, kiedy już się ona urodzi....co prawdopodobnie wynika z nieodpartej chęci jeżdżenia wózkiem, który stoi w dużym pokoju i wzbudza dziecięcą ciekawość :) 

I w tenże sposób zaczynamy własnie 23 tydzień. 
A moja przyjaciółka - A. rozpoczyna w piątek 38 i planuje myć okna, żeby skrócić czas oczekiwania. 
Dlatego jeszcze w sobotę pędzimy do ZG, żeby kopniaka dać lekkiego na szczęście i ostatni raz przybić Wojtusiowi piąteczkę przez wszystkie brzuszkowe powłoki...no i na czekoladkę w Rynku pewnie jeszcze też ;P 
A przede wszystkim na mamuśkowe ploty i wsparcie przed kolejnym przewrotem, jaki nas obie czeka niebawem.