Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

czwartek, 28 lutego 2013

Nerwowo ;)


Jejkuuu jak ja się boję dentysty. Nie wiem dlaczego nie potrafię się wyzbyć tego strachu, ale od rana mam kluchę w żołądku, bo o 11 zasiadam na tym okropnym fotelu ze świadomością, że na 100% mam jedną dziurę do zrobienia...i podejrzeniem, że znajdzie się tam coś jeszcze.
Przeżyłam poród, operację, gastroskopię...ale wizyta u dentysty miażdży moją psychikę :P To chyba jakaś trauma z dzieciństwa. W podstawówce była taka niemiła dentystka pamiętam do dziś.

W moim dziecku siedzi od 2 tygodni jakiś diablik. Tak się urwis jeden buntuje, obraża, strzela fochami, że już czasami śmiać mi się z tego chce. Jak tylko coś nie idzie po jego myśli, to zaczyna krzyczeć i płakać, i wycofuje się rakiem w kąt, albo ucieka do ciemnej kuchni i tam stoi i płacze w kącie.
To jest niestety ten moment, kiedy skończyła się opieka, a zaczyna się wychowanie. Teraz będzie tylko ciężej. Mam nadzieję, że podołam, ale mówiąc szczerze - nie do końca wiem jak się zachowywać w takich sytuacjach, jak być konsekwentną, kiedy należy go ukarać, co można odpuścić? Zdaję się na intuicję, ale czy słusznie? Poza tym jak być dobrym i złym policjantem w jednej osobie? Czy to ma sens, że stawiam go do kąta, a za 3 minuty pozwalam mu przyjść się przytulić? Miliard takich pytań tłucze mi się po głowie.

Natomiast w takich "grzecznych" chwilach, jest naprawdę śmieszny. Tak dużo już rozumie, kojarzy fakty, przyczynę i skutek. Potrafi ciągnąć mnie za rękę, zaprowadzić gdzieś i pokazać, że coś chce wziąć, lub zrobić. Ostatnio "zaprosił" Babcię do tańca. Wdrapuje się na szafki, wczoraj zasiadł na szklanej ławie (o zgrozo!), włącza piekarnik, wyłącza telewizor, próbuje sam się ubierać i pokazać, że właśnie ma ochotę gdzieś iść, przynosi mi buty,żebym też ubrała i z nim poszła. Jak coś broi, to sam sobie grozi paluszkiem, przynosi nocnik kiedy musi się załatwić i próbuje się rozbierać...zwykle po fakcie, ale ważne, że kojarzy. Bystrzacha mój mały :)
Fajnie jest obserwować te zmiany, nowe umiejętności. To aż zadziwiające, jak z takiego maleńkiego noworodka, który tylko je, śpi i płacze, w tak krótkim czasie rośnie rozumny mały człowieczek. Przyglądanie się tym procesom, to miód na serce matki :)

P.S. Jakiś wielotematyczny ten wpis, ale to wszystko wina stomatologicznego stresu ;)

poniedziałek, 25 lutego 2013

Dzień pierwszy

Przerobiłam cały trening Skalpel. Z trudem, ale jakoś dałam radę. Formę mam taką, jak się spodziewałam - marną. Czego innego oczekiwać po prawie rocznej przerwie w ćwiczeniach? Ale musi być lepiej. Te 30 min dziennie, minimum 4 razy w tygodniu dam radę wygospodarować.
Humor mi się poprawił odrobinkę :)

Nic się samo nie wydarzy!


Nie mogę się wyciągnąć z tego przeklętego stanu odrętwienia. Najchętniej chciałabym leżeć w łóżku i nic nie robić. Wszystko mnie męczy, przerasta. Nie mam motywacji.
Wczoraj powiedziałam mamie, że się tak czuję. W dodatku mam świadomość, że zaprzepaściłam całe letnie schudnięcie. Z powrotem zakładam wielkie jeansy i są w sam raz. Tyle miesięcy niejedzenia, kilka jedzenia i znów jestem maciorą.
Nie jestem zadowolona ze swojego wyglądu, zachowania, włosów. Z niczego.

Mama obiecała, że mi pomoże, będzie gotowała dietetycznie póki z nami jest. Kazała mi też iść na basen, skoro może zostać z Sebastianem. No i znaleźć endokrynologa, bo poza wszystkim, podejrzewam, że znów coś mi się porąbało w gospodarce hormonalnej. Rosną mi włosy w niechcianych miejscach :(

Obiecałam sobie, że zacznę treningi w domu z filmami Ewy Chodakowskiej. Ale szczerze mówiąc - aż się boję. Tego, że się nie pozbieram, że nie wystarczy mi wytrwałości. Wiem, że jak chcę, to potrafię się zmobilizować, ale problem w tym, że w ogóle nic mi się nie chce. Ale nie chcę też być grubą, smutną samotną mamuśką z obwisłym biustem, kołem ratunkowym w pasie i plaskatą dupą. Bez chęci do życia i bez uśmiechu. Muszę coś ze sobą zrobić. Nie wiem skąd nabrać sił. Wiem tylko, że im dłużej tkwię w takim stanie, tym jest gorzej.

Mamy zamiar się motywować z A. Niestety na odległość. Ale przynajmniej może będzie mi wstyd, jak jej napiszę, że z jakiegoś powodu, który faktycznie nie był powodem, nie zrobiłam nawet 30 min. treningu.
A. w ogóle odwiedziła nas wczoraj. Obliczyłyśmy, że spotkałyśmy się po 11 latach! Ale przez ten czas miałyśmy kontakt internetowy. Zresztą przez internet też się poznałyśmy. To jedna z niewielu takich moich znajomości, które tyle przetrwały on-line :) Fakt faktem, los jakoś przypadkiem czasem krzyżuje nasze drogi, chyba po prostu tak nam pisane, że mamy się przyjaźnić i już :)

Mam jeszcze jeden dylemat, który też wczoraj wyszedł podczas rozmowy z mamą. Zaczęłam myśleć o możliwości powrotu do Wałbrzycha. Byłoby mi prościej. Tylko w sumie co z tego. Mogłabym chodzić na aerobik, na latino solo, może bym schudła, nabrała formy i miała czas dla siebie. Tylko z kim miałabym go spędzać i z kim cieszyć osiągnięciami?

Przytłaczają mnie te wszystkie dylematy, te myśli, analizy...muszę coś zrobić, żeby  to zmienić.
Dla siebie muszę się zmobilizować. I dla Sebcia, żeby miał fajną, ładną i uśmiechniętą mamę. Tylko do cholery, czuję, że mam za mało sił. Nie lubię siebie takiej :( To nie ja, nie mój charakter. Nie pasuję sama do siebie.

wtorek, 19 lutego 2013

Reportaż

W zeszłym roku udzieliłam wywiadu reporterce z Wysokich Obcasów.
Reportaż, którego mieliśmy być bohaterami miał się ukazać w którymś z wrześniowych numerów, ale ostatecznie nie został opublikowany i myślę , że już nie zostanie.
Po wywiadzie otrzymałam jednak wstępny zarys tego artykułu. Znalazłam go ostatnio, troszeczkę poprawiłam i pozwalam sobie go tutaj wkleić. Część faktów jest już nieaktualna, ale takich rzeczy nie będę zmieniała.
Niestety nie mogę sobie przypomnieć nazwiska autorki. Ale mam nadzieję, że nie miałaby do mnie pretensji...w sumie to wszystko moja historia i moje słowa....




Marta, 28 lat
Tego dnia Marta napisała w dzienniku: ""Brawoo Sebuś! Mój dzielny Misiu - opanowałeś nową umiejętność. Robiłam porządki w Twoim pokoju, a Ty się bawiłeś w po cichu w łóżeczku. Nagle patrzę, a Ty - hop! i stoisz na nóżkach, trzymając się barierki!!! Pierwszy raz wstałeś sam. Jestem taka dumna..."". Stara się notować wszystkie ważne wydarzenia z codziennego życia. Ale nie pisze w pamiętniku, że wstaje przed 7 rano, je z synkiem szybkie śniadanie, zawozi go do żłobka, pędzi do pracy, po 8 godzinach odbiera dziecko i razem jadą do domu. Że wszystko robią razem. Po drodze szybkie zakupy, urzędowe sprawy. Nie notuje, że je obiad jedną ręką, a karmi Sebastiana drugą. Że jak synek zaśnie, to zabiera się za górę prania i prasowania. A jak nazbiera się za dużo obowiązków, to sadza synka w chodzik i sprzątają razem. To znaczy mama odkurza i myje podłogi, jednocześnie tłumacząc Sebastianowi, co robi, żeby nie tracić z nim kontaktu. I o tym, że mimo tych wszystkich zabiegów nie ma porządku jak Perfekcyjna Pani Domu. Bo porządek nie jest życiu najważniejszy.
- Nie od razu radziłam sobie z tym wszystkim. Po jego urodzeniu wszystko w moim życiu się zmieniło, a ja musiałam bardzo szybko dojrzeć - przyznaje Marta. Macierzyński spędziłam u rodziców 160 kilometrów od Zielonej Góry. Bardzo mi wtedy pomagali. A potem musiałam wrócić do domu i do pracy i zacząć wszystko sama. Jestem spedytorem w firmie transportowej. Pracuję na pełny etat i bardzo przeżywałam rozstanie z synkiem na tyle godzin. Oddałam go do żłobka, bo nie miałam innego wyjścia. Codziennie, jak go odwoziłam, miałam poczucie, że coś tracę, nie widzę jego rozwoju. Nagle wszystko robi w żłobku. Siada w żłobku, raczkuje w żłobku. Obiecałam sobie, że poświęcę mu po pracy tyle czasu, ile zdołam. Wszystko dopasowuję do niego, do jego planu dnia. A organizacja to podstawa.
Marta była przekonana, że nie może zajść w ciążę. Od dawna lekarze ją straszyli, że ze względu na schorzenie jajników będzie jej trudno. Nie wykluczali przeprowadzenia zabiegu. Ta ciąża była kompletną niespodzianką - prezentem sylwestrowo-urodzinowym.
- Z ojcem Sebka znałam się 11 lat, mieliśmy okresy burzy i spokoju. Kiedyś byliśmy parą, potem zniknął i znów się pojawił. Spotykaliśmy się jak starzy znajomi, potem zaczęło się dziać coś więcej, ale nie planowaliśmy nic poważnego, bo on mieszka w Londynie. Poleciałam tam na sylwestra, w dodatku dzień wcześniej miałam urodziny. I stało się - dostałam prezent urodzinowy, choć on chyba wcale nie chciał mi go dać.
Marta pojechała z przyjaciółką Karoliną do lekarza, bo koniecznie chciała mieć potwierdzenie na 100% tego samego dnia, w którym zrobiła testy.
- I kiedy już okazało się, że faktycznie jest ciąża, jechałyśmy samochodem, ona prowadziła, bo ja cała roztrzęsiona, podobno trzymałam się za głowę, płakałam i powtarzałam w kóło z niedowierzaniem i przerażeniem "Jejku, Karola, ja mamą?? JA mamą????". Ja byłam w szoku, a rodzice się ucieszyli. Mama przejmowała się, że nie będę mogła mieć dzieci. Ja jeszcze się tym nie martwiłam, bo nie planowałam wtedy zakładania rodziny. Później miny wszystkim zrzedły,kiedy się dowiedzieli, jaka jest sytuacja z ojcem. Z początku jeszcze się angażował, głaskał brzuch, mówił, że czuje, że to jego dziecko. Byliśmy razem nawet u moich rodziców. A potem wrócił do Londynu i zaczął się powoli wycofywać. Próbowałam walczyć, ale nie chciałam podawać go do sądu. Sebek się urodził, a mi tylko po procesach brakowało biegać. Nigdy synka nie uznał, w akcie urodzenia nie widnieje jako ojciec. Musiałby pojechać do urzędu stanu cywilnego i złożyć podpis - nie zrobił tego, nie chciał. Po długim namyśle stwierdziłam, że mi w tym kraju będzie łatwiej być samotną matką, jeżeli ojciec jest za granicą. Gdyby był wpisany w akcie, nic nie mogłabym załatwić bez jego podpisu - ani paszportu, ani żłobka, ani przedszkola. A wiem, że by nie przylatywał. Stwierdziłam, że prawnie będzie prościej w ten sposób i przestałam toczyć z nim bój. Ale myślę, że i tak kiedyś powinien ten podpis złożyć. Bo jednak jest ojcem. W tej chwili jedyny jego przejaw ojcostwa to są pieniądze na koncie - 100 funtów miesięcznie, czyli 2,5 jego dniówki w Wielkiej Brytanii. 650 zł kosztuje mnie żłobek.
- Dzwoni raz na trzy miesiące, ale nigdy nie zapytał mnie o syna. O tym, że się urodził, dowiedział się ode mnie kilka dni później z SMS-a. Wysłałam mu zdjęcie, choć mnie o to nie prosił. Potem już go nie widział nigdy. A jest do niego bardzo podobny. I jak na synka spojrzę, to mi się przypomina… nie da się tego wymazać z pamięci. Ale już nie rozpaczam, staram się z tego śmiać. Jak zrobi minę, to mówię: o, tatuńcio. Nie wiem, czy ułożył sobie życie, ale wiem, że ma jeszcze jedno dziecko z kobietą, z którą nie jest, 5-letnią córkę. Ona jest oczkiem w głowie tatusia. Podglądam go trochę przez interent, więc widzę zdjęcia ze wspólnych wakacji. Serce mi się kraje, że tamto dziecko jest lepsze. Ale nie płaczę już tak jak w ciąży. Bo samotna ciąża to naprawdę ciężka sprawa.
- Miałam żal do siebie, ojca dziecka, całego świata. Jak rozmawiałam z nim przez telefon, to potem przez pół dnia byłam rozbita zupełnie. Wystarczyła reklama z kochającą się rodziną: kobieta w ciąży, tatuś z ręką na brzuchu - potrafiło mnie to rozwalić na parę godzin. Ale później poczułam pierwsze ruchy w brzuchu i przestałam się denerwować. Poczułam, że muszę być silna dla nas dwojga. Pracowałam do 9 miesiąca ciąży, żeby nie mieć za dużo czasu na myślenie. Od rodziców tylko słyszałam przy okazji gorszych dni, że sobie sama życie zniszczyłam. Miałam ogromny żal, ale dało mi to kopa, żeby się pozbierać. Oni po prostu bali się, że sobie wszyscy sobie nie poradzimy. Jak nie ma dziecka, to jeszcze to się wydaje abstrakcyjne i może trudniejsze niż w rzeczywistości. A potem się urodził i zwariowali na jego punkcie. Znajomi też zareagowali pozytywnie. To wszystko jest kwestia tego, jak się sytuację przedstawi. Ja nie oczekiwałam współczucia. Wyszłam z założenia, że powiem, jak jest i tyle. Czasami moje przyjaciółki mówią, że jestem dla nich bohaterką. To przesadzone, ale dobrze usłyszeć takie słowa, zwłaszcza jak się ma gorszy dzień. Ostatnio mały troszkę zachorował. Ta sama przyjaciółka, Karolina i jej chłopak - również Sebastian, byli z nami w przychodni, później jechaliśmy do apteki, oni zostali w aucie z małym, a ja skoczyłam po leki. I Sebastian mówi do Karoliny - "Kurczę... lekarz, apteka, potem do domu, pewnie jakiś obiad, sprzątanie... masakra, jakie to musi być ciężkie!". Więc nawet niektórzy faceci potrafią dostrzec, że nie jest to tylko miód zostać samej z dzieckiem.

Bywa, że obcy ludzie mnie zaczepiają i mówią, jakiego mam ślicznego synka. Wiem, że dla każdej matki jej dziecko jest najpiękniejsze, ale on ma rzeczywiście nietypową urodę - ciemną karnację, jasne oczy i ciemną oprawę oczu. Ludzie zwracają uwagę na niego i jestem wtedy dumna.
Zawsze gdy patrzę na Sebcia, to czuję się szczęśliwa. Na samym początku, jak się urodził, to leżałam koło niego i płakałam ze szczęścia. Mam pracę, mieszkanie, rodzinę, znajomych, mogę liczyć na wiele osób. Oboje jesteśmy zdrowi. Brakuje mi pewnych rzeczy, to jasne.
Cała ta sytuacja mnie wzmocniła, dojrzałam bardzo szybko. Jeszcze dwa lata temu nie myślałam o dziecku, zarabiałam na siebie, na swoje przyjemności. Chodziłam na imprezy, jeździłam do znajomych rozsianych po Polsce i Europie, uprawiałam fitness, taniec brzucha. W wolnym czasie bawiłam się w didżejkę. A teraz? Pierwsze, co sprzedałam, to moje miksery i adapter, za który kupiłam 3,5-metrową szafę. Okazało się, że moja pensja - trochę wyższa ponad najniższą krajową - wcale nie wystarcza na utrzymanie dwóch osób. Musiałam się nauczyć dysponowania nie tylko finansami, ale też czasem. I podejmowania dobrych decyzji.
Najtrudniejsze w byciu samotną mamą jest to, że jak już się kładzie małego, to nie ma się do kogo przytulić i pogadać. W dzień pochłania wszystkie moje myśli i uwagę, a jak już ogarnę wszystko, usiądę, to chciałabym z kimś pogadać, opowiedzieć o moim dniu, radościach i smutkach. Przechodzę różne fazy. Z jednej strony brakuje mi mężczyzny, a z drugiej boję się wprowadzić kogoś nowego do naszego życia. Jak myślę, że miałabym pozwolić obcej osobie bawić się z Sebastianem, to trudno mi to sobie wyobrazić. Pójść na balety, poznać kogoś i tu przyprowadzić - nie ma takiej możliwości. Zdarzają się jakieś znajomości, ale szybko je kończę. Może nie jestem gotowa, albo nie mam zaufania do facetów. Nie wiem co zrobię, jak Sebastian będzie większy. Myślę o tym często. Być może pójdę do psychologa, żeby mi doradził, co mam mu powiedzieć i w którym momencie. Nie chciałabym popełnić błędu, a nie będę na pewno go oszukiwać.
Marzę, żebyśmy byli oboje zdrowi i mieli pieniądze. Bo wtedy samotnej mamie jest ze wszystkim łatwiej. Jak cię stać na mieszkanie, benzynę, zakupy, to życie jest 10 razy lżejsze. I żeby wyrósł na porządnego faceta, takiego w porządku gościa. O tym, żeby miał tatę też. Co prawda ma dziadka, pradziadka, a moi koledzy sprawdzają się jako przyszywani wujkowie, ale chciałabym, żeby ten największy wzór miał w domu. Sama też marzę o poznaniu kogoś. Kiedyś dziecko dorośnie i wyjdzie z domu, nie chciałabym zostać znowu sama. Wiem, jak mi było ciężko w ciąży. Puste ściany, nie ma się do kogo odezwać. Ze wszystkim sobie radzę, ale problemem nie do przejścia jest samotność. Na szczęście jak mały się rano budzi i uśmiecha się do mnie szeroko, to mijają wszystkie złe myśli. Staram się być silna. Świat nie lubi ofiar.

Milczenie jest złotem

Mam doła.Trzeci dzień.
Ale..
Nie mam prawa się żalić.
Nie mam prawa narzekać.
Bo przecież nie mam powodów.


A akurat dzisiaj mam takiego doła, że chcę się żalić i twierdzić, że moje powody są wystarczające, że jest do dupy, że miało być inaczej, że to wszystko jest niesprawiedliwe i do kitu.
Tak! Chcę się przytulić, wypłakać, wyżalić i usłyszeć, że to przykre, że tak musi być.

czwartek, 14 lutego 2013

14.02.


Radosnych Walentynek :)
Trochę kiczowate Święto, w dodatku teoretycznie nie moje, ale czemu negować coś, co wprowadza jakieś żywsze kolory w życie?

Rano odwożąc Sebastiana do żłobka, minęłam na parkingu białe audi całe oklejone kolorowymi serduszkami i kwiatkami. No nie dało się do tego nie uśmiechnąć! Szczęściara jakaś :)

Ja natomiast ułożyłam teorię spiskową na temat taki, iż ktoś próbuje mnie zeswatać.Albo robi sobie ze mnie jaja.
Dziwnym trafem tuż przed Walentynkami wymieniam kilkanaście smsów z chłopakiem, który przypadkiem pomylił numery i zamiast do kogoś, napisał do mnie. Ja przypadkiem odpisałam całkiem miło, bo pomyliłam się, myśląc, że to ktoś inny. Hahaha. Trudno mi uwierzyć w taki zbieg okoliczności. Ale właściwie co mam do stracenia?

Jutro moje święto, czyli Singieltynki. Który to już raz je obchodzę? Lepiej nie liczyć:P W tym roku biorę pół dnia wolnego i jadę do mojego ulubionego fryzjera zrobić się na blond...no dobra- prawie blond :P

A później w tych moich nowych prawieblond włosach zabiorę mojego małego najkochańszczego Walentego na basen ;) Trochę szkoda tych włosów, no ale czego nie robi się z Miłości? ;)




P.S. Zapomniałabym - wczoraj, 13 lutego, w Philadelphii, przyszła na świat mała Addison - córeczka moich Przyjaciół Kamili i Matta. Witaj Maleńka! :) Myślę, że mają dziś najromantyczniejsze Walentynki ever :)

wtorek, 12 lutego 2013

Papieros

Tylko ON potrafi doprowadzić mnie do takich nerwów, żebym musiała iść zapalić.
Odkrywam w sobie nieznane pokłady agresji, ukryte w zagłębiu mózgu pomysły na niezliczone tortury...chęć zniszczenia mu życia, gnębienia, pastwienia się, zadręczania na śmierć.
Kontakt z nim przeprowadza mnie na ciemną stronę mocy.
Czuję trawiącą nienawiść.
Wstrętne uczucie.
Nienawiść, obrzydzenie, wstręt, brak jakiegokolwiek szacunku.

A 2 lata temu wydawało mi się, że to miłość jest.

piątek, 8 lutego 2013

Fotografie narodzin

Wpatruję się dzisiaj jak zauroczona w galerię zdjęć z porodów. Nigdy bym się nie spodziewała, że można w tym momencie zrobić tak piękne fotografie. 
Minki noworodków są po prostu urocze.
Ale chyba jeszcze bardziej wzruszają mnie twarze mam. Tyle uczuć jest na nich wymalowanych. Znalazłam tu swoje wspomnienia z tej niesamowitej chwili. Zdziwienie, że to już, zaskoczenie, ulgę i wielkie, rozpierające szczęście. Takie Szczęście, które nigdy wcześniej, ani później, jak dotąd, więcej się nie zdarzyło. 
Chyba nigdy tego nie zapomnę i myślę, że nigdy nie uda mi się wystarczająco dobrze opisać tego słowami. 
Poniżej dwa moje ulubione...chociaż właściwie jest ich z 30. Ale wybrałam pierwsze dlatego, że dzidzia na zdjęciu wygląda prawie identycznie jak Sebastian po urodzeniu. A drugie po prostu mi się podoba. 
Dodaję jeszcze odnośnik do całości. Mogłabym to oglądać w kółko :) 












I jeszcze nasze :)


Prawda, że podobny to tego pierwszego? :)

środa, 6 lutego 2013

Tatusiu!

Na bank jestem przewrażliwiona na tym punkcie, ale tak mi się ostatnio rzucają w oczy ojcowie z dziećmi.
W niedzielę w Rynku widziałam chyba z 5 spacerujących.
I małą dziewczynkę biegnącą w stronę czekających, bezpiecznych ramion, krzyczącą z radością "Tatusiuuu!"

A dzisiaj pod firmą taki obrazek : mama za kierownicą, tato wysiada do pracy, nachyla się przy oknie i macha do synka. Macha tak dłuższą chwilę, aż w końcu otwiera jednak drzwi, żeby jeszcze dać dziecku buziaka... Aż się sama do siebie uśmiechnęłam.

A z drugiej strony zawsze, gdy mam szansę być obserwatorem takich sytuacji coś mnie ściska z lewej strony...


poniedziałek, 4 lutego 2013

Mini&Kaja

Wczoraj wyjechał Tato i zabrał Kajkę.
Sebastian odkrył to dopiero, kiedy wieczorem wróciliśmy do domu. Spodziewał się witającego psa, a tu nic. Zresztą mi też jakoś tak smutno, jak ta czarna kundlica nie wita nas radośnie.

Młody jednak nie stracił nadziei. Chodził po domu i najpierw wołał dziadka nadaremnie.

Kiedy szykowałam coś w kuchni,dostrzegłam kątem oka, że zabiera z przedpokoju psią miskę i dziarsko podąża z nią do dużego pokoju. Zaczęłam się za nim skradać. Po drodze zgarnął z podłogi Kajki zabawkę i tak trzymając jedno w jednej rączce, drugie w drugiej poszedł do fotela, na którym psica lubi się wylegiwać. Często przynosił jej tam tą maskotkę,albo pustą michę, chcąc ją nakarmić. No ale tym razem stanął przed fotelem i aż na plecach wymalowało mu się to rozczarowanie, że pieska nie ma. Wycofał się zrezygnowany, usiadł, na podłodze i zaczął zabawkę wkładać do miski.
Tak mnie to rozczuliło, że mu przerwałam, odwróciłam jego uwagę, a psie rzeczy pochowałam.
Bidulek mój kochany, chyba liczył na to, że jego kudłaty przyjaciel się pojawi dzięki tym atrybutom....

Niedawno pod zdjęciem Sebcia i Kajki, kolega napisał, że tego właśnie mu brakuje...zrozumiałam co miał na myśli. 




Porównania


Odwiedziłam wczoraj koleżankę z pracy, która w listopadzie urodziła synka. Miała ciążę z problemami, po urodzeniu Witka trudny miesiąc - bo najpierw mały miał problemy z oddychaniem, a później zakrzep w nóżce. No ale teraz jest już ok. Nie wiem, czy to przez te trudy i pewnie strach, który długi czas jej towarzyszył, czy po prostu tak jej się po porodzie pozmieniało, ale sama przyznaje się do tego, że dostała pierdolca.
Zrobiła awanturę mężowi, że podczas krojenia mięsa CHYBA dotknął wysterylizowanej butelki. Butelki sterylizuje non stop. Widziałam przerażenie w jej oczach, kiedy Sebastian podchodził do jej Witka...i jeszcze większy strach, gdy próbował chwycić leżący na stole witkowy smoczek. Jestem praktycznie przekonana, że po naszym wyjściu wyszorowała wszystko jakimś środkiem dezynfekującym. Synka trzymała non stop na rękach - na jakieś 15min odłożyła go do łóżeczka kiedy usnął. Musiała go trzymać tak już długo przed naszym przyjściem, bo kilka razy do niej dzwoniłam i pisałam, to nie odpowiadała.

Oczywiście wyszłam stamtąd z poczuciem winy, że byłam z Synkiem (który to już raz?) i pytaniami w głowie, czy to jednak ja nie jestem pierdolniętą, niedbającą o dziecko, nieodpowiedzialną matką?

Kiedy byłam w ciąży i przez kilka pierwszych miesięcy po urodzeniu Sebastiana nie miałam porównania. Postawiłam na intuicję (nadal tego się trzymam) i robiłam wszystko tak, jak ona mi podpowiadała. w ciąży ćwiczyłam, jadłam wszystko, wysilałam się, pracowałam do 9 msca. Na nieplanowanej wizycie u lekarza byłam tylko raz, podczas ataku woreczka żółciowego, ponieważ nie wiedziałam, że to woreczek mnie boli. Była to jedyna sytuacja, kiedy naszła mnie jakaś obawa.
Karmiąc piersią nie trzymałam żadnych ścisłych diet. Nie jadłam smażonego i tłustego, poza tym wszystko.
Nigdy nie zapisywałam ile karmię, kiedy, z jakiej piersi, nie pamiętałam, czy, kiedy i jaką kupkę zrobiło moje dziecko. Zdarzało mi się napić wina w ciąży i w czasie laktacji. Butelki i laktator (już nie wspomnę, że używany) sterylizowałam kiedy miałam czas wyjąć sterylizator, czyli z raz w tygodniu. Mogłabym wyliczać teraz miliony rzeczy, których nie pilnowałam i nie pilnuję. Daję Sebastianowi ciastka i słodycze, wychodziłam z nim na spacery przy -15 stopniach, chodziłam z nim na basen w zimie,kiedy tylko skończył 3msc., zaszczepiłam go szczepionkami z NFZ a poza tym dodatkowo TYLKO na pneumokoki. Nie lulałam go non stop,pozwalałam i pozwalam, żeby leżał i płakał. Mam w domu królika i w porywach psa, oraz dywan, który na pewno jest siedliskiem roztoczy.
Mogłabym zapełnić całego posta listą moich "przewinień". Im więcej moich koleżanek jest w ciąży i rodzi, tym więcej słucham jak wszystko powinno być robione wg przepisów, książek, zaleceń. Bez brudu, bakterii, zagrożeń, ryzyka, alergizującego jedzenia, w stałym kontakcie z położnymi, pediatrami, z planem porodu, planem rozszerzania diety, planem wszystkiego :-o

A ja nie mam planu na nic. Jedyne moje plany, to było : dostać znieczulenie do porodu (nie udało się), zrobić wszystko, żeby karmić piersią i starać się coś oszczędzać na przyszłość syna. Reszta na żywioł z różnym skutkiem.

Nie-matki mówią, że jestem mega wyluzowaną mamuśką. Matki i przyszłe matki patrzą na mnie chyba trochę dziwnie. Nie wiem czy z pogardą, czy z przerażeniem, czy z przekonaniem, że jestem jakąś wariatką.

Ja generalnie czuję się z tym wszystkim dobrze...chyba, że nagle zalewa mnie masa przykładów do porównania i zaczynam się zbyt głęboko nad tym wszystkim zastanawiać (jak wczoraj).
Ale tak sobie myślę, że chyba byłoby źle, gdyby moje dziecko było nieszczęśliwe...a nie wygląda na takie :) Chyba oboje jesteśmy zadowoleni. Stawiam na bycie z nim. Od początku miałam w głowie to, że będę musiała pracować , więc czasem trzeba dysponować tak, aby jak najwięcej spędzić razem. Czy to naprawdę będzie taka duża krzywda, jeśli założę mu pogniecioną bluzeczkę, ale w zamian urządzimy sobie wieczorną dyskotekę? :) Myślę, że nie, ale po takich wizytach jak wczorajsza, naprawdę dopada mnie zwątpienie...

niedziela, 3 lutego 2013

Warsztaty z cierpliwości

Minęła 22.
Trzy razy próbowałam uśpić moje dziecko. Na próżno.
Adin
Dwa
Tri
Czytirie....

Nie działa czytanie, zawiodły kołysanki, udawanie, że mnie nie ma i nie zwracam na niego uwagi nie przyniosło efektów.

Wdech
wydech

Po dniu pełnym wrażeń, ze spacerem, zakupami i odwiedzinami u małego Witka, Don Sebastiano jest w szczytowej formie. Wyjmuje bosą stopę ze śpiochów i ani myśli przyłożyć głowę do poduszki.

W zlewie sterta naczyń...cudem udało mi się wsadzić w bułkę plaster schabu i uznać to za przygotowanie śniadania do pracy. Cała reszta moich wieczornych zadań również odbyła się biegiem w akompaniamencie dochodzącego z łóżeczka ryku.

Jestem oazą spokoju.....kwiatem lotosu na tafli jeziora......

Niedzielne poludnie


Byliśmy dziś na spacerze w Rynku.Mini zachwycony ogromną przestrzenią, po której można sobie dreptać, oraz zaciekawiony wzbijającymi się do lotu gołębiami.
A tutaj debiut w Sali Zabaw. Na początku z niepewnością, ale z czasem  zaczęło mu się podobać.  P.S. Tak , Daro, znowu założyłam mu różowe skarpetki :]

Ja tam znalazłam wszystko, o czym marzyłam w dzieciństwie :)