Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

wtorek, 26 sierpnia 2014

Zagłada...ratuj się kto może!

Farby, grzejniki, panele, listwy, drzwi, klamki, szafy, wykładziny, okleiny...
i tak dalej i tak dalej... 
Krótko mówiąc - asortyment marketów budowlanych, znajdujących się w promieniu 25km, to moje aktualne hobby :) 

Ja wiem, że wszyscy mówią, że to najlepsze, najprzyjemniejsze i w ogóle super. I tak naprawdę cieszę się, że mogę to robić, ale....
No właśnie ALE...  
ja totalnie nie mam drygu do takich rzeczy. Nie mam nieograniczonej wyobraźni, oryginalnych pomysłów...tak naprawdę, nieraz często wpaść mi na pomysły najprostsze i najbanalniejsze. 
Nie wiem, czy mam dobre wyczucie kolorów, czy aby na pewno potrafię odpowiednio określić, który jest raczej ciepły, który raczej chłodny i czy do naszych paneli bardziej będzie pasował orzech north, czy może jednak wenge?

Poza dylematami tego typu, wciąż cierpimy na chroniczny brak czasu, więc tak naprawdę stoimy ze wszystkim. Weekend  zmarnowaliśmy na własne życzenie, bo tak zabalowałam w sobotę, że w niedzielę ciężko to odchorowywałam. 
W tygodniu ja kończę pracę o 16, a Misiek zaczyna swoją o 15, więc nie widzimy się calutki dzień. W kolejny weekend Misiek idzie na wieczór kawalerski, za 2 tygodnie idziemy na wesele i poprawiny. 
Także obawiam się, że w nowym mieszkaniu zamieszkamy w przyszłym roku, jeśli będzie nam to wszystko szło w takim tempie jak obecnie. 
Owszem panele kupiliśmy, bo uznałam, że od CZEGOŚ zacząć musimy. Jestem bliska wyboru drzwi, ale tylko kropla w morzu. 
Co prawda mieliśmy robić w tym mieszkaniu tylko podłogi, drzwi, ściany i parapety.... 
No ale oczywiście okazuje się, że przy podłogach są progi, które trzeba usunąć, na ścianach jakiś parkiet dziwny położony, trzeba wymienić lampy i karnisze, wstawić szafę albo i dwie, ale zanim to - to należy zdecydować w końcu gdzie. Bo jeśli tam, gdzie wymyśliłam, to trzeba też wybić kawałek ściany, a potem dosztukować kafelki na podłodze. Trzeba również wybrać kolory ścian, dekoracje, zamówić zagłówek, zabrać się za ścieranie i bejcowanie mebli w sypialni, zdecydować, czy przerabiamy szafę, która tam stoi, czy wstawiamy wbudowaną, czy i jak przerobić szafy, które już tam są. 
A w ogóle to i tak całe mieszkanie zagracają nam zbędne meble, których pozbywanie się też jakoś opornie mi idzie, bo każdy chętny potrzebuje kilku dni na decyzję. 
I tak właśnie moment o którym marzyłam, pomalutku dąży do tego, aby stać się moją udręką. Wszystko byłoby prostsze, gdybyśmy właśnie w tym momencie oboje mogli otrzymać 2-3 tygodnie wolnego. Ale na to nie ma żadnych szans niestety. 

Pytam się więc w obliczu remontowej zagłady
jak żyć ? 

jak przetrwać ?



A poniżej jedyny, który generalnie całą sytuację ma w głębokim poważaniu i "na meśkanie" chodzi sobie w ramach rozrywki ;) 




P.S. Czy tylko mi się wydaję, czy on tak ekspresowo rośnie, że ile razy nie robię mu nowych zdjęć, to coraz szerzej oczy otwieram, że już takiego dużego chłopaka mam?! 

wtorek, 19 sierpnia 2014

Spełnione marzenie



Marta, Misiek i Seba, czyli M&M'S-y przedstawiają dokument, który wczoraj potwierdził, że stali się właścicielami wymarzonych 3 pokoi, kuchni, łazienki, wc, przedpokoju, zajmujących razem 68,5m kwadratowego. Dodatkowo są również posiadaczami piwnicy jakichś mikroskopijnych rozmiarów. 

Mieszkanko marzeń, mieści się na największym osiedlu w Wałbrzychu, na 1 piętrze w dzisięciopiętrowcu. 

Czeka obecnie aż szczęśliwi właściciele wreszcie wybiorą, a następnie zafundują mu nowe podłogi, wewnętrzne drzwi oraz szałowy kolor ścian w każdym z pokoi. 
Kiedy wreszcie się to stanie, ukoi zmęczoną mieszkaniem we 3 w jednym pokoju rodzinkę, zapewniając jej niezbędną przestrzeń, stwarzając wyjątkowe miejsce do zabawy i odpoczynku dla Synka, romantyczny nastrój sprzyjający przytulaniu - dla Rodziców oraz ciepło i spokój podczas wspólnych posiłków, czy w czasie zwykłego oglądania telewizji, dla całej Trójki. Znajdzie również odpowiedni kącik dla Pieska, a ponadto schowki na miliony potrzebnych i mniej potrzebnych szpargałów.

Informujemy z radością, iż jesteśmy tak niesamowicie, nieziemsko, obrzydliwie szczęśliwi, że można nam już chyba tylko zazdrościć ;) 

Długi weekend - moja namiastka urlopu.

Dwa dni z Przyjaciółką.
To chyba jeden z najlepszych sposobów, żeby paskudny nastrój przekształcić w dobry humor.
Żeby jeden dodatkowy wolny dzień w tygodniu dał efekt kilkudniowego urlopu.
Żeby spojrzeć na swoje dziecko w innym świetle.
Żeby docenić jeszcze bardziej swojego faceta.
Żeby poplotkować, pogadać o problemach, o zakupach, o urządzaniu mieszkania...

Dwa dni z Przyjaciółką to jest najlepsza terapia. Działa odprężająco i antystresowo.

W czwartek, z fatalnym humorem i totalnie bez chęci na robienie CZEGOKOLWIEK zapakowałam kilka swoich i kilka Sebciowych rzeczy, usadowiłam nas w samochodzie Miśka i wywiozłam.

Już sam widok A. sprawił, że poczułam odpływający stres i nadchodzący dobry nastrój .
Dalej było tylko lepiej.

Poza faktem przebywania w towarzystwie, które uwielbiam i cenię, ogromną przyjemność sprawiało mi też obserwowanie naszych synków. Jest między nimi różnica 13,5 miesiąca. Jeszcze nie dawno było to bardzo dużo, obecnie wszystko się zaciera. Bawili się razem, grali w piłkę, dzielili zabawkami. Zaskoczyło mnie, że Sebastian w ogóle nie odstawiał swoich akcji spod szyldu "bunt dwulatka". Nie sprawdziły się również moje obawy, że będzie agresywny wobec młodszego kumpla, co mu się zdarza w przedszkolu. Tzn tam wobec młodszych nie jest agresywny...bo sam jest najmłodszy:P
Zachowywał się naprawdę ładnie i byłam z niego dumna :)
Przyniosło to za sobą jeden wniosek - nasz syn potrzebuje towarzystwa :)

Ja i A. też potrzebowałyśmy wzajemnego towarzystwa. Obie aktualnie cierpimy na brak bratniej duszy, niedobór babskich pogawędek i zwierzeń.
Zwykły spacer z dzieciakami był o wiele atrakcyjniejszy, pierwszą serię "Gotowych na wszystko" oglądało się przyjemniej i wino smakowało lepiej, bo robiłyśmy to wszystko razem.

Szkoda tylko, że dopiero teraz znajdujemy na to czas.

W sumie nie zrobiłyśmy nic szczególnego. W dodatku byłyśmy niewyspane, bo pierwszą nockę zakończyłyśmy ok.3 nad ranem, a dzieciaki odespać nie dały. Ale mimo tego, ogromnie się cieszę, że pojechałam. Przyznaję, że ciężko było mi się zebrać, ale dobrze się, że się zmobilizowałam.

Do tych wszystkich dobrych wrażeń muszę dodać jeszcze fakt, że stęskniliśmy się przez te dwa dni z M. za sobą. Co z kolei zaowocowało niezwykle czułą i namiętną drugą połową weekendu :) Wybraliśmy się nawet na randkę - do kina, na kolację i spacer.
Taki wieczór we dwoje jest wręcz bezcenny. Zwłaszcza, że zaraz po powrocie do Wałbrzycha, w Sebastiana na nowo wstąpił diablik...wróciło miauczenie, ryk i ogólnie niezadowolenie ze wszystkiego.
Naprawdę nie wiem o co chodzi. Wygląda na to, że jednak źle na niego wpływa, kiedy w domu są wszyscy, bo gdy ma przy sobie tylko jednego dorosłego, zachowuje się naprawdę dobrze.

Albo może on zwyczajnie się z nami nudzi?
Chociaż w niedzielę ubraliśmy się wszyscy na dresowo ;p i poszliśmy na boisko rozegrać rodzinny mecz w piłkę nożną :) Ale nawet tam odstawiał swoje cyrki ten złośnik mały. Dopiero jak przyszły jakieś dzieci, to się zainteresował...
Cóż wygląda na to, że już jesteśmy po prostu Starzy-nudziarze :P

czwartek, 14 sierpnia 2014

Pakt

Trzynasty sierpnia dwa tysiące czternastego roku zapisać w moim blogu powinnam jako istotną datę.
Otóż wczoraj, wspólnie z wybrankiem mym, podpisaliśmy pakt.
Dziesięcioletnie wzajemne zobowiązanie, z którego raczej już się nie wykręcimy - umowę kredytową :D

Nawet winko otworzyliśmy wczoraj wieczorem, aby to uczcić. Popijaliśmy je, snując nasze ulubione rozważania pod tytułem: "kto by pół roku temu pomyślał....?"

No nikt by nie pomyślał. Tzn pół roku temu to już może tak, ale 7 miesięcy temu na pewno nie :)

Poza tym, że ze sobą, to oczywiście związaliśmy się też przy okazji z bankiem. No ale to przecież szczytny cel.
W poniedziałek jesteśmy umówieni na akt notarialny i wtedy nasze gniazdko będzie już nasze na własność i wyłączność :)

Całkiem szczęśliwi wyszliśmy wczoraj z tego banku. Chociaż ta papierologia, oświadczenia, zobowiązania wyglądały dość strasznie...no ale my oboje chyba tylko cel widzimy przed sobą i nic nam nie straszne w dążeniach do niego.
Śmialiśmy się, że to gorzej niż ślub i  że właściwie teraz to już jesteśmy trochę pół-mężem i pół-żoną. Przynajmniej na następne 10 lat.


Robiłam to wszystko już kiedyś.
3 lata temu sama wybrałam mieszkanie, sama wzięłam kredyt, sama je kupiłam. Sebastian był w drodze. Wiedziałam , że to dla naszej dwójki, cieszyłam się, ale też mocno bałam. Nie miałam pojęcia, czy podołam temu wszystkiemu.

Teraz jest inaczej. Teraz jestem cała podekscytowana tym, co się dzieje. Zachwycam się faktem, że to dla naszej rodzinki. Takiej pełnej. Że będzie i salon i dziecięcy pokój i sypialnia. Miejsce dla każdego, ale i wspólna przestrzeń dla naszej trójki.
Zastanawiałam się wczoraj, czy doceniałabym to wszystko tak mocno, gdybym wcześniej nie doświadczyła tego, co doświadczyłam. Wydaje mi się, że pewnie nie. Jednak im trudniej się coś osiąga, im dłużej się czeka, tym większa później jest radość i satysfakcja.

Kiedy wprowadziłam się do poprzedniego mieszkania, zostawiłam w szafie wolną szufladę. Przeczytałam kiedyś, zdaje się że w "Sekrecie", że jeśli marzy się o partnerze, o wspólnym zamieszkaniu, to warto tak zrobić - bo to wolne miejsce dla osoby, która ma się pojawić i zostać, ma ją do nas przyciągnąć.

Zadziałało :)

Szafa co prawda będzie inna, lecz nareszcie wypełniona rzeczami nas obojga. I nawet jeśli to oznacza, że będę musiała pozbyć się połowy własnych, to zrobię to z uśmiechem.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Krzywdzące słowa.

Sobota nad jeziorem.
Wyrwaliśmy się na weekend.
Pogoda była piękna, cały dzień spędziliśmy na plaży.
Seba pływał przy pomocy samych tylko pływaczków - ma wyraźny dryg. Może chodzenie z nim na basen od kiedy skończył 3 miesiące, dało taki efekt.

Wieczorem grill.
Było nas 8: Znajomi z córką i Babcią i my z Sebkiem i Dziadkiem.
W tej samej okolicy były też znajome Miśka. Kumpele od wędkowania. Przedział wiekowy 40 - 60. Zawsze dziwiła mnie ta "przyjaźń", ale wspólna pasja łączy, więc ok.

Przyszły.
Smażymy mięsko, popijamy napojami mocniejszymi niż oranżada.
I jak to bywa, zaczyna się podział, rozmowy w podgrupach, im później tym coraz bardziej życiowo.
Wyjaśniam właśnie D. która półtora roku temu wróciła po wielu latach życia w Grecji , na czym polega moja praca. Chociaż akurat o pracy najmniejszą ochotę mam myśleć w tym momencie...no ale o czymś trzeba gadać.

Pomiędzy klarowaniem podziału spedytorów, czy też może różnicy między spedytorem a dyspozytorem docierają do mnie strzępki rozmowy, która toczy się pomiędzy Miśkiem a E.
Słyszę , że rozmawiają o nas.
Wiem, że ona jest zazdrosna. Zauważyłam to już wcześniej. Uważa, że to ja zabraniam mu jeździć z nią na ryby. Chociaż nigdy nie powiedziała tego głośno.
Wcześniej jeździli non stop.
Od kiedy ja się pojawiłam, jeszcze z nią nie był.
Mimo tego, do tej pory nie odczuwałam z jej strony jakiejś pretensji.
Kobieta ma ponad 50 lat, swoje doświadczenia, spodziewam się, że rozumie doskonale sytuację.

Rozmowa nabiera pędu, widzę, że Misiek robi się lekko wzburzony. Nie słyszę dokładnie o co chodzi, wiem, że ciągle rozmawiają o tym co pomiędzy nim a mną.
Przesiada się bliżej niej.
Dociera do mnie jeszcze mniej.

Ale nagle jedno zdanie sprawia, że czuję jak robi mi się dziwnie słabo.

Czuję się jak w jakimś filmie - serce i oddech przyspieszają, docierają do mnie tylko strzępki tego, co dzieje się wokół. Czas chyba zwalnia.

"Ty jej nie kochasz"

Gdybym miała stworzyć listę zdań, których nigdy w życiu nie chciałabym usłyszeć, to z pewnością by się na niej znalazło.

Zanim logiczne myślenie neuroprzekaźnikami wysłało do odpowiedniej części mojego mózgu informację, ze to przecież bzdura, że co ona wie, że na jakiej podstawie tak twierdzi... wszystko aż mnie zabolało. Spięłam chyba każdy możliwy mięsień w jakimś obronnym procesie.

Tak - wiem, że brzmi to wszystko literacko. A w dodatku sprawia wrażenie przesady.
Ale ta chwila, zanim sobie uświadomiłam to wszystko, naprawdę była dla mnie okropna.

Nie ma sensu pisać co dalej.
Misiek powiedział swoje, ona dalej przekonywała go do swojego. We mnie rosła wściekłość, której upust dałam dopiero gdy sobie poszła...a raczej została wyprowadzona przez koleżanki,bo już o własnych siłach nie była w stanie iść.

Wiem, że to pieprzenie pijanej zazdrosnej baby. Bez znaczenia.
Ale nie chcę w swoim otoczeniu takich toksycznych ludzi. Nazywających się w dodatku "przyjaciółmi".
Po raz kolejny nie rozumiem zupełnie wyborów Miśka, jeśli chodzi o znajomych.
Któryś już raz pełen zachwytu opowiada mi o kimś, kim przy poznaniu jestem rozczarowana.
Tym razem jednak rozczarowanie to zbyt mało.

Nie znajdę tu przyjaciół. Bynajmniej nie wśród Jego znajomych.
Tęsknię za moją "Rodzinką.ZG". Klimatem jaki mieliśmy, za pewnym poziomem zarówno dyskusji, jak i wygłupów.



Do dzisiaj wraca do mnie ta chwila, kiedy usłyszałam "Ty jej nie kochasz".
Uświadomiłam sobie co by było, gdyby okazało się to prawdą...część mojego Świata by się zawaliła.
Rano na wspomnienie tego, jeszcze było mi smutno.
Nie mogłam spać, o 7 chodziłam sama po plaży.
Woda działa wyciszająco.

Rano rozmawiałam o całej sytuacji z Miśkiem, próbował ją tłumaczyć. Nie mógł zrozumieć dlaczego robię z tego taką aferę.
Musiałam obrazowo przedstawić jak mnie to dotknęło...i to, że ktoś się wtrąca pomiędzy nas i usiłuje zepsuć coś, nad czym wspólnie pracujemy, co budujemy nie bez wysiłku i wyrzeczeń.
W końcu rozpłakałam się ze wszystkich tych emocji i dopiero to do niego dotarło.

Do końca dnia powiedział mi chyba ze 100 razy, że mnie kocha.
Chociaż to nie o to chodziło.
Wiem, że tak jest.
Tego samego dnia,wcześniej, przez kilka minut patrzył na mnie w wyjątkowy sposób. Czytałam w jego oczach deklarację.

Samo jednak brzmienie tamtych słów, było dla mnie straszne.
Nie chcę ich usłyszeć już nigdy więcej w swoim życiu.

I jej też nie chcę już widzieć.
Nie rozumiem po co ktoś tak robi? Jakie ma prawo włazić z buciorami w czyjeś życie i wygadywać takie bzdury, które są krzywdzące.

Dawno już nie spotkałam się z czymś takim...

Podejmując decyzję o całkowitej zmianie swojego życia, byłam świadoma z czym może się to wiązać i że nie będzie łatwo.

Nie jest.

piątek, 1 sierpnia 2014

Popołudnie we dwoje

"(...) twarz nacechowana wzgardliwą goryczą, jaka zazwyczaj maluje się w połowie dnia roboczego na obliczach ludzi w pełni świadomych tego, ilu wspaniałych rzeczy można by w życiu dokonać, gdyby nie niczym nieusprawiedliwiona konieczność zarobkowania za pomocą zwykłej pracy"

Przeczytałam wczoraj ten cytat na FB. Opublikowała go moja koleżanka.
To zdanie idealnie trafione w moją obecną sytuację.
Gniecie mnie to bardzo

Wczoraj miałam popołudnie z Synkiem.
Nie pamiętam kiedy ostatnio takie mieliśmy - żebym była skupiona tylko na nim i nic mnie od niego nie odrywało.
Kiedy mieszkaliśmy sami, praktycznie zawsze byliśmy tylko we dwoje i dla siebie. Więcej miałam takich wolnych godzin, które mogłam jemu poświecić w całości. Od 4 miesięcy niestety rzadko kiedy nam się to udaje.
Wczoraj jednak to ja odbierałam go z przedszkola, Dziadek w delegacji, Babcia w DE, Tata w pracy do nocy. Żal mi go trochę było, bo był ostatni w przedszkolu... niestety, ale ciężko wyjść z mojej pracy punktualnie o 16...a jak jeszcze doliczy się dojazd, to robi się dość późno.

Zjedliśmy szybko obiad i poszliśmy na spacerek, po drodze zrobiliśmy zakupy. Oglądaliśmy samochody, kamienie, rozmawialiśmy sobie.
W domu zjedliśmy po kanapce z ciepłego jeszcze chlebka z masłem.
Rozłożyliśmy na podłodze koc, wyjęliśmy wszystkie zabawki, graliśmy na bębenkach,układaliśmy klocki, odbywaliśmy fikcyjne rozmowy telefoniczne z całą rodziną.
Później obejrzeliśmy Smerfy i Pszczółkę Maję. Dziecię moje wyjątkowo spokojne, podczas oglądania nawet położyło sie i skoncentrowało na bajce, co u niego jest ewenementem, bo to żywe srebro przecież. Na niczym nie skupia się dłużej niż 5 minut.
O 20:30 oznajmił, że "lobi ciemno" , co oznacza, że mogę go szykować do snu.
Buziaczki i tulaski na dobranoc i padł Synek mój zmęczony całym dniem.

Potrzeba nam było takiego czasu. Spędzamy popołudnia zwykle razem, wychodzimy na rower, na spacery, do pradziadków, na plac zabaw, ale to jednak nie do końca to samo, bo zawsze coś lub ktoś rozprasza naszą uwagę od siebie wzajemnie.
A wczoraj byliśmy tylko my dwoje i było naprawdę super.

Marzy mi się chociaż tydzień urlopu...wyjazd na jakieś domki nad wodą. Na spokojnie, we 3. Bez obowiązków, zmuszania się do czegoś, planowania. Taki totalny chill out.
Szanse na to niestety nikłe.
Właściwie, to nawet boję się spytać szefa, czy jakiekolwiek są.
Też nie wiem co się ze mną stało, że tak dałam się tutaj stłamsić w tej firmie. Chyba boje się, że mogę trafić jeszcze gorzej. Dlatego nie potrafię tego olać i zacząć inaczej podchodzić.
Ale to temat na osobnego posta. Którego zresztą nawet nie mam ochoty pisać.
Do USC oczywiście rekrutacji nie przeszłam.

Muszę wymyślić coś innego.

Sebastian tak szybko rośnie.Oglądam jego zdjęcia i nie mogę się napatrzeć na te zmiany. Szkoda mi tracić czasu na stres i nerwy, szkoda mi tej uwagi, którą muszę poświęcać denerwującej pracy, a którą mogłabym poświecić Jemu. Nie będzie długo dzieckiem, nie będzie mnie zawsze potrzebował. A ja teraz - kiedy powinnam, nie mogę być tak bardzo dla niego jakbym chciała, i jak zapewne on potrzebuje.

Wiem - byłoby zbyt idealnie.
Ale kto mi zabroni marzyć o idealnym życiu? :)

Pocieszam się faktem, że dzisiaj piątek i dzisiejsze popołudnie i wieczór również spędzamy we dwójkę.