Reportaż, którego mieliśmy być bohaterami miał się ukazać w którymś z wrześniowych numerów, ale ostatecznie nie został opublikowany i myślę , że już nie zostanie.
Po wywiadzie otrzymałam jednak wstępny zarys tego artykułu. Znalazłam go ostatnio, troszeczkę poprawiłam i pozwalam sobie go tutaj wkleić. Część faktów jest już nieaktualna, ale takich rzeczy nie będę zmieniała.
Niestety nie mogę sobie przypomnieć nazwiska autorki. Ale mam nadzieję, że nie miałaby do mnie pretensji...w sumie to wszystko moja historia i moje słowa....
Marta, 28 lat
Tego dnia Marta napisała w dzienniku: ""Brawoo
Sebuś! Mój dzielny Misiu - opanowałeś nową umiejętność. Robiłam porządki w
Twoim pokoju, a Ty się bawiłeś w po cichu w łóżeczku. Nagle patrzę, a Ty - hop!
i stoisz na nóżkach, trzymając się barierki!!! Pierwszy raz wstałeś sam. Jestem
taka dumna..."". Stara się notować wszystkie ważne wydarzenia z
codziennego życia. Ale nie pisze w pamiętniku, że wstaje przed 7 rano, je z
synkiem szybkie śniadanie, zawozi go do żłobka, pędzi do pracy, po 8 godzinach
odbiera dziecko i razem jadą do domu. Że wszystko robią razem. Po drodze
szybkie zakupy, urzędowe sprawy. Nie notuje, że je obiad jedną ręką, a karmi
Sebastiana drugą. Że jak synek zaśnie, to zabiera się za górę prania i
prasowania. A jak nazbiera się za dużo obowiązków, to sadza synka w chodzik i
sprzątają razem. To znaczy mama odkurza i myje podłogi, jednocześnie tłumacząc Sebastianowi,
co robi, żeby nie tracić z nim kontaktu. I o tym, że mimo tych wszystkich
zabiegów nie ma porządku jak Perfekcyjna Pani Domu. Bo porządek nie jest życiu
najważniejszy.
- Nie od razu radziłam sobie z tym wszystkim. Po jego
urodzeniu wszystko w moim życiu się zmieniło, a ja musiałam bardzo szybko
dojrzeć - przyznaje Marta. Macierzyński spędziłam u rodziców 160 kilometrów od
Zielonej Góry. Bardzo mi wtedy pomagali. A potem musiałam wrócić do domu i do
pracy i zacząć wszystko sama. Jestem spedytorem w firmie transportowej. Pracuję
na pełny etat i bardzo przeżywałam rozstanie z synkiem na tyle godzin. Oddałam
go do żłobka, bo nie miałam innego wyjścia. Codziennie, jak go odwoziłam,
miałam poczucie, że coś tracę, nie widzę jego rozwoju. Nagle wszystko robi w
żłobku. Siada w żłobku, raczkuje w żłobku. Obiecałam sobie, że poświęcę mu po
pracy tyle czasu, ile zdołam. Wszystko dopasowuję do niego, do jego planu dnia.
A organizacja to podstawa.
Marta była przekonana, że nie może zajść w ciążę. Od dawna
lekarze ją straszyli, że ze względu na schorzenie jajników będzie jej trudno. Nie
wykluczali przeprowadzenia zabiegu. Ta ciąża była kompletną niespodzianką -
prezentem sylwestrowo-urodzinowym.
- Z ojcem Sebka znałam się 11 lat, mieliśmy okresy burzy i
spokoju. Kiedyś byliśmy parą, potem zniknął i znów się pojawił. Spotykaliśmy
się jak starzy znajomi, potem zaczęło się dziać coś więcej, ale nie
planowaliśmy nic poważnego, bo on mieszka w Londynie. Poleciałam tam na
sylwestra, w dodatku dzień wcześniej miałam urodziny. I stało się - dostałam
prezent urodzinowy, choć on chyba wcale nie chciał mi go dać.
Marta pojechała z przyjaciółką Karoliną do lekarza, bo
koniecznie chciała mieć potwierdzenie na 100% tego samego dnia, w którym
zrobiła testy.
- I kiedy już okazało się, że faktycznie jest ciąża,
jechałyśmy samochodem, ona prowadziła, bo ja cała roztrzęsiona, podobno
trzymałam się za głowę, płakałam i powtarzałam w kóło z niedowierzaniem i
przerażeniem "Jejku, Karola, ja mamą?? JA mamą????". Ja byłam w szoku,
a rodzice się ucieszyli. Mama przejmowała się, że nie będę mogła mieć dzieci.
Ja jeszcze się tym nie martwiłam, bo nie planowałam wtedy zakładania rodziny.
Później miny wszystkim zrzedły,kiedy się dowiedzieli, jaka jest sytuacja z
ojcem. Z początku jeszcze się angażował, głaskał brzuch, mówił, że czuje, że to
jego dziecko. Byliśmy razem nawet u moich rodziców. A potem wrócił do Londynu i
zaczął się powoli wycofywać. Próbowałam walczyć, ale nie chciałam podawać go do
sądu. Sebek się urodził, a mi tylko po procesach brakowało biegać. Nigdy synka
nie uznał, w akcie urodzenia nie widnieje jako ojciec. Musiałby pojechać do
urzędu stanu cywilnego i złożyć podpis - nie zrobił tego, nie chciał. Po długim
namyśle stwierdziłam, że mi w tym kraju będzie łatwiej być samotną matką, jeżeli
ojciec jest za granicą. Gdyby był wpisany w akcie, nic nie mogłabym załatwić
bez jego podpisu - ani paszportu, ani żłobka, ani przedszkola. A wiem, że by
nie przylatywał. Stwierdziłam, że prawnie będzie prościej w ten sposób i
przestałam toczyć z nim bój. Ale myślę, że i tak kiedyś powinien ten podpis
złożyć. Bo jednak jest ojcem. W tej chwili jedyny jego przejaw ojcostwa to są pieniądze
na koncie - 100 funtów
miesięcznie, czyli 2,5 jego dniówki w Wielkiej Brytanii. 650 zł kosztuje mnie żłobek.
- Dzwoni raz na trzy miesiące, ale nigdy nie zapytał mnie o
syna. O tym, że się urodził, dowiedział się ode mnie kilka dni później z SMS-a.
Wysłałam mu zdjęcie, choć mnie o to nie prosił. Potem już go nie widział nigdy.
A jest do niego bardzo podobny. I jak na synka spojrzę, to mi się przypomina…
nie da się tego wymazać z pamięci. Ale już nie rozpaczam, staram się z tego śmiać.
Jak zrobi minę, to mówię: o, tatuńcio. Nie wiem, czy ułożył sobie życie, ale
wiem, że ma jeszcze jedno dziecko z kobietą, z którą nie jest, 5-letnią córkę.
Ona jest oczkiem w głowie tatusia. Podglądam go trochę przez interent, więc
widzę zdjęcia ze wspólnych wakacji. Serce mi się kraje, że tamto dziecko jest
lepsze. Ale nie płaczę już tak jak w ciąży. Bo samotna ciąża to naprawdę ciężka
sprawa.
- Miałam żal do siebie, ojca dziecka, całego świata. Jak
rozmawiałam z nim przez telefon, to potem przez pół dnia byłam rozbita
zupełnie. Wystarczyła reklama z kochającą się rodziną: kobieta w ciąży, tatuś z
ręką na brzuchu - potrafiło mnie to rozwalić na parę godzin. Ale później
poczułam pierwsze ruchy w brzuchu i przestałam się denerwować. Poczułam, że
muszę być silna dla nas dwojga. Pracowałam do 9 miesiąca ciąży, żeby nie mieć
za dużo czasu na myślenie. Od rodziców tylko słyszałam przy okazji gorszych
dni, że sobie sama życie zniszczyłam. Miałam ogromny żal, ale dało mi to kopa,
żeby się pozbierać. Oni po prostu bali się, że sobie wszyscy sobie nie
poradzimy. Jak nie ma dziecka, to jeszcze to się wydaje abstrakcyjne i może
trudniejsze niż w rzeczywistości. A potem się urodził i zwariowali na jego
punkcie. Znajomi też zareagowali pozytywnie. To wszystko jest kwestia tego, jak
się sytuację przedstawi. Ja nie oczekiwałam współczucia. Wyszłam z założenia,
że powiem, jak jest i tyle. Czasami moje przyjaciółki mówią, że jestem dla nich
bohaterką. To przesadzone, ale dobrze usłyszeć takie słowa, zwłaszcza jak się
ma gorszy dzień. Ostatnio mały troszkę zachorował. Ta sama przyjaciółka,
Karolina i jej chłopak - również Sebastian, byli z nami w przychodni, później
jechaliśmy do apteki, oni zostali w aucie z małym, a ja skoczyłam po leki. I
Sebastian mówi do Karoliny - "Kurczę... lekarz, apteka, potem do domu,
pewnie jakiś obiad, sprzątanie... masakra, jakie to musi być ciężkie!".
Więc nawet niektórzy faceci potrafią dostrzec, że nie jest to tylko miód zostać
samej z dzieckiem.
Bywa, że obcy ludzie mnie zaczepiają i mówią, jakiego mam
ślicznego synka. Wiem, że dla każdej matki jej dziecko jest najpiękniejsze, ale
on ma rzeczywiście nietypową urodę - ciemną karnację, jasne oczy i ciemną
oprawę oczu. Ludzie zwracają uwagę na niego i jestem wtedy dumna.
Zawsze gdy patrzę na Sebcia, to czuję się szczęśliwa. Na
samym początku, jak się urodził, to leżałam koło niego i płakałam ze szczęścia.
Mam pracę, mieszkanie, rodzinę, znajomych, mogę liczyć na wiele osób. Oboje
jesteśmy zdrowi. Brakuje mi pewnych rzeczy, to jasne.
Cała ta sytuacja mnie wzmocniła, dojrzałam bardzo szybko. Jeszcze
dwa lata temu nie myślałam o dziecku, zarabiałam na siebie, na swoje
przyjemności. Chodziłam na imprezy, jeździłam do znajomych rozsianych po Polsce
i Europie, uprawiałam fitness, taniec brzucha. W wolnym czasie bawiłam się w
didżejkę. A teraz? Pierwsze, co sprzedałam, to moje miksery i adapter, za który
kupiłam 3,5-metrową szafę. Okazało się, że moja pensja - trochę wyższa ponad
najniższą krajową - wcale nie wystarcza na utrzymanie dwóch osób. Musiałam się
nauczyć dysponowania nie tylko finansami, ale też czasem. I podejmowania
dobrych decyzji.
Najtrudniejsze w byciu samotną mamą jest to, że jak już się
kładzie małego, to nie ma się do kogo przytulić i pogadać. W dzień pochłania
wszystkie moje myśli i uwagę, a jak już ogarnę wszystko, usiądę, to chciałabym
z kimś pogadać, opowiedzieć o moim dniu, radościach i smutkach. Przechodzę
różne fazy. Z jednej strony brakuje mi mężczyzny, a z drugiej boję się
wprowadzić kogoś nowego do naszego życia. Jak myślę, że miałabym pozwolić obcej
osobie bawić się z Sebastianem, to trudno mi to sobie wyobrazić. Pójść na
balety, poznać kogoś i tu przyprowadzić - nie ma takiej możliwości. Zdarzają
się jakieś znajomości, ale szybko je kończę. Może nie jestem gotowa, albo nie
mam zaufania do facetów. Nie wiem co zrobię, jak Sebastian będzie większy.
Myślę o tym często. Być może pójdę do psychologa, żeby mi doradził, co mam mu
powiedzieć i w którym momencie. Nie chciałabym popełnić błędu, a nie będę na
pewno go oszukiwać.
Marzę, żebyśmy byli oboje zdrowi i mieli pieniądze. Bo wtedy
samotnej mamie jest ze wszystkim łatwiej. Jak cię stać na mieszkanie, benzynę,
zakupy, to życie jest 10 razy lżejsze. I żeby wyrósł na porządnego faceta,
takiego w porządku gościa. O tym, żeby miał tatę też. Co prawda ma dziadka,
pradziadka, a moi koledzy sprawdzają się jako przyszywani wujkowie, ale
chciałabym, żeby ten największy wzór miał w domu. Sama też marzę o poznaniu
kogoś. Kiedyś dziecko dorośnie i wyjdzie z domu, nie chciałabym zostać znowu
sama. Wiem, jak mi było ciężko w ciąży. Puste ściany, nie ma się do kogo
odezwać. Ze wszystkim sobie radzę, ale problemem nie do przejścia jest
samotność. Na szczęście jak mały się rano budzi i uśmiecha się do mnie szeroko,
to mijają wszystkie złe myśli. Staram się być silna. Świat nie lubi ofiar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz