Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Opowieść o moim debiucie w roli Pani Domu.Cz.3.

Całkiem dumna z siebie wprowadziłam rodziców do uszykowanego pokoju. Mamie bardzo spodobały się firany i zasłony.
Za moment Misiek przywiózł drugich rodziców.
Zasiedliśmy do stołu.
Aż samej mi się wierzyć nie chciało, ale odczuwałam lekkiego stresa.
Tak się poczułam w tym moim debiucie :)
"Teściowa" również skomplementowała firany.
Urosłam :D
Misiek też, widziałam :)

Drugi raz urosłam, gdy posypały się komplementy na temat żeberek.
I na pewno nie były li tylko grzecznościowe, bo z ponad dwukilogramowej porcji , zostały jedynie dwa małe kawałki.

Tak sobie siedzieliśmy kilka godzin razem. Kolacja zakrapiana, a że w naszych rodzinach nikt za kołnierz nie wylewa, to atmosfera szybko sie rozluźniła.
Mamuśki się zgadały na wspólny wyjazd nad jezioro.
Miśka mama wyznała , że już od początku naszej znajomości, podejrzewała, że Misiek się we mnie podkochuje. I jak najbardziej była za tym, chociaż on się zapierał, że tak nie jest.
No i chyba rzeczywiście nie było...chociaż wiecie jak to jest z Mamami. Czasem wiedzą nawet lepiej niż my :)
Później przypałętał się temat jego ślubu z O.
Okazało się, że "Teściowa" mocno przeżyła, co się stało i nawet popłakała się, gdy o tym rozmawialiśmy. Chcąc ją wesprzeć, wyznałam, że właściwie mi na tym ich ślubie też trochę ciężko było. Wzięła mnie w ramiona :
- Wiesz, że ja Ciebie zawsze traktowałam jak córkę. Nie nazywaj mnie już "panią", mów do mnie "mamo", proszę.
Ale fajnie :)
Mam dwie Mamy.

Na to wszystko wzruszył się Miśka ojczym.
Misiek pokrzepiająco go objął.
I tak staliśmy, bo to było w kuchni "na fajce" , w tym dymie, we łzach, w objęciach, w śmiechu, we wzruszeniu...

No takiego obrotu sprawy, to ja nie przewidziałam.
Ale "najlepsze" miało się dopiero wydarzyć.

Po uspokojeniu emocji, wróciliśmy do stołu.
A "Teściowa" rozpoczęła przemowę.
Że skoro my już tak od roku razem jesteśmy. I mieszkanie mamy razem i kredyt i wspólnie dziecko wychowujemy, to ona wnosi postulat o ustalenie daty ślubu.

Mało z krzesła nie spadłam.

Misiek się zakrztusił.

Po czym zaskoczył mnie pozytywnie, bo spokojnie, acz tonem nie znoszącym sprzeciwu. Wyjaśnił, że on już raz został przyciśnięty o tę samą sprawę i bardzo tego żałuje. I że tym razem, to on ma zamiar zrobić wszystko po swojemu, ma swój plan na zaręczyny i ślub i zrobi to właśnie wtedy, kiedy wszyscy będą się najmniej spodziewali. Taki był asertywny, że mama dość szybko odpuściła dyskusję.
A ja dumna byłam. Bo chociaż marzy mi się ten ślub, to chcę zostać zaskoczona zaręczynami. A jeszcze bardziej chciałabym, żeby on się oświadczył właśnie wtedy, kiedy sam będzie w 100% na to gotowy. A nie, że usiądziemy przy stole całą, połączoną już familią i z kalendarzem w ręku będziemy wybierać taką sobotę, żeby było R w nazwie miesiąca, a żeby nie wypadła przypadkiem trzynastego, i żeby broń boże nie kolidowała z planami ciotki z Zamościa i kuzyna z Półtuska.
I Misiek mój dobrze wie o co kaman. Temat został zamknięty i reszta wieczoru przebiegła już praktycznie bez większych przebojów.
Pomijając fakt, że po pożegnaniu rodziców, mój dzielny chłopak, postanowił jeszcze wyprowadzić psa. Pies niesiony euforią na myśl o nocnej przechadzce pociągnął pana swego tak silnie, że ten zaliczył glebę i następnego dnia odwiedziliśmy jeszcze pogotowie.
Misiu ma limo pod okiem i zajada same papki, bo gryźć nie może... szczęka stłuczona, na szczęście nie złamana, bo przed nami drugie obchody Miśkowej trzydziestki.
Za tydzień impreza dla znajomych.
Na całe szczęście, znaleźliśmy pub, który można w całości wynająć na tę okazję.

I to koniec hsitorii mojego debiutu :) Udało się.
Miło było, goście zadowoleni, gospodarze nie mniej.
W sumie to taka prozaiczna rzecz. Ale dla mnie, to naprawdę było wydarzenie warte tego długiego opisu. 
W całej mojej karierze, chyba tylko dwa razy zdarzyła się sytuacja, że przy jednym stole zasiadała rodzina moja i partnera.
Naprawdę się starałam.
A popołudnie następnego dnia przeleżałam jak skóra od byka na wersalce rodziców, najedzona pysznym obiadkiem mojej Mamusi :)

To nie jest łatwy kawałek chleba , być Perfekcyjną Panią Domu.
Oj niełatwy...

Na koniec wiadomość prywatna: Jestem przekonana, że właśnie teraz to czytasz, nasza droga Bree z "Rodzinki ZG". Po raz kolejny: jestem pełna podziwu dla wszystkiego, co i jak robisz. Jesteś moją Boginią Domowego Ogniska i składam Ci hołd. Długo jeszcze będę gonić niedościgniony ideał :)

10 komentarzy:

  1. Jednym slowem wyszlo PERFEKCYJNIE! A mowilam, ze firany piekne i te zaslony :-D . Mis zas prefekcyjnie wybrnal z sytuacji, zapewne nie raz zaskoczy wszystkich i najbardziej Ciebie i bedziesz miala te wymarzone zareczyny i slub przepiekny.
    Na zebereczka to ja poprosze przepis co bym tu zapichcic mogla ja :)

    Buziol :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż mi się łezka potoczyła po policzku jak to czytałam. Super wyszło :) A po cichu zazdroszczę takiej fajnej "drugiej Mamy". I pozdrawiam serdecznie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja myślę, że po takim przyjęciu z czystym sumieniem należy Ci się korona Perfekcyjnej Pani Domu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. cieszy mnie fakt, że dobrze sie dogadujecie i wszystko się udało:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Oooooooo!!!
    Kochana, to ja Ci gratuluję, że masz w domu takiego samca alfa, nawet z tą szczęką lekko stłuczoną. Wiesz, powiedz Miśkowi na przyszłość, że zazwyczaj wyprowadzanie psa nocą źle się kończy- ja kiedyś mając tak wielkie serce wobec mojego psa, dostałam 200zł mandatu :) To było z 10lat temu, trafiłam po północy na radiowóz z jakimiś idiotami, bo tyle mi dali, za to, że pies biegał bez smyczy...

    Kurczę, to "mów mi mamo"- wzruszające, i ta scena w tej kuchni...
    Eh Martuś!!!! Trzymam kciuki za wszystko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I chciałam Ci jeszcze napisać, że to najzupełniej normalne, że przeżywałaś tą kolację, spotkanie Waszych rodzin. Pewnie, że jeszcze nie raz spotkacie się u WAS w takim samym składzie, ale to był ten pierwszy raz. Tym bardziej się cieszę, że tak go wszyscy dobrze zapamiętacie.

      Dla mnie te chwile u nas w domu też zawsze były ważne. Zresztą- są do tej pory. Mimo, że narzekam na zmęczenie, i tak dalej, to po prostu lubię jak ktoś do nas przychodzi. Lubię Go tak ugościć, żeby nie mógł się od nas ten gość wytoczyć :)

      A teściowa trafiła mi się... dziwna. Zazdrosna baba. Tylko nie wiem o co?!

      Usuń
  6. Super,że tak Wam to poszło :)) podziwiam. a wiesz, te firany to często zaskakują :) my też kupę kasy wydaliśmy, tez się naprasowałam a efekt.. Na początku marny :) zazdroszczę takiego spotkania z rodzicami, my zwykle się widujemy z rodzicami osobno, a od 1,5 r. teściowie do nas nie przyjeżdżają bo jest babcia, która nie może zostać sama. A moi przyjeżdżają tak dwa razy w roku.. Bo daleko są :(

    www.swiat-wg-anuli.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. No i wszystko wyszło pięknie ! Ile to kosztowało stresu i nerwów to tylko Wy wiecie naprawdę . Najwazniejsze jednak , że się udało . No to debiut masz za sobą ! I to jaki !
    Wnoszę prtycję o udostępnienie zdjęć nowego gniazdka . Albo chociaz firan :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. No gratuluje debiutu!

    Moje i M. rodziny chyba nigdy nie zbiora sie w jednym miejscu razem... Tesciowie znaja moje go tate z ich pobytow u nas, a moja mame widzieli raz, na naszym slubie w Polsce. I co tu duzo mowic, nie przypadli sobie do gustu. ;)

    To bardzo mile, ze "tesciowa" zaproponowala Ci, zebys mowila jej "mamo". My jestesmy juz po slubie 7 lat, a taka propozycja nie padla. Uwazam, ze to powinno wyjsc od tesciow, jako starszych. Poniewaz nie wychodzi, nadal zwracam sie do nich per "pan, pani". Sztucznie jak cholera, ale to ich wybor...

    OdpowiedzUsuń
  9. No prosze!!! Normalnie Pani Domu jak ta lala.... jestem taka dumna ze az mnie rozpiera ... zasluzylas sobie na to !/kama

    OdpowiedzUsuń