Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

czwartek, 27 czerwca 2013

Trudy macierzyństwa

"Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje,
jak proroctwa, które się skończą,
albo jak dar języków, który zniknie,
lub jak wiedza, której zabraknie.
Po części bowiem tylko poznajemy,
po części prorokujemy.
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
zniknie to, co jest tylko częściowe."

Jednego wieczora, gdy byłyśmy na wczasach, usiadłyśmy z mamą przy drinkach. Sebastian spał, zaczęłyśmy rozmawiać.
Wcześniej miałyśmy małe zwarcie na stołówce.

Moja mama to bardzo ciężki człowiek. Jeden z najtrudniejszych charakterów jakie znam. Tak samo, jak mocno ją kocham i jestem jej za wiele rzeczy wdzięczna, tak i wiele mam do niej żalu i pretensji za metody wychowawcze jakie zastosowała wobec mnie. Świadoma jest tego i nieraz przepraszała mnie za to, już w dorosłym moim życiu. Wypchnęłam to z pamięci, jak wiele innych nieprzyjemności, które mnie spotykały.
Niestety ostatnio wraca to do mnie, bo już kilka razy przyłapałam ją jak traci cierpliwość do Sebastiana. Ciężko mi o tym pisać, więc w szczegóły wdawać się nie będę. W każdym razie wyczulona jestem na tym punkcie.
A ona znowu potrafi się obrazić, kiedy zwróci się jej uwagę. Tym razem też się obraziła, ale po godzinie przemyślała i sama do nas przyszła. Nie mówiłyśmy więcej na ten temat, każda wiedziała o co chodzi.
I tak na kanwie tych wydarzeń zaczęła się nasza rozmowa. Rozmowa o trudach macierzyństwa.

Przyznałam, że teraz dopiero doceniam jej wysiłek jaki włożyła w nasze wychowanie. Że teraz widzę jak często musiała zęby zaciskać i udawać, że nic się nie stało, żebyśmy my też tak myślały.
Zaczęłyśmy wspominać wszystkie te sytuacje.

Na Krymie, kiedy miałam 4,5 roku kąpałyśmy się w Morzu Czarnym. Nagle przyszła wysoka fala, nakryła mnie, a moja ręka wyślizgnęła się z jej. Nie mogła mnie znaleźć pod wodą. Teraz dopiero mówi, że to była największa trauma w jej życiu.

Moja siostra kiedy była mała, miała zespół niespokojnych nóg tak silny, że którejś nocy rzucało całym jej ciałkiem co kilka minut tak mocno, że ją to wybudzało. Mama musiała leżeć na niej,aby to powstrzymywać.
Poza tym u Siostry intelekt wyprzedzał rozwój emocjonalny, co objawiało się nerwicowymi zachowaniami przez kilka lat wieku przedszkolnego. Bezowocne wizyty u psychologów, psychiatrów i neurologów ciągnęły się latami.

Oprócz tego siostra miała też wrażliwy splot naczynek w nosie, co kiedyś nad jeziorem doprowadziło do takiego krwotoku, że naprawdę kto tego nie widział, ten sobie tego nie wyobrazi. Ja doskonale to pamiętam - cała łazienka jak rzeźnia, kilka ręczników nasiąkniętych krwią. Z nosa wyciągała skrzepy długie na metr. Koszmar.

Nad tym samym jeziorem na dyskotece plażowej, spadł na mnie chłopak z murku, a mi wyskoczyła z kolana rzepka, tak, że wystawała w kompletnie inną stronę. Ja zemdlałam, ale mama była na posterunku.

No i oczywiście coś, co z pewnością też wymagało od niej trzymania nerwów na wodzy - towarzyszenie mi w porodzie.
To tylko te najbardziej ekstremalne sytuacje, wybrane z naszego życia.

Mama jednak zawsze powtarzała, że nie ma niczego gorszego niż przeżyć własne dziecko. Teraz wiem dokładnie, co miała na myśli.

Wiem, że każda matka (pomijam wszelkie patologie), chciałaby zaoszczędzić dziecku swojemu wszelkiego bólu. Jeśli tylko byłaby możliwość, sama każdy taki ból wzięłaby na swoje barki.
Patrzeć na cierpiące dziecko - czy może być coś gorszego dla rodzicielki? Niewiele już...
A ona patrzyła tyle razy. Patrzyła i nigdy przenigdy się nie złamała. Nigdy nie pokazała, że zęby zaciskała aż do zgrzytu i cierpiała podwójnie. Rzadko widywałam ją płaczącą. Stąd aż do dorosłego życia wydawało mi się, że jest wybitną twardzielką. A nawet, że chyba nie ma emocji i nic jej nie ruszy.
Teraz dopiero, kiedy sama matką zostałam, kiedy drżę o własne dziecko, kiedy wyobraźnia podpowiada mi miliony strasznych scenariuszy w codziennych czynnościach, teraz zrozumiałam. Że to wszystko była gra.
Że w sobie tłamsiła wszystkie emocje tylko po to, żeby w nas nie wywoływać paniki. Żebyśmy w każdej tej złej sytuacji myślały, że nic takiego się nie stało.

Ten fragment, który zamieściłam na początku postu - wiem, że czyta się go głównie przy okazji Ślubów...:

"...wszystko znosi
wszystkiemu wierzy
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma..."

Lecz czy taka nie jest właśnie Miłość Matki?
Miłość Matki, to moim zdaniem jedyna prawdziwa Miłość na tym świecie.
W inną nie wierzę.
Na pewno nawet ja tak mojej Mamy nie kocham, jak ona mnie. I Sebastian nie będzie mnie tak kochał, jak ja Jego.
I przyrzekam sobie - zawsze będę udawała, że nic się nie stało. Tak jak moja Mama.
On nigdy tego nie zrozumie i pewnie się nie domyśli, bo Matką nigdy nie będzie. Ale taka jest kolej rzeczy. Tak właśnie powinno to wyglądać.

Jesteśmy bohaterkami. Bohaterkami życia i bohaterkami Miłości.
Każdej z nas należy się szacunek i podziw za siłę jaką mamy w sobie.

5 komentarzy:

  1. ... bardzo mądry życiowy post. Wczoraj, kiedy wyrzuciłam z siebie to i owo na blogu, zastanawiałam się nad podobną tematyką. Bo jako mama też już trochę przeszłam, choć mam świadomość, że pewnie jeszcze dużo, dużo przed mną. Tylko, że ja silna jestem tylko do pewnego momentu, bo potem pękam i rozpadam się na milion kawałków. Lila oczywiście tego nie rozumie, ale Eliza już tak, widzi moje łzy, moje nerwy, moją bezsilność. A przecież chciałabym żeby moje Córki wyrosły na twarde, silne babki, bo nie wiem co Je w życiu czeka... Ale też kiedyś mam nadzieję będą mamami, a mama właśnie powinna być silna. I taka mnie myśl naszła-jaki ja im dam przykład... Skoro sama jestem słaba, rozklejająca się... Coraz częściej o tym myślę. Z drugiej strony mama też człowiek... ze wszystkimi wadami i słabościami... Temat na rozprawkę jak nic!

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne, prawdziwe, wzruszające...

    Kamila

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze poruszył mnie ten post. Może i ja będę potrafiła inaczej spojrzeć na moją Mamę. Moze to nie jest tak, że nie kochała, może to tylko "gra"...

    Naprawdę pięknie to opisałaś...

    OdpowiedzUsuń
  4. prawda, ze milosc matki jest największa, najprawdziwsza... kiedyś matki tak nie potrafiły okazywac uczuć, poprzednie pokolenie było twardsze,a pokolenie naszych dziadków to już w ogóle... Dobrze ze mama Cię przeprosiła, moja popełniła wiele błędów, za które nigdy nie przeprosi, w sumie jestem z nią w dobrych ukłaadach, chociaz niektóre wspomnienia mnie bolą mocno... myślęże mama nawet o tym nie wie. A ja nie mam odwagi by odgrzebywać to i rozdrapywać stare rany. Chociaż wiem, że mama mnie kocha.

    OdpowiedzUsuń
  5. Aż się popłakałam. Wiesz z jednej strony masz rację. Trzeba Naszym pociechom pokazywać, że na Nas zawsze będą mogły polegać, że zawsze dla nich będziemy, ale z drugiej strony my też jesteśmy ludźmi. Nie możemy uczyć Maluchów tego, żeby były silne za wszelką cenę. Muszą być zaradne, ale ich charakter sam się ukształtuje bez względu na to czy zobaczą Nas płaczące czy też nie.

    OdpowiedzUsuń