Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

sobota, 10 sierpnia 2013

Wszystko co dobre, za szybko się kończy

Śmignął urlop. 
Jak okamgnienie. 

Ale było naprawdę suuuuuper! 

Nad jeziorem znalazłam spokój i harmonię, o której już pisałam. 
Oprócz tego poznałam także nowych ludzi i nowe, trochę inne spojrzenie na świat. Dostałam przekaz z pozytywnej energii i usłyszałam kilka rzeczy, które dały mi do myślenia. Ale na te przemyślenia przyjdzie czas po urlopie. 
Bo tam był czas przyjemności. 

Czas babskich pogawędek , wspominków, ploteczek, rozważań i poważnych i śmiesznych. 
Czas pyszności: jagodowego piwa, grillowanego łososia i świeżutkich wypieków z tej samej piekarni, co przed 12 laty. 
Czas współbycia mamy i synka. Tulenia, całowania,turlania się razem po łóżku w celu nagromadzenia energii do zabawy i bieganiny po całej okolicy. Kąpieli w ciepłej wodzie jeziora i skakania z pomostu w mamy ramiona, okraszonych beztroskim dziecięcym śmiechem, który niósł się po tafli wody. 
Czas porannego rytuału, który od pierwszego do ostatniego ranka był taki sam : małe bose stópki przebiec musiały po trawie wilgotnej od rosy. A za nimi podążały, równe bose, stopy mamine. I tak chodziliśmy po rosie w piżamach jeszcze. 
Ugoszczeni byliśmy przecudnie i czuliśmy się tam naprawdę wspaniałe. Towarzystwo A. jest tak pełne jej uśmiechu, że nie jest w stanie chyba nigdy się znudzić. 
Z żalem wyjeżdżaliśmy, 

Przed wyjazdem jednak odwiedziliśmy jeszcze Poznań, aby spotkać się z inną A. Ona z kolei przywitała nas z przepięknym drewniano - niebieskim TupTupem, przewiązanym czerwoną kokardą!!! Mini na TupTupa jeszcze jest trochę za mały, ale z pewnością w swoim czasie zrobi z niego użytek, czego nie omieszkam udokumentować i pokazać. 
Spotkanie to, niestety trochę bardziej szczuciem się okazało, bo tylko przypomniało mi się mocniej, jak mi jej tutaj brakuje i jak było super, kiedy widziałyśmy się, rozmawiałyśmy i analizowałyśmy wszystko wspólnie każdego dnia w pracy, a nawet i po niej. 
Nie da się tego nadrobić w półtorej godziny na kawie, w centrum handlowym :( I niby tylko 150km nas dzieli, a wcale niełatwo zgrać się i spotkać. Niestety. 

Wracając jeszcze jednak do centrum handlowego - uderzył mnie fakt, że poczułam się nim zmęczona. Jeszcze w ciąży buszowałam tam cała podekscytowana. Tym razem zaszłam tylko do ulubionego sklepu, odwiedziłam 4 działy, kupiłam 2 rzeczy i uciekłam. 
A potem cisnęłam gaz mocniej, aby już jak najszybciej znaleźć się znowu na naszym drewnianym tarasie i przed oczami mieć tylko zieleń i wodę. 
Chyba się zestarzałam 
i to mocno. 

Znad jeziorka udaliśmy się do W-cha, spędzić trochę czasu z Sebcia Dziadkiem, czyli Tatą moim. 
Tym sposobem, w miarę łagodnie wróciłam do domowego kieratu. Postałam trochę nad garami, robiłam zakupy, ogarniałam pobojowiska, które Mini potrafi dokonać w rekordowo krótkim czasie. Odwiedzaliśmy Pradziadków, z Dziadkiem chodziliśmy na spacery. 
Ciągle coś się działo, czas przyspieszył. 

A później zadzwoniła do mnie M. Z informacją, że właśnie są  w Polsce i chcieliby nas odwiedzić. M.i A. to moi przyjaciele, mieszkający w Szwajcarii. Widujemy się tak rzadko, że nawet nie poznali jeszcze Sebcia. 
Dlatego wczoraj, przy akompaniamencie smętnych westchnień Dziadka, wyruszyliśmy do ZG. 
Miałam tylko kilka godzin, żeby przygotować się do ich przyjazdu i przyjąć ich tak, jak powinni być przyjęci, wyczekiwani kilka lat goście. I tak, jak sama u nich jestem zawsze goszczona. 
Myślę, że się udało. 
Całe nasze spotkanie przebiegło dużo lepiej, niż się spodziewałam. 
Szczerze mówiąc, z kilku względów, miałam delikatne obawy.... bo przecież tak wiele się zmieniło, podczas kiedy się nie widzieliśmy. Okazało się jednak, że owszem - zmiany dookoła nastąpiły ogromne. Ale my ciągle jesteśmy tacy sami. Gadałyśmy z M. do 4:30 nad ranem. Nawet nie wiem kiedy zleciał czas do tej godziny. Gdybym nie spojrzała na zegarek, trajkotałybyśmy nadal. Co lepsze - po 3 godzinach snu obie byłyśmy całkiem wypoczęte. Zabrakło nam jednak czasu. Oni musieli wcześnie ruszać w dalszą drogę, a jeszcze tyle rzeczy zostało nie omówionych i tyle miałybyśmy ochotę razem zrobić... 
Przykro było ich pożegnać. 
To kolejne spotkanie, które tak naprawdę tylko smaka narobiło. 
Mimo tego, bardzo naładowało mnie pozytywną energią. M. i A. są roznosicielami dobrych mocy. Są tak szczęśliwi, że aż nieświadomie obdarowują własną radością innych. Uwierzyłam, że i na mnie przyjdzie czas.
 
Myślę, że jeszcze wspomnę o tym spotkaniu. 

Dzisiaj jednak mam już ciężką głowę, i chociaż za nami totalnie lazy day, spędzony na ogrodzie u mamy K. , to jednak myślenie przychodzi mi z lekką trudnością. 
Bardzo chciałabym tu zapisać wszystkie wrażenia, jakie pozbierałam w te kilka dni, ale okazuje się, że ich ogrom jest nie do opisania na jeden raz! 

Za mało, w skali roku, jest takich dni. Żyjemy w wiecznym pędzie, w kieracie, w schemacie, w nudnym, lecz funkcjonalnym porządku. 
Nie mamy czasu na chodzenie boso rankiem po rosie. 
Na babskie pogaduchy dzień po dniu. 
Na piwko z Tatą w środku tygodnia. 
Na spontaniczne wizyty znajomych i u znajomych. 

Można zrobić to w tydzień. 
Ale to tylko 1-2 tygodnie na 52 w całym roku. 
Za mało. Zdecydowanie za mało, jak na tyle dobra, ile można z tego zaczerpnąć. 


8 komentarzy:

  1. Piękne wspomnienia...
    Ja też czasami zastanawiam się nad tym pędem, gonitwą nie wiadomo za czym, a z drugiej strony myślę, że gdybyśmy mieli te wszystkie "odskocznie" na co dzień, czy one cieszyłyby nas tak samo? Wciąż się zastanawiam, czy gdybym mogła co tydzień chodzić po górach, czy zachwycałyby mnie taj, jak zachwycają, kiedy dane mi jest podziwiać je 1-2razy w roku? Czy szarlotka w schronisku smakowałaby tak wybornie? Czy z taki żalem, ale przepełnionym nadzieją mówiłabym do męża w aucie, że musimy tu wrócić?! Chyba jednak nie... Chociaż spotkań z ludźmi, tymi wyjątkowymi dla nas nigdy dość. Też mam taką osóbkę, z którą bez względu na to ile byśmy się nie widziały, zawsze odnajdujemy tą więź, nić porozumienia w mig. Pojęcie czas, odległość-przestają istnieć. Jesteśmy tylko my, wciąż takie same, choć przecież inne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odskocznia na co dzień, to już nie będzie odskocznia - wiadomo. Ale jednak upierałabym się przy tym, że człowiek pracujący, taki wolny tydzień powinien mieć chociaż raz na 3 miesiące :)

      Usuń
  2. Dobrze napisane...
    Żal że człowiek ciągle jest taki zagoniony, a przez to tak niewiele jest chwil, by cieszyć się tym co jest tak naprawdę ważne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniale jest zatrzymać się na chwilę, odetchnąć i spojrzeć z innej perspektywy. Życzę Ci tego częściej i cieplutko pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chcialabym tak na chwilke odsapnac w takim spokojnym miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zawsze urlop jest za krótki... za mało trwa. W ogóle za malo mamy tych dni. ALe cieszę się, że udał Wam się wypoczynek:) Będzie do czego wracać myślami;) A teraz w czwartek mamy wolne, więc taki bonusik nas czeka;) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Martuś najważniejsze, ze wykorzystaliście każdą wolną chwilę dla siebie, dla innych i nie zmarnowaliście tego czasu. Tyle rzeczy się wydarzyło.
    Sama piszesz, ze masz sporo spraw do przemyślenia. Super, ze ten czas przyniósł i nowe myśli, ale przede wszystkim powiew optymizmu i naładowałaś akumulatorki na nadchodzący czas :) Owocnych przemyśleń kochana :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Piekny mieliscie z Sebciem urlop! Relaks, odwiedziny starych, dobrych znajomych, zyc nie umierac!
    I masz racje, szkoda, ze takiego urlopu nie mozna sobie zrobic co 2-3 miesiace! Moze nie mialby czlowiek takiego niedosmaku...

    OdpowiedzUsuń