Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

wtorek, 27 sierpnia 2013

Nasze bitwy

Jest coraz trudniej.
Każdy jeden dzień, to pole walki.
Oczywiście nie tylko.
Ale bitew staczam z własnym dzieckiem co najmniej kilkanaście.
Co tam się dzieje w tej małej główce, rosnącego człowieczka, co nakazuje mu tak usilnie i dobitnie podkreślać swoją indywidualność i umiejętność podejmowania samodzielnych decyzji - naturalnie zawsze proporocjonalnie odwrotnych od decyzji rodzicelki?
Bitwy toczymy od rana do wieczora:
o poranne siusiu na nocnik
o mleko
o śniadanie
o nałożenie bluzy
o buty (o to kilka razy dziennie. Dziecko buty ukochuje zawsze jedne i innych założyć sobie nie da. I w nosie to ma, że 40 stopni na dworze, kiedy on własnie chce nosić kalosze. Tak samo, kiedy temperatura z tych 40 spadnie do 15 , a na topie są aktualnie sandały. Wyprawa do sklepu obuwniczego, to już jest level expert)
o to, kto psa prowadzić ma na smyczy (już jestem sprytniejsza- na dwie smycze psa zapinam, co by dziecku się wydawało, że panuje nad sytuacją:p)
o kluczyki do auta
o to, kto poprowadzi samochód (tak tak...co z tego, że męża nie mam, z którym mogę się o to pokłócić - syn mój z równie oślim uporem usiłuje mnie przekonać, że jest równie dobrym kierowcą, co ja)
o to którędy do żłobka pójdziemy
o to, że sam ze schodów zejdzie
o obiad
o matki telefony i tablet
o szuflady, w których zakaz jest grzebania
o wrzucanie przedmiotów do toalety, bądź wyrzucanie przez balkon
o wywalanie klocków w celu takim, żeby sobie tylko poleżały, bo przecież bawić się nimi ochoty nie ma żadnej
o podnoszenie ręki na kobietę, co przecież pod sercem kołysała, z łona własnego na świat wydała, piersią osobistą, a nawet dwoma, wykarmiła, chcąc tylko pozytywne emocje w dziecięciu zaszczepić...

Te i jeszcze inne zmagania przerabiamy codziennie. Codziennie o to samo.
Czy powinnam już uznać za porażkę powtarzalność sytuacji?
Czy może powinnam uznać za sukces ten moment wieczorny, kiedy małpeczka wdrapuje się na kanapę, potem na moje kolana, słodkim głosikiem wymawiając najpiękniej na całym świecie "mama, mama, mama". Patrzy bystrymi oczętami prosto w moje, przybiera najbardziej uroczy uśmieszek i całym ciałkiem przytula się. Później mówi "ko-ua" (czyli "kocham"w dziecięcym wydaniu), dzióbka robi małego i buziakiem mamę, poruszoną co wieczór tak samo, całuje prosto w usta.
I tak sobie siedzimy przez kilka najspokojniejszych, najpiękniejszych minut w całym dniu.
Każdego dnia.
A od paru dni dziecię robi jeszcze jedną rzecz, która mnie zaskakuje - usiłuje naciągnąć moje bluzki i dostać się do piersi. Nie pamięta chyba jednak jak to się dokładnie robi, więc odsuwa tyle, ile się da i buzię wkleja we mnie. Zadziwiające, bo przecież od piersi odstawiony jest od ponad roku. Czy mu się przypomniało, bo widuje karmione dzieci? Czy tylko o samo naśladowanie podglądniętej czynności chodzi? Czy może krzywdę mu zrobiłam, że w 9 miesiącu zakończyliśmy karmienie? Może za krótko?

Bitwy i pytania bez odpowiedzi.
A do tego wszystkiego jeszcze zderzenie wizji wychowania mojej, oraz mojej własnej mamy. Babcia bowiem od tygodnia mieszka z nami i czynnie uczestniczy w wychowaniu wnuczka.
Czasem nawet zbyt czynnie.
Efekty może i osiąga niezłe...bynajmniej w danej chwili, bo długofalowo to nie jestem przekonana, czy podziała to lepiej niż moje metody. Natomiast niejednokrotnie metody owe gryzą się wręcz z moimi. Nasłuchać się przy tym muszę jaka jestem pobłażająca i niekonsekwentna.
I wcale, a wcale się z tym nie zgadzam.
Patrząc na mnie i moją siostrę, muszę przyznać, że rodzice faktycznie swoją rolę wypełnili dobrze. Nie mogę jednak wyłuskać tego, które działania faktycznie były w porządku. Wiem natomiast, co uważam za złe i czego nie chciałabym powtarzać.
Widzę już, że nie potrafię sobie radzić z nerwami i rosnącą agresją. Staram się nad tym panować, ale wzorzec mam tylko jeden - z domu wyniesiony - niedobry. Cierpię w głębi katusze, mając tą świadomość, że w złości z trudem nad sobą panuję.
A czasem panowanie tracę.
Chociaż i tak wydaje mi się, że nie jest tak źle, jak mogłoby być.
To pierwsza rzecz, którą chciałabym robić inaczej, niż robiła moja mama w stosunku do mnie (przy siostrze jakoś lepiej jej szło).
Druga, wydaje mi się, że jest ok. Obiecałam sobie wychować Sebastiana w czułości i świadomości, że okazywanie sobie uczuć to nie jest wstyd. Jestem dumna z tych naszych wieczornych przytulasków. Będę je pielęgnować jak najdłużej się da.
Czasem myślę, czy gdybym była wystarczająco "dopieszczona" w dzieciństwie, to moje życie potoczyłoby się inaczej?
Zresztą to nie jedyne braki, mam dokładną świadomość innych.
Postaram się robić tak, żeby mały Seba ich nie miał.
A przy tym wszystkim boję się, że coś innego przeoczę.
Że gdzieś błąd poważny popełnię.
Że nie podołam zwyczajnie.
Ogromne wyzwanie przede mną.
Być dobrym i złym policjantem w jednym.
Dwojgiem rodziców: i tym od nieustępliwej konsekwencji oraz wymagań i tym od rozpieszczania, czułości i pobłażań. '
Potrzebuję podwójnej cierpliwości, podwójnej siły, podwójnej miłości, dwustronnego oglądu....i najlepiej 4 rąk i dwa razy więcej czasu, by bitwy nasze mądrze wygrywać.

11 komentarzy:

  1. Bo on dorasta i im będzie starszy tym będzie trudniej niestety...
    Ale dasz radę! Mama zawsze da radę! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No muszę...nawet tytuł bloga mnie do tego zobowiązuje ;)

      Usuń
  2. Kochana my Marty chyba wielowątkowość lubimy w naszych postach, bo tyle różnych problemów poruszyłaś...
    U Seby klasyczny bunt dwulatka, nie przejmuj się -przeżyjecie go. Bądź blisko, ale konsekwentnie tłumacz, że przez najbliżesz15-16lat auto poprowadzi jednak mama :)
    A co co do tego, że wybuchasz. Może to obecność mamy tak na Ciebie działa? Czy miałaś na myśli sytuacje kiedy Jej z Wami nie ma?
    Problem "dopieszczenia" jest mi szczególnie bliski. Myślę, że ma ogromny wpływ na nasze dalsze życie. Na to jakich partnerów wybieramy, jakie role odgrywamy w związku, na ile się w tych związkach godzimy na różne rzeczy. Takie niedopieszczone dzieci dorastają na spragnionych czułość, uwagi, miłości dorosłych więc lecą jak ćmy wszędzie tam gdzie mogą dostać choć namiastkę tego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy mamie właśnie nie wybucham, bo się pilnuję, żeby jej pokazać, że ja tak łatwo jak ona, nerwów nie tracę :P
      A odnośnie "dopieszczenia" - 100% prawdy napisałaś. Pan Freud się kłania ;)

      Usuń
    2. Własne dzieciństwo, nad którym Freud i Jego niestrudzony uczeń Jung mieliby co robić :) No i jeszcze 5last studiów pt."Socjologia zachowań ludzkich". Nie, nie, nie-nie żebym chciała przez te studia zgłębić psychikę mojego ojca.

      Usuń
    3. Czasem mam wrażenie, że czerpiemy myśli z tej samej galaktyki ;)

      Usuń
  3. I takie są dni, to chyba ten bunt dwulatka, trzeba przetrwać, później będzie lepiej;) chociaz rozumiem, że to musi byc cieżkie, i trzbea mieć morze cierpliwości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorsze, że ostatnio czytałam też o buncie 3 latka...im dalej w las, tym więcej drzew ;]

      Usuń
    2. Wiesz, jako mama 7latki stwierdzam, że jak okres buntu raz się zacznie, to chyba nie mija do wyprowadzki z domu :) Z czasem chyba po prostu rodzice w pewnym sensie się przyzwyczajają i odnotowują tylko grubsze akcje, stąd podział na bunty dwulatków itd... No to życzmy sobie wzajemnie powodzenia w naszych bitwach :)

      Usuń
  4. Dopiero teraz wczytałam się w końcówkę. Ważny problem poruszasz, jeśli chodzi o osoby samotnie wychowujące Dzieci. Oglądałam kiedyś wywiad z mężem Agaty Mróz, w którym opowiadał On, o wychowywaniu Ich Córci. Nie muszę pisać, że wyłam jak bóbr i nie ma to nic wspólnego z mojego sympatiami czy antypatiami. Poruszył tam właśnie kwestię tego, że On musi być dla Liliany 2w1. Raz dobrym, a raz złym policjantem. I kiedy tak czytam teraz Twój wpis, myślę sobie-kurczę jak wielka odpowiedzialność na Was spoczywa. W związku gdzie udział w wychowaniu bierze oboje rodziców, te role jakoś same się rozkładają. Jedna osoba pozwoli na więcej, inna "przykręci śrubkę". A Wy? Musicie być czuli i twardzi, konsekwentni i ulegający i to wszystko tak, żeby Dziecko bałaganu w głowie nie narobić-jak to? Mama raz pozwala, a innym razem zabrania? Wychowanie to w ogóle ciężka praca, a Waszym przypadku, to już orka psychiczna przede wszystkim, zwłaszcza kiedy jest się-tak jak Ty, rodzicem świadomym odpowiedzialności jaka na Was ciąży. Z drugiej strony wierzę, że jak już Seba dorośnie, założy rodzinę-spojrzysz na Niego trzymającego być może swojego synka w ramionach i pomyślisz-kurczę! kawał dobrej roboty odwaliłam. Ale życzę Ci z całego serca, żeby jednak stał wtedy obok Ciebie ten brakujący puzzel, a Ty, żebyś myślała tylko o krótkim etapie w życiu Sebastiana kiedy byłaś z Nim sama.
    Amen.

    OdpowiedzUsuń