Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

środa, 19 sierpnia 2015

Nasze piękne polskie wakacje


Zbieram się od kilku dni pisania, ale jakoś ciężko przychodzi mi poskładanie myśli.
Mój mózg chyba postanowił zostać na urlopie :)
Trudno mu się dziwić, bo były to jedne z najlepszych wczasów w moim życiu.
I nie tylko dlatego, że udzieliłam twierdzącej odpowiedzi na jedno "zajebiście, ale to ZAJEBIŚCIE ważne pytanie" ;)

Nasza nocna podróż do Karwii trwała 10 godzin. Całą drogę prowadził M., zaopatrzony w litr superextramocnej kawy. Była to najdłuższa trasa, jaką do tej pory przejechał i świetnie dał sobie radę. Seba przespał prawie całą drogę. Zasnął zanim zdążyliśmy opuścić W-ch, a obudził się po ponad 8 godzinach.
Po drodze stawaliśmy na tankowanie, toaletę itd. ale on nawet się nie przebudzał.
Po tych 8h M. pyta go : "Synek, a Tobie się nie chce siusiu?"
-"Nie, psiecieś lobiłem w domu"  :) 
Jemu podróż zleciała ekspresem. Nam trochę dłużej. Ja, mimo, że mogłam, spałam niewiele, większość czasu pilotowałam.
Na miejscu nie mogłam już usnąć ze zmęczenia i podniecenia, że jesteśmy u celu i zaczynamy urlop.
Od razu po przyjeździe zainstalowaliśmy się na plaży, musieliśmy tam koczować dopóki nie rozpoczęła się doba hotelowa w naszym pensjonacie. 

Willa Nemo okazała się miejscem idealnym dla nas. Właścicielka przemiła, udzieliła nam porad odnośnie tego gdzie i jak jechać, gdzie warto się stołować itd.
Pokój gustownie urządzony, czyściuteńki i zaopatrzony w nowe sprzęty. Świeża, pachnąca pościel, a z balkonu widok na bogato wyposażony plac zabaw, na którym Sebastian bawił się praktycznie cały czas, którego nie spędzaliśmy poza naszym lokum.
Na piętrze mieliśmy dostęp do żelazka, odkurzacza i mikrofalówki, na poddaszu można było korzystać z aneksu kuchennego, więc parówki, lub jajecznica na śniadanie nie stanowiły najmniejszego problemu (no może poza ceną jajek w najbliższym sklepie - 7,5 za 10szt. :-0 ) Na parterze Sebastian mógł korzystać również z bawialni, jednak wspaniała pogoda , jaką mieliśmy przez całe 8 dni, sprawiła, że nawet nie zdążył tam zajrzeć.

Pierwszy dzień, z racji zmęczenia, był dla nas dość ciężki. Była to też sobota, w mieście tłumy, ciężko było nawet znaleźć wolne miejsce, aby coś zjeść na spokojnie. W końcu jednak trafiliśmy do jakiejś smażalni, gdzie ze smakiem wszamaliśmy przepyszne halibuty i dorsza.
Halibut od tego momentu stał się ulubionym daniem M. jadł go 4 razy, poza tym łososia i flądrę...generalnie przez cały wyjazd zjadł tylko jeden "tradycyjny" obiad.
My z Sebą, pomimo całej miłości do ryb, po kilku dniach mieliśmy już dość smażonego i postawiliśmy na pyszne zupy i dania "jak u mamy" :)
Wyżywienie kosztowało nas sporo, w zależności od wyboru, na same obiady wydawaliśmy od 65 do 95zł dziennie.
Poza rybami nasze serce podbiły jagodzianki i drożdżówki z niedalekiej piekarni - obowiązkowy punkt plażowego programu.
O dziwo tylko 3 razy wybraliśmy się na lody i gofry. Moje kubki smakowe oszalały na punkcie gofra "Rafaello" z megakokosowym kremem.
Pokochałam!

Nasze dni do połowy wyglądały praktycznie tak samo. Wstawiliśmy wcześnie, jak na nas, bo ok. 8, kładliśmy się wyjątkowo wcześnie - już ok. 23 !
Słońce, spacery, cały dzień spędzany z Sebą oraz wymyślane dla niego atrakcje sprawiały, że zasypialiśmy jak dzieci.
Śmieliśmy się z M. , że Seba to antykoncepcja doskonała.
W ciągu dnia , wracał nagle do pokoju z placu zabaw, w najmniej spodziewanym momencie, a w nocy byliśmy tak wykończeni, że zwyczajnie nie mieliśmy siły.

Większość dnia siedzieliśmy na plaży. Chłopcy kopali głębokie doły (śmialiśmy się, że biedaszyby ma się w genach), ja rzeźbiłam zamki i latarnie. Sebastianowi piasek i woda wystarczą do szczęścia. Temperatura była super, nawet na tyle, że wchodziłam do morza i byłam w stanie zanurzyć się po szyję! Wszyscy przywieźliśmy na sobie piękną, złotą opaleniznę ;)
Po obiedzie każdego dnia robiliśmy coś innego.
Wypożyczaliśmy trzyosobowy rower, żeby zrobić sobie przejażdżkę, szliśmy na długi spacer plażą, zwiedziliśmy latarnię w Rozewiu, robiliśmy rozgrywki w cymbergaja, graliśmy w piłkę i freesbee na plaży o zachodzie słońca. Zrobiliśmy setki fajnych zdjęć.
Każdego wieczora, właściciele naszej willi rozpalali ognisko w ogrodzie, siadaliśmy więc przy nim , piekliśmy kiełbaski i chleb i tacy wyciszeni wracaliśmy do pokoju, zwykle już ostatni ze wszystkich gości.

Jeden dzień poświęciliśmy w całości na wycieczkę - udaliśmy się rano na Hel, a stamtąd katamaranem do Gdyni.  Na Helu odwiedziliśmy foczki, spacerowaliśmy piękną promenadę, przyglądaliśmy się jak rybacy przypływają barkami pełnymi świeżozłowionych fląder.
Rejs do Gdyni, to było wyzwanie dla mnie, gdyż cierpię na chorobę morską. Szczęśliwie zatoka tego dnia była spokojna i tylko lekko mnie zemdliło na początku. Później już rozkoszowałam się widokami i morską bryzą.
Sama Gdynia jednak już mnie zmęczyła. Nagrzane miasto, okazało się nieznośnie upalne, zwiedzanie Oceanarium totalnie wyssało ze mnie siły. Chłopcy moi bardziej zadowoleni, bo uwielbiają oglądać rybki.
Przeszliśmy się promenadą, uraczyliśmy orzeźwiającym koktajlem ze Starbucksa (W W-chu, ani ZG nie uświadczysz, więc to atrakcja), popodziwialiśmy bogate jachty w przystani i wsiedliśmy na ostatni statek, odpływający na Hel.
Sebastian padł i przespał cały rejs powrotny. Dzięki temu zregenerował trochę siły, więc pospacerowaliśmy jeszcze chwilę po Helu. Podziwiając chylące się ku zachodowi słońce,zjedliśmy pyszną flądrę oraz pierogi. Odpoczęliśmy jeszcze chwilę na promenadzie i ruszyliśmy w drogę powrotną. Niestety w Chałupach utknęliśmy w korku, więc droga wydłużyła nam się dwukrotnie.

Zdążyliśmy również odwiedzić pucki szpital.
Już w drugi dzień pobytu M., schodząc z plaży zahaczył nogą o korzeń z takim impetem, że aż słychać było jak coś chrupnęło w palcu. Następnego dnia palec przybrał kilka odcieni ciemnego fioletu. Trzeba więc było sprawdzić, czy to nie złamanie.
Pan doktor (na oko dobrze po 70), miał problem z powiększeniem zdjęcia RTG w komputerze, więc "na oko" stwierdził, że to tylko stłuczenie. Stwierdził , że "będzie bolało , bo to boli" i kazał nie chodzić na dyskoteki :)
Całe szczęście, że cała sprawa została załatwiona bardzo szybko i sprawnie, więc resztę dnia poświęciliśmy na zwiedzanie Pucka oraz odpoczynek na tamtejszej plaży.
Zjedliśmy również obiad w Heczy Kaszebskiej , którą zapamiętałam z dzieciństwa nieco inaczej i trochę mnie rozczarowała, chociaż ryba smaczna, a wystrój lokalu i tarasu oryginalny.

Więcej takich całodniowych wycieczek nie robiliśmy. Mieliśmy je w planie awaryjnym, w razie pogody niesprzyjającej plażowaniu, ale takiej w ogóle nie było. Jedyny deszcz spadł akurat gdy byliśmy na latarni morskiej i nie trwał zbyt długo.

I tak nam minął urlop.
Dwa szczególne jego momenty  specjalnie ominęłam w tym opisie, poświęcę im dwa oddzielne posty.

Wracaliśmy w niedzielę, w ciągu dnia. Ta trasa już trochę cięższa dla Seby, bo większość czasu nie spał. Trochę się nudził, ale jak na dziecko, zniósł to świetnie.
Mnie już niestety temperatura dała się we znaki i w W-chu wysiadłam z obolałą, spuchnięta nogą.

Ogólnie jednak, jak na przyszłą mamuśkę, będącą już w 7 miesiącu ciąży i tachającą przed sobą niemały brzuch, to i ja podołałam. Na latarnię się wdrapałam, na rowerze pedałowałam i z tych wszystkich aktywności chyba nawet trochę schudłam. Na plecach oczywiście :)

Na nowo zakochałam się w tamtych rejonach.
Kaszuby są przepiękne. Już po drodze do Karwii zachwycaliśmy się razem z M. mijanymi jeziorami. Mnie urzekły tablice informacyjne z napisami w obu językach, oraz pięknie zdobiona kaszubska ceramika.
Odżałować nie mogę, że ostatecznie nie kupiłam sobie maselniczki z kaszubskim motywem. No ale zawsze to kolejny powód, aby wrócić tam jak najszybciej.
Klimat nadmorskich kurortów w tamtych okolicach, w moim mniemaniu, jest inny i przyjemniejszy niż na pomorzu zachodnim.
Półwysep helski, jak dla mnie, jest miejscem szczególnie urokliwym.
Nawet przez moment rozmarzyliśmy się, że właśnie tam się przeprowadzimy, chłopcy zostaną rybakami, ja będę prowadzić jakiś przytulny pensjonacik i każdego dnia będziemy mogli oglądać najpiękniejsze zachody słońca w naszym kraju....

8 dni spędzonych od początku do końca we trójkę, było czymś wyjątkowym i cudownym. Nie obyło się bez drobnych spięć i dziecięcych foszków, bez naszych nerwów na te wszystkie przeklęte automaty, które nieznośnie co 5 metrów, przykuwały uwagę czterolatka.  To wszystko jednak drobiazgi, bo cały wyjazd pełen był emocjonalnego ciepła i bliskości, o jaką jednak trudno w codziennej bieganinie. To był szczególny czas...taki wyłącznie nasz.
Czasem , gdy spacerowaliśmy brzegiem morza trzymając się za ręce, patrzyłam na 3 nasze cienie i dziękowałam.
Za te wszystkie, snute latami, spełnione marzenia.
Czasem czuję się jak bohaterka jakiejś babskiej powieści z happy endem.

I całe szczęście, że to przecież jeszcze nie koniec....a właściwie dopiero początek :)


5 komentarzy:

  1. Wymarzony urlopik. Życzyłabym sobie takiego samego tylko w... górach :) I bez automatów przykuwających uwagę wszystkich dzieci, niezależnie od wieku, za to z pyszną kwaśnicą zamiast ryb, choć pstrąga nie odmówiłabym, oj nie :) No i jakiś małżeński seks też mógłby się trafić :)

    Martuś... Tak się cieszę! Bo ja tą książkę z happy endem czytam bardzo uważnie, i trzymałam nieustannie kciuki za główną Bohaterką, i potem wiedziałam, że to M okazał się TYM JEDYNYM... Ech, niech życie pisze dalej swój piękny scenariusz, bo ja chcę tych Waszych wakacji w Karwii więcej i więcej.

    Na Kaszubach nigdy nie byłam... Może podasz mi na fb adres do pensjonatu gdzie byliście? W maju kończę 35lat, i tak sobie pomyślałam, że fajnie byłoby gdzieś wyjechać. Może zatem w nowe dla nas rejony? Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale sie udal wyjazd! Ciesze sie i podxiwiam Twoja kondycje,zapas sil i energie! Urlp pierwsza klasa,bedziesz jeszcze musiala napisac wiecej o oswiadcxynach, ciekawa jestem bardzo:-) trxymam kciuki za Wasze szczescie:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. zaś u mnie jest dokładnie na odwrót. zawsze marzyłam o bajkowym zyciu jednam czuję się jak bohaterka dobrego dramatu. kiedy wszystkim wokółukłada się u mnie życie rozsypuje się w drobne kawałeczki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele lat mialam dokladnie to samo poczucie... trzymam kciuki,zeby bieg Twojej bajki rowniez odmienil sie,jak za dotknieciem magicznej rozdzki. Nie przestawaj wierzyc!

      Usuń
  4. Jakoś na Kaszuby jak i na Mazury jeszcze nie dotarłam :) Ważne, że wyjazd Wam się udał!!!!

    OdpowiedzUsuń