Baby brain...
spodobało mi się to określenie.
Używała go moja przyjaciółka, mieszkająca w USA, która właśnie od przedwczoraj jest podwójną mamą :)
Teraz i ja z niego korzystam, ponieważ szukam jakiegoś wyjaśnienia dla swojego, nie do końca logicznego, zachowania w niektórych sytuacjach.
Myślałam, że mnie to ominie...
Bo w pierwszej ciąży przecież nie było tak...
Ale ale... wtedy nie miałam na kogo wylewać swojej zołzowatości.
A teraz mam!
Jestem niedobra, niemiła, nieładnie się odzywam, obrażam się, fochuję, biegam w nerwach po mieszkaniu...
A ostatnio osiągnęłam szczyt baby brain'u - udało mi się śmiać i płakać jednoczesnie!
I to nie był płacz ze śmiechu.
Posprzeczaliśmy się z M. na działce, moje nerwy sięgały zenitu.
Za 10 minut miałam już oczywiście wyrzuty sumienia, że zamiast rozmawiać normalnie i kulturalnie, to ja skaczę jak jakaś rozwścieczona ropucha.
Ciężarna w dodatku.
M. ochłonął pierwszy, chciał mi pokazać jakąś roślinkę.
Idąc do niego, potknęłam się o mały płotek, ukryty w naszej nieskoszonej trawie.
I padłam jak długa.
Obiłam sobie rękę, bark, kolano i udo.
Właściwie nie bolały jakoś szczególnie, więc w pierwszej chwili zaczęłam się śmiać ze swojej niezdarności.
Aż w momencie zaczęły mi płynąć łzy, bo poza jakimśtam jednak bólem, poczułam jednocześnie przerażenie (upadłam na brzuch) i jakiś taki nadmiar emocji...jakby czarka się przelała.
A wiecie co w tym wszystkim było najgorsze? Miny Miśka i Seby.
W ogóle nie rozumieli co się dzieje, dlaczego ja się śmieję i płaczę na raz?
Misiek miał wręcz lekką panikę w oczach...może pomyślał, że przy okazji uderzyłam się w głowę?....no miał wyraźne ku temu podstawy.
Jakoś doszłam do siebie, ale te łzy w ogóle nie chciały się zatrzymać...płynęły, a ja nie miałam na to żadnego wpływu.
Oj! dawno takiej emocjonalnej karuzeli nie przeżyłam w ciągu kilku chwil.
Po tym zdarzeniu na kilka dni ochłonęłam.
Do czasu oczywiście.
Aż znów wypłynął mój "ulubiony temat" (nocka na rybach) i wredna Mała Mi, ukryta gdzieś w czeluściach mojego mózgu, wychyliła swoją małą główkę z tym złośliwym uśmieszkiem.
Następnego dnia kolejne wyrzuty sumienia.
Wyrzuty które nabrały ogromnych rozmiarów, po tym jak usłyszałam wypowiedzi mojego kolegi na temat jego przyszłej żony, która akurat też jest w ciąży.
Przysięgam - koparę musiałam zbierać z biurka.
Myślałam, że takie historie to tylko w "Dlaczego ja?"
Przyszły tatuś bowiem, oznajmił, że poczuł wstręt do swojej partnerki, bo urósł jej brzuch.
Jeszcze 2 tygodnie temu żalił się, że ona nie ma ochoty na seks, bo ciągle źle się czuje. Teraz to on jej odmawia, bo się BRZYDZI!!!
Przestała mu się podobać.
I on czeka aż ona urodzi (w grudniu), żeby znowu było normalnie.
Pierwszy raz spotkałam się z takim niedojrzałym (żeby nie ująć tego dosadniej) podejściem....i zrobiło mi się tak niesamowicie żal tej dziewczyny....
Nie wnikam w jaki sposób podjęli decyzję o ciąży....
Nie będę teraz rozważać, czy facet ma, czy nie ma prawa, do takich uczuć.
Ale mógłby chociaż powstrzymać się od mówienia o tym głośno....szczególnie jej.
A jak się to ma do moich wyrzutów?
No oczywiście stwierdziłam, że mam takiego cudownego chłopaka, który całuje rosnący brzuch, z którym razem śmiejemy się z powiększających się w zastraszającym tempie bioder, który zachwyca się wyjątkowo bujnymi piersiami i najchętniej w ogóle by się z nich nie wynurzał....że jak ja w ogóle mogę tak wrednie się na nim wyżywać?
W ten sposób od wczorajszego popołudnia jestem znów troskliwą, słodką Żabką....
A M. nawet pojęcia nie ma komu zawdzięcza wieczorny masaż....z bonusem ;)
:)
OdpowiedzUsuńTrochę śmieszno i trochę straszno. No cóż Kochana- baby brain jak nic- jesteś usprawiedliwiona i rozgrzeszona :)
A koleś od obrzydzenia... Hm, wiesz, że to się jednak zdarza? Nie, nie- nie mi, bo mój Marcin chyba nawet na łożu śmierci (mojej) pomyśli o numerku :) ale jednak nie pierwszy raz słyszę taką historię. Nie mniej jednak- zgadzam się- pewne rzeczy warto jednak zachować dla siebie, bo w grudniu to Jej żal do Niego może stanąć na przeszkodzie ku temu, żeby było normalnie albo jak dawniej.