Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

piątek, 27 czerwca 2014

Wyjazdowe focie


Jako, że jestem w amoku poszukiwania, oglądania, analizowania i wybierania najpiękniejszego mieszkania, jakie jestem w stanie sobie wyobrazić, za kwotę nie przekraczającą 150tys złotych, wena moja twórcza kompletnie zaniknęła. 
W związku z tym, na pocieszenie pozostawiam tu wspomnienie z naszego romantycznego wyjazdu.
Ależ byliśmy tam zrelaksowani....oczywiście po tym, jak wypiliśmy wystarczająco dużo alkoholu, aby zapomnieć o mandacie i skonfiskowanym dowodzie rejestracyjnym od auta taty ;P 

Teraz przestało być tak spokojnie i już wiem, że ten poważny zakup, jaki nas czeka, okraszony będzie minimum kilkoma spięciami. 
Jednak mam nadzieję, że dojdziemy do kompromisu. 
Wszystko byłoby pięknie, gdybyśmy mogli trochę poszaleć z kasą, ale niestety trzeba liczyć każdą złotówkę, więc na razie nie będzie do końca jak  w marzeniach. Chociaż dla mnie najważniejsze, że to będzie Nasz Dom, w którym zapanuje nasz klimat, i ciepełko i w którym sobie wychowamy nasze dzieci...albo dziecko :)

A tak przy okazji szukania lokum, wyodrębnił się mały kłopot. I zastanawiam się jak inni sobie z tym radzą. 
Otóż mam problem, z określaniem Miśka w sytuacjach oficjalnych. 
"Mój chłopak" - to sobie mogło być 15 lat temu. 
"Mój narzeczony" - super, ale bez przekonania, no bo wcale nim nie jest i na pewno to słychać, kiedy to mówię.
"Mój mąż" - tak nie mówię nigdy...chcę się rozkoszować tymi słowami, kiedy już staną się faktem....w końcu czekam na to 30 lat :) 
"Mój konkubent" - pierwsze skojarzenie : zapuszczony nieogolony, brzydko pachnący żulik z butelką "Mamrota" w ręku
"Mój partner" - w miarę neutralnie, ale jakoś tak nie wiem...za poważnie znowu. I trochę homoseksualizmem pachnie...nie żebym miała cokolwiek przeciwko oczywiście, bez urazy, ale nijak to do nas nie pasuje.

Misiek, wszędzie o mnie mówi "małżonka" i w ogóle nie ma z tym problemu. Aczkolwiek, bywa, że np rozmawiamy gdzieś na temat sytuacji kredytowej i musi wyjść, że nie jestem żadną małżonką. W końcu czasem dla zabawy określamy się w agencjach nieruchomości jako "koledzy od kredytu" :) 

Ok, koniec gadania, poniżej słit focie kumpli od kredytu....prawda, że tacy słit jesteśmy, że powinni nam przyznać bez oprocentowania i odsetek? :) 















No! 
Pooglądali, to teraz śpiewamy razem: 
"Kiedyś znajdę dla na-as dom!  Z wielkim oknem na-aaa świa-aaat..."

5 komentarzy:

  1. Martuś ja nie będąc jeszcze żoną mojego Gracjana mówiłam po prostu mój Gracjan lub mój facet.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również myślę, że poprostu po imieniu ;) tak najlepiej. A zdjęcia piękne!! Aż miło popatrzeć na Was takich zakochanych ;) kieedy to było :P. A z kredytem to pamiętam jak ciężko było - tylko mąż pracował na um.o pracę i tez nie chcieli dać za bardzo kredytu. Ale koniec końców udało się i mam nadzieje ze Wam też się uda. Trzymam kciuki!
    www.swiat-wg-anuli.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Brrrr "konkubent konkubina" dla mnie brzmiały zawsze strasznie i kojarzyły się jedynie z morderstwami i pijaństwem! :D Mój ukochany, mój luby brzmi całkiem spoko :) Eeeeejjj ależ Ty młoda dupa jesteś! Przepraszam za wulgaryzm, ale normalnie sweet sixteen! W ogóle piękni obydwoje, zakochani....cud miód :*:*:*

    OdpowiedzUsuń
  4. Cud, miod i orzeszki WY ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pięknie! Będzie super! A potem jeszcze lepiej:-)

    OdpowiedzUsuń