Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

piątek, 20 września 2013

20.09.2011, godz.19:26

Krótko po porodzie opisałam wydarzenia tamtego dnia.
Nie będę się więc dzisiaj silić na opowiadanie tego ponownie. Zwłaszcza, że z czasem coraz więcej szczegółów się zapomina.
To nie będzie wpis, wpasowujący się tak do końca w stylistykę tego bloga - po prostu naturalistyczna relacja z pola walki.
Dzisiaj bardziej pamiętam to, że było ciepło wtedy. Naprawdę był upalny wrzesień.
A ja byłam psychicznie wykończona szpitalem i czekaniem. I nic wtedy nie zapowiadało, że własnie za chwilę ma wydarzyć się Cud.

Nie da się ująć słowami tego, co czuje Matka widząc po raz pierwszy swoje dziecko. Od dwóch lat nie potrafię dobrze tego nazwać.
Chociaż to w sumie jedno proste słowo - Miłość.
I wtedy zdawało mi się, że to największa Miłość na Świecie.
A dzisiaj wiem, że z każdym dniem ta Miłość potrafi być coraz większa.

Za nami 2 lata.
Najszybsze, najbardziej emocjonalne, najdziwniejsze, pełne najskrajniejszych stanów ducha 2 lata.
I najszczęśliwsze.

A zaczęło się to tak:

15.09.11 -w dniu terminu trafiłam do szpitala na patologię z powodu małowodzia. Leżałam tam 4 dni, codziennie kilka razy KTG, usg, badania gin. i nic. Zjeżdżałam na porodówkę na obserwacje i nawet bywało, że są regularne niewielkie skurcze, ale nadal zero akcji. W poniedziałek lekarze już badali mnie celowo tak, żeby coś tam ruszyć - niezbyt przyjemne i niedziałające. 
We wtorek 20.09 od rana KTG...znów słabe regularne skurcze, więc kolejna obserwacja na porodówce. Z tego wszystkiego już się zdążyłam przyzwyczaić do tego miejsca i tak jak wcześniej mnie przerażało samo to słowo, tak potem czułam się tam jak u siebie ;P Zwłaszcza, że porodówka w Wałbrzychu jest na bardzo wysokim poziomie - ogólnie szpital jak w "Na dobre i na złe" ;)
O 14:50 pisałam dziewczynom na forum, że Sebcio się nie śpieszy i nie chce żeby go zmuszać. Godzinę później kuzynce pisałam na gg, że na bank do końca tygodnia nie urodzę. O 16 znów mnie podłączyli do KTG, pokazywało skurcze, nawet takie większe, ale uważałam, że to za mały ból, aby mogły być porodowe. A tu nagle ok. 16:30 coś "pykło" w środku i nagle czuję jak leją mi się wody. Od razu dostałam takich skurczy, że nie mogłam sięgnąć do przycisku po pielęgniarkę. Koleżanka z łóżka obok wezwała. Odłączyli mnie od KTG i kazali iść do zabiegowego na fotel. Chwilę mi zajęło nim tam doszłam. Rozwarcie 2,5cm, dali lewatywę, i za pół godziny kazali wrócić. Co przeżyłam w toalecie, to nie będę opisywała, ale łatwo nie było ;P Zdążyłam jeszcze przed tym zadzwonić do mamy, żeby przyjechała,bo już. 
Jak się w końcu w tej toalecie uporałam - pół godziny to siedziałam na samym bidecie, bo mniej bolały skurcze w ciepłej wodzie :P, zjechałam na dół na porodówkę. 
Sala jednoosobowa, mama już dotarła. Chyc na łóżko no i czekamy, rozwarcie 3cm. Skurcze coraz gorsze. Na szczęście długie przerwy między jednym a drugim, więc zbierałam siły w tych pauzach. Czekam na lekarza, bo wcześniej miałam uzgodnione znieczulenie. W tym momencie straciłam poczucie czasu. Siedziałam sama z mamą, która trzymała mnie za rękę. Całą uwagę skupiałam na tym aby jej tej ręki nie zmiażdżyć w czasie bóli. Gdy już naprawdę zrobiły się nieznośne mama oddychała razem ze mną. Nauki w szkole rodzenia się przydały - to oddychanie pomagało. Co jakiś czas wpadała położna na chwilę. Dwa razy przypominałam o znieczuleniu, za drugim już zniecierpliwiona, bo naprawdę bolało. Ale lekarz był na cc i mógł przyjść dopiero po operacji. No dobra, to czekam - co mam zrobić. Ale już byłam wściekła. Już bolało naprawdę i coraz częściej, chociaż tylko co drugi skurcz był naprawdę mocny. Już marudziłam "mamooooo nie dam rady" -ciągle się Mama ze mnie śmieje i z tej mojej żałości hihih. 
W końcu lekarz przyszedł. Cholera jasna! Nieziemsko przystojny i młody. Że też musi mnie oglądać w najmniej seksownym momencie mojego życia :P No trudno - flirt na porodówce odpada, wiec ponaglam go o to znieczulenie. Zagląda, patrzy zdziwiony na moją mamę - "Ale tu jest już 8 cm, to już nie ma sensu". Mało nie zemdlałam. Mówię, że umrę chyba,a on, że jak damy znieczulenie, to przedłużymy o półtorej godz, a tak to za pół zacznę rodzić. Mama pyta czy chociaż jakiś zastrzyk mają. Dostaję zastrzyk, kroplówkę i gaz. Z gazem więcej zachodu niż pomocy. Nie wiem czy coś podziałał, może tyle, że odwrócił moją uwagę od bólu. Ale od momentu jak się okazało, że jest już 8cm do skurczy partych miałam może ze 4 skurcze.W tym czasie zadają mi jakieś bzdurne pytania o wykształcenie, o ojca dziecka - WTF???przecież nie mam siły z wami gadać! Potem parte i "dmuchanie świeczek". Ciężko nie przeć...trzy razy dałam radę, za czwartym mówię, że już naprawdę nie mogę nie przeć. Położna zagląda i szybko zaczyna się ogarnizować, rękawice zakłada, woła lekarza. Dobra - można przeć. 
Co z tego, jak teraz się okazuje, że jednak nie umiem hahaha. Raz, drugi..."Pani Marto nie dmuchamy - przemy". 
No nie umiem i już. Oczy każą trzymać otwarte, a głowę dam sobie uciąć, że na szkole rodzenia mówili, że zamknięte - takie miałam myśli w trakcie. Cierpliwości mi brakuje, przy czwartym podejściu mówię sobie "teraz, albo nigdy" - udało się, lekarz pyta, czy może mi pomóc - ok. Przyciska mi brzuch, czuję, że coś ciężkiego poszło...jeszcze raz...i nagle czuję się pusta. 
Z pomiędzy nóg wyłania się mały fioletowy człowieczek. Tutaj mi się film urwał. Wiem, że zaczęłam się śmiać i mamę ściskać z radości,ale nie pamiętam czy krzyczał, czy od razu mi go położyli na brzuchu. Mama też nie pamięta.
Pamiętam jeszcze, że wszyscy mówili, że strasznie tam nagrzałam, a ja sie cała telepałam. Wszyscy czerwoni gorąca, a ja się trzęsę.
Sebcio idzie do ogarnięcia, ja rodzę łożysko, potem łyżeczkowanie i szycie.
Przy szyciu żartujemy z lekarzem, bo marudzę, że to nieprzyjemne, pyta czy go nie będę lubić, mówię, że litości nie ma i zmaltretował mnie strasznie, ale mu wybaczam, bo jest naprawdę miły. Gratuluje mi, dostaję do piersi zmierzonego, zważonego, ocenionego na 10 i wytartego Sebcia, wszyscy wychodzą i zostajemy sobie we trójkę. Czas na zdjęcia, mmsy i przeszywającą mnie miłość, którą przeżywam do dzisiaj. 
Nie było tak źle, myślę, że są rzeczy, które bolą bardziej. No i okazało się, że szybko się uwinęłam. Od odejścia wód do narodzin Sebastiana minęły 3 godziny 























Tak się rośnie przez 2 lata :) 

15 komentarzy:

  1. Ehhh, chlip chlip... Pięknie!
    Tak sobie myślę o porodzie, że to chyba jedyny ból, który ma sens, bo prowadzi nas do najważniejszego spotkania w życiu. A Ty Mamo, jesteś naprawdę Dzielna! A Syna masz prześlicznego. I jakkolwiek to zabrzmi-rezerwuję tego Przystojniaka na swojego zięcia :)
    Ściskam Cię Martuś mocno, bo dziś nie tylko święto Sebcia, ale i Twoje. A Jego ucałuj mocno od blogowej cioci, niech rośnie zdrowo i z uśmiechem na ustach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie :) Rezerwacje mogę Ci zrobić, ale już niestety jest kolejka ;)

      Usuń
  2. Wspaniały! A jak się zmienia i jak szybko czas leci. I wszystkiego najlepszego z okazji 2 urodzin :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystkiego Najlepszego dla Sebcia!
    Sliczny z niego chlopczyk! Za kilkanascie lat bedzie czarowal laski tymi oczami! ;)
    A 3-godzinnego porodu zazdroszcze! Ja przy obu dzieciach rodzilam kilkanascie godzin i zadnego nie udalo mi sie w koncu urodzic do konca wlasnymi silami! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie za życzenia :) Fakt - ten ekspresowy poród to chyba była rekompensata za samotną ciążę. Ostatnio gadałam ze znajomym ginekologiem, że drugie dziecko rodzi się szybciej, więc jeśli się kiedyś zdecyduję, to chyba będę w domu rodziła, żeby zdążyć :P

      Usuń
  4. Wszystkiego dobrego! Ale śliczniuś malutki!!!! Przepiękny chłopczyk, wzruszająco to opisałaś. Miłość matki... kto nie przeżył ten nie wie!!! Życzę dużo dobrego dla Synka, cudownego dzieciństwa i radości dla mamy!

    OdpowiedzUsuń
  5. Odpowiedzi
    1. :) Nieskromnie przyznać muszę, że to prawda. Chociaż potrafi i w diabła wcielonego się zmienić :P

      Usuń
  6. Ale urósł :) Ja też miałam podejrzenie małowodzia i leżałam miesiąc w szpitalu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękny opis . Podziwiam Cię za to , że miałaś w sobie tyle samozaparcia, żeby to wszystko opisać . Chwile tak ulotne , a jak cudnie do nich wrócić . Pamięć jest zawodna a tu proszę - wszystko czarno na białym ;-)
    A fotoreportaż z dwóch lat - cudny .
    Szkoda, że Marta już zarezerwowała Sebcia na Zięcia , bo tez bym to chętnie w przyszłości uczyniła .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, pewnie łatwiej opisać tak prosty i szybki poród jak mój, niż taki , który był koszmarem. Ale cieszę się, że to zrobiłam. Już teraz fajnie się do tego wraca, a za kilka - kilkanaście lat, to dopiero będzie wrażenie ;)
      Co do rezerwacji, to tak jak Marcie pisałam - już od 2 lat kolejka się ustawia hihi ;p Zaczynam się bać co to będzie, jak on się zacznie dziewczynami interesować. A z drugiej strony często tak jest, że śliczne dzieci, wcale nie wyrastają na równie ślicznych dorosłych ;]

      Usuń
  8. I się poryczałam :)
    Miałam bardzo podobne przejścia przy pierwszym dziecku,tydzień na patologii, straszyli, że trzeba będzie cesarkę robić i w ogóle że coś może być z dzieckiem nie tak - najgorszy tydzień w moim życiu...
    A potem nagle zaczęłam rodzić, urodziłam i mam najpiękniejszy skarb na świecie :) No, może nie licząc dwóch innych skarbów ;)

    OdpowiedzUsuń