Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

piątek, 2 grudnia 2016

Kryzys

Dzisiaj był ten gorszy dzień.

Właściwie nic tragicznego się nie wydarzyło, ale poczułam, że wymiękam.
Po prostu nie daję rady i w najlepszym wypadku zwyczajnie siądę i się rozryczę. Rozwyję do księżyca i będę tak wyć cały weekend.
A w najgorszym zwariuję.

Chore dziecko, wymiotujące na dywan,
nie do końca poładowane samochody + kilka spraw, o których zapomniałam.
Wszystko nagle dzisiaj .
Myśl, że w domu syf.
W lodówce pusto.
Nawet pampersy się kończą.

Przerosło mnie.

Ponadto ta świadomość, że brakuje czasu.
Na ogarnięcie domu i zakupów.
Na treningi! Wczoraj nie zdążyłam poćwiczyć. Na pewno urosła mi już dupa.

Na szczęście na jedzenie też powoli zaczyna brakować.
Ostatecznie dziś chyba więcej spaliłam niż zjadłam. Pierwszy raz.

W pracy jestem skoncentrowana na maxa. Skupiam się do tego stopnia, że ciężko mi oderwać myśli i przenieść w jakiś inny punkt, niezwiązany z tym, co robię.
Wręcz denerwuje mnie, że np. dzwoni telefon z domu i zostaje mi zadane jakieś pytanie dotyczące organizacji dnia, czy czegoś związanego z dziećmi.

Kurcze....to chyba nie do końca tak miało wyglądać...

O 21:06 biegłam ile sił.
Pod górkę, potem z górki.
Po ok 2,5km poczułam, że schodzi to ciśnienie.

Tak jakby wszystko co mnie przerastało zostało z tyłu.

Pierwszy raz nie słuchałam nawet żadnej muzyki.
Podwójny wdech, podwójny wydech.
Wdech wdech
Wydech wydech
Wdech wdech
wydech wydech...

Przeszło 5km .
Przeszły nerwy.
Wróciłam, pogadałam z M.
Rozpakowałam zakupy, które zrobiłam wcześniej.
M. trochę posprzątał w domu.
Alicja spała.
Wykąpałam się.
W tym momencie powinnam od nowa zaczynać ten dzień.

Dobrze, że jest odskocznia.
Odskocznia, o którą sama się nie podejrzewałam, że mogłabym chcieć dobrowolnie z niej skorzystać.
Dobrze, że M. nie zaczął mnie przekonywać, że jak to będę sama biegać po 21 w ciemną noc.
Próbował. Mówi - "wina się napij"
"Ale od wina się tyje, a od biegania chudnie". - przekonałam go.
Jak wróciłam, powiedział, że jest ze mnie dumny.
Że mi się chce o takiej późnej porze.

Wcale mi się nie chciało.
Byłam zmęczona.
Ale musiałam.
Czułam, że muszę iść biegać.
Muszę stworzyć fizyczne zmęczenie, które przerośnie zmęczenie emocjonalne.

Udało się.
Dzisiaj pomogło.

Tylko, czy to na pewno zawsze będzie tak działać?


3 komentarze:

  1. Tak będzie zawsze - wieczna huśtawka przy szczeniakach.
    Ważne, żeby mieć odskocznię. Ćwiczenia fizyczne (w każdej postaci;-)), do granicy wytrzymałości na pewno to dają. Wiem, co piszę!!!

    A o dwóch lampkach czerwonego wina dziennie też należy pamiętać, pozwolą zachować młodość...

    Nie wymiękaj, dasz radę. Za kilka lat będzie łatwiej:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Spokojnie, spokojnie, bedzie lepiej! To znaczy, bedzie nadal jak na zwariowanej kolejce gorskiej, ale sie przyzwyczaisz. I zlapiesz rytm. ;) A na stres, najlepsze jest wlasnie zmeczenie fizyczne. Kiedys, jak robilam prawko, to po kazdej jezdzie wbiegalam po schodach na 5 pietro. ;)

    OdpowiedzUsuń