Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

poniedziałek, 7 marca 2016

One kiedyś dorosną...

Dzięki Alicji zwolniłam.
Przystanęłam sobie spokojnie na zakręcie.
Mam czas się porozglądać.
Za mną wiele dobrego. Właściwie samo dobro. Może czasem trudne, ale chyba zawsze dobre.
Przynajmniej tylko to dobre pamiętam.
Mam nadzieję , że przede mną też.
Przed nami.

A teraz stoję i rozglądam się wokół.
Patrzę na te moje dwie pociechy.
Razem będzie jakieś 24 kilogramy szczęścia.
24 godziny na dobę.

Są takie dni, kiedy te 24 godziny, wydaje mi się za dużo.
Takie dni, gdy marzę, aby odzyskać chociaż kawałek własnego życia.
Wracam wspomnieniami, do tamtych czasów, kiedy byłam sobie tylko ja.
Tu i tam.
Tu imprezka, tam jakiś przelotny romansik, ploteczki, fajeczki...
Luźniutko.

Teraz nic nie jest luźniutko. Albo bardzo rzadko. I na pewno nie tak samo, jak wtedy.
Zawsze z tyłu głowy jest myśl, że dzieci.
Że trzeba się położyć przespać, bo dzieci wkrótce wstaną.
Że musi być obiad zrobiony. Że trzeba dzieci przewietrzyć. Że trzeba się pobawić.
Że na butelkę tequlii, to można sobie ewentualnie popatrzeć...Zapalić papieroska nie wypada...o innych rzeczach, to w ogóle nie wspominając.
Bywa to uciążliwe.
I zdarza mi się powiedzieć "ojj nie, nie dzisiaj"; "jutro"; "później"; "zajmij się sam".
Do Alicji jeszcze nie mówię, żeby coś zrobiła sama, bo sama umie się co najwyżej załatwić.

Tak bywa....
A później patrzę na nie i myślę - jeju ale się zmieniły.
Jak one szybko rosną.
Patrzę na Alicję i liczę...już tylko 8 miesięcy urlopu zostało.
Za 8 miesięcy będzie trzeba wrócić do jakiejś pracy.
I znów zacznie się kierat, pogoń. Żeby zdążyć, rozwieść, odebrać, nakarmić, położyć spać. Przetrwać do weekendu.
Świadomość tego tempa kazała mi podjąć decyzję, że przed końcem urlopu macierzyńskiego nie będę się starała wracać do pracy. Mogę sobie na to pozwolić i z radością z tego skorzystam.
Dzisiaj, bardziej niż wcześniej, mam świadomość upływu czasu.
Może to przez porównanie....Sebastian przez lata wydawał mi się takim małym synkiem.
Aż nagle zjawiła się maleńka Alicja. I to porównanie, że przecież on też dopiero co, taki sam maleńki był.
A teraz chłopak rośnie. Może i wciąż mały. Ale już taki prawdziwy chłopak.

Gdzieś po drodze zrozumiałam....
Po pierwsze, że nie wiem, czy potrafię wyobrazić sobie życie bez małego dziecka w domu.
Po drugie, że będę musiała, bo one przecież przestaną być małe.
I to prędzej, niż myślę.

Od momentu, kiedy to do mnie dotarło, staram się pilnować tendencji, do odkładania "na jutro" tego, co naprawdę jest dla mnie ważne. Do jutra to mogą poczekać brudne podłogi, pranie i prasowanie. Ale dzieciaki nie powinny.

Czasem M. albo moja mama, zwracają mi uwagę, że za długo siedzę z Sebkiem przed spaniem.
Że powinien już umieć zasypiać sam.
Ale nie chcę odbierać tego rytuału. Ani jemu, ani sobie.
Dzisiaj jeszcze chce słuchać mojego czytania.
I chce, żebym z nim posiedziała nim nie uśnie.
Za kilka lat, nie będę mu do tego potrzebna.
A za kilkanaście przed spaniem będzie przytulał swoją dziewczynę.
Dzisiaj uwielbia siedzieć w kuchni na blacie i mieszać mi garnkach.
Czasem mnie denerwuje, bo dwa razy więcej bałaganu.
Ale dzisiaj jeszcze chce. Za dwadzieścia lat, to ja będę się cieszyć, jeśli on zechce przyjść do rodziców na niedzielny obiad. Oby miał wtedy dla nas czas.
Dziś chce jeszcze podczas powrotu z przedszkola iść ze mną za rękę i opowiadać o swoim dniu.
Niedługo pewnie wróci ze szkoły, rzuci plecak w przedpokoju, na moje pytanie "co tam w szkole?" odburknie "nic ciekawego" i zamknie mi przed nosem drzwi do swojego pokoju.
Dzisiaj ma czas i chęć, by przytulać się do mnie na kanapie i mówić codziennie "Mama, kocham Cię".... a mi pozostaje w duchu dziękować, że taki uczuciowy jest. I mieć nadzieję, że w okresie dojrzewania, nie usłyszę czegoś zupełnie przeciwnego...

Jest już jednak coraz więcej rzeczy, do których nie jestem mu już niezbędna.
Bywa, że kiedy jest głodny, sam sobie otworzy lodówkę, lub szafkę i znajdzie coś do jedzenia.
Potrafi sam się umyć i ubrać...chce spędzać czas z innymi ludźmi.
Już tylko przez moment pozostanie mamusi małym synkiem.
Chociaż solennie obiecuje mi, że zawsze nim będzie ;)

Z jednej strony niby zyskuję tę wytęsknioną "wolność".
A z drugiej wiem, że zatęsknię za tym uwiązaniem.
Fajnie mieć luz...od czasu do czasu.
Móc wyjść z M. na randkę.
Nie padać wieczorem na twarz.

Ale jeszcze fajniej jest, mieć poczucie tej przynależności. I świadomość, że jestem im taka potrzebna.

Alicja to istny "cycuś mamusi".
Jak lubię karmić piersią, tak czasem po prostu mam dość. Przesyt.
Ale gdy zdarza jej się ciurkiem przespać 3 godziny, a ja w tym czasie wykonam spacer z zakupami, ogarnę mieszkanie i jeszcze wypiję w ciszy i spokoju kawę, to myślę , że wcale tak wiecznie na tym cycu nie wisi. I że to przecież teraz jedyny taki czas, kiedy w ten wyjątkowy sposób mnie potrzebuje.
Za niecałe dwa miesiące zacznie jeść pierwsze "dorosłe" posiłki. Nim skończy rok, pewnie zakończymy karmienie piersią.
I to będzie koniec mlecznej drogi. Najprawdopodobniej już na zawsze.


Panta rhei....
Macierzyństwo też tak sobie płynie...niby powoli, niepostrzeżenie....Niby też nigdy się nie kończy, bo przecież już na zawsze będę matką moich dzieci.
Tylko niestety, one jedynie przez kawałek swojego życia, są naprawdę dziećmi.
Życzyłabym sobie, aby z tego kawałka nic mi nie umknęło.

5 komentarzy:

  1. To i ja Ci tego życzę, z całego serca- jak mama mamie :)

    Przy Elizie, pisałam chyba o tym kiedyś u mnie, najchętniej popędzałabym jeszcze ten czas. Mieliśmy tak trudne te pierwsze dwa lata, że nie raz zdarzało mi się marzyć, żeby Ona po prostu była już DUŻA! I kiedy faktycznie skończyła te dwa latka, potem poszła do przedszkola- jakoś nie miałam tej świadomości, że coś straciłam. Było fajnie- Ona już taka "kumata", taki kompan do wszystkiego... Dopiero kiedy urodziła się Lila- zdrowa, bezproblemowa, a ja zobaczyłam jak fajnie może być z noworodkiem/niemowlakiem i mając świadomość już co jest dalej (bo oprócz fajnego, kumatego dziecka, Eliza wyrosła siłą rzeczy na samodzielną dziewczynkę, która jak piszesz- nie potrzebowała już mamy we wszystkim) miałam ochotę każdy dzień wyciskać jak cytrynkę. Do tej pory mam, bo wiem, że te 3-4latka to jest taki ostatni etap malucha. Potem jest już jednak trochę inaczej.

    U mnie różne myśli i odczucia ściśle powiązane są z moim stanem psycho-fizycznym :) Ale tu Ameryki chyba nie odkryję, prawda? :) Jeśli długo jestem zupełnie sama z dziewczynami, bo Marcin w delegacji, w weekendy na sędziowaniach, do tego niech jeszcze dziewczyny będą chore, albo trochę niegrzeczne- mam ochotę wyć do księżyca i teleportować się do przeszłości. Zdarza mi się marzyć, że jest taka opcja- cofnąć się na 2dni do swojego starego życia :) Byleby nie wracać do obecnego na kacu :)

    A tak serio- to właśnie stąd ten mój ost.post. Zdarza mi się często patrzeć na Lilę, taką jeszcze w sumie małą, taką bardzo naszą, która potrafi wtulić się w nogę, kiedy coś robię w kuchni i myśleć, czy to już taki ostatni raz... Bo w tym całym narzekaniu, zmęczeniu i różnych trudnościach, jedno wiem na pewno- to dziewczyny są sensem mojego/naszego życia. Dlatego bardzo, bardzo po cichu marzę, żeby jeszcze kiedyś w naszym domu było słychać płacz noworodka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tego ostatniego życzę Ci po cichu. Ja to już nie będę się łudzić. Nim dojdę do tego etapu, że poczułabym, ze to dobry czas na kolejne, to już metryka moja raczej będzie innego zdania ;p

      Usuń
  2. Dałam mężowi ten post do przeczytania.

    Robi wrażenie!

    Masz dużo racji, mnóstwo. ..kiedyś nasze dzieci dorosna i nie będą nas tak potrzebowac. ...smuci mnie to trochę,niby taka kolej rzeczy,ale jednak smutno się robi jak o tym pomyśle....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję...mnie też to trochę smuci. Pewnie człowiek przyjmuje i akceptuje zmiany na bieżąco. Ale dzisiaj świadomość, że one przez większość bytu na tym świecie będą jednak dorosłe, jakoś tak też wzbudza we mnie pewien żal.

      Usuń
  3. No i sie wzruszylam... prawde napisalas, swieta prawde.
    Ale ostatni akapit wstrzasajaco celny w swej prostocie.
    Milego weekendu calej Waszej czworeczce.
    Pozdrawiam
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń