Informacja o jej poczęciu zakończyła wyjątkowo ciężki okres w życiu naszej rodziny.
Nim test pokazał dwie kreski, pożegnaliśmy ukochaną Babcię, a 2 miesiące później Dziadka.
Myśl, że niebawem pojawi się nowy członek rodziny, była jak światełko w tunelu.
Co prawda przyblakło na moment, kiedy wysypała mnie ospa, ale dałyśmy radę zarazie.
Pierwsze ruchy Brzuszkowej Lokatorki, co do których byłam pewna, że to jej ruchy, poczułam w Dzień Matki.
W 7 miesiącu ciąży, zostałam narzeczoną.
Na datę narodzin, Alicja wybrała sobie niebanalny dzień - 1 listopada.
Miała możliwość jeszcze wstrzelić się w święto 11 listopada, oraz w 14 listopada - czyli urodziny własnego Dziadka :)
Pępek odpadł jej 13 listopada. 13 w piątek :) Siłą rzeczy, był to także trzynasty dzień jej życia ;)
W związku z tym upodobaniem, postanowiliśmy Chrzciny zorganizować w samo Boże Narodzenie.
Pośród ogromu życzliwości i gratulacji, z którymi spotykaliśmy się po jej narodzinach, ze strony bliższych i dalszych znajomych, a nawet nieznajomych, przytrafiła nam się jeszcze jedna rzecz.
Zapewne przypisywanie jej głębszego znaczenia, będzie już przesadą, ale było to sympatyczne i zapadło mi w pamięć, pewnie już na zawsze.
Do Urzędu Stanu Cywilnego po Akt Urodzenia, musieliśmy wybrać się we troje.
Nie jesteśmy małżeństwem, więc M. nie mógł załatwić tego sam.
Spędziliśmy tam jakiś kwadrans, czekając aż pani sporządzi dokument.
W tym czasie do biurka obok podszedł starszy Pan.
Jakoś tak od razu skojarzył mi się z moim Dziadziem. Wyprostowany, przystojny, wszedł dziarskim krokiem.
Dziadek bardzo długo taki był. Nawet mając około 80 lat, wyglądał na dużo młodszego.
Ten pan pewnie też miał więcej, niż mogłoby się wydawać.
Pani urzędniczka, zapytała go, "Czy po medale?". Przytaknął i musiał zaczekać.
Usiadł na krześle, akurat blisko nosidełka, w którym spała Alicja.
Patrzył na nią z uśmiechem, aż stwierdził "Nowa obywatelka. Pięknie".
Uśmiechnęliśmy się z M. do niego.
Za chwilę wróciła pani z tymi medalami i z listami gratulacyjnymi.
Okazało się, że to nagroda od Prezydenta z okazji Złotych Godów.
Spojrzałam na nie niemal z zazdrością.
I szepnęłam do M., że my, nawet jakbyśmy się postarali, to już pewnie nie dożyjemy takiego Święta.
Jakoś tak od słowa do słowa, wywiązała się rozmowa na ten temat. Powiedziałam Panu, że gratuluję i zazdroszczę. I że jestem ciekawa jaka jest tajemnica takiego małżeństwa.
A Pan, już na odchodnym powiedział "Potrzeba dużo, dużo cierpliwości".
I wyszedł.
Dziarskim krokiem.
Cała ta sytuacja, to w zasadzie nic specjalnego. Poza tym, że później jeszcze zastanawialiśmy się z M. jak to jest być ze sobą tyle lat. I że teraz rozwody bierze się tak szybko i łatwo.
Kiedyś ludzie jakoś "cerowali" te małżeństwa.
Przynajmniej chciałabym wierzyć, że tak było.
Bo kiedy zaczęłam liczyć, czy przypadkiem moi Dziadkowie, również nie obchodzili 50-lecia, i zastanawiać się, czy także otrzymali takie nagrody od miasta,M stwierdził, że może Dziadek nie poszedł ich odebrać, bo uznał, że nie ma czego świętować....Zaśmiałam się z tej teorii, aczkolwiek wysoce prawdopodobne, że tak właśnie było!
Cóż, Dziadek nie był wymarzonym mężem.
Ani nawet ojcem.
Ale był wymarzonym, najlepszym na Świecie Dziadkiem.
I ten Pan, którego spotkaliśmy w Urzędzie, i który uśmiechnął się do naszej Alicji, przywołał Go szczególnie mocno w moich myślach i sercu.
On pewnie też nazwałby Prawnuczkę "Małą obywatelką".
To takie dziadkowe :)
Nie odżałuję nigdy, że nie zdążył. Zabrakło tylko 9 miesięcy. Tylko i aż.
Wszyscy w domu, przed nadchodzącym okresem Świątecznym, myślimy o tym, że to pierwsze Boże Narodzenie bez nich.
Akurat też pierwsze takie od kilku lat, kiedy wszyscy w komplecie usiądziemy przy wigilijnym stole. Nas czworo, moi rodzice i siostra z narzeczonym.
Ostatnie takie Święta mieliśmy 4 lata temu. Wtedy jeszcze Dziadkowie mieli siłę przyjść. Mam nawet zdjęcia - Oni i 3-miesięczny Sebuś, przebranym za Mikołajka.
Wtedy też ja byłam sama z Sebkiem.
A Misiek był z ówczesną przyszłą żoną ;)
Szkoda...wielka szkoda, że nie zdążyli zobaczyć nas teraz.
I mamy, która wreszcie nie spędzi świąt w Niemczech, u jakiejś obcej Babci.
I Sylwii, której udało się załatwić świąteczny urlop.
Na pewno cieszyliby się.
A najbardziej Babcia.
I oglądałaby nasze pierścionki zaręczynowe.
Zawsze sprawdzała mi palce, czy już dostałam od kogoś ten najważniejszy pierścionek :)
Pozostaje mieć nadzieję, że w jakiś sposób widzą nas "z góry".
I wiarę mam, że wyjątkową opieką otoczą nasze dzieciaki.