Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

piątek, 4 kwietnia 2014

Raport z placu boju.

Huragan przycichł. 
Wyszliśmy cało z oka cyklonu w postaci: pakowania , wybierania tego, co najpotrzebniejsze i przewożenia, rozpoczynania nowej pracy, rozpoczynania kariery przedszkolaka, poznawania nowego trybu dnia, początków mieszkania w starym-nowym miejscu z nowym współlokatorem. 
Tak wiele i jeszcze więcej wydarzyło się w przeciągu minionego tygodnia. 
Udało nam się praktycznie przygotować mieszkanie do przeprowadzki. Wszystko elegancko poskładane w worki i kartony. 
Mam wrażenie, że połowę z tego przewieźliśmy do W-cha...i żałuję, że nie zrobiliśmy zdjęcia, kiedy wynieśliśmy te rzeczy pod windy....nikt by nam nie uwierzył, że wszystko zmieściliśmy w jednej osobówce...oczywiście już beze mnie, Sebcia i psa - my sobie pojechaliśmy drugą :) 
W ramach kary za opuszczenie ukochanego miasta, w połowie drogi do W-cha utknęliśmy w naprawdę ogromnym korku...po pół godziny zawracaliśmy i jechaliśmy inną trasą. Przez co pobiłam rekord długości przejazdu na trasie ZG-W-ch. 
Półtora dnia zajęło wypakowywanie tego na miejscu i umieszczanie w jednym pokoju, który udostępniła nam mama. 
No ale przecież jedna ze złotych zasad spedytora brzmi:"Wszystko się zmieści!" 
no i się zmieściło :)

Odbyliśmy trzy debiuty: 
Ja - tak naprawdę kierownik działu transportu. Mam własny, elegancki gabinet, fajnego laptopa...tonę odpowiedzialności, miliard kwestii do przemyślenia, wybrania i załatwienia. Będę miała masę obowiązków. Na szczęście na niektóre rzeczy muszę czekać, więc póki co , mam jeszcze też trochę wolnego czasu - na przykład teraz na pisanie. 

Seba - debiutujący w roli przedszkolaka. Poradził sobie lepiej, niż się spodziewałam. Wraca zadowolony. Po pierwszym dniu zauważyłam u niego szybszy rozwój mowy niż w przeciągu ostatnich 2 tygodni. Dwa pierwsze dni rano popłakiwał, dzisiaj bez problemu poszedł z Panią do dzieci. Mam wrażenie, że to najodpowiedniejsze miejsce dla niego i dobrze zrobi mu uczęszczanie tam. I jestem z niego dumna. Dzielny jest chłopak. Chociaż wcale już nie musimy być aż tacy dzielni...bo przecież jest przy nas trzeci debiutant....

Misiek - adept sztuki bycia "mężo-ojcem". Obawiam się, że to najbardziej obciążająca i odpowiedzialna rola. W moim odczuciu radzi sobie świetnie. Chociaż zdaje mi się, że przez moment poczuł się przytłoczony nadmiarem nowości. W związku z tym, wczoraj,dziś i jutro został oddelegowany na realizację męskich sprawek z kolegami. 
Aczkolwiek nie odmówię sobie zapisania ku pamięci, jego pierwszego trudnego dnia.
Po pracy (od 6 rano do 14), pojechał odebrać dziecię nasze z przedszkola.  Dowiedział się, jak syn spędził dzień, że ładnie zjadł, grzecznie spał i bawił się. 
Wrócił z nim do domu, zabrali psa i poszli na spacer. 
W związku z tym, że Sebastian lubi organizować bunty w miejscach publicznych, Misiu poszedł lekko na łatwiznę i oddał dziecku kluczyki do samochodu ( o te kluczyki to u nas cała batalia... ja jestem winna, bo przyzwyczaiłam Sebę, że może się nimi bawić i w ostatnich dniach już 3 razy szukaliśmy zaginionych). 
Po spacerze wysadził syna na nocnik, doprawił przygotowanego przeze mnie wcześniej łososia, wstawił go do piekarnika oraz zaczął gotować makaron. 
W międzyczasie biegał po mieszkaniu, ponieważ albo dziecko coś majstrowało, albo było podejrzanie cicho, albo wydawało się, że okna gdzieś mogą być otwarte, a Seba oczywiście wspina się pasjami. 
Podał sobie i synowi zupę, którą zaczęli razem jeść. Nawet ciepłą ;) 
No i tutaj Seba chyba stwierdził, że skoro Wuja tak dobrze sobie radzi, to czas sprawdzić, czy równie dobrze podoła levelowi hard expert....w tym momencie padło zaklęcie:
"Wuja! kupa!"

Taaaak....szczerze, gdy o tym usłyszałam, zrobiło mi się żal tego mojego chłopaka. Nie miał okazji nabrać wcześniej doświadczenia z dziecięcą kupą. Nie czekał na nią 9 miesięcy, nie poznawał jej od początków, w postaci smółki, przez bezwonne żółte kupki po matczynym mleku, pierwsze poważniejsze po stałym pokarmie.... Nie! 
On od razu dostał za zadanie ogarnąć to, co w nocniku stworzył dwu i pół latek o niemałym apetycie i smaku na WSZYSTKO. 
Padłam ze śmiechu słuchając, jak obiegł ponad 80m2 mieszkania w poszukiwaniu nawilżonych chusteczek, które stały na komodzie, za jego plecami. 
No ale i dumna też jestem, bo dał radę. 
Nie uciekł. 
Nie zemdlał. 
Nie zwymiotował. 
I co najważniejsze - nie zamknął tego nocnika, razem z zawartością oraz dzieckiem, w łazience, z postanowieniem , że będzie najlepiej gdy poczekają na mnie. 
Mało tego. 
Po całej akcji, chłopcy dokończyli jedzenie. 
A gdy wróciłam z pracy, czekali na mnie zadowoleni, uśmiechnięci, z talerzem ciepłej strawy. 
Po prostu bajka! 

I mimo, że akurat miałam tego dnia paskudną migrenę, poczułam się cudownie.
Pochwaliłam Miśka mojego, choć nie omieszkałam wspomnieć, że akurat to tylko próbka dnia z mojego życia ;) 

Dzięki temu, że wszystko było gotowe przed moim powrotem, mieliśmy jeszcze kawał popołudnia, który spędziliśmy na działce...a i wieczór na małe "małżeńskie" przyjemności nam pozostał :) 

Fakt, faktem - opisany przeze mnie dzień, to była środa. 
A wczoraj - czyli w czwartek rozstaliśmy się przed świtem i do tej pory (piątek po południu) jeszcze nie widzieliśmy ;P 
No ale tak, jak mówiłam - po tym wszystkim- począwszy od pakowania, przeprowadzki po dzień debiutów, należał się chłopakowi dzień wytchnienia. 
Dzisiaj znów odbiera Becia z przedszkola. 
Całkiem mi się to wszystko podoba. 
Troskliwy "mąż", szczęśliwy synek i ja - trochę zmęczona, trochę zakręcona, lecz pełna przeświadczenia, że jest dobrze. Jest tak, jak chciałam, aby było :) 





8 komentarzy:

  1. hehe, fajnie opisałaś starcie z sebciową kupą :)) Twój Misiek faktycznie był super mega dzielny, super, że wszystko się Wam układa :)) życzę powodzenia - osobno każdemu z Was

    OdpowiedzUsuń
  2. Mysle to i nawet lepiej, ze Misiek w takich momentach jest sam na sam z Seba poniewaz "sam" sie go nauczy, pozna, metoda prob i bledow pewnie nabedzie tatowe umiejetnosci. Swietnie sobie radzi, jako "tata" i jako "malzonek" :-D
    Ciesze sie ogromnie, oh bardzo mnie cieszy fakt, ze wszystko nabralo takiego obrotu sprawy Marcik!

    OdpowiedzUsuń
  3. No prosze jak swietnie sobie chlopaki poradzili! Brawo dla Miska, bo kupsztali moich dzieci nawet ja, ich matka, nie lubie czyscic, a jak Nik narobi w pieluche, to zawsze jest u nas wyliczanka "ja przewijalem/am go ostatnio!", etc.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach jak się pięknie wszystko układa! Oby tak dalej Kochana! Chłopaków masz extra! Buziole dla nich że tak sobie pięknie radzą! :) :*:*:*

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam do końca z wypiekami na twarzy :) Ach ta kupa... Jak to fajnie opisałaś- te wszystkie stadia oswajania potwora :) Mój Marcin mimo obcowania z kupą od dnia zero, ma nadal momenty, kiedy czuję, że puszczenie pawia jest blisko :) Ale, że ja wygodna jestem, udaję, że nie słyszę tych wszystkich chrząknięć, cofek itd :) Jak zarzyga dziecko, to jeszcze będzie musiał Je wykąpać :)

    Oj dzielni wszyscy jesteście, tyle zmian- no wariactwo jakieś :) I kurczę- jeszcze łososia jedzą, takim to się powodzi :)
    Buziaaaaaaaki!

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowne wieści!No i wieczne poszukiwania kluczyków też przerabialiśmy:-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Przegapiłam raport!Coś mi się nie akualizowało,no ale mam Cię!
    Cieszę się,że wszystko fajnie się układa,oby tak dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Haha, z tym powiedzonkiem spedytora to jakbym swojego M. słyszała. Jego pakowanie walizek, kartonów i wpakowywanie do auta można byloby określić podobnym hasłem. Z wykształcenia logistyk ale nie spedytor, ale chyba o jedno chodzi. :-)

    OdpowiedzUsuń