Razem Lepiej!

Razem Lepiej!

czwartek, 17 kwietnia 2014

Miło i dobrze.

Jestem wyznawczynią filozofii "jarania się pierdołami".
To tak przewrotnie, kolokwialnie rzecz ujmując.
Już o tym kiedyś pisałam - staram się cieszyć wszystkim.
Jeszcze niedawno musiałam się pilnować aby o tym pamiętać.
Dzisiaj przychodzi mi to z łatwością. Z pewnością dlatego, że nie mam zamartwień :)
Ale też i nie tworzę ich sobie sama.
Uwielbiam poczucie Szczęścia.
Jakkolwiek, to nie brzmi - od 3 miesięcy czuję się, jakbym kilka, czy kilkanaście razy dziennie przeżywała emocjonalne orgazmy :)

Wracam z pracy - Syn już czeka pod drzwiami - na głowie opaska - buraczek, bo w przedszkolu dzień buraka był. Uśmiechnięty tuli się do mnie.
Już mi dobrze.
Wchodzę do kuchni, "mąż" grzeje mi obiadek. Staję sobie w progu i patrzę z lubością na te plecy i ich przedłużenie...no wierzcie mi -chociaż nie trenuje już od lat, jest na czym oko zawiesić.
Jest jeszcze lepiej.
Jemy razem obiad, rozmawiamy, opowiadamy sobie co się działo w pracy.
Milusio.
Wymyślamy plan na popołudnie i cokolwiek to nie jest - czy zakupy, czy spacer , zawsze jest przyjemnie.
Wczoraj pojechaliśmy połazić po pobliskim uzdrowisku, ale późno było i zrobiło się chłodno. Wstąpiliśmy więc do kawiarni, gdzie pochłonęliśmy z niemałym trudem, niesamowicie słodkie desery czekoladowe.
To akurat była ogromniasta przyjemność.
Aż się mdło zrobiło :P

Chodzimy sobie po parku. Widzę jak ludzie przyglądają się nam z uśmiechami na twarzach. My za rączki (tak tak, to JESZCZE TEN ETAP), Seba czasem za rączkę z nami, a czasem biega dookoła zajęty swoimi eksploracjami.
Kuracjusze z sanatorium przystają i zachwycają się nim. Jaki ładny ,jak ubrany, jaki grzeczny....
Rośnie serce Matki
i Żony
i Kochanki też, bo akurat M. przypatruje mi się takim wzrokiem, że aż...

Wieczorem zawsze mam dużo pracy w domu. Bo dziecię do kąpania i spania, obiad na jutro do ugotowania i śniadania do pracy jeszcze zrobić trzeba, psa nakarmić i wyprowadzić, ciuchy przygotować na kolejny dzień...
I nagle Tato kąpie Sebka, Misiek robi śniadanko na jutro i wyprowadza psa...i zaraz lepiej jest.

Przed zaśnięciem, to już nawet nie będę się tu spowiadać jakie mam przyjemności...tak tak, to także JESZCZE TEN ETAP ;)
Śpię jak zabita i zwykle się wysypiam.

Pierwsza pobudka o 5:40, kiedy "mąż" żegna mnie pocałunkiem, wychodząc do pracy. Jeszcze śpię i przewracam się na drugi bok, jeszcze słonko nie wzeszło, a mi już jest dobrze!
Gorzej, gdy muszę wstać 40 minut później, ale po następnych 40 widzę uśmiech zaspanego dziecka.
Już nieraz pisałam, że to kocham.

Jadę autem do pracy, z trasy widoki mam piękne. Podziwiam każdego dnia, bo codziennie jest trochę inaczej. A to słońca więcej, a to mgła na Ślęży, lub stado saren pod lasem.
Do pracy wpadam uśmiechnięta.
Lubię ją.
Szefa lubię.
Odpowiedzialność swoją lubię też.

O 10 pora śniadaniowa... wyjmuję kanapkę - M. szykował - dołączył małą niespodziankę: "Smacznego. Kocham Cię...;) cmok cmok cmok"
Gęba cieszy mi się od ucha do ucha.
Aż w całej swojej ekshibicjonistycznej naturze uwieczniam śniadanko z tym uroczym wyznaniem i umieszczam na FB... ku zazdrosnemu oburzeniu samotnych koleżanek.
Nawet nie jest mi głupio, ani przykro...
Z ekshibicjonizmem swym żyję od lat w zgodzie.
A koleżanki rozumiem - przecież jeszcze niedawno sama tak miałam.

Misiowi wysyłam "selfie" z dziubkiem i napisem "Dziękuję"...przy obiedzie pokaże mi , że ustawił je sobie na tapecie w telefonie.

Chyba mało co jest mnie w stanie teraz wyprowadzić z tego obezwładniającego poczucia spełnienia i zadowolenia.
Endorfinki sobie krążą... w piątek wróciłam na zajęcia z Latino Solo, co jeszcze podładowało ich zasoby.

Jest zajebiście.

Chociaż gardła bolą,  mieszkamy w jednym mieszkaniu,razem z Tatą, a utrzymujemy trzy...choć mam dużo obowiązków i czasem się nie wyrabiam, tęsknię za przyjaciółkami, Sebastian codziennie próbuje wyprowadzić mnie z równowagi, giełdy transportowe weryfikują moją firmę tygodniami i rzeźbić sobie muszę te ładunki, Misiek ma 2 tygodnie wolnego, a ja nie, w tygodniu świeci słońce, a w weekend pada deszcz...
Ja i tak się cieszę.
Bo każdego dnia znajduję chociaż kilka małych, prostych rzeczy, które ten dzień czynią przyjemnym.
Kolejny raz polecam wszystkim tę filozofię.
Bo tak naprawdę przeżyć taki dzień, jak ten to żadna sztuka.
Sztuką jest dostrzec i docenić w nim wszystko to, co małe, acz ważne.
I zawsze z tyłu głowy pamiętać, że tak niewiele wystarczy, aby tego zabrakło.
















8 komentarzy:

  1. Az mi lzy poplynely z radosci Waszej. Wszystkiego Naj nadalsza droge zycia Martus, nie dodam nic wiecej bo tak slicznie to opisalas, ze dech zapiera w piersi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale masz ślicznego synka! Bardzo się ciesze, że tak się sprawy potoczyły.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach....
    TO JESZCZE TEN ETAP bije wszystko na głowę :)
    Bóg mi świadkiem, już po Świętach, żeby się nie wk... odpicuję post pt. "TO JUŻ NIE TEN ETAP" :)
    Kochana celebruj te pierdoły, bo z nich składa się codzienność :) A Wasza jest piękna. Synu mhmmm cudny! Mąż, no ciacho, ciacho! A Ty Martuniu kwitniesz! Również w postach :)

    OdpowiedzUsuń
  4. przeczyrtałam wszystko od A do Z...któregoś dnia przysiadłam. kiedyś trafiłam na twojego bloga przypadkiem i zostałam choć nigdy nic nie pisałam;)

    taak za dużo złego cię w życiu spotkało wiec teraz jak najbardziej jaraj się tym szcześciem ;) tymi drobiazgami;) należy ci isę po tym wszystkim co przeszłaś. niech ta pełnia szcześcia trwa naj najdłużej;)

    OdpowiedzUsuń
  5. no pięknie.... oby ten stan trwał jk najdłużej.....
    a i widzę, że spacerek po Szczawnie Zdroju, słodki Seba razem s toba cudnie wygląda...
    nic tylko powiedzieć ...chwilo trwaj....
    pozdrawiam
    http://leptir-visanna6.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Kochana widac i czuc od Ciebie szczescie, pieknie wygladasz. ;)

    Justyna [kobieta-z-aparatem]

    PS: Kawa nadal aktualna. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Normalnie Cie Majka kocham/kama

    OdpowiedzUsuń